Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39 Podano na tacy

pov: Alexander

Hopkins nie starał się zaskakiwać, jeśli chodzi o materiały wybuchowe, które były jego znakiem rozpoznawczym. Do północy analizowałem dokumenty dostarczone przez Deacona i mogłem śmiało stwierdzić, że bomba, której użył stary dziad, była typowa i do tego łatwa w konstrukcji. Od razu zleciłem pracownikowi produkcję podobnej. Ochroniarz znał odpowiednich ludzi i zapewniał, że do rana dostanę to, czego będę potrzebował.

- Umieść od razu pod autem Szczura. Będziesz musiał na chwilę wyłączyć kamery w garażu, ale z tym sobie poradzisz, w końcu masz dostęp do wszystkich zabezpieczeń - instruowałem go. 

Musiałem też zadzwonić do mojego nowego znajomego i poprosić o przesunięcie akcji z Hopkinsem.

- Jesteś pewny? Wszystko było już dograne? - zapytał, gdy wyjaśniłem mu, iż wypadło mi coś bardzo ważnego.

- Niestety sprawy rodzinne mnie wstrzymują. Postaraj przesunąć się spotkanie z Hopkinsem o dwa dni. Reszta zgodnie z planem.

Słyszałem, że mój rozmówca westchnął.

- No dobrze, ale to będzie dodatkowo kosztować – powiedział w końcu.

- Niczego innego się nie spodziewałem. Na pewno dorzucę coś ekstra – zachęcałem go. Ojciec pewnie długo mi tego nie wybaczy, ale miałem to gdzieś. Załatwienie starego dziada było warte wszystkich pieniędzy.

 Najpierw jednak Szczur. Nie mogłem pozwolić, żeby kręcił się koło Emi, bo był nieobliczalny i zdecydowany na naprawdę wiele, żeby tylko mi dokopać.

Deacon kilka tygodni wcześniej załatwił mi też kontakt do jednej ze swoich ciekawych koleżanek. Twierdził, iż znali się z Akademii Wojskowej i łączyły ich tylko profesjonalne stosunki, ale wydało mi się to dziwne, że czuł się w obowiązku tłumaczyć z tego przede mną, więc zacząłem podejrzewać, że pracownik po prostu polecił mi do wykonania zlecenia swoją partnerkę, albo byłą partnerkę.

Nie interesowało mnie, czy Deacon pieprzył tę dziewczynę. Najważniejsze, że była dobra w swoim fachu, a skoro ochroniarz twierdził, że jego zdaniem była najlepsza, to musiało tak być.

Tylko raz z nią rozmawiałem. Zaraz po strzelaninie. Dla bezpieczeństwa i dyskrecji ustaliliśmy, że to Deacon będzie się z nią kontaktował, w końcu ja mogłem być zbyt często obserwowany przez Szczura i jego ludzi.

Nad ranem pracownik poinformował mnie, że Barbara dogadała się z Sethem. Umówili się na spotkanie zaraz za miastem w miejscu oddalonym od innych zabudowań.

- Obstaw teren. Pamiętaj, że Szczur na pewno nie ufa Barbarze i wyśle przodem swoich ludzi. Musimy zdjąć ich, zanim się zorientuje, że został sam – instruowałem.

Brat miał kilku zaufanych pracowników, więc nimi mieliśmy się zająć w pierwszej kolejności. Pozostali po prostu pracowali dla rodziny Blake, więc nie będą się rzucać, gdy powiem im, że nastąpiła zmiana planów. Byłem wyżej w rodzinnej hierarchii niż Seth, dlatego też nie zakładałem, że którykolwiek z ochroniarzy nie wypełni polecenia szefa.

- Niespodzianka przygotowana? - zapytałem, na co Deacon tylko kiwnął głową.

- Zapalnik? - wnikałem.

- Tak jak i w tamtej. Impuls połączenia telefonicznego – odparł pracownik i podał mi komórkę, która uruchamiała materiały wybuchowe.

- Taca?

- Wszystko jest w naszym aucie, szefie.

Skinąłem głową na znak podziękowania ochroniarzowi. Jak zwykle był niezastąpiony.

Na miejscu spotkania Setha i Barbary stawiliśmy się kilka godzin wcześniej. Sama zainteresowana również się pojawiła. Przywitałem się z kobietą i przeszliśmy do omawiania szczegółów.

- Moi ludzie cały czas obserwują Setha i jego auto. Nikt nie zaglądał pod spód, więc materiały na razie nie zostały odkryte. Cieszę się, że wybrałaś tak odosobnione miejsce, nie chciałbym przypadkowych ofiar, a Szczur niestety nie ma w zwyczaju wybierać się na samotne przejażdżki.

- Dlatego też musiałam go zwabić w to miejsce – uśmiechnęła się Barbara – może mi pan uwierzyć, panie Blake, wizja pana śmierci z moich rąk była zbyt kusząca dla pana Colta, żeby mógł z niej zrezygnować. Kilka tygodni pracowałam nad zdobyciem jego zaufania. Myślę, że w dalszym ciągu mi nie wierzy, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że jestem najlepszym człowiekiem od brudnej roboty. Po dwóch nieudanych zamachach na pana, nie może sobie pozwolić na trzecią pomyłkę – wyjaśniała znajoma Deacona.

Musiałem przyznać jej rację. Nic nie było w stanie wyciągnąć Szczura z jego nory, tak jak obietnica „łowcy głów" co do mojej dekapitacji. Barbara zaraz po strzelaninie nawiązała kontakt z Sethem i oferowała mu zabicie mnie w zamian za niebotyczną kwotę. 

Brat wahał się kilka tygodni, gdyż wyczuwał podstęp, ale kobieta była przekonująca, a do tego dobra w swoim fachu. Szczur dokładnie sprawdził jej poprzednie zlecenia i ucieszył się, że Barbara wykazywała stuprocentową skuteczność, dlatego też zgodził się z nią spotkać w ustronnym miejscu i dogadać szczegóły.

Nie mógł wiedzieć, że kobieta pracowała dla mnie i to wszystko, co robiła od paru tygodni miało go niepostrzeżenie zwabić w miejsce egzekucji.

Dyskretny teren, który miał być miejscem spotkania Barbary i Setha był tak naprawdę fragmentem lasu, który kończył się dziką plażą przyłączoną do jeziora Michigan. Można było się tu dostać jedynie jedną leśną drogą. Obszar nie cieszył się popularnością, bo nie widzieliśmy żadnych dzieciaków, którzy mogliby korzystać z ustronności miejsca w celu typowo nastoletnich rozrywek. Nie było tu też rybaków, ani innych maruderów.

Ktoś, kto zajmował się utrzymaniem porządku w lasach okalających jezioro, zdecydował się, żeby nawet i na takim ustroniu postawić drewniany, zadaszony stolik i dwie ławki dla przypadkowych turystów, albo zagubionych traperów.

Skorzystaliśmy z tego i na blacie stołu została postawiona srebrna taca z przykrywką, a pod stołem moi pracownicy podłożyli podsłuch. Gdy ludzie Setha pojawili się, to od razu zainteresowali się znaleziskiem. Obeszli teren, ale staliśmy w takim miejscu, że nie byli nas w stanie dostrzec. Podsłuch ukryliśmy w jednym ze śmieci, który położyliśmy pod stołem, wśród innych mu podobnych. Nawet nie zwrócili na niego uwagi. Brat nie wyszedł z samochodu, a jedynie uchylił okno, kiedy jego ochroniarz podnosił pokrywę tacy.

- Telefon, szefie – powiedział do Setha.

- Głupia suka jest bardzo ostrożna. Podoba mi się to – mruknął z uznaniem Szczur. Myślał, że komórkę zostawiła Barbara, która lada chwila miała się z nim spotkać i omówić szczegóły ataku na mnie.

- W końcu profesjonalna zabójczyni, a nie jak ci chuje, którzy dwukrotnie się nie sprawdzili – dodał po chwili.

- Ale dlaczego na tacy? - pytał jeden z ochroniarzy, na co Seth tylko wzruszył ramionami.

Postanowiłem, że nie będę trzymał go dłużej w niepewności. Wybrałem numer komórki, którą mu zostawiłem.

- Już jestem. Pospiesz się, bo nie będę na ciebie czekał. Jestem zbyt zajęty, by poświęcać ci więcej, niż pięć minut – zaczął brat, gdy tylko odebrał połączenie. Jak zwykle był nadęty i władczy.

- Nie zajmę ci dużo czasu. Chciałem ci tylko przekazać, żebyś szedł do diabła – powiedziałem z nieukrywaną satysfakcją. Nie spodziewał się tego, bo od razu przerwał rozmowę i wyrzucił telefon.

- Ruszaj! Szybko! To pułapka! - krzyknął do kierowcy. Ochroniarz momentalnie wsiadł do samochodu i odpalił auto. Zapewne myśleli, że w krzakach schowani byli snajperzy, którzy zaczną do nich strzelać, dlatego też rozsądniejsza wydała im się szybka ucieczka.

Uśmiechnąłem się pod nosem i wyjąłem drugi telefon, mój zapalnik. Szybko wybrałem jedyny zapisany w nim numer.

Spodziewałem się, że huk będzie ogromny, ale leśne echo jeszcze go zwielokrotniło. Kierowca Setha nie zdążył wjechać w ścieżkę, gdy auto zostało praktycznie rozrzucone po całym terenie. Gdy kurz opadł, a większe fragmenty samochodu w dalszym ciągu tliły się słabymi płomieniami, zauważyłem, iż po wybuchu zapadła niczym niezmącona cisza. Nawet ptaki przestały świergotać. Wydawało się, że cały las wstrzymał oddech i obserwował, jak z przemądrzałego Setha i jego ludzi zostaje jedynie wspomnienie.

- Przygaście piachem co większe fragmenty, nie chcemy pożaru lasu, szkoda zwierząt – powiedziałem do moich ludzi.

- Pan zawsze o wszystkim myśli – kiwnął głową z uznaniem Deacon.

- Oczywiście. Dobro wszelkich istot jest moim priorytetem, przecież mnie znasz. Nie lubię jedynie szczurów, choć kto wie, może po tym wszystkim i do nich się przekonam? - rzuciłem enigmatycznie.

- O co chodziło z tą tacą? - dopytał pracownik, a ja tylko się uśmiechnąłem.

Seth dzień wcześniej powiedział, że podał moją Noemi staremu Hopkinsowi na tacy, więc ja w to konto podałem mu ostatnią rozmowę przed śmiercią z osobą, której najbardziej nienawidził również na tacy.

- To taki symbol. Trochę braterski kod – wyjaśniłem krótko. Pracownik nie dopytywał, przyjął moją odpowiedź i ruszył przodem, przygotowując przejście dla mnie.

Gdy przedzieraliśmy się przez chaszcze z naszej bezpiecznej kryjówki, kazałem jeszcze zabrać podsłuch.

- Pewnie niedługo pojawi się tu policja, bo nie uwierzę, że ktoś nie doniósł o tak głośnej eksplozji nad jeziorem – zastanawiałem się na głos. Po przebyciu dość dużej odległości wreszcie dotarliśmy do naszych aut. Podziękowałem Barbarze, która ich pilnowała i zapłaciłem tyle, ile ustaliliśmy te kilka tygodni temu.

- Współpraca z panem to czysta przyjemność, panie Blake – powiedziała mi kobieta, zanim wsiadła na swój motocykl. Deacon jedynie skinął jej głową na pożegnanie, więc zacząłem utwierdzać się w tym, iż musieli kiedyś być parą. Zbyt bardzo udawali, że na siebie nie patrzą.

- Polecam się na przyszłość, Barbaro. Jeśli będę potrzebował kogoś do wywabienia podejrzanego elementu, to na pewno zwrócę się do ciebie – odparłem z przekonaniem.

Żałowałem, że nie mogłem wykorzystać jej do pozbycia się Hopkinsa, ale dziad był bardzo nieufny i nigdy nie zgodziłby się na prywatne spotkanie w ustronnym miejscu. Na szczęście Seth był głupszy, a do tego zbyt pewny siebie. Myślał, że nie mógłbym go skrzywdzić, bo przecież byliśmy rodziną.

No cóż. Nie byliśmy.

A ja tak naprawdę go nie skrzywdziłem.

Kilka godzin później siostry przyjechały do nas na naradę. Lou Anne wpadła w histerię i córki próbowały ją uspokoić.

- Mój chłopiec! Mój niewinny chłopiec! - łkała bez przerwy macocha. Trzeba było wezwać pielęgniarkę, żeby podała jej coś mocniejszego, bo nie mogła przestać rozpaczać.

- Pierdolony Hopkins! Jeszcze trochę i zniszczy nas wszystkich! - wściekał się ojciec – sam mam coraz większą chęć odwołania tej jebanej umowy! Nie zamierzam tańczyć tak, jak mi ten chuj będzie grał! Jestem Blake do cholery – rzucał się, że i jemu dostało się coś małego od pielęgniarki.

Siostry nie mogły uwierzyć, że mój przyszły teść był aż takim skurwysynem.

- A do tego wszystkiego się wyparł, jebany! - ojciec po dawce leku w końcu przestał nerwowo chodzić – doskonale wiemy, że to on. Policja bada ślady. Bomba podłożona w samochodzie Setha była identyczna z tymi, którymi posługuje się Trent. Cholerny psychol!

Siedziałem na fotelu i starałem się zachowywać poważną minę. Siostry wiedziały, że nie układało mi się z bratem zbyt dobrze, więc były wdzięczne, że szanuję ich potrzebę żałoby po Szczurze.

- Masz rację, tato. Hopkins za dużo sobie pozwala. Nie możemy mu się biernie poddawać. Przecież nic teraz nie robiliśmy, a on tak całkiem bez powodu zabił naszego Setha. Musimy w końcu zareagować – dodałem rzeczowo.

Byłem pewny, że przez kilka dni ojciec i tak zajmie się pogrzebem resztek pasierba, więc będę miał dużo czasu, żeby odpowiednio zająć się Hopkinsem.

Dwa dni i wszystko w końcu się rozwiąże.

***

Przez to, że siedziałem pół dnia w lesie, a kolejne pół na kanapie w salonie macochy grzecznie ją pocieszając i służąc ramieniem do wypłakiwania się, dopiero wieczorem zauważyłem, iż ludzie śledzący Noemi donieśli, że dziewczyna kilka godzin temu wróciła do Chicago.

- Pół dnia spędziła w szpitalu na oddziale ginekologiczno-położniczym – informował mnie jeden z ochroniarzy.

Pomyślałem sobie, że widocznie ta cała Nicole musiała w końcu urodzić, bo z tego co mówiła wcześniej różowa Polly, to Emi planowała wrócić z wakacji w okolicach porodu siostry.

Ucieszyłem się, że mój króliczek już był w mieście. Nie było takiej siły, która trzymałaby mnie od niej z daleka. Od razu po telefonie pracowników wsiadłem w auto, żeby po prawie godzinie zatrzymać się pod kamienicą, w której mieszkała moja kobieta. Kupiłem po drodze gigantyczny bukiet czerwonych róż i dobre wino. Chciałem zrobić jej miłą niespodziankę z okazji powrotu. Miałem poszukać innych kwiatów, ale sprzedawczyni przekonała mnie, że czerwone róże oznaczają miłość, a ja chciałem wyznawać Noemi to uczucie na każdy możliwy sposób. Wierzyłem, że i ona kiedyś mnie pokocha.

- Pani Davies wjeżdża na parking – powiedział ochroniarz, który miał nie spuszczać z niej oka.

- Dobrze. Czekam na nią przy wejściu do kamienicy. Jesteś już wolny – odparłem mu. Teraz to ja miałem zaopiekować się moją Emi. 

Po raz kolejny pokręciłem głową z niezadowoleniem, gdy znalazłem się w obskurnym korytarzu na parterze jej kamienicy. Postanowiłem, że koniecznie muszę ją stąd zabrać, bo to nie było odpowiednie miejsce dla młodej, samotnej kobiety. Poprawiłem się w myślach, iż Noemi nie była samotna, w końcu miała mnie, tylko musiała się z tym pogodzić i zaakceptować to, że zamierzam być przy niej na zawsze.

Kręciłem nosem, bo smród moczu i pleśni był tak intensywny, że nie dawało się wytrzymać. Zdecydowanie musiałem jak najszybciej przekonać Emi do zmiany mieszkania.

Zauważyłem, że z drugiej strony korytarza znajdują się kolejne drzwi. Domyśliłem się, iż pewnie prowadziły na podwórko tej rudery, więc położyłem bukiet i wino pod wejściem do biura mojej kobiety i ruszyłem, aby choć trochę przewietrzyć ten syf.

Ledwie uchyliłem drzwi, a usłyszałem to.

Ciemności kamienicowego parkingu rozdzierał błagalny krzyk.

Krzyk Noemi.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro