Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7 Przyjaciele

pov: Noemi

Facet próbował odepchnąć Alexa, ale wtedy jeden z jego ochroniarzy chwycił go za ręce i przyciasną je do kręgosłupa.

- Nie chciałem! Myślałem, że jest wolna! Chciałem się tylko z nią zabawić! Rano i tak by nie pamiętała! Nie chciałem jej skrzywdzić, to miała być zabawa!- tłumaczył się ten z lady, a Blake jeszcze mocniej wciskał jego twarz w blat.

Zadrżałam, ale nie z zimna. Trochę ze strachu, bo mało brakowało, a zostałabym wykorzystana i co gorsze, pewnie nawet bym o tym nie wiedziała. Przede wszystkim jednak ze złości. Jak można tak traktować kogokolwiek? Nafaszerować dla zabawy? Własnej korzyści?

Alex wyczuł, że słowa faceta wywoływały we mnie emocje, bo delikatnie przyciągnął mnie bliżej siebie.

- Skoro jesteś tak bardzo lubisz zabawę, to nie możemy ci jej odmówić... - powiedział cicho Blake, a następnie spojrzał na barmana – zadzwoń po policję.

Ten od tabletki zaczął się wyrywać, ale nie miał szans przy Blake'u i ochroniarzu. Niektórzy ze zgromadzonych w barze wyjęli telefony i zaczęli nagrywać, więc Alex mnie puścił.

 Zrobiłam dwa kroki w tył, a potem jeszcze dwa... Nie chciałam przy nich stać. Odeszłam do moich znajomych.

- Co to było? - zapytała Polly. Chyba nawet trochę wytrzeźwiała, bo spoglądała jakoś tak przytomniej, niż jeszcze przed chwilą.

- Facet wrzucił m coś do piwa i Blake to zauważył – odparłam szczerze.

- I ci pomógł? Po tym wszystkim? - zdziwił się Pit. W zasadzie powiedział na głos to, co też mnie nurtowało. Dlaczego Alex zareagował? 

Przecież nie powinnam go obchodzić, w końcu nie byliśmy dobrymi znajomymi, ani w ogóle znajomymi. Nasza relacja to pomyłka. Coś, o czym trzeba było szybko zapomnieć.

- Bo to taki szlachetny mężczyzna! - krzyknęła Polly i rozmarzyła się – idealnie będzie się nadawał na ojca moich dzieci. Dla niego pokonam nawet moją tokofobię... - cofnęłam w myślach stwierdzenie, iż wytrzeźwiała. Dalej była porządnie najebana i bredziła.

- Masz tokofobię? - zdziwiła się Allie? - porody nie są takie straszne.

- To dlaczego masz tylko jedno dziecko? - dopytywała Polly.

- Bo nie chcę po raz kolejny przeżywać tego, co było, gdy rodziłam Maisona, a poza tym moje dziecko jest bardzo wymagające i wystarcza mi za całą gromadkę – odparła druga z dziewczyn.

Po chwili w barze pojawiła się policja. Mężczyźni porozmawiali chwilę z Alexem, a potem skuli tego od tabletki i wywlekli na zewnątrz. Blake wyszedł z nimi, jednak nie zabawił tam długo. Kilka minut później wrócił do lokalu i powtórnie usiadł przy swoim stoliku. Wystarczyło, żebym lekko odwróciła głowę w lewo, a miałabym idealny widok na mężczyznę.

- Myślałam, że go zastrzeli przy nas, a on oddał go policji... Co z niego za mafioso... - Polly brzmiała, jakby była delikatnie rozczarowana.

- Przecież nie mógłby zrobić tego w barze pełnym świadków. Do tego bardzo dba o reputację i w mediach pojawiają się same peany pochwalne na jego cześć. Morderstwo w miejscu publicznym byłoby trudne do ukrycia, musiałby zabić nas wszystkich... – wyjaśnił jej Marcus.

- Musisz mu podziękować! - koleżanka spojrzała na mnie błyszczącymi od nadmiaru alkoholu oczami – Uratował cię! Musisz mu podziękować... Albo nie... Ja mu podziękuję za ciebie! Tak intensywnie mu podziękuję! - krzyknęła i podniosła się gwałtownie. Dopiero, gdy zmieniła pozycję, odczuła skutki upojenia i zachwiała się na nogach. Złapałam ją za ramię i z powrotem posadziłam na kanapie.

- Sama mu podziękuję, dobrze? Ty tu po prostu siedź i poczekaj na mnie. Zaraz zamówię taksówkę i pojadę z tobą do domu – wolałam przypilnować, żeby na pewno znalazła się w swojej sypialni i nie zabłądziła gdzieś po drodze. Nie uśmiechało mi się dziękowanie Alexandrowi, ale lepiej było, gdy miałam zrobić to ja, niż moja szalona, podpita koleżanka.

Ruszyłam w stronę Blake'a. Gdzieś tam za sobą usłyszałam, jak Polly narzeka, że jej matkuję i zabraniam się dobrze bawić, ale puściłam to mimo uszu. Miałam misję: podziękowanie i na tym skupiłam całą uwagę.

Mężczyzna nie ukrywał, iż cały czas się we mnie wpatrywał. Zauważyłam, że lekko się uśmiechnął, gdy zatrzymałam się przy jego stoliku.

- Ja tylko chciałam...

- Usiądź, Noemi – wskazał mi gestem puste miejsce.

- Nie ma takiej potrzeby, ja tylko...

- W takim razie ja też wstanę i będziemy tak oboje stali i ściągali na siebie spojrzenia innych... Tego chcesz?

Oczywiście, że nie chciałam. Wolałam nie być kojarzona z nim i nie pokazywać, że wchodzę w jakiekolwiek interakcje z Alexem, bo taka znajomość była mi do niczego nie potrzebna. Usiadłam na wolnym miejscu, co przyjął z zadowoleniem.

- Chciałam ci podziękować. Nie zwróciłam uwagi na to, że coś mi wrzucił i zapewne wypiłabym to piwo. Dziękuję, że mnie powstrzymałeś – powiedziałam szczerze. Cały czas też spoglądałam mu w oczy.

 Mimo że nie lubiłam go i obawiałam się jego zachowania, to musiałam przyznać, iż w tym momencie rzeczywiście mi pomógł. Nie był taki zły, jak się wydawało.

- Nie pozwoliłbym cię skrzywdzić. Mamy kilka niedokończonych spraw... - powiedział cicho, a ja momentalnie zmieniłam zdanie. 

W dalszym ciągu był niewyżytym erotomanem, który myślał tylko o jednym.

Chciałam się podnieść i odejść, ale wtedy wyciągnął do mnie dłoń. Spoglądał z wyczekiwaniem, czy uścisnę ją, czy ucieknę. Zagryzłam wargę i spojrzałam uważnie na mężczyznę. Nie zamierzałam pokazywać strachu. Powoli wsunęłam moją rękę w tę jego i delikatnie ją uścisnęłam.

Przyglądał się mi tak, jakbym była dla niego zagadką. Wyczułam, że wzmocnił uścisk naszych dłoni, a do tego powoli przesunął kciukiem po moich kostkach. Wydawało mi się, że nie chciał mnie puścić. Ja też nie kwapiłam się do szybkiego przerwania naszego chwilowego porozumienia.

Wyrwałam gwałtownie rękę, gdy tylko usłyszałam pisk. Zerwałam się na równe nogi i spojrzałam z niepokojem na nasz stolik: nie było przy nim Pita i Marcusa. Polly stała... na stole, a Allie leżała na podłodze. Ruszyłam szybko w ich stronę.

- Co wy najlepszego robicie?! - zapytałam głośno. Przyglądałam się, jak koleżanka pokracznie schodzi ze stołu. Nawet podałam jej rękę, bo mało brakowało, a dołączyłaby do tej na posadzce.

- Chciałyśmy zatańczyć, ale tu nie ma miejsca, więc weszłyśmy na stół – wytłumaczyła bełkotliwie Polly i nachyliła się do Allie – no już! Wstawaj! Chodź tańczyć!

- Tu się nie tańczy! To bar, a nie dyskoteka! - prychnęłam z oburzeniem – dlaczego nikt was nie pilnował?

- Marcus poszedł się odlać, a do Pita dzwoniła żona i wyszedł na zewnątrz, bo tu nic nie słyszał – wyjaśniła Allie i podjęła próbę powrotu do pionu, jednak nie udało się jej to, gdyż wystarczyło, że oparła lewą stopę na podłodze, a momentalnie skrzywiła się z bólu. Z impetem z powrotem usiadła na posadzce.

Źle to wróżyło. Bardzo źle.

Spojrzałam na jej nogę. Wydawało mi się, że jest napuchnięta, bo pasek, którym miała otoczoną kostkę, praktycznie nikł wtopiony w jej ciało.

Kurwa. Tylko tego mi brakowało.

- Chyba musimy zawieźć cię do szpitala – powiedziałam cicho i rozejrzałam się za pracownikami. Może i byli wstawieni, ale powinni dać sobie radę z przeniesieniem Allie do taksówki. Sama raczej nie będzie w stanie dojść.

- Nie lubię szpitali – odezwała się szybko Polly, na co tylko pokręciłam głową. Nie zamierzałam brać jej ze sobą i jeszcze niańczyć w szpitalu. Chciałam poprosić jednego z chłopaków, aby przypilnował, żeby dziewczyna dotarła do swojego mieszkania i nie narobiła po drodze żadnych głupot.

Złapałam Allie za plecy i próbowałam ją delikatnie podnieść, gdy podszedł do nas... Alex. 

Musiał wszystko widzieć, no jakżeby inaczej. Bez słowa objął moją koleżankę jedną ręką w talii, a drugą wsunął jej pod kolana i podniósł dziewczynę bez żadnego wysiłku.

- Zawiozę cię do szpitala. Twoja kostka nie wygląda dobrze – powiedział do niej, na co od razu zareagowałam. 

Nie chciałam, żeby moja pracownica jechała z nim sama. Był zbyt podejrzany i niebezpieczny. Nie znałam jego intencji i dziwiła mnie ta nagła chęć pomocy już drugi raz dzisiejszego wieczoru.

- Dziękujemy za ofertę, ale wystarczy, że pomożesz nam wydostać się na zewnątrz. Zamówię taksówkę. Nie musisz się fatygować – odparłam szybko i wyciągnęłam telefon, żeby zamówić transport, ale mężczyzna od razu zaprotestował.

- O tej porze, w piątkowy wieczór żadna taksówka tak szybko nie przyjedzie, a kostka twojej koleżanki z każdą chwilą wygląda coraz gorzej. Chyba lepiej by było, gdybyś odpięła jej but, bo ten pasek na pewno mocno ją uciska. Poza tym mój kierowca zwiezie nas szybciej, niż jakakolwiek taksówka – wskazał głową na drzwi, na co ochroniarz szybko mu je otworzył. 

Przed samym budynkiem, w niedozwolonym miejscu, stało ciemne auto, gotowe do drogi. Nie miałam pojęcia, kiedy on tak szybko to wszystko zorganizował.

Ochroniarz otworzył tylne drzwi, a Alex wsadził Allie na siedzenie.

- Oprzyj nogę, nie trzymaj jej na dole – polecił, a dziewczyna usiadła bokiem i położyła urażoną kończynę tak, żeby nie zwisała, tylko leżała wyżej.

Kazałam Pitowi zająć się Polly, a następnie okrążyłam auto i wsiadłam z drugiej strony. Od razu też delikatnie odpięłam but koleżanki. Starałam się robić to z wielkim wyczuciem, ale mimo to syknęła z bólu.

Nie spodziewałam się, że zaraz obok mnie usiądzie Alexander. Przypuszczałam, że raczej zajmie miejsce przy kierowcy, ale on wepchnął się za mną, a przez to, że Allie zajmowała dość dużo miejsca, mężczyzna był wręcz przyciśnięty do moich pleców.

- Trochę tu ciasno – rzuciłam przez ramię. Liczyłam, że zrozumie sugestię i przesiądzie się do przodu.

- Dokładnie. Musimy stworzyć więcej przestrzeni dla twojej koleżanki – ucieszyłam się, że jednak zorientował się, o co mi chodziło.

Czekałam, aż się odsunie i przestanie się do mnie przyciskać, on jednak zrobił coś całkiem innego... Objął mnie w pasie i uniósł, żeby ostatecznie posadzić na swoich kolanach. Spojrzałam na niego, nie ukrywając zaskoczenia, ale tylko się uśmiechnął.

- Teraz powinno być wygodniej – powiedział cicho. Nie zabrał ręki z mojej talii, tylko w dalszym ciągu mnie obejmował.

Na początku stężałam – w końcu nie chciałam, żeby mnie dotykał, gdyż ostatnio robił to wyjątkowo nachalnie. Teraz jednak grzecznie trzymał dłoń opartą o moje biodro i nie przesuwał jej nigdzie. 

Nawet przez chwilę miałam wrażenie, że spoglądał na mnie z niejakim wyczekiwaniem, jak gdyby badał moją reakcję na jego bliskość. Musiałam przyznać sama przed sobą, że tym razem... nie przeszkadzało mi to. 

Tłumaczyłam sobie to tym, że alkohol stępił moje zmysły i to dlatego dotyk Blake'a wydaje mi się niegroźny, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, iż dobrze mi było siedzieć tak blisko niego, czuć ciepło bijące od jego ciała i przyjemny zapach wody kolońskiej, który wypełniał całą przestrzeń samochodu.

Allie nie wiedziała co powiedzieć. Widok szefowej na kolanach kogoś takiego jak Alex tak bardzo ją zaskoczył, że swoją jedyną reakcję na to ograniczyła tylko do niepewnego spoglądania w naszą stronę. Mężczyzna polecił kierowcy jechać na tyle sprawnie, żeby nie stała się nam krzywda – w końcu nie byliśmy zapięci i różnie to mogło być.

 Na szczęście szybko dotarliśmy do szpitala. Przez całą drogę milczeliśmy: koleżanka chyba się bała odezwać w obecności Blake'a, a ja nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Alexander również nie wyrywał się do konwersacji, chociaż miałam wrażenie, że delikatnie przysunął mnie do siebie, gdy poprawiał się na siedzeniu. Musiało być mu niewygodnie tak ze mną na kolanach.

Gdy zatrzymaliśmy się przed wejściem do szpitala, jeden z ochroniarzy (nie miałam pojęcia, skąd się tam pojawił, ale potem sobie pomyślałam, że pewnie jechał za nami) wziął Allie na ręce i zaniósł ją na izbę przyjęć. Alex został ze mną w poczekalni.

- Znowu muszę ci podziękować – spojrzałam na mężczyznę. Opierał się bokiem o ścianę i nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł i uśmiechnął się lekko.

- Lubisz nosić na rękach damy w opałach? - wysiliłam się na mierny żart, na co od razu odpowiedział.

- Lubię, gdy damy w opałach siedzą mi na kolanach – uśmiechnął się szerzej, gdy zobaczył, iż zarumieniłam się na te słowa.

Udałam, że czytałam ogłoszenia wywieszone na korkowej tablicy, żeby tylko na niego nie patrzeć. Cały czas jednak czułam, iż mi się przyglądał.

- Nie chcę cię zatrzymywać. Naprawdę mogę zamówić taksówkę – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.

- Nigdzie mi się nie spieszy. Odwiozę cię do domu. Twoją koleżankę też.

Zamierzałam obstawać przy swoim, ale plany pokrzyżowała mi Allie, która zdążyła już zorganizować sobie transport.

- Mąż po mnie przyjedzie – poinformowała, gdy wykuśtykała z gabinetu lekarza. Stopę miała usztywnioną w ortezie, a do tego podpierała się kulą – niestety przez kilka tygodni muszę się oszczędzać – powiedziała przepraszająco. Poklepałam ją po ramieniu.

- Ne martw się. Damy sobie radę – w zasadzie obawiałam się, że cholernie trudno będzie zrealizować wszystkie zlecenia bez pomocy Allie, ale nie chciałam jej w tym momencie martwić. Poczekałam z nią na przyjazd jej męża i dopiero, gdy upewniłam się, iż facet ją przejął, spojrzałam na Blake'a.

- Naprawdę mogę pojechać sama.

- Nie ma takiej opcji. Jedziesz ze mną – powiedział zdecydowanym głosem, ale gdy zobaczył moje zawahanie, dodał szybko – odwiozę cię do twojego mieszkania, Noemi.

Niepewnie ruszyłam za nim. Tym razem mieliśmy wystarczająco dużo miejsca i nie musiałam siedzieć mu na kolanach. Kierowca nie zapytał mnie o adres – od razu wiedział, gdzie jechać. Chyba nie powinno mnie to dziwić. Alexander nie odzywał się całą drogę, a i ja nie kwapiłam się do rozmów z nim.  W trakcie jazdy ktoś do niego zadzwonił:

- Tam, gdzie zawsze. Nie ruszajcie, póki nie przyjadę. Chcę się upewnić, że wypił piwo, którego sam sobie naważył – Alex wydawał enigmatyczne polecenia i zaczęłam mieć niejasne wrażenie, że chodziło o tego faceta z baru, ale to przecież było niemożliwe, w końcu policja go zgarnęła. Przecież na własne oczy widziałam, jak go wyprowadzali. Na pewno był w areszcie i Blake nie mógł mu nic zrobić.

Po raz trzeci podziękowałam mu, gdy auto zatrzymało się na chodniku przed kamienicą, w której mieszkałam.

- To nic takiego. Przyjaciele powinni sobie pomagać – powiedział, zanim sięgnęłam do klamki.

- Przyjaciele? - spojrzałam na niego ironicznie – od kiedy jesteśmy przyjaciółmi?

- Od kiedy nawzajem sobie pomagamy. 

Uśmiechnęłam się lekko na to stwierdzenie. Niech sobie wmawia, co chce. Ważne, że dał spokój mi i moim ludziom. Mogę być nawet i tą jego wyimaginowaną przyjaciółką, a co.

Pierwsze, co zrobiłam, gdy byłam w swoim mieszkaniu, to podeszłam do okna i dyskretnie wyjrzałam na zewnątrz. Auto Blake'a dalej stało w tym samym miejscu. Odjechał dopiero, gdy zapaliłam światło. Widocznie upewniał się, czy na pewno dotarłam tam, gdzie powinnam.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem na tę nagłą opiekuńczość ze strony Alexandra. Co go tak wzięło?

Kładłam się spać wyjątkowo zadowolona. Nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego tak nagle poczułam się... lepiej. Bezpieczniej.

Gorszy humor pojawił się rano, gdy uświadomiłam sobie, że Allie miała obstawiać dwie weekendowe imprezy: jedną tego wieczoru w klubie, a drugą następnego dnia u mojej siostry w ogrodzie z okazji piątych urodzin Betty. Wprawdzie dziewczynka świętowała kilka dni temu, ale taka „impreza" dla rodziny miała odbyć się w tę niedzielę. Siostra zaznaczyła, że nie chce dziwnych prezentów dla córki, więc kupiłam jej rękawice i mały wolnostojący worek bokserski. Miałam nadzieję, że Elisabeth będzie z tego zadowolona. Nicole zapewne nie szczególnie, ale grunt to uśmiech na twarzy dziecka, a nie zrzędliwej mamuśki.

Z wrodzonej złośliwości kazałam przyjść Polly do pracy już z samego rana, bo wiedziałam, że to będzie dla niej najbardziej uciążliwą karą za wczorajsze wygłupy.

- Chcesz mnie zabić – powiedziała, gdy tylko przekroczyłam próg biura. Leżała, oparta czołem o blat biurka i nawet na mnie nie spoglądała.

- Oczywiście. Taki mam plan. Na początku jednak... musisz zastąpić Allie, bo nie mamy kogo dać na wieczorny występ w klubie Half. Poćwicz śpiewanie dla ambasadora Kolumbii w związku z jego pięćdziesiątymi urodzinami – powiedziałam i uśmiechnęłam się wrednie do różowych zwłok pracownicy. Od razu poszłam też uruchomić ekspres. Jakoś tak wyjątkowo niedelikatnie trzaskałam szafkami i szukałam kubka... tak wyszło.

- Ale ja nie umiem śpiewać! Doskonale wiesz, że jak wyskoczę z tego tortu i zacznę piosenkę, to jubilat prędzej zejdzie na zawał, niż zdmuchnie świeczkę – odparła od razu Polly. Niestety, ale w tej kwestii musiałam przyznać jej rację. Miała zerowy słuch muzyczny i fałszowała bardziej, niż tata, a to był nie lada wyczyn.

Westchnęłam z rezygnacją. Bycie szefową wymagało ode mnie wachlarza umiejętności. Musiałam pogodzić się z tym, że to dziś ja będę musiała wyskoczyć z tego tortu.

- Ty umiesz śpiewać i tańczyć... Noemi!!! Nie każ mi tego robić, bo renoma twojej firmy szybko upadnie – dziewczyna spojrzała na mnie żałośnie. Niestety, nie myliła się. Po występie Polly nikt nigdy nie zorganizowałby z nami żadnej niespodzianki.

- Umiem, bo studiowałam śpiew i taniec na wydziale aktorskim. Dobrze wiesz, że ostatecznie zrezygnowałam z nauki na rzecz własnego biznesu i nie przypuszczałam, że kiedykolwiek do tego wrócę.

Z moimi studiami wiązała się jedna przykra historia, nie chciałam jednak do niej wracać. Było, minęło.

- Dzisiejszą imprezę ci odpuszczę. Jutro jednak robisz za clowna na kinder party mojej Betty, pamiętaj o tym – pogroziłam jej palcem – masz się postarać jak nigdy. Będę na tej imprezie i zamierzam ci się wnikliwie przyglądać. Jak się nie sprawdzisz, to cię zwolnię bez mrugnięcia okiem – pogroziłam, na co tylko ryknęła płaczem.

- Jak mnie zwolnisz, to nikt mnie nie zatrudni!!! - rozpaczała, więc po pewnym czasie uspokoiłam ją i przekonałam, że się zastanowię.

- Podaj mi pudło ze strojem króliczka i sprawdź, czy tort jest sprawny i czy dobrze wygląda – poleciłam, a ona zwlekła się ze swojego miejsca i wykonała rozkaz. Zajęłam się oglądaniem stroju, gdy Polly ciężkim krokiem poszła do piwnicy, gdzie trzymaliśmy część naszych gadżetów.

- Jak ja się tu niby zmieszczę – spojrzałam na różowe body z białym pomponem – przecież to jest ze dwa numery za małe – pokręciłam głową. Jak to dobrze, że taki występ trwał pięć minut, a potem wjeżdżał prawdziwy tort i zazwyczaj wszyscy zajmowali się krojeniem i jedzeniem, i nie zwracali uwagi na tancerkę.

- Wytrzymam jakoś te pięć minut – powiedziałam sama do siebie. To w końcu tylko pięć minut.

***

Pit dostarczył naszą atrapę tortu do klubu przed godziną 21. Mój występ miał być dopiero o 22, więc nie spieszyłam się do miejsca, w którym odbywało się wydarzenie. W zasadzie wpadłam tam pół godziny przed piosenką. Szybko przebrałam się w toalecie dla pracowników w strój króliczka, poprawiłam włosy, założyłam uszy i skierowałam do platformy z tortem. Pierwszy raz zastępowałam Allie w tego typu przedsięwzięciu, więc trochę się stresowałam.

- Dasz radę – pocieszał mnie kolega, gdy pomagał mi wejść do tortu – pamiętaj tylko, że wpierw ręce, potem głowa, bo inaczej uszy ci spadną. Przed wyskokiem unosisz ręce i wtedy góra tortu się odblokuje. Zawiasy są nasmarowane i gładko idzie – pouczał mnie Pit. Nawet wypróbowałam ten wyskok trzy razy i rzeczywiście, miał rację: wszystko bezproblemowo się otwierało.

Kilka minut przed 22 usiadłam we wnętrzu atrapy i próbowałam się wyciszyć. Pocieszałam się, iż na pewno dam radę. Kto, jak nie ja. To tylko piosenka. W kusym stroju przed bandą ważniaków w garniturach, ale w dalszym ciągu piosenka.

Poczułam ruch – znak, że tort ze mną wjeżdżał na salę. Jeszcze tylko kilkanaście sekund... Wiedziałam, że miałam wyskoczyć, gdy tylko usłyszę pierwsze dźwięki utworu. Pianista miał przygrywać tak długo, dopóki nie wyjdę z tortu i nie chwycę mikrofonu, żeby zrobić taki występ, jak Marilyn Monroe dla Kennedy'ego...

Platforma stanęła. Skupiłam się maksymalnie na zadaniu. Uniosłam rękę, żeby pchnąć wieko tortu, gdy tylko zabrzmią pierwsze dźwięki.

Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się szeroko, w końcu miałam być wesołym króliczkiem.

Pchnęłam kopułę, gdy pianista zagrał początek urodzinowej piosenki i energicznie wyłoniłam się z wnętrza tortu.

Czas na show.  


🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro