19 Tylko śmierć
pov: Alexander
Moja piękna Noemi zaufała mi na tyle, żeby zgodzić się ze mną wyjść z tej cholernej imprezy! Nie mógłbym być szczęśliwszy. Obejmowałem ją, gdy wybierałem numer do kierowcy. Nie chciałem, żeby mi uciekła chociaż na moment. Tak bardzo się cieszyłem tym, że w końcu się otworzyła, że dała mi szansę.
Zamierzałem opuścić własne przyjęcie. Ojciec zapewne się wścieknie, ale obecnie nie interesowało mnie to. Tylko Noemi zajmowała moje myśli.
Niestety, moja radość zaczęła się nagle i tak samo też zniknęła. Widziałem, jak zmieniają się oczy Emi, gdy ten cholerny ochroniarz poinformował nas o przybyciu mojej narzeczonej. Od razu też zesztywniała i odeszła ode mnie. Nie chciała, żebym jej dotykał...
Pierdolona umowa. Nigdy w życiu nie żałowałem niczego tak, jak tego, że zgodziłem się brać w tym wszystkim udział.
Dłuższy czas stałem na tym pieprzonym tarasie i zastanawiałem się, co powinienem teraz zrobić. Na pewno nie będzie chciała mnie widzieć. Nie wpuści więcej do swojego mieszkania. Nie pozwoli zostać na noc. Nie da się do siebie zbliżyć.
Wracamy do punktu wyjścia.
Tak bardzo nie chciałem z niej rezygnować! Ze wszystkiego, tylko nie z niej...
- Tu jesteś – głos ojca wyrwał mnie z rozmyślań – szukałem cię. Hopkins się spóźni, bo ma jakieś problemy, ale jego córki już przyjechały. Narzeczona na ciebie czeka, nie wypada, żeby czekała dłużej – ojciec rzucił mi znaczące spojrzenie.
Zacisnąłem dłonie na barierce tak mocno, że zbielały mi kostki.
- Ta narzeczona to jedna wielka pomyłka – powiedziałem cicho – nie podobała mi się umowa z Hopkinsem. To błąd.
Ojciec podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu.
- Mi też nie podoba się wiele rzeczy, ale z niektórymi się nie dyskutuje. Pomyśl, że robisz to dla rodziny – parsknąłem na co od razu zareagował – może wydawać ci się, że to głupi kontrakt, jednak w rzeczywistości jest ważniejszy, niż wszystko inne, co do tej pory podpisałem. Nie zawiedź mnie, Alexandrze. Udowodnij, że jesteś prawdziwym Blake'em, moim synem. Blake nigdy nie łamie danego słowa.
To, że rodzina była najważniejsza, wpajano mi od samego początku. Rozumiałem to i nigdy z tym nie dyskutowałem. Nigdy też nie chciałem zawieść ojca. W końcu byłem cholernym Blake'em, ze wszystkimi przywilejami, jakie niosło to nazwisko. Małym druczkiem dopisano obowiązki z nim związane.
Poszedłem z ojcem na salę bankietową. Tata dzielił stolik z Lou Anne i Hopkinsem, na którego czekali, moje siostry siedziały z mężami i kuzynami, a mi przypadło miejsce z Sethem i siostrą Lucienne.
I z Noemi.
Gdy zorientowałem się, że mój króliczek przyszedł z pierdolonym Szczurem, miałem ochotę przerzucić ją przez ramię i zabrać gdzieś daleko stąd. Zabrać od niego i tego wszystkiego. Seth od razu zauważył, że byłem wkurwiony i tym bardziej się cieszył i mi dogadywał.
Emi natomiast... była zaskoczona. Nie znała planów mojego brata. O tym, co siedziało w jego chorej z nienawiści głowie, wiedział tylko on sam.
Nie byłem w stanie spuścić oka z Noemi. Wpatrywałem się w nią wręcz obsesyjnie i nie obchodziło mnie to, że narzeczona i jej siostra to widziały. Nie były zbyt mądre, więc pewnie i tak się niczego nie domyśliły.
Każde zbliżenie się do Setha do mojej Emi... Każde słowo, które do niej kierował... Denerwowało mnie to tak, jak nic innego. Ostatkiem silnej woli panowałem nad tym, żeby nie skrzywdzić brata i nie wywołać żadnej afery. Ojciec nigdy by mi tego nie wybaczył.
- Ona nie jest z naszej warstwy społecznej? - zapytała Lucienne, gdy Szczur zabrał Noemi na parkiet. Poszli wyjątkowo daleko, ale i tak czerwona sukienka co chwilę migała mi pomiędzy morzem ciemno ubranych postaci.
- Słucham? - drgnąłem dopiero, gdy siostra dziewczyny położyła mi rękę na ramieniu. Obdarzyłem ją takim spojrzeniem, że od razu cofnęła dłoń.
- Lucy pyta, czy ta cała Natalie jest z naszego kręgu? Bo wydaje się nam, że nie jest do nas podobna – wyjaśniła nie spuszczając wzroku z talerza. Bała się na mnie spojrzeć.
- Noemi zdecydowanie nie jest do was podobna – nie dodałem, że była lepsza. Piękna i mądra. Empatyczna i pomysłowa. Idealna.
- Co ten twój brat w niej widzi? Żeby dziewczyna tak się oszpecała tatuażem? I to na całe plecy? - dziwiła się moja narzeczona, a ja miałem ochotę złapać ją za włosy i wepchnąć jej twarz do ponczu. Dziewczyna była wybitnie irytująca i głupia. Też wybitnie.
- Tatuaże u kobiet są seksowne – wtrącił milczący do tej pory Nate – a ta cała Noemi, czy Natalie jest naprawdę ładna. Tatuaż jej pasuje.
- Robię się zazdrosna – siostra Lucienne zacisnęła swoje szpony na ramieniu partnera. Ja za to planowałem zacisnąć moją dłoń na jego szyi za to, że śmiał patrzeć na mojego króliczka i oceniać jej wygląd. Nikt nie miał prawa tego robić. Nie w mojej obecności.
- Nie masz o co. Zawsze wybiorę ciebie. Lauren. Jesteś lepsza pod każdym względem – uspokajał ją jej partner.
Ślepy naiwniak.
- Muszę iść do łazienki, bo robi się zbyt mdło – powiedziała nieoczekiwanie Lucy i ruszyła z miejsca. Przez to, że skupiłem się na chwilę na moich współtowarzyszach, straciłem Noemi z pola widzenia.
- A ja muszę się przejść – również się podniosłem. Nie zamierzałem towarzyszyć Lucienne, gdyż w dupie miałem, gdzie się wybierała i czy tam trafi. Była mi całkowicie obojętna. Interesowała mnie tylko jedna kobieta i to jej właśnie szukałem. Obszedłem powoli cały parkiet, jednak nigdzie nie zauważyłem Emi. Niestety to ja zostałem zauważony i przywołany. Przez Setha.
- Może się czegoś napijesz? - zaproponował podejrzanie uprzejmym głosem. Stał przy stole z zimnymi przekąskami i alkoholami. Podał mi jeden z kieliszków z szampanem, które były ustawione niczym piramida na niewysokim stoliku. Pokręciłem głową.
- Nie mam ochoty – odparłem. Cały czas wzrokiem przeszukiwałem otoczenie. Gdzie też ta moja Noemi mogła wyjść?
Brat odstawił kieliszek na stolik i spojrzał na mnie wrednie.
- Wiesz, na co ja mam ochotę? - zapytał, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Nie interesowało mnie nic, co było z nim związane.
- Nie i chyba nie chcę wiedzieć.
- Ale ja ci z chęcią powiem – uśmiechnął się sztucznie – mam cholerną ochotę na moją partnerkę. Najdalej za godzinę zamierzam zabrać ją do pokoju i dokładnie obejrzeć ten jej tatuaż, z bliska i w całości. Z każdym detalem.
Zacisnąłem ręce w pięści. Czułem, że niebezpiecznie szybko zbliżam się do granicy, której tak bardzo nie chciałem przekroczyć. Mój gniew stawał się coraz silniejszy i trudniejszy do opanowania. Durnowato uśmiechnięta twarz Setha nie pomagała.
- O wilku mowa – brat spojrzał w bok, a mój wzrok podążył za nim.
Noemi stanęła w niewielkiej odległości od nas i chyba się zawahała, bo spoglądała raz na mnie, raz na Szczura.
- Wiesz, że pod tą obcisłą sukienką nie ma bielizny? Przynajmniej stanika... - Seth nachylił się do mnie tak, że tylko ja mogłem usłyszeć, co mówił – specjalnie wybrałem taką kreację, żeby musiała nałożyć ją na gołe ciało. A co do majtek... Zaraz się przekonam, czy założyła... Wsadzę jej... - nie zdążył dokończyć, bo moja silna wola w tym momencie przegrała z narastającymi emocjami.
Czułem, jak wszystkie mięśnie mi się spięły, gdy jednym, szybkim ciosem powaliłem Setha na stolik z szampanem. Misterna piramida kieliszków rozsypała się, jakby trącona falą. Zorganizowana struktura rozproszyła się na wszystkie strony, racząc uczestników imprezy kakofonią tłuczonego szkła. Szczur został zamoczony wylewającym się z nich alkoholem.
Na sali zapadła cisza. Nawet orkiestra przestała grać. Widziałem, że wszyscy wstrzymali oddechy i spoglądali z zaciekawieniem na to, co się za chwilę miało wydarzyć.
Seth poruszył się na usypisku szkła i jęknął. Noemi od razu do niego podeszła. Do niego...
Rzuciła mi przy tym tak pogardliwe i niedowierzające spojrzenie, jakiego jeszcze u niej nie widziałem.
- Pomóc ci? - zapytała cicho i nachyliła się nad swoim partnerem.
- Daj mu spokój, on... nie zasługuje na twoją pomoc – powiedziałem od razu. Nie chciałem wdawać się w szczegóły. Nie, gdy wszyscy na nas patrzyli.
- Chyba wbiłem sobie szkło w plecy – wydusił zbolałym głosem Seth. Byłem pewny, że symulował, bo brzmiał zbyt sztucznie. Gdyby naprawdę sobie coś wbił, lamentowałby jak pizda, a nie tylko sapał i zerkał na reakcję Noemi.
- Dasz radę wstać? - dziewczyna wyciągnęła do niego rękę. Musiałem to przerwać.
- Zostaw go...
- Alexandrze! Proszę na słówko – ojciec nie dał mi dokończyć. Wiedziałem, że to nie będzie miła rozmowa. Tata wyglądał, jakby był wyprany z emocji, ale znałem go na tyle, iż wiedziałem, że to tylko taka maska.
Ruszyłem za nim do jakiejś pustej sali obok tej, na której odbywała się impreza. Ta, do której weszliśmy wyglądała na konferencyjną, gdyż znajdował się w niej duży stół i mnóstwo krzeseł. Ojciec oczywiście usiadł u jego szczytu, a mi wskazał miejsce niedaleko siebie. Przez chwilę spoglądał na mnie i nic nie mówił. Zachowywał powagę i dystans jak zawsze, gdy chciał zrównać mnie z błotem i pokazać, jak ja mało wiem, a jak dużo on znaczy.
- Zechcesz mi wytłumaczyć, co to miało znaczyć? Dlaczego pobiłeś Setha? - zapytał podejrzanie spokojnym głosem.
- Zaczął opowiadać bzdury na temat dziewczyny, z którą przyszedł. Nie mogłem dłużej tego słuchać – odpowiedziałem zdecydowanym głosem.
- Co cię obchodzi jego partnerka? - ojciec uniósł jedną brew – masz swoją i to ją powinieneś pilnować. Nie zauważyłem, żebyś choć raz z nią zatańczył. W ogóle się nią nie interesujesz.
- To prawda. Ta idiotka jest mi całkowicie obojętna. Rozważam nawet zerwanie zaręczyn, gdyż wątpię, abym wytrzymał jazgot takiego pustaka dłużej, niż kilka minut – spojrzałem twardo na ojca – także nie musisz obawiać się tego, co pomyśli Hopkins o moim nieeleganckim zachowaniu. Jebię jego zdanie, tak, jak i tą jego durną córeczkę. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Tata zaśmiał się krótko i pokiwał głową. Po chwili gwałtownie spoważniał.
- Miło było tak sobie pożartować, Alexandrze. Teraz jednak musisz wrócić na salę i tak zadbać o swoją narzeczoną, żeby ten epizod szybko wyleciał z jej puściutkiej główki i żeby nie naskarżyła ojcu, jakiego to ma niemiłego narzeczonego, bo może się mu to bardzo nie spodobać.
Teraz to ja się zaśmiałem.
- Nie zamierzam skakać nad nią, gdyż nie chcę brać z nią ślubu i zdanie Hopkinsa w tej kwestii mnie nie interesuje.
Ojciec spoglądał na mnie długo i nie odzywał się. Poczułem się nawet nieswojo, gdy cisza przedłużała się, a ja nie wiedziałem, o co mu chodziło.
- Synu – odezwał się wreszcie – może wydaje ci się, że umowa, którą zawarłem z Trentem Hopkinsem to zwykła transakcja na zasadzie handlowej, ale muszę cię uświadomić, że tak nie jest. Ta umowa to przede wszystkim gwarant bezpieczeństwa dla naszej rodziny i naszych ludzi. Małżeństwo jest tylko potwierdzeniem tego, że nasze rodziny stają się jednością i dlatego też będziemy mogli czuć się bezpiecznie.
Potrząsnąłem głową.
- Co takiego może zrobić nam Hopkins? Nie jest bardziej wpływowy, niż my. Jeśli nam zagrozi, to będziemy się bronić. Nie damy się zastraszyć – odparłem.
- Może więcej, niż ci się wydaje. To prawda, nie jest bardziej wpływowy, ale... zdecydowanie bardziej nieobliczalny. Zafiksował się na naszej rodzinie i od prawie trzydziestu lat mamy z nim trochę niedokończonych spraw. Niestety ty jesteś największym cierniem w jego oku, Alexandrze.
- Co może mieć do mnie? - zapytałem – widziałem go zaledwie kilka razy w życiu. Nigdy mu nie podpadłem, ani nie wchodziłem w głębsze interakcje.
Na pewno nie pieprzyłem żadnej z jego córek, bo takie dno intelektualne było nie do wyrzucenia z pamięci. Na pewno pamiętałbym, żeby nie popełniać tego błędu w przyszłości.
Ojciec westchnął, jakby zbierał się do jakiegoś głębszego wyznania.
- Hopkins... ma do ciebie osobistą urazę. W zasadzie nie wiem, czy tak powinienem to nazwać – zamyślił się – może lepiej by było, gdybym powiedział, że jesteś powodem jego frustracji.
Wytłumaczenia ojca były tak mętne, że nie miałem pojęcia, o co mu chodziło.
- W dalszym ciągu nie rozumiem.
Tata poprawił się na krześle, jakby nagle zrobiło się mu niewygodnie.
- Chodzi o Rebecę.
Nie wiedziałem, dlaczego, ale zaczynałem się denerwować. Co z tym wszystkim wspólnego mogła mieć moja mama? Zmarła, gdy byłem dzieckiem, a ojciec bardzo szybko ożenił się z Lou Anne, żebym tylko miał opiekę. Nie mogłem narzekać – macocha była bardzo wyrozumiała i spokojna. Jej jedyną wadą był Seth, którego przyprowadziła ze sobą, ale cóż, życie.
- Co moja miała mama do Trenta? Albo co Hopkins miał do niej? - zapytałem.
- Niestety, wiele – tata nachylił się nad stołem i wpatrywał prosto w moje oczy – jak zapewne wiesz, moje małżeństwo z twoją matką było zaplanowane przez nasze rodziny. Nasi ojcowie wyrazili na nie zgodę, gdy byliśmy młodzi. Nam to nie przeszkadzało: ślub z Rebecą był dla mnie korzystny, a i ona nie narzekała. Myślę, że w miarę się dogadywaliśmy. Niestety... nasza umowa przeszkadzała Trentowi.
- Dlaczego?
- Zakochał się w twojej matce i nie mógł pogodzić się z tym, że miała zostać moją żoną. Bardzo długo nie mógł. Nawet nie wiesz, jaką armię ochrony ściągnięto na nasz ślub, bo ojcowie obawiali się, że Hopkins coś odwinie. Mieli rację, bo ludzie Trenta próbowali zaatakować kościół, jednak byliśmy na to przygotowani.
Pokręciłem głową. Hopkins i moja mama? To było pojebane.
- Mama go znała?
- Poznała go podczas jakiejś oficjalnej uroczystości. Od razu uprzedzam twoje pytanie: nie była w nim zakochana. Nic z tych rzeczy. Może nasze małżeństwo nie było oparte na miłości, ale szanowaliśmy się i byliśmy wobec siebie szczerzy. Lubiłem Rebecę, a ona była zadowolona, że byłem jej mężem. Nie chciała Trenta.
- Na pewno nie był zadowolony...
- Dokładnie, synu. Nie był. Cały czas liczył, że w jakiś sposób ją odzyska, albo wykradnie. Miał wręcz obsesję na punkcie Rebeci. Gdy dowiedział się o ciąży... powiedzmy, że straciliśmy wtedy wielu ludzi. Zaraz po naszym ślubie rozpoczął regularną wojnę.
Z tego, co pamiętałem, nasze rodziny były w konflikcie jeszcze te trzy lata temu, gdy to mój ojciec i Hopkins usiedli do rozmów na temat umowy. Wcześniej bywało różnie...
- Nigdy nie mówiłeś mi, jak to się stało, że mama zginęła... - zauważyłem.
- Nie bez powodu, Alexandrze – odparł od razu.
Poczułem, że wzbiera we mnie złość.
- Jeśli Hopkins przyczynił się do jej śmierci, to prędzej go zabiję, niż ożenię się z jego córką.
- Niestety, jeśli go zabijesz, bądź nie ożenisz się z jego córką, to tracimy wszystko. Tak skonstruowana jest umowa. Tylko twój ślub gwarantuje pokój.
Uderzyłem pięścią w stół. To było chore. Zwyczajnie chore.
- I tak. Trent przyczynił się do śmierci Rebeci. W zasadzie nie chodziło mu o nią, a o ciebie – tata spojrzał na mnie smutno – Hopkins był przekonany, że gdyby nie dziecko, to udałoby mu się zdobyć twoją mamę i nakłonić do rozwodu. Gdy pojawiłeś się ty... wiedział, że Rebeca nie zostawi dziecka.
- Chciał mnie zabić?
- Tak. Nie udało się mu to, choć kilka razy próbował. To był najgorszy czas między naszymi rodzinami: ciągle ginęli ludzie, nie wiadomo było, komu zaufać. Trent też popełnił kilka błędów: jeden z jego pracowników zawahał się przed zabiciem ciebie i nieumyślnie skrzywdził Rebecę. Nie udało się jej uratować.
- I ty chcesz, żebym wziął ślub z córką mordercy mojej mamy? - spojrzałem z niedowierzaniem. W głębi ducha planowałem, jak bardzo skrzywdzę Hopkinsa – nie ma takiej opcji.
- Nie masz wyboru, Alexandrze, chyba, że chcesz, żebym ja, albo któraś z twoich sióstr była narażona na zemstę Trenta.
- Jak to nie mam wyboru?
- Zwyczajnie. Gdy Hopkins przekonał się, że jedyną osobą, która ma bezpośredni związek z Rebecą jesteś ty, zafiksował się na tobie i połączeniu rodzin. Zaledwie rok po śmierci twojej mamy zawarł związek, a w następnym roku urodziła się jego pierwsza córka. Wtedy też zaczął ze mną negocjować: ślub w zamian za stabilizację. Uwierz mi, nie chciałem mieć z nim do czynienia, ale sytuacja była wtedy bardzo napięta. Nie będę ci mówił, ile osób zginęło. Ile bomb zostało podłożonych pod różne instytucje, ile restauracji zostało napadniętych, a ludzi zabitych. To były tysiące, już nawet nie setki. Zarówno w Chicago jak i Detroit. Nie pozostawałem mu dłużny. Po pewnym czasie doszliśmy do porozumienia: ta wojna nie miała głębszego sensu. Zgodziłem się na twój ślub z jego córką, gdy przyjdzie na to odpowiedni czas. Hopkins naciskał, żeby ślub odbył się zaraz po uzyskaniu pełnoletności przez jego córkę, a jak dobrze pamiętasz, Lauren była jedynie dwa lata młodsza od ciebie. Gdy tylko urodziła się ta druga renegocjowałem umowę: nie chciałem, żebyś żenił się w wieku dwudziestu lat. Wolałem dać ci trochę czasu na dorośnięcie i zrozumienie niektórych spraw. Wybrałem Lucienne nie dlatego, że jest ładna czy zdolna, ale dlatego, że jest młoda. Młodsza od ciebie o dziesięć lat. Dzięki temu żenisz się osiem lat później, niż powinieneś. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Odwlekałem ten moment, jak tylko mogłem. Teraz niestety czas się skończył.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Nie mogłem uwierzyć, że z tej sytuacji nie było wyjścia. Przecież zawsze jakieś było.
- Nie ma sposobu, żeby zerwać umowę?
- Jedynie śmierć ją przerywa. Śmierć najbliższego tobie członka rodziny. Śmierć wywołana z premedytacją przez Hopkinsa. I nie, Seth nie liczy się jako najbliższy tobie członek rodziny – ojciec chyba umiał czytać w myślach, bo już zacząłem się zastanawiać, jak pozbyć się Szczura i zrzucić to na Trenta – Hopkins musiałby zabić, lub zlecić zabicie, które zostałoby doprowadzone do skutku. Jako twoi najbliżsi uznani są ci, z którymi łączy cię krew: ja, twoje siostry i ich dzieci. Gdyby Hopkins przyczynił się do śmierci któregoś z nich, umowa automatycznie by się rozwiązała. To jest jedyna sytuacja, która kończy kontrakt przed czasem.
Tylko śmierć mogła rozwiązać ten problem. Śmierć moich bliskich... kurwa. Oparłem łokcie na stole i ukryłem twarz w dłoniach.
- A jak będę chciał rozwiązać umowę tak po prostu?
- Życie twoich bliskich jest gwarancją umowy. Jeśli zerwiemy ją bez powodu, Trent ma prawo do zemsty. Wrócimy do punktu wyjścia, Alexandrze.
Zamknąłem oczy i głęboko oddychałem. Pierdolony Hopkins.
- Czyli nie mam wyjścia. Po prostu, kurwa nie mam wyjścia! - powiedziałem ze złością. Nie tak to miało wyglądać. Cały czas myślałem, że ta umowa miała przynieść zyski. Nie spodziewałem się, że to, co ojciec mówił o stabilizacji i pokoju było aż tak... drastyczne.
- Tak. Nie masz wyjścia. Kontrakt jest tak cholernie szczegółowy ze względu na bezpieczeństwo nasze i naszych ludzi. Uwierz mi, jest korzystny. Zyskamy na tym. Musisz po prostu się z nią ożenić i dać Trentowi wnuka. O niczym innym nie marzy, jak o dziecku, które będzie spokrewnione z nim i Rebecą. O twoim potomku, w końcu jesteś jedynym dzieckiem swojej matki. Myślę, że doskonale wiesz, co powinieneś zrobić. Jesteś Blake. Odpowiadasz za rodzinę. Odpowiadasz za naszych pracowników i ich bliskich. Musisz być odpowiedzialny, synu. Doskonale o tym wiesz.
Nie odezwałem się, gdy tata opuszczał salę. Nie wiedziałem, jak długo tam siedziałem, ale wyszedłem, gdy zaczęło ubywać gości. Cały czas myślałem o tym, jak bardzo nienawidzę Hopkinsa i całego tego pierdolonego kontraktu.
Żeby nie było – jeszcze kilka miesięcy temu miałem na to wyjebane. Nie interesowało mnie, z kim się ożenię, bo byłem pewny, że i tak będę przewalał tę dziewczynę, gdy tylko nadarzy się okazja.
Teraz jednak... nie miałem wyjebane. Poznałem Noemi.
Na samą myśl o niej serce zabiło mi szybciej. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Owładnęła mną całkowicie. Nigdy wcześniej nie czułem się tak przy żadnej innej kobiecie, jak to miało miejsce przy Noemi. Nie mogłem zapomnieć o jej oczach, ustach... o tym, jak przytulała mnie, gdy w końcu odważyła się zaufać.
O tym, jak zawiodła się na mnie też nie mogłem zapomnieć.
Nie widziałem czerwonej sukienki na sali, choć obszedłem ją dwa razy. Zajrzałem też do łazienek i na taras. Nigdzie jej nie było. Musiała już wyjść.
Stwierdziłem, że też muszę się przejść, więc wyszedłem przed hotel. Od razu ją zauważyłem. Stała przy niedużej altance, ukrytej wśród ozdobnych drzew. Widocznie czekała na taksówkę.
Wahałem się jedynie przez moment. Doskonale wiedziałem, że nie powinienem do niej podchodzić. Musiałem zapomnieć o Noemi i dać jej zapomnieć o sobie.
Nie mogłem się jednak jej oprzeć. Podszedłem do niej cicho.
Nie zauważyła mnie, dopóki moje ramiona nie objęły jej talii. Przyciągnąłem ją do siebie tak, że opierała się o mnie plecami. Na początku zesztywniała i wydawało się, że chciała się odsunąć. Położyła dłonie na moich rękach. Byłem pewny, że mnie odepchnie, w końcu zasłużyłem na to. Oszukałem ją.
Nie zrobiła jednak tego. Została przy mnie. Jej ciepłe dłonie przykrywały moje i nie ruszały się z miejsca. Wtuliłem twarz w jej włosy i oddychałem głęboko. Chciałem, żeby jej zapach zapadł mi w pamięć. Był taki delikatny i kojący. Taki bardzo jej. Pragnąłem, aby ta chwila trwała wiecznie. Żeby to wszystko zniknęło: Hopkins, umowa, pierdolony ślub... Chciałem oddychać jej zapachem i być blisko niej. Cały czas.
- Nie powinieneś mnie dotykać. Na pewno nie spodobałoby się to twojej narzeczonej – powiedziała i obróciła głowę tak, żeby na mnie spojrzeć.
- Wiem.
- Musisz mnie puścić.
- To też wiem.
Nie wykonałem żadnego gestu, a i ona nie wyrywała się do uwolnienia z moich ramion.
- Więc... puść mnie – spoglądała na mnie intensywnie, a jej ciemne oczy wwiercały się w moje.
- Pocałuj mnie, Noemi. Ostatni raz.
- Ostatni... - powtórzyła. Skinąłem głową dla potwierdzenia. Powoli przesunęła się i odwróciła przodem do mnie. Widziałem, że była smutna. Pewnie nie chciała mieć już ze mną do czynienia. Nie ufała mi. Rozumiałem ją. Też bym sobie nie ufał.
To wszystko miało wyglądać całkiem inaczej.
Przesunęła dłoń na moją szyję i powoli przyciągnęła mnie do siebie.
Na początku całowała mnie delikatnie, jakby nie była pewna tego, co robiła. Potem jednak zaczęła się coraz bardziej wczuwać. Nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku, który trwał wieczność. Nie wiedziałem, co w nim dominowało: pasja, pożądanie, czy... smutek i tęsknota.
Tak bardzo nie chciałem dać jej odejść. Chciałem... zatrzymać ją na zawsze. Bardzo powoli odsunęła się ode mnie, jakby jeszcze chciała przedłużyć to, co było między nami. To, co miało już nigdy się nie powtórzyć.
Noemi spojrzała na mnie, a jej oczy były błyszczące jak nigdy wcześniej.
- To był ostatni raz. Nie możemy się więcej spotykać, więc proszę, przestań do mnie przychodzić, bo im dłużej to będzie trwało, to... - zawahała się na chwilę – to będzie trudniej. Nie róbmy tego sobie i przerwijmy to teraz. To najlepszy moment – dokończyła cicho.
- Wiem, Noemi. Zgadzam się z tobą.
Tak bardzo nie chciałem wypuścić jej z moich objęć. Ona też nie rwała się, aby wyjść. Po prostu spoglądaliśmy na siebie i nic nie mówiliśmy.
Wiedziałem, że musi odejść. Nie mogliśmy dalej w to brnąć, mimo że pragnęliśmy czegoś zupełnie innego. Każde z nas miało swoje życie: problemy i zobowiązania.
Byłem pewny, że nigdy nie zapomnę o tej chwili, gdy słowa tak naprawdę nie były nam potrzebne, bo czuliśmy, że łączyło nas coś więcej. Coś, czego nie chcieliśmy nazywać, bo tak było bezpieczniej.
- Żegnaj, Alexandrze. Z biegiem czasu myślę, że mimo wszystko miło było cię poznać – powiedziała, gdy pod wejście do hotelu podjechała taksówka.
- Żegnaj, Noemi. Z biegiem czasu myślę, że chciałbym cię poznać dużo wcześniej.
- Czy coś by to zmieniło?
Niestety nie. W moim przypadku wszystko już od dawna było ustalone.
- Znałbym cię dłużej.
Zrobiła kilka kroków w stronę taksówki. Zatrzymała się jednak i posłała mi smutne spojrzenie.
- Wtedy bolałoby bardziej. Jest tak, jak powinno być. Powodzenia. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.
Byłem pewny, że nie będę. Nie bez niej.
Spoglądałem, jak wsiadała do taksówki. Kazałem jednemu z ochroniarzy ruszyć za nią i upewnić się, że bezpiecznie trafiła do mieszkania.
Odjechała. Odeszła z mojego życia, a ja musiałem ją puścić. Tak było odpowiedzialnie i właściwie.
I cholernie bolało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro