32 Prawda
rozdział 18+ (agresja, wykorzystanie osoby nieletniej)
pov: Alexander
W głowie mi się nie mieściło, jak takie ścierwo mogło jeszcze chodzić po Ziemi? Jak on śmiał w ogóle dotknąć Noemi?! Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak wściekły, jak właśnie w tym momencie.
Tylko to, że moja kobieta potrzebowała mnie teraz sprawiło, że w miarę się uspokoiłem i nie zrobiłem miazgi z pierdolonego Mitchella już tu na miejscu.
Dziewczyna cały czas się do mnie przytulała, a i ja chciałem mieć ją jak najbliżej siebie. Gdybym tylko mógł, zabrałbym jej całe zmartwienie i sprawił, że zapomniałaby o wszystkim. Nie mogłem znieść jej przerażenia. Do szewskiej pasji doprowadzała mnie świadomość, iż to wszystko przez Curtisa.
Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego tak bardzo nalegała, aby osobiście brać udział w sprawie. To była jej prywatna krucjata. Ostateczne rozprawienie się z wrogiem. Nie mogłem się jednak zgodzić na ciche i spokojne załatwienie wszystkiego.
Skurwiel miał cierpieć. Miał czuć ból łamanych kości i odcinanych części ciała. Miał dławić się własnym chujem, którego zamierzałem osobiście wepchnąć mu do gardła zaraz po bardzo bolesnej amputacji. Nigdy nie wyrażę przyzwolenia na pedofilię, nigdy nie będę przymykał na nią oka. Takie elementy trzeba doszczętnie utylizować.
- Alex? - cichy głos Noemi wyrwał mnie z moich morderczych rozważań. Spojrzałem na piękną twarz jedynej kobiety na świecie, jaką kiedykolwiek tak bardzo kochałem i po raz kolejny poczułem, jak wzbierał we mnie gniew. Emi się bała, a do tego płakała.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wszystkim się zajmę. Zostawię wystarczająco dużo fragmentów, żeby policja mogła sobie poskładać z nich Curtisa i go rozpoznać. Twoja mama dziś wyjdzie, to się nie zmieni. Po prostu... nie mogę pozwolić, żeby ten cham umarł szybko i bezboleśnie. Nie zasłużył na taką śmierć – wyjaśniłem i nachyliłem się, aby złożyć pocałunek na jej czole. Tym razem się nie odsunęła, jak jeszcze kilka kwadransów temu. Ucieszyłem się, że znowu pozwoliła się do siebie zbliżyć.
Rozejrzałem się po wnętrzu jaskini. Skąd mój króliczek znał takie obskurne miejsca? Dziewczyna zauważyła konsternację na mojej twarzy i sama zaczęła mówić. Tak cicho, że musiałem wsłuchiwać się w każde jej słowo. Moi ludzie zaciągnęli nieprzytomnego Curta do auta, więc zostaliśmy całkiem sami.
- Miałam osiem lat. Byłam... trudnym dzieckiem. Nikt mnie nie lubił, a ja byłam zbyt nieśmiała, żeby wchodzić w jakiekolwiek relacje. Często... uciekałam z domu. Nie daleko, bo na sąsiadujący z moim podwórkiem plac zabaw, ale mimo wszystko robiłam to bez wiedzy jakiegokolwiek dorosłego. Tak też spotkałam Curtisa. Przychodził pod plac codziennie i po prostu ze mną rozmawiał. Nie oceniał mnie, nie miał w stosunku do mnie żadnych oczekiwań, nie próbował mnie przekonywać, żebym była inna. Wydawało mi się, że mnie lubił, dla mnie samej, tak zwyczajnie. Byłam... wystarczająca. - Zamilkła na chwilę i zaczęła ścierać łzy z policzków.
Nie pozwoliłem robić jej tego samodzielnie: położyłem wolną dłoń na jej policzku i powoli przesuwałem po nim kciukiem tak, aby go osuszyć. Drugą ręką cały czas przyciskałem dziewczynę do swojego ciała.
W głowie mi się nie mieściło, jak taka cudowna osoba mogła myśleć o sobie, że była gorsza? Otaczała się wyjątkowo głupimi ludźmi, którzy nie poznali się na jej wartości. Moja Noemi była najwspanialszą dziewczyną, jaką miałem zaszczyt poznać i tylko tak powinna o sobie myśleć.
- Raz dałam mu się namówić na spacer. Powiedział mi, że bezpański piesek, którego dokarmiałam od czasu do czasu, ukrył się właśnie w tej jaskini i bardzo za mną tęskni, a ja mu w to uwierzyłam. Przyprowadził mnie dokładnie tu, w to miejsce – wskazała dłonią na kupę śmieci pod jedną ze ścian jaskini – i tu mnie zgwałcił. Cały czas trzymał mnie za ręce, a potem też zatykał usta, bo za bardzo krzyczałam. Gdy kończył, to już nie krzyczałam. Chciałam umrzeć, Alex. Miałam osiem lat i modliłam się o śmierć – wyznała i rozpłakała się na dobre.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Oparła głowę o mój tors i łkała, na początku głośno, potem, coraz ciszej. Cały czas obejmowałem moją dzielną dziewczynę i delikatnie gładziłem po plecach. Powtarzałem jej szeptem, że jest wspaniała, piękna i odważna. Że jest cholernie silna i nie znam drugiej tak niezwykłej osoby, jak ona. Gdy trochę się uspokoiła, kontynuowała opowiadanie.
- Po wszystkim... zapiął spodnie i spojrzał na mnie, jakbym była śmieciem. Tak też mnie zostawił, leżącą wśród tego całego syfu, pomiędzy papierami, butelkami i strzykawkami. Jak kolejnego śmiecia. Nie odwrócił się nawet, żeby na mnie spojrzeć. Nie interesowało go, czy żyję, czy oddycham. Prawie mu się udało. Mogłam tu umrzeć. Nie byłam w stanie sama wstać. Może i nie chciałam? - zamyśliła się na chwilę – Chciałam po prostu zniknąć. Żeby nikt mnie nie widział. Nie rozumiałam tego wszystkiego i czułam w sobie taki wstyd! Cholerny wstyd za to, co się stało. Tak też znalazła mnie mama. Gdy szłam z Curtem do parku, ona właśnie wracała z pracy i zauważyła mnie z obcym facetem. Od razu sięgnęła po broń, którą trzymała tak na wszelki wypadek w bagażniku i pobiegła za mną i Mitchellem. Niestety park jest duży, a mama w pewnym momencie nas zgubiła. Dopiero, gdy Curt wychodził z jaskini... sam, mama zorientowała się, że stało się coś bardzo złego. Oddała strzał w jego stronę. Trafiła, bo opowiadała, że Mitchell położył się na trawniku, nie zajmowała się nim bardziej, bo po prostu biegła jak najszybciej, żeby mnie znaleźć. Gdy znalazła i zabrała stąd okazało się, że Curtis zniknął. Postrzał nie był śmiertelny – westchnęła i odsunęła się trochę, żeby spojrzeć prosto w moje oczy.
- Mama zabrała mnie do szpitala, bo to wtedy było dla niej najważniejsze. Niestety... zadzieranie z Mitchellem nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Tej nocy, gdy była ze mną w sali na badaniach, ktoś ukradł jej z samochodu kanister z paliwem. Następnego dnia została zabrana do aresztu z zarzutem morderstwa z wyjątkowym okrucieństwem. Sprawa gwałtu... została usunięta z wszelkich dokumentów. Nic takiego nie miało miejsca. Mitchell zadbał o wszystko – dokończyła cicho.
Teraz już całkowicie rozumiałem, dlaczego ten śmieć opuścił Chicago i sfingował własną śmierć. Zgwałcił dziecko. Niewinne dziecko, które mu ufało. Dla takich była tylko jedna kara. Zamierzałem wymierzyć mu ją już za chwilę.
- Pozwól, że odwiozę cię do domu. Przeszłaś dziś już wystarczająco dużo i powinnaś odpocząć. Jeśli chcesz jechać do siebie, to dam ci jednego z moich ludzi, dobrze? Będę spokojniejszy wiedząc, że nie jesteś sama. Chyba, że wolisz jechać do siostry i ojca, i czekać, aż Oliver wyciągnie Rose – zaproponowałem, ale od razu pokręciła głową. Złapała mnie za marynarkę i zacisnęła na niej pięści.
- Chcę jechać z tobą do tego tartaku, proszę! Ja... muszę z nim porozmawiać. Dowiedzieć się, dlaczego mnie wybrał? Dlaczego tyle tygodni robił podchody, a potem zostawił mnie jak zużytą rzecz... zepsutą zabawkę – powiedziała, a jej ciemne oczy błyszczały niemą prośbą.
- Wolałbym, żebyś nie widziała, co będę mu robił, kochanie – zacząłem, ale szybko mi przerwała.
- Porozmawiam z nim i wyjdę do samochodu. Poczekam z twoimi ludźmi. Nie chcę tego widzieć. Wystarczy mi sama świadomość, że on nie żyje, ale naprawdę chciałabym jeszcze z nim porozmawiać – poprosiła.
Nie byłem w stanie niczego jej odmówić. Nie jej.
***
Moi ludzie pojechali przodem, żeby przygotować tartak na nasze przybycie. Postarali się i dość szybko miejsce opustoszało z pracowników. Potrzebowaliśmy dyskrecji i przestrzeni. Curt został zawleczony do jednego z magazynów i przywiązany do stropowej belki. Naszła mnie pewna nostalgia, gdy to zobaczyłem – kilka tygodni temu w podobny sposób załatwiłem cholernego profesorka, który śmiał zagrażać Noemi.
Mężczyzna ocknął się dopiero, gdy wylałem mu na głowę wiadro wody. Zaczął pluć i charczeć, gdyż zrobiłem to dość agresywnie, a on miał problemy z oddychaniem, bo przypadkiem złamał sobie nos. Te twarde i ostre kamienie w jaskiniach...
- Nie skończyliśmy rozmawiać – moja Emi podeszła i stanęła zaraz obok mnie. Byłem dumny, że czuła się przy mnie bezpiecznie i ufała mi na tyle, żeby powierzać swoje dobro. Od razu też objąłem ją w pasie, na co ochoczo przystanęła i przysunęła się jeszcze bliżej mnie. - Dlaczego wybrałeś mnie?
- Kim ty do cholery jesteś? - Curt nie zwrócił uwagi na pytanie dziewczyny. Interesował się mną. Odsunąłem się na chwilę od Noemi, ale wcześniej oczywiście pocałowałem ją w czoło.
- Wybacz kochanie, muszę kogoś nauczyć dobrych manier – powiedziałem i zdjąłem marynarkę, a następnie zacząłem podwijać rękawy koszuli. Gdy już skończyłem, zbliżyłem się powoli do ciągle obserwującego mnie Mitchella i zdzieliłem go pięścią prosto w twarz. Złamany nos nie polubił tego. Facet zaczął kląć, a krew z jego twarzy lała się nieprzerwanym strumieniem. Opuścił głowę i mówił coś do siebie, jednak szybko złapałem go za włosy i pociągnąłem tak, żeby spoglądał na Emi.
- Gdy kobieta pyta, mężczyzna powinien kulturalnie odpowiedzieć. Noemi przed chwilą zapytała, dlaczego wybrałeś właśnie ją i teraz czeka na odpowiedź. Nie każ jej powtarzać pytania, bo wtedy ja będę musiał odpowiednio zachęcić cię do mówienia, a musisz mi uwierzyć na słowo, nie jestem dobry w pierdoleniu farmazonów, natomiast świetnie pozbawiam ludzi kończyn. Jak nie udzielisz jej odpowiedzi, to zacznę cię kroić na żywca. Zacznę od twojego chuja, w końcu nie będzie ci już więcej potrzebny – powiedziałem spokojnym głosem tuż przy głowie Mitchella. Wyraźnie czułem, jak napiął wszystkie mięśnie. Rzucił mi mętne spojrzenie, a następnie skupił wzrok na Emi.
- Wybrałem ciebie, bo jesteś całkowicie moja. Ta druga jest podobna do tej starej wariatki, a tylko ty jesteś moja. Od początku byłaś moja, Noemi. Musiałem cię mieć.
Dziewczyna pokręciła głową, jakby nie rozumiała, o czym on mówił, mi niestety coś zaczynało świtać. Bank Nasienia. Wściekły Mitchell, bo syn na złość mu został dawcą. Nakaz usunięcia wszystkich próbek. Spojrzałem wyraźniej na faceta, a następnie na moją Emi.
Kurwa.
To nie mogła być prawda.
Po prostu nie mogła.
- Nie wiem, o czym mówisz. Co z tym wspólnego ma moja siostra? - zapytała dziewczyna. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, żeby poznała prawdę. Machnąłem na jednego z ludzi. Podszedł od razu i złapał Mitchella za włosy, żeby trzymać go tak, jak robiłem to przed chwilą. Wróciłem do mojej kobiety i ponownie objąłem ją ramieniem, a ona znowu się we mnie wtuliła. Chyba przeczuwała coś złego.
- Jesteście córkami jednego ojca, a każda z was jest inna. Tamta wdała się w matkę, a tylko ty Noemi... wdałaś się we mnie – wyznał i uśmiechnął się, gdy zobaczył, jakie wrażenie na dziewczynie zrobiły te słowa. Emi momentalnie zesztywniała. Wydawało mi się też, że na chwilę przestała oddychać. Zaraz jednak zaczęła mocno kręcić głową.
- To nie może być prawda! To nie możesz być ty! Każdy, tylko nie ty! - zaczęła krzyczeć. Z jej oczu po raz kolejny popłynęły łzy, które starała się szybko ścierać z policzków. Objąłem jej głowę i przycisnąłem do siebie. Przytuliłem ją tak, żeby czuła, iż nic jej nie groziło.
- Kiedyś dla zabawy oddałem spermę do Banku. Założyłem się z kolegami, że nie mam odwagi tego zrobić, ale nie wiedzieli, że byłem zdolny do wszystkiego, żeby tylko wygrać. Zostałem dawcą nasienia. Ojciec się oczywiście wkurwił i od razu zrobił tam nalot. Moje próbki miały zostać usunięte, ale zaszła pewna pomyłka. Zwykły ludzi błąd. Zamiast usunąć to, czego domagał się ojciec, Bank zniszczył spermę innego dawcy, a moja została użyta do inseminacji. O ironio, skorzystała z niej pierdolnięta feministka i jej łajzowaty mąż, z którymi mój ojciec walczył od początku swojej kadencji. Bank oczywiście o niczym nas nie poinformował. Utrzymywali, że sprawa została załatwiona. Kilka lat później przypadkiem zobaczyłem ciebie i wiedziałem, że Bank nas okłamał. Musiałem mieć pewność, że jesteś dzieckiem z in vitro. Nietrudno było to sprawdzić, w końcu John i Rose byli znani w Chicago, a do tego nigdy nie kryli się z tym, że korzystali ze sztucznego zapłodnienia. Gdy ciebie poznałem i pokazałaś mi to znamię, byłem już pewny na sto procent. Byłaś moja. Od zawsze moja. Musiałem cię mieć, moja zabaweczko. Nigdy wcześniej nie czułem tak przemożonej chęci posiadania kogokolwiek, jak wtedy. Moja zabaweczka, od zawsze moja – przestał na chwilę mówić, żeby złapać oddech, co było trudne w jego przypadku, gdyż musiał ograniczyć się jedynie do oddychania ustami.
- Chciałem po ciebie wrócić, wiesz? Wyszedłem z jaskini tylko po to, żeby pójść po samochód i przyjechać po ciebie. Chciałem zabrać cię gdzieś daleko i zatrzymać tylko dla siebie, na zawsze, Noemi. Bylibyśmy wiecznie razem... a przynajmniej przez kilka lat. Niestety jebnięta suka do mnie strzeliła i musiałem uciekać, zostawić cię tam. Moją bezbronną dziewczynkę. Zabaweczkę.
Czułem, że Noemi miała dość. Gdybym jej nie przytrzymywał, pewnie by upadła. Drżała tak bardzo, że przez chwilę miałem wrażenie, iż rozpadnie się na kawałki. Jej oczy były przepełnione głębokim bólem, a ja nie byłem w stanie dłużej na to patrzyć. Po raz kolejny przygarnąłem ją do siebie i zamknąłem w iście niedźwiedzim uścisku.
Nikt nic nie mówił. Nawet Curt w końcu zamilkł. W tym momencie nie interesowało mnie, kto patrzył i słuchał. Byliśmy tylko my. Ja byłem cały dla niej. Chciałem, żeby czuła, że we mnie zawsze będzie miała oparcie. Bez względu na wszystko.
- Chcesz poczekać na mnie w innym pomieszczeniu? - zapytałem cicho, gdy poczułem, że zaczęła się uspokajać. Kiwnęła głową, więc od razu dałem znak Deaconowi, żeby zajął się Noemi.
- Pójdź do biura tartaku i poczekaj tam na mnie z Deaconem, dobrze? Jest tam jakiś aneks kuchenny, Deacon zrobi ci kawę, herbatę, czy cokolwiek będziesz chciała – powiedziałem, ale zaprzeczyła. Nie chciała niczego.
- Przyjdziesz zaraz do mnie? - wyszeptała tuż przy mojej szyi, więc powoli się od niej odsunąłem i pocałowałem najdelikatniej, jak potrafiłem.
- Zaraz do ciebie dołączę, kochanie. Poczekaj na mnie, dobrze? – dodałem, a ona zgodziła się ze mną i powoli wyswobodziła z uścisku.
Gdy drzwi magazynu się za nią zamknęły, ponowie spojrzałem na Curtisa.
- Zrobiłem tak, jak chciałeś. Udzieliłem jej odpowiedzi. Dasz mi teraz spokój? Mój ojciec jest ważnym człowiekiem i może ci dobrze zapłacić, jeśli tylko mnie wypuścisz. Widzę, że chcesz ją mimo tego, że nigdy nie będzie tak całkiem twoja, więc mi to nie przeszkadza. Bierz ją sobie. I tak jest już za stara. Nie będę was męczył. Daj mi odejść, a mój ojciec ci to wynagrodzi – zaproponował Mitchell, a ja od razu się roześmiałem.
- Oczywiście, że nie dam ci spokoju. Nie ma takich pieniędzy, którymi mógłbyś odkupić to, co jej zrobiłeś. Noemi nie jest rzeczą, żeby ją sobie przekazywać z rąk do rąk. Jest wspaniałą i mądrą kobietą. Piękną i niezwykłą. Nie jesteś godny na nią patrzeć – zbliżyłem się do niego – Noemi nigdy nie była twoja i nie będzie. Jesteś tylko dawcą spermy, nikim więcej. Epizodem w jej życiu. Cholernie wkurwiającym gościem, który miał chorą obsesję na punkcie swojej ośmioletniej córki. Brzydzisz mnie. – dodałem i skrzywiłem się na samo wspomnienie tego, co o niej mówił i w jaki sposób to robił – a co do twojego ojca, coś mi się wydaje że szybko do ciebie dołączy.
- Więc co zamierzasz teraz ze mną zrobić? Zabijesz mnie? - zapytał – mój ojciec znajdzie cię i ci tego nie daruje. Nie wiesz, z kim on się przyjaźni. Jego najlepszy kolega ma takie wpływy, że jeszcze dziś wylądujesz w jeziorze Michigan - zagroził mi.
- Mówisz o Jasonie Blake'u? - zapytałem. Uśmiechnąłem się przy tym wrednie.
- Dokładnie. Ten człowiek cię zniszczy, wystarczy jedno słowo mojego ojca, a on zrobi wszystko dla swojego kolegi – odpowiedział nie ukrywając zadowolenia.
Teraz to i moi ludzie zaczęli się śmiać. Curtis szybko stracił dobry humor, bo nie rozumiał, co się działo.
Podszedłem do niego jeszcze krok i nachyliłem się tak, żeby zrównać moją twarz z tą jego.
- Gdy dziś będziesz przekraczał bramę piekła, nie zapomnij pozdrowić diabła od Alexandra Blake'a. Lucyfer powinien być mi wdzięczny, bo dość często podrzucam mu do kociołka takie ścierwa, jak ty.
W końcu zrozumiał. W jego mętnych oczach pojawił się strach. Dotarło do niego, że to nie żarty i nikt mu nie pomoże.
Nikt też nic mi nie zrobi.
Co więcej, grożąc mi, własnoręcznie podpisał wyrok na swoją rodzinę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że o to zadbam.
A ja nie rzucałem słów na wiatr...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro