Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 Altruista

pov: Noemi

Seth nie był tak bardzo poszkodowany, jak próbował mi to wmówić. Pojęczał trochę, a potem, gdy starszy mężczyzna (podejrzewałam, iż był to ojciec Alexa), zawołał nieposłusznego Blake'a na rozmowę, mój partner odzyskał siły witalne. Chciał, żebym poszła z nim do hotelowego pokoju, w celu „asystowania przy przebieraniu", ale kulturalnie odmówiłam.

- Mogę zaprowadzić cię pod drzwi sypialni, ale nie zamierzam wchodzić. Jesteś dużym chłopcem, na pewno poradzisz sobie z przebraniem się w suche ubrania – powiedziałam i rzuciłam mu znaczące spojrzenie.

- Rzeczywiście. Jestem dużym chłopcem – również spojrzał na mnie tak, jakby coś sugerował, ale ostatecznie nie nakłaniał mnie i poradził sobie sam.

Przez następną godzinę snułam się z nim po sali, dołączając do grupek różnych osób. Trochę mnie dziwiło, że nie wykazywał chęci, aby tańczyć, w końcu do tego mnie wynajął, ale widocznie, gdy brata nie było na horyzoncie, to nie miał się przed kim popisywać. Jeszcze przed północą podziękował mi za zabawę.

- Jestem bardzo zadowolony z twoich usług, Noemi. Myślę, że odezwę się do ciebie za te trzy miesiące i będę nalegał, na towarzyszeniu mi podczas ślubu Alexandra. Będziemy się bawić, jak nigdy, prawda, moja droga? - zapytał podejrzanie słodkim głosem, a ja byłam pewna, że nigdy w życiu nie pojadę na ten ślub. Nie chciałam widzieć go... w takiej chwili.

- To zależy, co już mam w grafiku – odparłam dyplomatycznie, jednak byłam pewna, że na pewno coś już wtedy zaplanowałam. Na sto procent. Chociażby miał to być spacer z Betty po parku... to i tak nie będę mogła tego przełożyć.

Mężczyzna zadzwonił po taksówkę i zaoferował, że poczeka ze mną na jej przyjazd, ale podziękowałam mu i wyjaśniłam, iż potrzebuję trochę nocnego powietrza i zamierzam przejść się po ogrodzie. Nie naciskał, pożegnał się i wrócił do gości.

Zostałam sama.

Cały czas nie mogłam uwierzyć, że zaczynałam ufać Blake'owi. Dobrze, że dowiedziałam się o wszystkim zanim byłoby za późno. Ten facet był najbardziej wkurzającą i nieodpowiednią osobą na całym świecie! Musiałam dać sobie z nim spokój, dla własnego bezpieczeństwa.

Gdy poczułam, jak moją talię oplata silne, męskie ramię, a moje plecy zostają przyciągnięte do umięśnionego ciała, byłam pewna, że to Alex. Tylko na jego dotyk od jakiegoś czasu reagowałam dreszczem ekscytacji. Szybko skrytykowałam się za tak bzdurne myślenie i miałam odepchnąć jego dłonie, nawet oparłam na nich swoje, jednak wtedy on nachylił się i zanurzył twarz w moich włosach. Nic nie mówił, jednak miałam wrażenie, iż był smutny. Zrezygnowany.

Ostatecznie nie wyrwałam się z jego objęć. Dałam mu trochę czasu na dojście do siebie.

Nie powinnam go całować, a jednak to zrobiłam.

Ostatni raz. Dobrze, że nie widział, jak szkliły mi się oczy w taksówce, gdy docierało do mnie, że miałam to, co chciałam. Blake w końcu miał przestać mnie nachodzić. Miał dać mi spokój.

Dlaczego nie cieszyłam się z tego? Co było ze mną nie tak?

***

Wytrzymał tydzień.

W poniedziałek zauważyłam jego ciemne auto. Stało w tym samym miejscu, co zwykle. Miałam nie reagować – w końcu ostatnie pożegnanie już było. Mieliśmy urwać kontakty i nie zadawać się ze sobą, bo to i tak nie miało sensu. Nie rozumiałam, dlaczego serce zaczęło mi szybciej bić, gdy uświadomiłam sobie, że on tam był. Że był tak blisko. Nie powinno mnie to interesować, a tym bardziej cieszyć.

- Co to się ostatnio dzieje w tym Chicago... - zastanawiała się Polly i energicznie kręciła głową znad lokalnej gazety. Jej różowe kucyki podskakiwały szybko, dopasowując swoje tempo do jej ruchów.

- Co takiego? - zapytałam tak tylko, aby zająć myśli czymś innym, niż Alex. Nie potrzebowałam go w moich rozważaniach. Było, minęło.

- Wczoraj był jakiś zamach terrorystyczny na parkingu przy restauracji. Ja nie wiem, co to trzeba mieć w głowie, żeby robić coś takiego – westchnęła – o... proszę – zmarszczyła brwi, gdy przewróciła stronę – jakiś zaginiony profesor. Rodzina wyznaczyła kupę kasy za odnalezienie – koleżanka zaczęła przechylać stronę w lewo i w prawo – niestety nie mam pamięci do twarzy, bo mogłabym być bogata – stwierdziła ze smutkiem.

- Może po nazwisku poznasz? - zasugerowałam.

- Właśnie nie. Nazywa się dość oryginalnie, to na pewno bym kojarzyła. Aaron Poole – odparła, a ja momentalnie zamarłam, ale tylko na chwilę, bo już w następnym momencie stałam obok jej biurka i wpatrywałam się w zdjęcie profesora. To na pewno był on.

O ile do tej pory słowa Setha o morderczych zapędach Alexa puszczałam mimo uszu i ostatecznie w nie nie uwierzyłam, o tyle teraz... byłam pewna, że to jego sprawka.

- Pożycz na chwilę – powiedziałam do koleżanki i praktycznie wyrwałam jej gazetę z ręki.

- Chcesz poczytać?

- Tak. Przespaceruję się dookoła kamienicy i poczytam. Zaraz wrócę – odparłam i wyszłam z biura. Wcale nie zamierzałam spacerować wokół budynku. Planowałam ostatecznie rozmówić się z Alexandrem.

Nie był specjalnie zdziwiony, gdy podeszłam pod auto i energicznie zastukałam w tylną szybę. Nie uchylił jej jednak, a... otworzył drzwi.

- Nie zamierzam...

- Wsiadaj, albo osobiście cię tu posadzę – zagroził od razu. Spoglądał na mnie poważnie, bardzo poważnie.

Z wielką niechęcią posłuchałam. Nie chciałam scen na ulicy. Od razu nachylił się i zamknął za mną drzwi. Wbiłam plecy tak bardzo mocno w fotel, żeby tylko mnie nie dotknął, ale i tak nie uniknęłam tego. Jego ramię otarło się o moje ręce i piersi, ale nie skomentował tego w żaden zboczony sposób, nawet nie spojrzał na mnie jakoś bardziej poufale. Cały czas bacznie rozglądał się po otoczeniu.

- Możesz mi powiedzieć, o co cię prosiłam, gdy wskazałam ci, jak nazywał się mój profesor? - wbiłam w niego nieprzyjemne spojrzenie.

-Nic mu nie zrobiłem, Noemi. Nie dotknąłem go palcem – powiedział szybko.

- To co to ma być? - prawie rzuciłam w niego gazetą ze zdjęciem zaginionego wykładowcy – mam uwierzyć, że nie miałeś z tym nic wspólnego?!

Nawet nie spojrzał na ogłoszenie. Złożył schludnie papier i oddał mi go.

- Słyszałem to nagranie, Noemi... - skupił na mnie pełne powagi spojrzenie.

Wstrzymałam na chwilę oddech. Tego się nie spodziewałam.

- Nie mogłem pozwolić, żeby taki ktoś dalej pracował ze studentami.

- To trzeba to było zgłosić! Skoro odzyskałeś nagranie, to byłby to dowód... - krzyknęłam od razu.

- W moim świecie sprawy załatwia się inaczej – w dalszym ciągu przyglądał się mi z rezerwą i zdecydowaniem. Gdzie podział się ten wesoły, ironiczny i wkurzający Alex? Podmienili go po przyjęciu?

- Nie okłamałem cię, jeśli chodzi o mój udział w zniknięciu tego śmiecia. Nie dotknąłem go palcem.

- Ale twoi ludzie już tak? - powiedziałam cicho. No jasne. Wszystko było jasne. - Ty nie brudzisz sobie rąk. Masz od tego innych...

Więc to jednak prawda. Alex był złym człowiekiem. Ta cała mafia... to nie było kłamstwo.

- Przecież wiesz, kim jestem. Wszyscy wiedzą, tylko udają, że jest inaczej – przechylił się trochę w moją stronę, ale w dalszym ciągu zachowywał dystans. Nie dotykał mnie.

- Myślałam, że to kłamstwo. W filmach było inaczej – spojrzałam na zwiniętą gazetę. Przypomniał mi się artykuł o wybuchu na parkingu – to też ty?

Od razu pokręcił głową.

- Nie podkładam bomb.

- Tylko każesz zabijać innych... ale nie bombami. Prawdziwy altruista – zakpiłam, ale zaraz przestałam bo rzucił mi tak ostre spojrzenie, że przestraszyłam się go. - Dlaczego tu jesteś? Mieliśmy się już więcej nie widywać.

- Musiałem się upewnić, że jesteś bezpieczna – odparł cicho. Miałam wrażenie, że chciał wyciągnąć rękę w moją stronę, ale ostatecznie się powstrzymał i tylko zacisnął ją w pięść i położył ją na swoim kolanie.

- Przecież nie spotkam nikogo gorszego od ciebie – nie zamierzałam udawać, że wszystko było w porządku, gdy nie było.

Wykrzywił usta w nieprzyjemnym uśmiechu.

- Uwierz, że nie jestem najgorszy. W zasadzie do tej pory byłem naprawdę... altruistyczny – ostatnie słowo wymówił bardzo powoli, jakby się nad nim zastanawiał.

- Powiedz to Aaronowi Poole...

- Wiesz, że zasłużył. I tak, mogłem to zrobić inaczej: zamiast ukarać tylko go, od razu załatwić całą jego rodzinę, wtedy nikt nie wstawiałby takich ogłoszeń do gazety, bo nie byłoby nikogo, kto by go szukał.

Dreszcz niepokoju przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie spodziewałam się, że Alex może być tak... bezwzględny. Jakoś tak nagle zrobiło się chłodniej w tym jego samochodzie.

- Daj mi spokój, proszę. Nie potrzebuję twojej ochrony i wolałabym cię więcej nie spotkać. Nie jesteś taki, za jakiego cię miałam – wyznałam.

- Rozczarowałem cię, bo w końcu zachowuję się jak ten złoczyńca z filmów, które oglądasz? W końcu robię to, co powinienem? Bo tego wymaga ode mnie moja „funkcja"?

Nie wiedziałam, co mu na to odpowiedzieć. Przecież Polly od początku trąbiła o tej całej mafii, a i chłopaki bardzo się spinali, gdy widzieli Alexa. Sama się go bałam, jednak oprócz zbereźnych tekstów nie robił nic innego. Uwierzyłam, że to, co o nim mówią, to tylko miejskie legendy, że przecież by nie mógł. Nie on.

Teraz jednak widziałam, że mógł. Jak najbardziej on.

- Raczej rozczarowałam sama siebie, bo założyłam coś mylnego, mimo że wszyscy uważali inaczej. Myślałam o tobie... w innych kategoriach, a teraz naprawdę wolałbym, żebyś trzymał się z daleka ode mnie. Proszę – dodałam, choć tak naprawdę rzadko kiedy prosiłam. Chciałam, żeby zdawał sobie sprawę, iż sytuacja była poważna.

- Staram się Noemi. Naprawdę się staram. Po prostu... bardzo trudno jest trzymać się od ciebie z daleka – wyznał cicho, jakby ze wstydem.

Wolałam tego nie wiedzieć. Wolałam nie widzieć jego intensywnego spojrzenia i nie czuć chęci przytulenia się do niego, gdy wyglądał tak smutno.

Jakby naprawdę mu zależało.

- Będziesz musiał postarać się bardziej – skinęłam mu głową i sięgnęłam do klamki.

- Noemi? - głos Alexa zatrzymał mnie w ostatniej chwili.

- Tak?

- Żałuję, że tak wyszło. Mogło być... pięknie.

Wzruszyłam ramionami.

- Jeszcze będzie pięknie. Trzeba cieszyć się z tego, co się ma, a nie roztrząsać, co by było gdyby. To i tak niczego nie zmieni. Może tak właśnie ma być?

- Trudno jest mi w to uwierzyć, że tak ma być. To wszystko... - nachylił się tak, że jedną z dłoni oparł na czole – to po prostu nieśmieszny żart.

- Raczej pomyłka.

- Pomyłką jest wszystko inne, tylko nie to, że poznałem ciebie.

- Alex... - westchnęłam – to do niczego nie prowadzi. Daj już temu spokój i nie zadręczaj się. Zapomnij. Ja tak właśnie zamierzam zrobić. Chcę zapomnieć, więc proszę, nie kręć się więcej pod moimi oknami. Chicago jest na tyle duże, że możesz znaleźć sobie inne miejsce postojowe. Po prostu, zapomnij i nie zaczepiaj mnie więcej.

- Ale teraz to ty do mnie przyszłaś...

- Już nie będę, dobrze? Więcej tak nie zrobię – posłałam mu słaby uśmiech i energicznie wysiadłam z auta. Nie było sensu roztrząsać tej rozmowy i użalać się nad sobą. Trzeba żyć dalej.

Wracając do biura postanowiłam sobie, że to ja muszę być tą twardszą i nie reagować na zaczepki Alexa, bo on strasznie się motał. Niby chciał, a nie mógł. Sam nie wiedział, co powinien robić.

Nie potrzebowałam dodatkowych komplikacji, moje życie i tak było ich pełne. Od jutra stawałam się popołudniową opiekunką Betty, bo Nicole musiała zostać położona na trzy dni do szpitala. 

Tata zaoferował zajęcie się sklepem, a mi przypadło odbieranie siostrzenicy z przedszkola i opiekowanie się nią, dopóki dziadek albo Troy nie wrócą z pracy. Lubiłam spędzać czas z Elisabeth, więc nie przewidywałam komplikacji. W zasadzie powinno wyjść mi to na dobre – będę miała czym zająć głowę i pozbyć się bezsensownych myśli o Blake'u. Z tego i tak nic nie będzie.

***

- Mam nowego kolegę – powiedziała mi Betty, gdy następnego dnia odebrałam ją z przedszkola. Placówka była w pobliżu naszego domu rodzinnego, więc nie przewidywałyśmy innej formy powrotu, niż powolny spacerek i nielegalne lody (Nicole zabroniła rozpieszczać Betty, więc to oczywiste, że zamierzałam codziennie ją zabierać na słodkie desery. Przywilej ciotki). 

Pierwszy tydzień czerwca w Chicago należał do naprawdę upalnych. Nie mogłam uwierzyć, że ponad miesiąc temu doszło do tej fatalnej pomyłki przy porwaniu. Naprawdę żałowałam, że poznałam Alexa. Gdyby nie on, wszystko toczyłby się właściwym, spokojnym torem.

 Usiadłyśmy sobie na plastikowych krzesełkach obok niewielkiej lodziarni, która znajdowała się w połowie drogi do domu. Niestety naprzeciwko miałyśmy widok na miejski park, a z nim miałam akurat złe wspomnienia...

- To super. Fajny chociaż? - zapytałam dziewczynkę.

- Tak. Bardzo go lubię. Przychodzi codziennie do parku na plac zabaw, gdy jestem z mamą albo dziadkiem – wskazała przed siebie.

- Nie chodzicie na ten plac obok szkoły? - zdziwiłam się.

- Chodziłyśmy, ale w parku jest więcej rzeczy do zabawy i jest... - zrobiła pauzę i nachyliła się do mnie, jakby chciała wyznać mi tajemnicę – prawdziwa jaskinia. Trochę straszna, bo leżą tam śmieci i mama zabrania do niej podchodzić, ale jest. Widziałam tak z daleka. Tylko starsze dzieci tam chodzą.

Doskonale wiedziałam, o jakiej jaskini mówiła... Niestety miałam tę nieprzyjemność raz ją odwiedzić...

- To dobrze, że mama nie pozwala. Trzeba się jej słuchać. Ta jaskinia jest bardzo brzydka i niebezpieczna, bo spadają z niej kamienie. Obiecaj Betty, że tam nie pójdziesz, dobrze? - spojrzałam na nią poważnie, a ona również poważnie pokiwała głową.

- Obiecuję... ale... zabierzesz mnie na plac zabaw? - wlepiła we mnie błagalne spojrzenie, a ja nie potrafiłam się jej oprzeć, no nie potrafiłam.

- Ale tylko na ten koło domu. Do parku nie idę – zastrzegłam od razu. Nie była zadowolona, ale ostatecznie wizja huśtawek i zjeżdżalni bez limitu przekonała ją do mojej propozycji.

Plac zabaw przy szkole był ogrodzony i sąsiadował z naszym domem. Kiedyś ja i siostra – jako dzieci – nie zawracałyśmy sobie głowy poprawnym wchodzeniem na jego teren przez bramkę, a po prostu przeciskałyśmy się przez dziurę w siatce. Obecnie wszystko było ładnie wyremontowane, więc nikt nie miał szans dostać się tu inaczej, niż przez główne wejście.

Rozsiadłam się na jednej z ławek i obserwowałam, jak Lizzy szaleje. Szybko znalazła sobie koleżankę i razem zjeżdżały i wspinały się na przeznaczone do tego konstrukcje. Byłam zadowolona, że kupiłam po drodze butelkę wody, bo dziewczynka co chwilę do mnie podbiegała, aby się napić.

- O... mój kolega przyszedł – ucieszyła się i spoglądała ponad moim ramieniem. Aż się odwróciłam. Za ławką była już tylko siatka i chodnik, a także zabudowa ulicy równoległej do tej, przy której stała szkoła.

- Nie wszedł na plac? - rozglądałam się uważnie, jednak nie zauważyłam żadnego dziecka. Chodnikiem szedł tylko jakiś facet...

Poczułam się zdenerwowana tym, iż... poznałam tego mężczyznę. Byle jakie ubranie, długie, ciemne włosy, broda... Kaszkietówka wciśnięta na głowę tak, że nie można było dostrzec oczu. To na sto procent był facet z parku! Ten, którego podejrzewałam o łażenie za mną...

A jeśli on wcale nie interesował się mną...

Spojrzałam na Betty.

- Gdzie jest ten twój kolega? Pokaż mi dokładnie.

- Przecież idzie – dziewczynka posłała mi zirytowane spojrzenie – ten w kaszkietówce. Nie widzisz? Tylko on tam stoi.

Niestety dobrze widziałam.

- Pójdziesz na zjeżdżalnię? Porozmawiam sobie trochę z tym panem, skarbie, bo to na pewno nie jest kolega dla ciebie. Będę cały czas patrzyła, więc nie uciekaj daleko – zachęciłam dziecko do zabawy z koleżanką, a sama wstałam z ławki. Zamierzałam poważnie rozmówić się z podejrzanym typkiem.

Nie musiałam daleko iść, bo on sam podszedł praktycznie pod samą siatkę. Dzielił nas dosłownie metr, gdy przesunął nakrycie głowy tak, że mogłam zobaczyć jego twarz z bliska.

I oczy.

Złapałam się za oparcie ławki, bo mało brakowało, a zemdlałabym przy tym ogrodzeniu. Znałam te oczy. I ten uśmiech.

Zaczęłam kręcić głową, czując, jak bardzo drżą mi ręce i jak szybko biło mi serce. W zasadzie waliło jak oszalałe.

To nie mogła być prawda...

Przecież Curt Mitchell zginął tego samego dnia, w którym mnie zgwałcił. Mama raniła go w nogę, a ktoś inny dokończył po niej i spalił jego zwłoki. W końcu za to miała wyrok. Siedziała w więzieniu już szesnaście lat...

Dlaczego Curtis stał teraz przede mną i uśmiechał się w taki sposób, że chciałam uciec stąd jak najprędzej? Jak to możliwe???

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro