40 Rodzina jest najważniejsza
pov: Noemi
Mama od razu zorientowała się, że coś było nie tak. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na moją zmartwioną twarz.
- Noemi... - zaczęła, a ja bez słowa podałam jej test.
- To nie alkohol od wujka Archiego jest powodem mojego złego samopoczucia – powiedziałam cicho.
Widziałam, że na twarzy Rose pojawił się cały wachlarz emocji: od zaskoczenia, przez zrozumienie do nieukrywanej radości, którą za chwilę zamaskowała niepewnością.
- Kochanie... - powiedziała spokojnie – jak się z tym czujesz? Nie wiem, czy dla ciebie to dobra wiadomość, czy raczej nie. Nie sugeruj się mną, bo po mnie od razu widać, co o tym myślę – uśmiechnęła się delikatnie – najważniejsze, co ty myślisz.
Wyszłam z łazienki i przytuliłam się do niej. Tak bardzo się cieszyłam, że w końcu mogę to robić. Brakowało mi tego bardziej, niż mogłam przypuszczać.
- Kto jest ojcem? Możesz mi powiedzieć, czy to tajemnica? - zapytała nie przestając mnie obejmować.
- Ktoś niewłaściwy – odparłam od razu. W tej samej chwili też się rozpłakałam, bo przypomniałam sobie o Alexie i tym wszystkim, co razem dzieliliśmy – ktoś bardzo niewłaściwy.
Mama cały czas gładziła mnie po plecach, ale poczułam, że spięła się na te słowa.
- Noemi... Czy on cię... zmusił? - zapytała ostrożnie. Po tym wszystkim, co przeżyłam, była bardzo wyczulona na takie kwestie.
- Nie, mamo. Do niczego mnie nie zmusił. Sama chciałam... znaczy, nie chciałam ciąży, tylko... - zaczęłam się tłumaczyć – chciałam iść z nim do łóżka, bo mi się podobał i polubiłam go i... - w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Wolałam nie przyznawać się do tego, że byłam nieszczęśliwie zakochana w zaręczonym facecie, który za dwa miesiące się żenił – po prostu chciałam. To była moja decyzja.
To w końcu ja tak bardzo potrzebowałam jego bliskości w tym cholernym tartaku, że zapomniałam o rozsądku i dałam się ponieść uczuciom. To ja tego chciałam. Na krótką chwilę puściłam w niepamięć to całe gówno, które było związane z moimi narodzinami i po prostu... było mi dobrze. Spokojnie. Czułam się kochana i potrzebna.
Los okrutnie ze mnie zadrwił.
Ciąża. Z Alexem.
Chyba gorzej być nie mogło.
Mama zaprowadziła mnie do łóżka, na którym obie usiadłyśmy. Cały czas mnie przytulała, a ja łkałam w jej ramię. Nawet nie wiedziałam, jak długo trwałyśmy w tej pozycji. Bardzo trudno było mi się uspokoić.
- Jeśli tego chciałaś, kochanie, to znaczy, że musiał być dla ciebie ważny. Jeśli był ważny, nie mógł być niewłaściwy – powiedziała Rose, gdy tylko odsunęłam się od niej i sięgnęłam po chusteczki.
- To Blake. Alexander Blake – wyznałam i spuściłam wzrok na kolana. Nie chciałam widzieć potępienia w jej oczach. Wytrzymałam pogardę Nicole, ale nie zniosłabym, gdyby mama myślała o mnie podobnie. Tylko nie ona.
Kobieta przez chwilę milczała, ale gdy odważyłam się rzucić ukradkowe, niepewne spojrzenie na jej twarz, nie zauważyłam oburzenia czy zniesmaczenia. Mama wyglądała, jakby się zastanawiała.
Cały czas zapominałam, że nie było jej tyle lat w Chicago.
- Nie kojarzę Alexandra, ale pamiętam, że te szesnaście lat temu bardzo ważną osobistością w naszym mieście był niejaki Jason Blake – wyznała i zerknęła na mnie łagodnie.
- Alex to jego syn.
Pokiwała głową.
- Pewnie jest w twoim wieku, albo niewiele straszy od ciebie?
- Trochę starszy. O cztery lata.
Nie wspominałam, że Polly wygooglowała jego datę urodzenia, bo cały czas upierała się wysłać mu ten zestaw gadżetów firmowych, ale na szczęście w tym roku już nie zdąży, bo mężczyzna miał urodziny w styczniu.
- Jeśli jest tak przystojny jak jego ojciec, to nie dziwię ci się, że go polubiłaś – mrugnęła do mnie, a ja nawet się zaśmiałam.
- Pamiętaj o tacie! - powiedziałam z udawanym oburzeniem. Zaraz jednak przypomniał mi się Alexander. Jego oczy, włosy, uśmiech... - jest bardzo przystojny, a do tego ma poczucie humoru, choć czasem je ukrywa. Do tego jest bardzo uparty i przemądrzały, denerwujący i pomocny, delikatny i jednocześnie budzący respekt – dodałam cicho.
- Zakochałaś się w nim?
Tego pytania bałam się najbardziej, bo mama zawsze była osobą, którą ciężko mi było okłamywać. Teraz też nie mogłam się przemóc i wcisnąć jej nieprawdę.
- Tak.
- A on w tobie?
- Mówił, że mnie kocha.
- Wierzysz mu?
Pokręciłam głową.
- Wiesz o mnie wszystko. Ja... nie nadaję się do kochania.
- A on wie o tobie wszystko?
Potwierdziłam. Mama tylko się uśmiechnęła.
- Skoro wie wszystko i mówi, że cię kocha, to są tylko dwie opcje: albo Alexander nie kłamie, albo ty sama sobie wmawiasz, że nie można cię kochać, gdy inni udowadniają, że właśnie można. Myślę, że on nie kłamie, kochanie. Pochodzi z inteligentnej rodziny... kontrowersyjnej, ale inteligentnej. Odkrył w tobie coś, czego sama nie widzisz i pokochał cię bez względu na wszystko.
Chciałam w to wierzyć, tak bardzo chciałam, żeby te słowa były prawdziwe. To jednak i tak nic by nie zmieniło.
- On ma narzeczoną i za dwa miesiące się żeni. Nie kocha jej, bo to aranżowane małżeństwo, a do tego jest zmuszony do ślubu, choć ojciec panny młodej przyczynił się do śmierci matki Alexa – wyznałam to, co jeszcze chwilę temu planowałam ukryć.
Zauważyłam, że mama zmartwiła się.
- To rzeczywiście nieciekawa sytuacja.
- Dlatego... - zawahałam się chwilę – nie mogę urodzić tego dziecka. To tylko wszystko skomplikuje.
Mama nic nie powiedziała. Pogładziła mnie delikatnie po plecach i dopiero po dłuższej chwili zdobyła się na wyznanie.
- Będę z tobą, kochanie, cokolwiek zdecydujesz. Zaakceptuję każdą twoją decyzję.
- Nie wyobrażam sobie mieszkać z dzieckiem w mieście, w którym on będzie żył ze swoją żoną i tymi właściwymi dziećmi, tymi wyczekanymi, po ślubie. Moje zawsze będzie dzieckiem kochanki – zaczęłam tłumaczyć swoją decyzję.
- Myślę, że nigdy nie traktowałby waszego dziecka gorzej od tych, które miałby z żoną. O rodzinie Blake dużo się mówi: czasami trochę plotek, rzeczy wyssanych z palca lub bardzo przerysowanych. Zawsze jednak: i to każdy ci powie, że Blake'owie są bardzo rodzinni. Dla nich rodzina jest najważniejsza i zrobią dla niej wszystko. Twoje dziecko należałoby do ich rodziny, więc nie daliby powiedzieć o nim złego słowa, bez względu na to, czy urodziło się w małżeństwie, czy poza nim – wyjaśniła pewnie mama – jeśli masz dość Chicago, to zawsze możesz przeprowadzić się ze mną i tatą. Gdy tylko wrócimy do miasta, planuję zabrać go i wyjechać na Florydę, żeby tam szukać odpowiedniego miejsca. Nasz dom robi się już za ciasny dla dwóch rodzin... Pasuje dać w końcu Nikole mieszkać tylko z mężem i dziećmi, a nie jeszcze i z rodzicami na głowie.
Nie brałam nigdy pod uwagę opcji wyprowadzki, bo miałam w Chicago całą rodzinę i firmę, ale z drugiej strony... Skoro mamy chcą się przenieść, to tak naprawdę mogłabym sprzedać „Niespodzianki Noemi" jednemu z pracowników, bo to w końcu dobrze prosperujący biznes i wyjechać. Zacząć od nowa. Może nawet i z... dzieckiem?
- Tylko wiesz, kochanie... jeśli chciałabyś wyjechać z miasta ze mną i tatą, i zdecydowałabyś się urodzić to dziecko, to musiałabyś się dobrze zastanowić, czy informować Blake' a o tym, czy jednak nie – spojrzała na mnie wnikliwie – tak, jak już mówiłam, oni są bardzo rodzinni. Gdybyś chciała wyjechać z dzieckiem i się odciąć od nich, to mogliby to utrudniać, może i zabrać ci dziecko. Z drugiej strony... uczciwość wymaga, aby on o tym wiedział, prawda? Chociażby przez wzgląd na to, co was łączyło.
Miałam taki mętlik w głowie, że znów zachciało mi się płakać. Z tego wszystkiego nie chciałam zjeść lunchu, choć mama usilnie mnie namawiała. Rozważałam różne scenariusze, jednak w każdym... byłam sama. Bez Alexa.
Tak byłoby najlepiej dla wszystkich.
Moje rozmyślania przerwał telefon od taty.
- Nicole zaczęła rodzić – poinformowała mnie mama. Nie ukrywała ekscytacji i łez radości.
Od razu wsiadłyśmy w samochód i skierowałyśmy się na autostradę prowadzącą do naszego miasta.
Brittany! Ciocia i babcia już jadą!
***
- Nie mogę uwierzyć, że jest taka malutka – powiedziałam sześć godzin później tuląc siostrzenicę w ramionach. Gnałam do szpitala jak szalona, ale że akcja porodowa była w trakcie, to musiałam poczekać, zanim poznam najmłodszą członkinię naszej rodziny.
- Malutka – sapnęła Nicole – malutka... powiedz to mojej cipie! Dwie godziny temu wycisnęłam prawie cztery kilogramy! Myślałam, że umrę, a ty, że malutka... też coś – oburzała się, ale widziałam, że to tak bardziej w ramach żartu.
Zaśmiałam się lekko i spojrzałam na śpiącą dziewczynkę. Dla mnie naprawdę była malutka i taka bezbronna. Jak mały aniołek z jasnymi włoskami.
Ciekawe, jak będzie wyglądało moje dziecko? Oboje z Alexem mamy ciemne włosy, więc raczej powinno być podobne do nas...
Pokręciłam szybko głową na tę bzdurną myśl. Żadnego dziecka nie będzie. Tak zdecydowałam w drodze powrotnej do Chicago. Chciałam zacząć życie od nowa na Florydzie i nie potrzebne mi będą żadne zobowiązania. Tylko ja i kot.
- W porównaniu z Betty jest taką miniaturką. Przez te pięć lat zapomniałam, że ona przecież była taka sama – wyznałam szczerze.
- Ja też! Gdy mi pierwszy raz ją podali, to bałam się wziąć na ręce, żeby przypadkiem nie skrzywdzić! Na pewno nie pamiętam o wielu rzeczach, ale będę je sobie przypominać – dodała Nicky.
Musiałam przyznać, że jak na kilka godzin „horroru", jak to nazwała swój poród, wyglądała naprawdę dobrze. Troy był z nią prawie cały czas, bo gdy tylko się dowiedział, wziął kilka godzin wolnego w pracy, a teraz skoczył po swoich rodziców i Betty. Dziewczynka nie mogła się doczekać, kiedy pozna siostrę.
Rose przyjechała razem ze mną, a tata był w szpitalu od samego początku, bo to on przywiózł Nicky, gdy zaczął się poród. Dziadkowie nacieszyli się wnuczką, a teraz pojechali spakować walizki, gdyż jeszcze tego samego dnia planowali wyjazd. W domu rodzinnym przebywali rodzice Troya i zaczęło się robić ciasno, dlatego też dla komfortu młodych rodziców nasi rodzice zaplanowali sobie krótki urlop tylko we dwoje.
Zanim Rose odjechała, uścisnęła mnie mocno i kazała dbać o siebie.
- I nie tylko o siebie – mrugnęła porozumiewawczo.
Wiedziałam, że chciałaby, żebym urodziła to dziecko, ale do niczego mnie nie nakłaniała. Zostawiała wolny wybór.
Kiedy do sali poporodowej wpadł Troy, Betty i teściowie Nicole, i każdy zaczął mówić przez każdego, poczułam się trochę niepotrzebna w tej ich małej rodzinie. Widziałam, z jaką dumą szwagier trzymał córkę, z jaką delikatnością podawał ją swojej mamie i znów naszła mnie głupia myśl, jakby to było, gdybym to ja tu leżała i to Alex byłby ze mną. Czy też by się tak cieszył? Chwalił każdemu?
Nie sądziłam, żeby mogło tak być. Nasze dziecko byłoby tylko bękartem. Wstydem dla rodziny.
Moja mama mogła sobie myśleć, co chciała, ale nie byłam w stanie uwierzyć, że Blake'owie zaakceptowali by je tak bez problemów. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Korzystając z tego, że siostra była otoczona całą chmarą opiekunów, pożegnałam się szybko i wyszłam na korytarz. Skoro już byłam w szpitalu, zamierzałam odwiedzić gabinet lekarski i upewnić się co do mojego stanu.
Musiałam też zgłosić się do lokalnej kliniki na zabieg, ale to dopiero po badaniu. Powinnam mieć stuprocentową pewność, że to ciąża, bo czasami się przecież zdarzało, że testy były wadliwe.
***
Niestety, mój test działał idealnie.
Podczas średnio przyjemnego badania lekarka pokazała mi moje dziecko, które na razie z dzieckiem nie miało nic wspólnego. Wyglądało jak orzeszek nerkowca i takich też rozmiarów było. To, co mnie zaskoczyło tak bardzo, że popłakałam się na dobre... to dźwięk bicia serca.
- Teoretycznie powinnam puścić go pani po 11 tygodniu, ale teraz tak na chwilkę dam pani usłyszeć, bo chyba nie może pani uwierzyć w tę ciążę, pani Nolan-Davies - uśmiechnęła się do mnie miło i rzeczywiście dała mi usłyszeć bicie serduszka niespełna dwucentymetrowego zarodka.
- Naprawdę bije... i to jak szybko... - nie mogłam się nadziwić, ani też przestać płakać.
- Szósty i siódmy tydzień ciąży to najlepszy czas na wizytę u lekarza. Przy następnej posłuchamy sobie dłużej naszego maluszka. Zobaczy pani, jak te kilka tygodni robi różnicę, bo maleństwo będzie wyglądało mniej orzeszkowo, a bardziej... ludzko – kontynuowała wesoło lekarka.
Była tak pozytywna i dobrze nastawiona, że i ja zaczęłam w to wierzyć. Zrobiło mi się głupio, że szłam tu z twardym postanowieniem o aborcji. Mętlik w głowie ponownie wrócił.
Ostatecznie nie zapytałam o zabieg, a na dokładkę przyjęłam receptę na witaminy dla kobiet w ciąży i kartkę ze zleceniem jakichś dodatkowych badań. Z racji tego, że było późno, na badania umówiłam się dopiero za trzy dni, ale witaminy zamierzałam kupić już teraz, jednak tylko dlatego, że przy szpitalu znajdowała się apteka.
Cały czas myślałam o tym, co powinnam zrobić. Mama w ciągu najbliższych kilku miesięcy chciała wyprowadzić się z Chicago. Może by tak... wyjechać razem z nią i tatą? Godzinę temu pisali, że są w trasie i przez dwa tygodnie będą intensywnie rozglądać się za domami. Mama miała otrzymać pokaźne odszkodowanie za szesnaście lat bezpodstawnego zamknięcia, dlatego też mogli zaszaleć i wybrać coś nawet przy plaży. Byłoby pięknie.
Zerwałam kontakty z Alexem, więc nie musiałby o niczym wiedzieć. To wprawdzie chamskie z mojej strony, ale jeśli rzeczywiście miałby utrudniać wyjazd, to lepiej, żeby nie miał o niczym pojęcia. Dziecku, gdy będzie kiedyś pytało o ojca, zawsze mogę powiedzieć, że korzystałam ze sztucznego zapłodnienia, jak i moja mama.
Plan wydawał się naprawdę rozsądny.
Miałabym spokój. Nowe życie – dosłownie i w przenośni.
Po wizycie u lekarza nie byłabym w stanie świadomie pozbyć się ciąży. Przecież serduszko już biło.
Tak bardzo się zamyśliłam, że przez przypadek potrąciłam starszego, eleganckiego mężczyznę, który właśnie wchodził do apteki, gdy ja z niej wychodziłam. Zderzyliśmy się z impetem i pudełko z witaminami wypadło mi z rąk. Schyliłam się, żeby je prędko podnieść i schować, ale facet był szybszy. Podniósł je pierwszy i dokładnie się mu przyjrzał.
- Przyszła mama – stwierdził. Pudełko nie pozostawiało pola do fałszywych domysłów, a wielki napis wręcz krzyczał, co to za produkt.
- To dla siostry – wytłumaczyłam się od razu. Cały czas nie docierało do mnie, że to dla mnie. Że to będę ja...
Obcy uśmiechnął się, ale mimo to wydawało się, że spogląda na mnie dość nieprzyjemnie, wręcz oceniająco.
- Przyszły tata musi być dumny. Dziecko to skarb.
Kiwnęłam głową na odczepnego i sięgnęłam po moje witaminy. Mężczyzna powoli mi je podał. Zauważyłam, że miał na dłoni dużą, brzydką bliznę.
Podążył za moim wzrokiem i dodał.
- Pamiątka po miłości mojego życia.
- Taka dość... oryginalna – wydusiłam z siebie. Co jak co, ale znamię wyglądało, jakby dostał czymś ostrym, a nie że specjalnie je wyciął. Może po prostu nie znałam się na skaryfikacji.
- Jak i moja ukochana Rebecca. Wspaniała kobieta – dodał, a ja się tylko miło uśmiechnęłam i przeprosiłam za potrącenie, po czym skierowałam się na parking.
Czekała mnie ponad godzina przedzierania się przez zakorkowane miasto. Czułam się cholernie zmęczona, bolała mnie głowa, a do tego tęskniłam za kotem.
Nie chciałam się przyznać, iż za Alexem też. Musiałam o nim zapomnieć. Zamknąć ten rozdział i zacząć nowy, z dala od Chicago i przede wszystkim z dala od Blake'a.
***
Podróż z centrum na peryferyjne „patodzielnice" na których mieszkałam, zajęła mi ponad dwie godziny. W międzyczasie wyjadłam jakieś suchary, które mama zostawiła w aucie i trzy razy myślałam, że zwymiotuję.
Potrzebowałam prysznica, łóżka i kota. Jak najszybciej.
Zaparkowałam w moim stałym miejscu za kamienicą i garażami. Niestety zarządca terenu miał w nosie dbanie o oświetlenie, więc musiałam przyświecać sobie telefonem, gdy przechodziłam między murowanymi garażami.
Nie mogłam się nadziwić, jak ten dzień szybko zleciał. Musiała być późna pora, a do tego zbierało się na deszcz, bo niebo było ciemne i nieprzeniknione. Nawet promień księżyca nie miał szans przebić się przez warstwę chmur.
Przed burzą zazwyczaj robiło się cicho, co nawet i w tłocznym i hałaśliwym Chicago stawało się odczuwalne. Miałam nawet takie wrażenie, że wszystko się nagle zatrzymało i nie było w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wyczuwało się pewne nerwowe oczekiwanie, albo to może mi coś się roiło w głowie, bo przemykałam przez jedno z gorszych miejsc w mojej okolicy.
Moje myśli ciągle wracały do wizyty w szpitalnym gabinecie i do mojej malutkiej Brittany. Nie mogłam się nadziwić, że w ciągu kilku miesięcy z tego, co widziałam na monitorze podczas badania, wyrośnie taki mały człowieczek. Zachwycało mnie to cały czas.
Nie wiedziałam, co sprawiło, że stałam się mniej czujna. Zmęczenie? Stres? Ciemność lipcowej nocy Podejrzana cisza parkingu przy kamienicy...
Dopiero, gdy ktoś chwycił mnie jedną ręką na wysokości piersi, a drugą zasłonił usta, zdałam sobie sprawę, że znalazłam się w dużym niebezpieczeństwie.
- Nie wyrywaj się, suko. Jesteś sama, a nas jest kilku. Nie masz szans – powiedział ten, który mnie trzymał.
W pierwszej chwili zmroziło mnie ze strachu. Przecież... nie byłam sama.
Zaraz potem zaczęłam się wyrywać najmocniej, jak tylko umiałam.
Uderzyłam tyłem głowy napastnika prosto w twarz, przez co syknął i poluzował uścisk na tyle, że mogłam wyrwać do przodu.
Cios czymś twardym prosto w brzuch ostudził moje wyzwoleńcze zamiary. Padłam jak długa na betonowy podjazd pomiędzy garażami.
Zaczęłam krzyczeć, bo tylko to mi zostało. Trzej mężczyźni szybko przystąpili do ataku.
Następne ciosy spadały na mnie lawinowo: zostałam skopana po głowie, plecach, jednak najczęściej celowali w brzuch.
- Proszę... - wydusiłam z siebie – błagam... zostawcie mnie... - łkałam żałośnie. Próbowałam osłonić rękami brzuch. Zwinęłam się najciaśniej, jak tylko mogłam i zamknęłam oczy.
- Nic z tego. Takie zlecenie, paniusiu. Kurwa i bachor mają nie przeżyć – powiedział ten, któremu się wyrwałam i chyba z zemsty za to wyjątkowo mocno kopnął mnie w dłonie, którymi starałam się zakryć w pasie.
Potem usłyszałam strzał. Pierwszy, następnie drugi.
Przestałam krzyczeć. Nie było po co.
Czułam. Ja to po prostu czułam.
Już było po wszystkim.
****
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro