31 Dyskretne miejsce
pov: Noemi
- Groźby i tortury? Serio??? I do tego potrzebowałeś ściągać adwokata z Nowego Jorku? Sam byś sobie nie poradził? - utyskiwałam na Alexa, gdy zajęliśmy miejsca na tylnej kanapie jego auta i kierowaliśmy się w stronę przedszkola.
Mężczyzna nawet w najmniejszym stopniu nie wydawał się zawstydzony czy chociażby zaniepokojony moim wywodem. Rozłożył się wygodnie i oparł głowę o zagłówek. Cały czas przyglądał mi się nie ukrywając uśmiechu.
- Oczywiście, że bym sobie poradził, ale Oliver studiował prawo i zna się na przepisach. Będzie je wymieniał sędziemu i jednocześnie odcinał mu palce. Myślę, że sędzia powinien docenić ten gest – odparł nie przejmując się moim groźnym spojrzeniem.
- Docenić gest? A to mu zrobi jakąś różnicę, czy psychol, który go męczy, recytuje mu paragrafy, czy nie?
- Powinno, kochanie. Nie każdy psychol zna się na paragrafach, a Oliver jest jedyny w swoim rodzaju. To będzie bardzo prawilne odcinanie palców i innych części ciała – puścił mi oczko, na co tylko parsknęłam ze złości i odwróciłam twarz do okna.
- Jak ten twój cały Oliver zjebie sprawę, to przysięgam, że go znajdę i zacytuję mu takie paragrafy, jakich nigdy nie słyszał – powiedziałam cicho, ale i tak dotarło do niego, bo po chwili nachylił się i położył palce pod moją brodą, żeby odkręcić głowę w swoją stronę.
- Oliver zna się na rzeczy. Twoja mama dzisiaj będzie w domu, obiecuję – odparł, tym razem bez głupiego uśmieszku. Wydawało mi się, że chciał mnie pocałować, więc szybko odchyliłam się, żeby mu to uniemożliwić. Słyszałam, że westchnął.
- No tak, zapomniałem, że chcesz mnie tylko w nocy, bo w dzień znajomość ze mną jest zbyt problematyczna – powiedział z przekąsem.
- Mieliśmy umowę na jedną noc, przeciągnęło się na trzy... Nie będzie czwartej – rzuciłam mu ostrożne spojrzenie. Nie skomentował moich słów. Po prostu przyglądał mi się w milczeniu. Tak też upłynęła nam reszta drogi: Alex nie spuszczał ze mnie wzroku i nad czymś intensywnie myślał, a ja udawałam, że tego nie widzę i wyglądałam przez szybę.
- Stresujesz się? - zapytał. Jego głos tak nagle przerwał ciszę panującą w aucie, że poruszyłam się, mimo iż mężczyzna mówił spokojnie.
- Chyba tak. Jak widzisz podskakuję nawet gdy niespodziewanie się do mnie odezwiesz – przytaknęłam mu.
- Dlatego jesteś taka zdystansowana względem mnie?
Wkraczaliśmy na grząski grunt. Alex chyba nie chciał przyjąć do wiadomości tego, o czym mówiłam od kilku dni. Sama byłam sobie winna – wykazałam się ogromną niekonsekwencją i mógł myśleć, że znowu żartuję, bo przecież ostatecznie i tak wpuszczę go do mojego łóżka.
- Jestem zdystansowana, bo tak powinno być. Niektóre sprawy trzeba zakończyć, gdyż idą za daleko i mogą tylko nam zaszkodzić.
Nie spoglądałam na niego: wolałam obserwować, jak wyginałam palce u swoich dłoni, ale mimo to czułam wzrok mężczyzny na sobie.
- Wrócimy do tej rozmowy, kochanie, bo chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Teraz jednak nie mamy na to czasu. Deacon dostarczył zdjęcia do przedszkola, a moi znajomi policjanci mają czekać w zanadrzu, gdyby dyrektorka zdecydowała się jednak ich zawiadomić.
Skinęłam głową. Wzięłam kilka głębszych oddechów i wysiadłam z samochodu. Czas zwabić Curtisa.
***
Stanęłam przy furtce do przedszkola. Oparłam się o murek i cierpliwie czekałam. Skrzyżowałam ręce na piersiach, żeby pokazać, iż ta cała sytuacja nie robiła na mnie wrażenia. Niestety nie była to prawda. Denerwowałam się wszystkim: przede wszystkim Curtisem... Spotkania z nim nie należały do przyjemnych i choć nie byłam już w jego typie, gdyż byłam „za stara", to miałam w sobie jakiś taki wewnętrzny niepokój na samą myśl o interakcji z mężczyzną. Nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby spróbował mnie dotknąć... Nie zniosłabym tego.
Alex zapewnił mnie, że nie ma najmniejszej szansy, żeby Mitchell podszedł tak blisko mnie, bo od razu zostałby zdjęty. Miał się zbliżyć, ale nie za bardzo. Do tego wiedziałam, że Blake obstawił ulicę swoimi ludźmi, więc powinnam być spokojna. Na pewno zareagowaliby, gdyby coś poszło nie tak. Alex nie dałby mnie skrzywdzić...
Westchnęłam, jakby coś ciężkiego przygniatało mnie od środka. No właśnie, Alexander... To wszystko między nami zaszło stanowczo za daleko. Podejrzewałam, że ta poważna rozmowa z nim nie będzie należała do przyjemnych i chciałam jak najbardziej odwlec ją w czasie.
Dotknęły mnie słowa, które powiedział w samochodzie, że w nocy go chcę, a w dzień znajomość z nim stanowi problem. Poczułam się jakbym go wykorzystywała tylko w jednym celu, a to nie była prawda. Miałam w sobie tyle wątpliwości i sprzecznych uczuć: z jednej strony chciałam, żeby to, co mi mówił o miłości, było prawdą, a za chwilę wolałabym nigdy tego nie usłyszeć.
Nicole miała rację – on nie był dla mnie... Nawet gdyby udało mu się zerwać te cholerne zaręczyny, w dalszym ciągu nie był dla mnie...
Zobaczyłam, jak wściekły Curtis wychodził z przedszkola. Trzasnął drzwiami tak głośno, że myślałam, iż wylecą z futryny. Czekałam, aż jego wzrok spocznie na mnie. Pogratulowałam sobie w duchu rozwagi, bo założyłam dziś spódnicę do samych kostek mimo że było mi w niej cholernie gorąco. Dzięki temu, że była tak długa, nie było widać jak bardzo trzęsły mi się nogi.
Jeszcze jeden wdech.
„Dasz radę, Noemi" – powiedziałam sobie w myślach. To tylko kilkaset metrów. Taki mały spacerek.
Gdy wściekłe spojrzenie Curtisa padło na mnie, wiedziałam, że czas wejść w rolę przynęty. Uśmiechnęłam się wrednie i uniosłam dłoń, żeby delikatnie pomachać mężczyźnie, a gdy zobaczyłam, iż ruszył w moją stronę, odbiłam się od murku i skierowałam swoje kroki w stronę mojego domu. Nie przeszłam nawet kilkunastu metrów, a już poczułam wibrowanie telefonu w kieszeni.
- Tak? - powiedziałam cicho, gdy odebrałam. Mogłam się spodziewać, że Alex będzie mnie pilnował, ale nie sądziłam, że od samego początku. Myślałam, że skupi się raczej na obserwacjach, niż wspieraniu mnie podczas drogi.
- Idzie za tobą. Świetnie sobie radzisz, kochanie. Chłopaki oddzielają ciebie od niego, więc jak się za bardzo zbliży, to zareagują. Na razie utrzymuj tempo i niczym się nie martw. Cały czas cię widzę.
Słyszałam za plecami kroki i domyślałam się, że to przebrani pracownicy Blake'a, którzy mieli za zadanie robić sztuczny tłum i działać tylko wtedy, gdyby zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Szybkim krokiem minęłam przyszkolny plac zabaw i skręciłam w lewo, na pasy. Na szczęście zielone światło jakby na mnie czekało, a tego momentu obawiałam się najbardziej. Drżałam na myśl, że Curt zrównałby się tu ze mną i zaczął prowokować, a ja nie wytrzymałabym tego i powiedziała coś, co zdradziłoby cały plan.
- Cały czas za tobą idzie. Jest jakieś trzy, cztery metry od ciebie – informował mnie Alex. Przyciskałam telefon tak mocno do ucha, że byłam pewna, że zostanie mi po tym ślad na twarzy, ale nie mogłam inaczej. Nie potrafiłam wejść tak całkiem w rolę i się nie stresować tym mężczyzną. Nie po tym, co mi zrobił.
Weszłam do parku miejskiego. Nie byłam tu od... szesnastu lat. Starałam się za bardzo nie rozglądać, gdyż i tak nie pamiętałam, jak wtedy wyglądał, więc nie potrafiłabym porównać. Wydawało mi się, że było w nim więcej urządzeń do zabawy i były bardziej kolorowe, niż wtedy. Do tego ta część parku była porządnie wysprzątana, a o ile dobrze kojarzyłam, szesnaście lat temu miasto miało problem z utrzymaniem porządku w przestrzeniach wspólnych.
Widocznie coś się zmieniło.
Niezmienna natomiast była stara jaskinia, która w dalszym ciągu straszyła bywalców parku. Przez tyle lat zmieniały się władze, a z tym obiektem nikt nic nie zrobił. W dalszym ciągu była miejscem spotkań ćpunów, bezdomnych, lokalnych pijaczków i imprezowych nastolatków, gdyż znajdowała się w miejscu w miarę dostępnym, ale jednocześnie dyskretnym. A o to nam dziś chodziło: dyskretne miejsce.
Gdy się do niej zbliżałam czułam, że moje ręce robiły się coraz bardziej wilgotne, dlatego też mocniej zacisnęłam je na telefonie. Nie chciałam, żeby mi przypadkiem upadł, bo nie mogłam pozwolić sobie na zatrzymanie się.
Musiałam „zwrócić honor" władzom miasta – przez te szesnaście lat udało im się okleić wejście do jaskini taśmą i przyczepić obok niego wielki znak informacyjny o zakazie wchodzenia i zagrożeniu zawaleniem. Taśma oczywiście była zerwana, a na tabliczce ktoś napisał, co myśli o tym ostrzeżeniu i nawet narysował, czym (jego zdaniem) był nowy burmistrz... Delikatnie mówiąc... chujowe porównanie.
Ludzie Alexa upewnili się wcześniej, że w tym miejscu nikt nie będzie się kręcił, dlatego też nie bałam się, że kogoś spotkam. Bałam się... tak po prostu, tego miejsca, co przecież było głupie, bo jaskinia sama w sobie nic mi nie zrobiła. To Curt zrobił. Obiekt był po prostu dyskretnym terenem, na którym mógł to uczynić bez obawy o czyjąkolwiek ingerencję.
Nachyliłam się, gdy wchodziłam do jaskini. Nie pamiętałam, że to wejście było tak wąskie. Gdy ma się te osiem lat wszystko wydaje się inne: większe, straszniejsze, bardziej budzące respekt. Pomyślałam sobie teraz, że to pieczara wcale nie była taka straszna – owszem znajdowało się tu milion śmieci, skały były zabazgrane pseudo grafitti, a do tego śmierdziało moczem i chyba wolałam nie myśleć, czym jeszcze, ale bardziej przerażające było to, co się tu wydarzyło.
Dwie noce temu, leżąc obok Alexa w mojej sypialni, sama poprosiłam go o możliwość brania udziału w tej całej akcji. Mężczyzna na początku nie chciał się zgodzić, ale ostatecznie przystał na mój pomysł. To ja naciskałam, żeby zabrać Curta w to miejsce i tu go zabić.
Alex o tym nie wiedział, ale dla mnie miało to znaczenie symboliczne: w jaskini rozpoczął się mój koszmar i tu też miał zakończyć. Definitywnie zakończyć. Przekonałam Blake'a, że cała akcja musi być dyskretna, chociaż on miał kilka innych pomysłów.
Nie zawahałby się nawet porwać Mitchella z jego domu, gdyby zaszła taka potrzeba, ja jednak obstawałam przy swoim. Dyskrecja przede wszystkim.
Stanęłam w głównej części jaskini. Tutaj skały na dość dużej wysokości łączyły się w chropowaty strop, więc swobodnie mogłam się wyprostować. To było to miejsce. To właśnie tu mnie zgwałcił.
Nie chciałam się rozpłakać, ale czułam, że nie mogę nad tym zapanować. Szybko rozłączyłam się z Alexem, bo wolałam, żeby nie słyszał, iż łkałam. Zanim schowałam telefon do torebki, włączyłam dyktafon i przez dłuższą chwilę stałam ze spuszczoną głową, jakbym się czymś bardzo martwiła. Czekałam.
Curt nie próbował się czaić. Słyszałam każdy jego krok. Wchodził powoli, jakby z rozmysłem stopniując napięcie.
- Moja zabaweczka zabrała mnie na spacer – powiedział cicho, ale echo jego słów odbiło się od skał, więc wydawało się, że mówił dużo głośniej – masz sentyment do tego miejsca, Noemi? - zakpił.
Powoli odwróciłam się do niego. Stał blisko. Za blisko. Zrobiłam kilka kroków w tył. Zachwiałam się, gdy moje stopy zahaczyły o wystający kamień, ale nie upadłam.
Ucieszył się na widok mojego strachu. Bawiło go zdenerwowanie tak bardzo wyraźne na mojej twarzy.
- Niegrzeczna z ciebie zabaweczka, Noemi. Jak mogłaś mi to zrobić? - zapytał już nie tak wesoło. Jego ciemne oczy błyszczały ukrytym gniewem.
- Zrobiłam to, co musiałam. Nie powinieneś pracować z dziećmi! Masz trzymać się od nich z daleka! - krzyknęłam i ponownie zrobiłam krok w tył, gdyż Curt znów się do mnie zbliżył.
- Myślisz, że wysłanie spreparowanych zdjęć na których niby molestuję dzieci coś zmieni? Może i stracę pracę w tym przedszkolu, ale znajdę w innym. Poszukam sobie innej małej zabaweczki i zrobię z nią dokładnie to, co z tobą. A na Betty też przyjdzie czas... nie będziesz jej całe życie ukrywać w domu... W końcu wyjdzie, a wtedy wpadnie prosto w moje ręce. Już nie mogę się doczekać – stawiał powolne kroki, a ja również powoli od niego odchodziłam.
Żołądek miałam tak ściśnięty ze strachu, że bałam się, iż zaraz zwymiotuję. Gdy zaczął mówić o mojej Betty... poczułam, jak na moim czole pojawiają się krople potu. Zaczęło mi brakować powietrza, ale nie mogłam wziąć głębszego oddechu, gdyż coś od środka ściskało mnie za gardło.
Kolejny krok był moim ostatnim. Otarłam się plecami o zimną ścianę jaskini i zamarłam. Nie miałam gdzie uciec. Cholerne wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
- Dlaczego mi to robisz? Dlaczego... to byłam ja? - zapytałam nie ukrywając łez – naprawdę cię lubiłam. Myślałam, że jesteś moim przyjacielem! Tak bardzo pokazywałeś mi, że jestem ważna, iż w końcu zaczęłam to wierzyć. Chciałam być ważna i kochana taka, jaka byłam! Wykorzystałeś mnie! Moją naiwność i pragnienie akceptacji... - pokręciłam głową, ale nie potrafiłam przestać płakać – i tak mnie skrzywdziłeś... - dodałam na koniec.
Przeklęłam w duchu swoją słabość. Miałam o tym nie mówić... To już było nieistotne... Nie o to teraz chodziło...
Przechylił głowę w bok i spojrzał na mnie z nikłym uśmieszkiem.
- Moja zabaweczka czuje się zraniona? Myślę, że źle na to patrzysz, Noemi. Nie skrzywdziłem cię. Jako jedyny cię chciałem. Byłaś moja, tylko moja. Biedna i samotna. Nierozumiana przez kolegów, siostrę, nawet matkę. Tylko ja potrafiłem z tobą rozmawiać. Tylko ja potrafiłem do ciebie dotrzeć. Tylko ja chyba tak naprawdę cię kochałem. Nikt inny nigdy nie zajmie mojego miejsca i dobrze o tym wiesz. Zawsze będę twoim jedynym i najważniejszym przyjacielem. A do tego rzeczywiście, był jeszcze jeden ważny powód. To musiałaś być ty, Noemi. Nie twoja siostra, tylko ty... Jedynie ty mogłaś być moją zepsutą zabaweczką. Od zawsze moją i na zawsze moją.
- Teraz ty będziesz moją zabaweczką. Z premedytacją zepsuję cię tak, że nie będzie czego naprawiać – Alex spokojnie wyłonił się zza pleców Curtisa i obszedł go, aby stanąć obok mnie. Od razu wyciągnął w moją stronę ramię, a ja bez chwili namysłu mocno się do niego przytuliłam. W drugiej ręce trzymał pistolet wycelowany w napastnika.
Mitchell chyba tego nie przemyślał i mimo wszystko chciał zrobić krok w naszą stronę, ale nie dostał takiej możliwości, gdyż z jego lewej i prawej stanęli ludzie Alexa. Mężczyźni od razu przyłożyli mu broń do głowy i odbezpieczyli ją. W przeciwieństwie do Curta poruszali się tak, jak zrobił to Alexander, czyli bardzo cicho, dlatego musiał minąć moment, zanim zorientował się, że był w potrzasku. Widziałam, że patrzył wtedy na mnie z takim niedowierzaniem, jakbym naprawdę mocno go skrzywdziła. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
- Kochanie... - usłyszałam szept Alexa. Przytulił twarz do moich włosów i objął mnie jeszcze mocniej. Odchyliłam się trochę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
Poznał moją tajemnicę.
Miałam nakłonić Curtisa do mówienia o swoich planach względem dzieci, ale nie spodziewałam się, że ta rozmowa zrobi się nagle tak bardzo osobista. Nie taki był mój zamiar.
- Noemi... - czułam jak dłoń Alexandra powoli gładzi moje plecy. Jego twarz była poważniejsza, niż zwykle, a oczy... przeszedł mnie dreszcz, gdy uświadomiłam sobie, jak bardzo był wściekły. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Nawet wtedy, gdy go porwałam wydawał się mimo wszystko... spokojniejszy, niż w tej chwili.
- Tak? - zapytałam cicho. Nie wiedziałam, co Blake zrobił, czy dał jakiś sygnał, czy nie, ale jego ludzie momentalnie powalili Curtisa na kolana. Jęknął, bo kontakt z jaskiniowym kamieniem nie należał do przyjemnych zwłaszcza, gdy uderzało się w niego z impetem. Pracownicy Alexa nie należeli do delikatnych. Mitchell klęczał przed nami, a oni w dalszym ciągu trzymali broń po obu stronach jego głowy. Alexander również cały czas w niego celował.
- Powiedz mi... wystarczy jedno, jedyne słowo. To ty byłaś tym dzieckiem? - Spojrzenie Alexa było tak ostre, iż nie miałabym odwagi go okłamać. Nie w tym momencie.
- Słyszałeś wszystko. Przecież już wiesz.
- Chcę potwierdzenia od ciebie - wnikał, a ja kompletnie nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo tego potrzebował.
Przecież zgodnie z planem mieliśmy zabić Curta w jaskini i po jakimś czasie wezwać policję, aby znalazła jego ciało. Wszystko miało wyglądać na samobójstwo w związku z wykryciem jego chorych zainteresowań dziećmi. Gdyby tego było mało, kolejnym asem w rękawie przeciwko mężczyźnie miało być nagranie, na którym przyznawał się do tego. Miałam zgłosić się z zapisem rozmowy na posterunku i przedstawić je jako dowód. Twierdzić, że uciekłam od niego, bo zaczął być agresywny. Udawać, że nie wiedziałam nic o tym, iż ostatecznie sam się zabił, bo bał się, że prawda go zniszczy.
Taki był plan. Dyskretny. Potrzebowaliśmy ciała, żeby udowodnić, że to ten zmarły Mitchell. Miał zginąć szybko, żeby raz na zawsze zakończyć mój koszmar.
- Tak. To byłam ja – potwierdziłam.
Curt w dalszym ciągu wyglądał, jakby był w głębokim szoku z racji tego, co tu się działo i nie odzywał się do nas, tylko mamrotał coś pod nosem.
Uścisk ramienia Alexa wzmocnił się. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie tak blisko, iż miałam wrażenie, że za chwilę mnie zgniecie. Jakbym chciał, żebym wtopiła się w jego bok. Czułam, że był napięty jak struna. Zmrużył oczy i zacisnął szczękę. Emanował gniewem.
Pierwszy raz w życiu widziałam takiego Alexa. Miałam nadzieję, że ostatni, bo sama się go bałam. Aura wściekłości, która otoczyła go, sprawiała, że drżałam jak drzewko na wietrze mimo iż zdawałam sobie sprawę, że przecież on nie złościł się na mnie.
On chciał się zemścić za mnie.
- W takim razie muszę zmienić twój plan, kochanie – powiedział cicho, ale zrobił to w tak złowieszczy sposób, że bałam się podnieść głowę, aby na niego spojrzeć. Przytuliłam mocniej twarz do jego szyi, bo liczyłam, że może w ten sposób choć trochę go uspokoję. To nie był czas na pokaz siły. Trzeba było szybko zabić Mitchella.
- Proszę, nic już nie zmieniaj. Wszystko jest dobrze. Róbmy to, co musimy i po prostu zapomnijmy o wszystkim – wyszeptałam tak, żeby tylko on mnie usłyszał. Poczułam, jak delikatnie pokręcił głową.
- Wybacz, Emi. Ale nie mogę się na to zgodzić. Nie zamierzam zapominać i sprawię, żeby ten śmieć przeżył najgorsze kilka godzin w całej swojej marnej egzystencji. Będzie umierał powoli i w męczarniach. Będzie błagał, abyśmy go zabili, bo za chwilę zgotuję mu takie piekło, jakiego nikt nigdy w życiu nie widział.
Nachylił się i musnął ustami moje czoło. Dało mi to nadzieję, że gdzieś tam pod tą agresywną otoczką w dalszym ciągu był mój Alex. Czuły i troskliwy. Dbający o mnie na swój sposób.
- Zabieramy Mitchella na przejażdżkę – polecił swoim ludziom. Curt w tym momencie wyglądał, jakby się nagle ocknął z długiego snu. Próbował się oswobodzić, choć w zasadzie było to niemożliwe do wykonania, bo w końcu on był sam i do tego nieuzbrojony, a pozostali mężczyźni bez ustanku trzymali go na muszce. Oprócz nas, przy wejściu do jaskini stała reszta pracowników Blake'a. Mitchell nie miał żadnych szans na ucieczkę.
Curtis próbował się szarpnąć, ale od razu został zdzielony rękojeścią pistoletu w tył głowy i padł jak długi. Wydawało się, że coś sobie złamał, bo spotkanie jego nosa z twardym kamieniem zostało obwieszczone nieprzyjemnym trzaskiem. Chyba jakaś kość.
- Gdzie jedziemy, szefie? - zapytał jeden z pracowników, a Alex od razu mu odpowiedział.
- Do tartaku, Deacon. To jedyne odpowiednie miejsce dla takiego odpadu.
Do tartaku?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro