4 Jak masz na imię?
pov: Noemi
Spoglądałam z zadowoleniem na coraz bardziej zdenerwowanego mężczyznę. Poczułam minimalną ulgę. Mimo że w motelu miała miejsce istna rzeź, cieszyłam się, że jakimś zrządzeniem losu miałam szansę na spokojne przetrwanie tego wieczoru. Może dałoby się załagodzić sytuację?
Ucieszyłam się, gdy Pit przyniósł mi colę ze sklepu. Z radością po nią sięgnęłam i upiłam łyk.
Alex przyglądał się scenie rozgrywającej się na motelowym parkingu i intensywnie nad czymś myślał.
- Uratowałam ci dziś życie – powtórzyłam. Za pierwszym razem nie zareagował, teraz jednak przeniósł na mnie ostre spojrzenie.
- Najwidoczniej.
- Wygląda na to, że to ciebie szukali.
- Też tak myślę.
- Gdyby nie ja, to dołączyłbyś do tych ludzi w workach, którzy właśnie są zabierani przez koronera – kontynuowałam.
- Zapewne.
Wkurzały mnie jego lakoniczne odpowiedzi. Zamiast mi podziękować i zapomnieć o pomyłce, stał w tylnej części ciężarówki i spoglądał na mnie tak, że nie mogłam odgadnąć, o co mu tym razem chodziło.
- Nie ma za co. Nie musisz być aż tak wylewnie wdzięczny – powiedziałam z zamierzonym sarkazmem, gdy zalegająca między nami cisza stawała się wręcz niezręczna.
Nie odpowiedział, tylko dalej przyglądał się mi bardzo intensywnie.
- Zaczynam coraz bardziej żałować tego porwania – pokręciłam głową i upiłam kolejny łyk coli – czy teraz nam odpuścisz? Rozejdziemy się w swoje strony i zapomnimy o wszystkim?
- Uważasz, że powinienem? - zapytał poważnie.
- Tak. Uważam, że tak byłoby najrozsądniej. Zrobiliśmy głupotę, że cię porwaliśmy i mogłeś być za to zły, rozumiem – starałam się ważyć słowa, bo widziałam już światełko w tunelu. Sytuacja zdawała się prostować bez zbędnych poświęceń po drodze – ale z drugiej strony, tylko dzięki nam jeszcze żyjesz. Myślę, że powinieneś to docenić i zapomnieć o pomyłce. To w końcu tylko głupi błąd. Nic ważnego.
- Pomyłka... - powtórzył cicho i znowu skupił się na tym, co działo się na zewnątrz, a w zasadzie na ciemnym, eleganckim aucie, które stanęło w niewielkiej odległości od motelu.
- To jak będzie z nami? Zapominamy o wszystkim? - nie dawałam za wygraną. Wydawało mi się, że jestem już tak blisko... Już tak mało brakowało żeby wyjść z tego obronną ręką.
Odwrócił się do mnie ze zniecierpliwieniem. Widziałam, że cała ta sytuacja wzmogła jego czujność, a durny humor szybko wyparował. Mężczyzna był skupiony na tym, co się działo i intensywnie nad czymś myślał.
- Darujesz moim ludziom? Nie będziesz ich zaczepiał? - kontynuowałam serię pytań, gdy Marcus otworzył tył ciężarówki i wpuścił nam więcej światła.
Blake nie powiedział nic, tylko od razu ruszył do wyjścia. Zacisnęłam usta w wąską linię. Arogancki fiut! Nie mógł się normalnie odezwać, no nie mógł!
Podążyłam za nim. Nie mogłam tak tego zostawić. Skoro twierdził, że jego słowo jest ważne, to potrzebowałam werbalnego potwierdzenia, iż nie zrobi krzywdy moim pracownikom.
Nie spodziewałam się, że gdy tylko podejdę do brzegu naczepy naszego auta i oprę rękę o drzwi ciężarówki, żeby spokojnie wyjść na tych cholernych szpilkach na zewnątrz, zostanę porwana w ramiona przez... Alexandra.
Mężczyzna objął mnie w talii i przyciągnął do siebie tak gwałtownie, iż mocniej zacisnęłam dłoń na puszcze z colą, bo inaczej mogłaby mi wypaść.
Domyślałam się, że chciał pokazać, jaki to z niego dżentelmen, dlatego pomógł mi zejść z naczepy, a w zasadzie to ściągnął mnie z niej.
- Mogłam sama – powiedziałam, gdy dalej obejmował moje plecy, mimo iż stałam już na ziemi – puścisz mnie? - zapytałam. Czułam się niezręcznie, gdy stał tak blisko, chociaż, o dziwo, nie zaglądał mi w dekolt. Patrzył prosto w oczy.
- Nie będę mścił się na twoich ludziach. Masz moje słowo – powiedział cicho, a na nie ukrywałam radości. Nawet się do niego uśmiechnęłam, on jednak pozostał poważny.
- Czyli między nami wszystko w porządku? Możemy rozejść się w swoje strony i zapomnieć o wszystkim? - dopytywałam. Nie mogłam uwierzyć, że jednak się udało i ta cała, trudna sytuacja miała dobre zakończenie – obiecuję, że już więcej cię nie porwę – zażartowałam, ale nie podłapał tematu – Nigdy więcej mnie nie zobaczysz, słowo – Na szczęście Chicago to tak duże miasto, że prawdopodobieństwo kolejnego, przypadkowego spotkania było minimalne. W końcu na co dzień żyło tu ponad dwa i pół miliona mieszkańców, co plasowało aglomerację na trzecim miejscu najbardziej zaludnionych miast USA. Gdybym go jednak, jakimś nieszczęśliwym zrządzeniem losu, gdzieś zobaczyła, to po prostu poszłabym w drugą stronę.
Nie wiedziałam dlaczego, ale zamiast puścić mnie i w końcu odejść, przyciągnął mnie bliżej siebie. Tak blisko, że moje piersi były wręcz przyciśnięte do jego torsu. Wolną rękę położyłam na jego ramieniu. Chciałam tak delikatnie dać mu znać, że już czas zapomnieć o pięciu godzinach, ale jednocześnie nie drażnić go za bardzo, gdyż wydawało mi się, że tylko pozornie był spokojny.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz spełnić... - jedną ręką przytrzymywał mnie przy sobie, drugą natomiast przesunął na moją szyję i zaczął opuszkami palców delikatnie ją gładzić.
Jego subtelny dotyk wywołał gęsią skórkę na moim ciele, ale tłumaczyłam sobie to tym, że po prostu był tak niestosowny, iż mimowolnie się spięłam. To tak ze stresu.
- Nadal nie wiem, jak masz na imię... - umieścił palce pod moją brodą i uniósł ją tak, żebym spoglądała w jego oczy.
- To już nieistotne. Moje imię nie będzie ci do niczego potrzebne – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Może będę chciał kiedyś skorzystać z twoich... usług?
- Wydaje mi się że nie. Moje... usługi mają dość ograniczony zakres i raczej nie są w twoim guście – odparłam powoli. Miałam wrażenie, że słowo „usługi" w jego ustach brzmiało dość dwuznacznie.
- Skąd możesz wiedzieć, co jest w moim guście? - przesunął kciukiem po moim policzku, a następnie po dolnej wardze. Odruchowo przełknęłam ślinę. Bliskość mężczyzny sprawiała, iż zaczynałam się niepokoić, bo moje ciało reagowało na nią dość irracjonalnie. Zamiast czuć obrzydzenie i strach, odczuwałam dziwną ekscytację i zaciekawienie. Musiałam być bardzo zmęczona tą całą sytuacją i po prostu działać nie do końca świadomie.
- Na pewno nie organizacja wieczorów kawalerskich i udawanych porwań – odrzekłam. Tak jakoś przestało mi przeszkadzać, iż trzymał mnie przy sobie. W zasadzie to nie było takie złe...
- Panie... eee... Blake? - zagadał Pit, a ja naprężyłam się, żeby tylko odsunąć się jak najdalej od Alexandra. Głos pracownika trochę mnie otrzeźwił – pańskie rzeczy – mężczyzna wyciągnął w stronę porwanego portfel, telefon i broń, którą zabraliśmy mu w motelu. Alex nie miał wyjścia i musiał mnie puścić.
Wydawało mi się, że robił to niechętnie, ale ostatecznie zaciekawiło go, kto usilnie próbował się z nim skontaktować, gdyż jego telefon nieustannie wibrował. Cofnęłam się o dwa kroki, żeby tylko powstał między nami dystans i z lubością napiłam się coli. Niestety zaczynała się robić ciepła, gdyż nagrzałam puszkę dłonią. Jakoś tak było mi w tym momentalnie gorąco, a do tego czułam suchość w ustach. Znak, że zdecydowanie nadszedł czas na powrót do domu.
Blake spojrzał na ekran, po czym wyłączył telefon. Schował go do kieszeni, tak samo jak i portfel, a broń umieścił z powrotem pod marynarką.
Ostatni raz obrzucił mnie nieodgadnionym spojrzeniem... po czym zabrał czerwoną puszkę z moich rąk i ruszył w stronę motelu.
- Jak chciało mu się pić, to mógł poprosić... - powiedziałam sama do siebie. Zaraz potem zerknęłam na pracownika – zmywamy się Pit, jak najszybciej. Muszę poważnie porozmawiać z Polly...
***
- Jak mogłaś pomylić zdjęcia!!! - wydarłam się od samego wejścia do biura. Asystentka siedziała przed komputerem i usilnie udawała, że pracuje. Chłopaki dali jej wcześniej znać, że będę wściekła, więc miała okazję przygotować się do tej rozmowy.
- Jak mogłaś porwać Blake'a!? Tego Blake'a! - odparła szybko i skrzyżowała ręce na piersiach.
- To było przypadkiem! Wcale nie chciałam go porywać! Nawet nie wiesz, ile strachu się najadłam, że w odwecie będzie chciał nas wszystkich zabić! - byłam tak nabuzowana, że zrzuciłam cholerne szpilki z nóg i ruszyłam boso do aneksu kuchennego, aby przygotować sobie jakieś ziółka na uspokojenie. I tak miały mi nic nie dać, bo w tym momencie nie było rzeczy, która wyciszyłaby moje emocje.
Taki błąd!!! Moja firma i tak wielki błąd!!!
- Byłby do tego zdolny – dodała Polly, czym wcale mnie nie uspokoiła.
- Nie pomagasz... - zaznaczyłam ostro.
- To tylko pomyłka! - tłumaczyła się miernie.
Pokręciłam głową, bo brakowało mi słów na nieodpowiedzialność mojej niby asystentki.
- Ale mimo wszystko żyjecie... czyli nie był taki zły? - dziewczyna spojrzała na mnie wielkimi oczami – przystojny, prawda? Dotykałaś jego mięśni? Twarde? Na pewno twarde... - rozmarzyła się, a ja prawie wylałam wrzątek na blat. Te jej dywagacje na temat Blake'a rozstrajały mnie i nie mogłam się skupić.
- Nie interesowałam się jego mięśniami, tylko tym, jak odkręcić całą sprawę, żeby nikogo nie skrzywdził...
- Może wyślemy mu zestaw gadżetów firmowych? Tak na przeprosiny? - zapytała, a ja zdecydowanie pokręciłam głową. Żadnych kontaktów z tym facetem. Nigdy więcej...
- Nie – rzuciłam krótki komentarz. Czasami miałam wrażenie, że do Polly trzeba konkretnie i ostro – nic mu nie wysyłamy. Obiecałam mu, że więcej mnie nie spotka, więc proszę cię, nie próbuj robić czegokolwiek za moimi plecami, żeby łagodzić sytuację, gdyż możesz ją tylko zaognić. Ma zostać tak, jak z nim ustaliłam: zero kontaktów, zero zaczepiania. On jest dla nas nietykalny, rozumiesz?
Asystentka spoglądała na mnie z widocznym rozczarowaniem. Pewnie liczyła na osobiste spotkanie z Alexandrem. Na szczęście nie miałyśmy takiego w planach.
Polly przez kilka godzin była do rany przyłóż – wyraźnie pokazywałam jej, że byłam zła, a ona starała się wkupić w moje łaski. Nawet nie napierdzielała k-popem, jak to miała w zwyczaju, tylko włączyła lokalną stację radiową, więc mogłyśmy posłuchać o wydarzeniach w felernym motelu. Policja nie znalazła jeszcze sprawców, ani też nie miała przypuszczeń, kto to mógł zrobić i dlaczego. Motelowe kamery okazały się atrapami, a świadków nie było, jak zawsze w takich przypadkach.
Po wypiciu ziołowej herbatki udałam się piętro wyżej, aby ubrać w końcu coś normalnego. Miałam to szczęście, że moja kawalerka znajdowała się centralnie nad biurem „Niespodzianek Noemi", więc nigdy nie spóźniałam się do pracy, a do tego nie przynosiłam jej do domu – po prostu zostawałam po godzinach na parterze, a na piętro przechodziłam, gdy padałam z nóg.
Gdy już przebrałam się w normalne ubrania, to wygłaskałam stęsknionego kota i odgrzałam resztki z wczorajszej kolacji.
Cały czas myślałam o dzisiejszej pomyłce. Jak to dobrze, że wszystko rozeszło się po kościach. Musiałam mieć więcej szczęścia niż rozumu. Postanowiłam zabrać chłopaków w piątek do baru na popijawę – należało się im coś na odstresowanie. Polly nie zaprosimy – niech odczuje skutki swojego niedbalstwa.
To wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej...
***
Przez dwa kolejne dni byłam tak zajęta, iż nie miałam nawet chwili dla siebie. Zorganizowałam w tym czasie trzy porwania (nawet temu nieszczęsnemu Ashowi w końcu się dostało, ale tym razem wszystko odbyło się w innym miejscu, niż motel. Raz, że w dalszym ciągu kręciła się tam policja, a dwa: miałam uraz do tego miejsca i wolałam omijać je szerokim łukiem), jedną imprezę niespodziankę i dwa pokazy sushi.
Polly w dalszym ciągu starała się wkupić w moje łaski przed piątkową integracją w barze i pokazami zajęła się osobiście: pilnowała, aby nikt nie zaczepiał naszych modelek i żeby wszystko odbywało się zgodnie z umową.
Nie wiem dlaczego, ale po tej sytuacji z Blake'em, odczułam nieprzemożoną chęć odwiedzenia rodziny: taty i siostry. Nawet do mamy się wybrałam do więzienia, ale planowaną wizytę miałam mieć u niej w sobotę, więc teraz wpuścili mnie tylko tak na chwilę i to po znajomości.
- Jak sobie radzisz? - zapytałam mamę, gdy tylko zajęłam miejsce naprzeciwko niej i chwyciłam za słuchawkę. Przez te kilkanaście lat ani razu nie było nam dane porozmawiać inaczej, niż przez szybę. Mama była traktowana jako jeden z gorszych przestępców.
- Dobrze. Wiesz, jak to jest: ja pomagam komuś, a ktoś pomaga mnie – uśmiechnęła się smutno i spojrzała na mnie uważnie – a co u ciebie? Jak firma?
Tak, jak oszukiwałam wszystkich, że u mnie w porządku i wydarzenia z przeszłości nie mają na mnie wpływu, tak mamy Rose nie byłam w stanie oszukać. Ona wszystko widziała. Nawet to, co wolałabym, żeby zostało ukryte.
- Pewnie – odparłam szybko i uśmiechnęłam się do niej – firma cały czas się rozwija, mam coraz więcej zleceń, a co za tym idzie: więcej pieniędzy. Znalazłam świetnego adwokata z Nowego Jorku i zamierzam się z nim skontaktować, może zająłby się twoją sprawą... - zaczęłam, ale nie dała mi dokończyć.
- Kochanie... proszę, daj już temu spokój. Zostały mi tylko cztery lata... To i tak niewiele w porównaniu z tym, co zasądzono mi na samym początku. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc, ale szkoda pieniędzy. Pomyśl w końcu o sobie.
Sąd pierwszej instancji skazał mamę na czterdzieści lat więzienia, ale gdy tylko skończyłam ze studiami i zaczęłam pracować, starałam się pisać rozmaite pisma i odwołania od wyroku. Praktycznie wszystko, co zarobiłam, wydawałam na kredyt studencki i adwokatów mamy.
Dzięki temu w ciągu ostatnich dwudziestu czterech miesięcy udało się nam zmniejszyć wyrok do dwudziestu lat, chociaż miałam nadzieję, że jeszcze trochę z niego zejdziemy. Potrzebowałam do tego dobrego i niestety drogiego prawnika. Niezwiązanego z Chicago i nieumoczonego, jak cała reszta, w bagnie posłuszeństwa byłemu burmistrzowi. Potrzebowałam kogoś neutralnego i gotowego całkowicie zająć się tak bardzo kontrowersyjną sprawą.
Zmniejszenie wyroku udało się nam przede wszystkim dlatego, iż mama, jako naczelna feministka więzienia, cieszyła się dużą popularnością wśród współwięźniarek i pomagała im walczyć o swoje prawa. Sąd musiał mieć na uwadze jej działalność i poprawne zachowanie. Do tego, oprócz odcisków palców na kanistrze i przyznania się do postrzelenia Mitchella, prokuratura nie miała innych dowodów obciążających moją Rose.
- Wiesz, że nigdy nie odpuszczę – spojrzałam prosto w niebieskie oczy mamy. W końcu to przeze mnie tu była. Gdyby wtedy nie strzeliło jej coś do głowy i nie poszła własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwości gwałcicielowi...
Mogła udawać, że to nic takiego. Ostatecznie wszyscy przyjęli taką wersję. Nic mi się wtedy nie stało. Chyba nawet ja zaczynałam w to wierzyć. Tak widocznie miało być. To moja wina i nikt nie powinien za to odpowiadać, tylko ja.
- Czasami trzeba odpuścić. Nie można ciągle rozpamiętywać tego, co było. Trzeba iść dalej – mama spoglądała na mnie spokojnie. Oparła dłoń na szybie, na co natychmiast odpowiedziałam takim samym ruchem. Od szesnastu lat nie dane mi było jej dotknąć. Tata miał więcej swobody, gdy przychodził na wizyty małżeńskie, ale mi nawet przy głupim stoliku w sali widzeń bezpośrednich nie można było jej spotkać – skup się na sobie. Nie wydawaj pieniędzy na kolejnych adwokatów. I tak już wiele dla mnie zrobiłaś, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
- Ty zrobiłaś dla mnie więcej – mrugnęłam szybko kilka razy, żeby się nie rozpłakać. Łzy byłyby tu niepotrzebne. Wystarczająco się napłakałam w dzieciństwie, teraz byłam już za stara na takie słabości.
- Zrobiłam to, co każda kochająca matka zrobiłaby dla swojego dziecka. Nie gloryfikuj mnie za to. Musiałam to zrobić, bo moja mała dziewczynka została skrzywdzona. Gdy się tylko urodziłaś to przysięgłam sobie, że będę cię chronić. Nie wyszło tak, jakbym tego chciała.
Rozmowy z mamą zawsze były trudne. Chciała, żebym skupiła się na sobie, kiedy ja pragnęłam, aby znowu była ze mną, tatą i Nicole. Ze swoją rodziną.
Przez to wszystko nie poznała jeszcze córeczki mojej siostry, bo Betty była zbyt mała na odwiedzanie babci w więzieniu, a poza tym Nicky chciała ją uchronić od tego. Rozumiałam decyzję Nicole. Zakład karny to nie miejsce dla dzieci.
Wróciłam do biura smutniejsza, niż zwykle. Mama sobie jakoś radziła i już się przyzwyczaiła, ale ja nie mogłam się z tym pogodzić. Tak bardzo chciałam, aby w końcu wróciła do domu...
- Coś ty taka melancholijna? - zapytała Polly, gdy zrobiłam sobie kawę i skierowałam się w milczeniu do swojego „gabinetu". Gabinet to taka dość szumna nazwa na pomieszczenie, w którym stało moje biurko i te regały z dokumentacją, które nie zmieściły się w głównej części firmy.
- Tak jakoś... co mamy na weekend? - szybko zmieniłam temat. Nie chwaliłam się w pracy, gdzie jeździłam i nie opowiadałam o życiu prywatnym. To były tylko moje zmartwienia.
- Impreza niespodzianka na urodziny w klubie „Half". Organizator zażyczył sobie dziewczynę wyskakującą z tortu, która zaśpiewa dla jubilata. Cała reszta atrakcji już po ich stronie.
- Dobra. Skontaktuj się z Allie i przypomnij jej, że pojutrze śpiewa, niech się przygotuje. Wyślij jej dane lokalu i imię jubilata, żeby gdzieś tam wplotła je w tekst urodzinowej piosenki – poleciłam i minęłam drzwi gabinetu.
Musiałam przyznać, że Polly naprawdę się starała i trochę głupio mi się zrobiło, że nie zaprosiłam jej na wieczorną popijawę, dlatego odstawiłam kubek z kawą na biurko i wróciłam do mojej asystentki.
- Polly... - zaczęłam, jednak przerwałam w połowie zdania.
Dziewczyna nie była sama. Miała towarzystwo.
- Witaj... Noemi – powiedział jeden z mężczyzn, którzy wtargnęli do mojego biura.
Momentalnie poczułam, że ręce robią mi się mokre. To nie mogła być prawda. Proszę, tylko nie on...
„Nie witaj, Aleksandrze" powiedziałam sobie w myślach i spojrzałam twardo na Blake'a.
😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro