5 Zakupy
pov: Alexander
Dziewczyna była intrygująca – z jednej strony wydawała się odważna i zdecydowana, a z drugiej nieśmiała i tak jakby spłoszona. Wiedziałem, że zgodzi się na moją propozycję, w końcu nie miała innego wyjścia.
Nie powiem – zlecenie ścigania tych jej kolegów też byłoby dobrą zabawą, ale ona miała mi do zaoferowania o wiele lepszą nawet, jeśli miałoby to być tylko te nieszczęsne pięć godzin. Byłem pewny, że jak dobrze nad nią popracuję, sama będzie mnie błagała o kolejne i kolejne, nie tylko pięć...
Zdążyłem poznać wiele takich jak ona. Niby niedostępnych i niechętnych, a gdy już się je wzięło do łóżka, to trudno było się ich pozbyć. Przeżyłem mnóstwo ciekawych przygód zanim ojciec pół roku temu wymusił na mnie te cholerne zaręczyny. Wszystko jak zwykle z myślą o rodzinie, w końcu była najważniejsza.
Tajemnicza dziewczyna intrygowała mnie tak bardzo, iż nie mogłem doczekać się, aż dojedziemy do tego cholernego motelu. Pomyślałem sobie, że pierwsze, co zrobię w pokoju, to zedrę z niej tę przyciasną sukienkę, a następnie rzucę ją na łóżko i pokażę, jak bardzo będzie musiała mnie przepraszać. A naprawdę powinna się postarać, bo ten ich durny numer kosztował mnie wiele nerwów...
Przeliczyłem sobie szybko w głowie liczbę prezerwatyw, jakie miałem przy sobie. Na takie tradycyjne spotkanie z prostytutką zawsze wystarczało, ale na tę tutaj... coś czułem, że będę musiał pogonić któregoś z moich ludzi na stację w celu uzupełnienia zapasów.
Niestety okazało się, że nikogo nigdzie nie pogonię.
Jacyś samobójcy próbowali mnie dorwać. Mnie.
W głowie kłębiło mi się milion myśli. Kto miał czelność próbować? Skąd wiedział, gdzie szukać? Czyżbym był obserwowany... Widocznie niezbyt dobrze, skoro nie zauważyli, że wyjechałem z motelu w tej cholernej ciężarówce.
Gdy zobaczyłem auto ojca, pomyślałem sobie, że lepiej być nie mogło... Tylko jego tu brakowało. Wkurzała mnie ta cała sytuacja.
Najgorsze w niej było to... że musiałem przełożyć swoje plany względem seksownej brunetki na bliżej nieokreślony czas. Z rozmysłem powiedziałem, że nie będę mścił się na jej pracownikach, natomiast nic nie wspominałem o niej... Dziewczyna była tak zadowolenia z obrotu spraw, że nie dopytała o szczegóły mojej obietnicy. Zapewne nie spodobałoby się jej to, że moje słowo nie dotyczyło jej.
Jak dla mnie umowa o pięciu godzinach nadal była aktualna.
Nie miałem ochoty jej wypuszczać. Nawet nie zdradziła mi swojego imienia, ale to nie był problem. Wiedziałem, że prędzej czy późnej i tak ją znajdę. Im dłużej ją obejmowałem, tym miałem większe wrażenie, iż przestaje być taka napięta i zdystansowana. Zaczynała akceptować mój dotyk. Dobrze to wróżyło na przyszłość, gdyż zamierzałem dotykać ją wszędzie i robić z nią dosłownie wszystko.
Niestety, ojciec ciągle do mnie wydzwaniał, a do tego czatował pod tym nieszczęsnym motelem. Musiałem naprędce wymyślić jakąkolwiek wymówkę. Zabrałem dziewczynie puszkę z napojem i ruszyłem w stronę staruszka. Czas na rozmowę.
Wydawało mi się, że odetchnął z ulgą, gdy usiadłem koło niego na tylnym siedzeniu. Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i rozpoczął atak.
- Możesz mi wytłumaczyć, co tu się wydarzyło? Dlaczego twój ochroniarz i kierowca są właśnie wynoszeni w foliowych workach? Co ty w ogóle robiłeś w takim miejscu? - brzmiał spokojnie, ale wiedziałem, iż jest to tylko poza. Wewnętrznie pewnie gotował się ze złości, bo miał pewne podejrzenia.
- Zachciało mi się pić, więc zatrzymaliśmy się po coś na stacji – machnąłem mu puszką z colą – ale parking był zajęty, dlatego kierowca zaparkował tutaj. To w końcu mniej niż ćwierć mili od sklepu. Mieli podjechać, gdy tylko wyjdę, ale jak widać, nie zdążyli – odparłem i uśmiechnąłem się lekko. Byłem pewny, że w to nie uwierzył w ani jedno moje słowo.
Ojciec spoglądał na mnie i mrużył oczy.
- I ja mam niby w to uwierzyć? Gorszej bzdury dawno nie słyszałem! Przecież jak parking był zajęty, to mogliście stanąć przy wjeździe. Ile niby potrzebowałeś, żeby kupić to świństwo? - spojrzał w pogardą w oczach na puszkę, którą trzymałem w ręku. Z premedytacją podniosłem ją do ust i upiłem trochę okropnego, ciepłego napoju.
- Gdybym stanął przy wjeździe, zatarasowałbym przejazd innym. Jak by to o mnie świadczyło? Przecież kreujesz mnie na wzór wszelkich cnót, bo się boisz, iż Hopkins będzie stawiał dodatkowe warunki co do umowy ślubnej – rzuciłem ironicznie.
- Wolałbym, żeby umowa nie uległa zmianie. Teraz jest naprawdę korzystna i lepiej, żeby tak zostało. Cała rodzina na tym zyska.
No tak... Jak zawsze rodzinny argument.
- Nie mam się czego wstydzić. Postój w celu zakupu napoju to przecież nie zbrodnia. Zapewne zaszła jakaś pomyłka i nasi ludzie zginęli przez przypadek, aczkolwiek zamierzam się temu dobrze przyjrzeć.
- Przestań pieprzyć te bzdury o zakupach! - zirytował się mężczyzna – doskonale zdaję sobie sprawę, że umówiłeś się w takim miejscu z jakąś dziwką, bo przecież nie możesz poczekać do ślubu. Specjalnie wybrałem ci tę młodszą od Hopkinsów, bo według mnie jest ładniejsza.
Zapomniał dodać, że to dziecko jeszcze nie skończyło liceum. Gdybym miał być szczery, to musiałbym przyznać, że nawet nie pamiętałem, jak ta dziewczyna wyglądała. Chyba blondynka, ale nie byłem w stanie wskazać innych szczegółów.
- Możesz zapytać się kogokolwiek, czy byłem w tym miejscu... ale nie... poczekaj – spojrzałem na niego wrednie – zarówno moi ludzie, jak i pracownicy motelu zostali zastrzeleni... nie masz kogo zapytać. Możesz pozaczepiać dziwki, które kręcą się po parkingu, ale gwarantuję ci, że nie spotkałem się z żadną z nich. Poza tym... dowód moich zakupów trzymam w ręku. Skąd mógłbym to mieć, jak nie ze sklepu? Myślisz, że ukradłbym jakiemuś dziecku? - zapytałem z przekąsem.
Moja wymówka była wybitnie chujowa, ale ojciec nie miał żadnego dowodu, że było inaczej, więc musiał odpuścić. Powinienem jeszcze tylko zlecić moim ludziom, aby zajęli się kamerami na stacji, gdyby ojcu przyszło do głowy bardziej wnikać w moją głupią historyjkę.
Nie podobała mu się ta cała sytuacja i utyskiwał potem przez większość drogi na nierozsądnych młodych mężczyzn z rozszalałym libido, ale zignorowałem jego wywody.
Oparłem się wygodniej o fotel i odchyliłem głowę, żeby wesprzeć ją o zagłówek. Zamknąłem oczy. Pierwsze, co zobaczyłem, gdy zacząłem odpływać myślami... to ta podniecająca brunetka od porwania. Gdy przypomniałem sobie miękkość i krągłość jej ciała, poczułem, iż szybko muszę znaleźć się w domu. Fantazjowanie o tej dziewczynie w obecności ojca było niebezpieczne.
Niestety nie dane mi było zmyć się do siebie. Gdy tylko podjechaliśmy pod rezydencję, od razu zauważyłem, iż znienawidzony Seth czekał na schodach. Głupi Szczur jak zwykle szukał sensacji i sposobu, aby mi dokopać.
Widziałem ten jego fałszywy uśmieszek i wredny wyraz wodnistych, niebieskich oczu, kiedy stanąłem obok niego. Oczywiście na początku przywitał się z ojcem. Miałem wrażenie, że gdyby mógł, to lizałby mu buty. To dopiero byłby widok. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, co od razu zwróciło uwagę mężczyzn. Miałem zbyt bujną wyobraźnię...
- Jestem zaskoczony, że jest ci do śmiechu, Alexandrze. Po tym całym zamachu, którego dziwnym zrządzeniem losu uniknąłeś – brat rzucił mi ironiczny uśmiech.
- Chyba chciałeś powiedzieć, że dziwnym zrządzeniem losu w ogóle znalazłem się w tamtym miejscu – odparłem i również odpowiedziałem mu sarkastycznym wykrzywieniem warg.
- Oczywiście, Alexandrze. To na pewno tylko przypadek. Jak wszystko, co ciebie dotyczy – Seth nie spuszczał ze mnie nieprzyjemnego spojrzenia.
- I tu się mylisz, drogi bracie – skrzywiłem się przy tych słowach. Szczur nigdy nie był dla mnie jak brat i dobrze o tym wiedział – niektóre rzeczy nie są przypadkiem, tylko zamierzonym działaniem. W końcu jestem jedynym synem mojego ojca i ciąży na mnie wiele obowiązków. Wiesz, jak to jest... - na chwilę zawiesiłem głos – chociaż nie, nie wiesz. W końcu ty nie jesteś Blake'em.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż nic go tak nie denerwowało, jak świadomość, że to ja kiedyś stanę na czele rodziny, a nie on, mimo że to on był tym starszym i bardzo się starał udowodnić ojcu, jak świetnie by się nadawał jako jego zastępca.
Musiałem szczerze przyznać, że Szczur był idealnym podnóżkiem taty – robił wszystko tak, jak to miało być. Nigdy nie przyniósł wstydu i z zaangażowaniem oddawał się temu, co zlecił mu ojciec. Był bezwzględny i stanowczy. Powiedzmy, że też przystojny według niektórych kobiet – jeśli ktoś lubił nadętych blondynów o wybujałym ego.
Kształcił się na najlepszych uczelniach, znał kilka języków, nawet więcej niż ja. Miał szereg znajomości i nie wahał się ich używać dla własnych celów. Rzeczywiście byłby idealnym następcą mojego ojca. Nie miał jednak czegoś bardzo ważnego. Czegoś, co było nie do przeskoczenia i bardzo go to frustrowało – nie był Blake'em...
Ojciec nie dał mu swojego nazwiska, mimo że macocha liczyła na to, gdy brali ślub. Wprawdzie wychowywał go od dziecka, jednak zawsze podkreślał, że to ja byłem jego pierworodnym i jak się okazało później – jedynym synem. Seth Colt na zawsze miał pozostać Sethem Coltem.
Szczur przestał się uśmiechać. W jego zimnych oczach błysnęła irytacja, jednak nie mógł sobie pozwolić na dowalenie mi przy ojcu – w końcu zgrywał tego „lepszego".
- Sprawa z Parksem załatwiona? - tata nieoczekiwanie zmienił temat. Nie lubił, gdy wdawaliśmy się w słowne przepychanki, gdyż twierdził, że zawsze powinniśmy się wspierać, bo w końcu jesteśmy rodziną.
Nigdy nie traktowałem Setha jako rodzinę. Jedyne, co nas łączyło, to młodsze siostry: Prudence i Constance. Dziewczyny były córkami mojego ojca i matki Szczura. Na szczęście wdały się do Blake'ów i nie przypominały Lou Anne i Setha. To pewnie też go irytowało.
- Pracuję nad nią. Myślę, że najlepiej uderzyć w jego żonę. Podobno bardzo ją kocha, więc gdyby tak ją porwać... - mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa, gdy rozsiadałem się na kanapie w gabinecie ojca. Brat zajął miejsce po mojej lewej stronie, a tata usiadł przy biurku.
- Widzę, że mój pomysł podoba się Alexandrowi – rzucił szybko Szczur i spojrzał na mnie wrednie – może tak dla odmiany szanowny dziedzic Blake by się wykazał i zajął porwaniem tej kobiety? To nie powinno być trudne...
- To przede wszystkim musi być dyskretne. Nie możemy tak po prostu wpakować jej do samochodu, bo Parks od razu podniesie alarm. Trzeba działać z rozmysłem – powiedział ojciec i spojrzał na mnie – jeśli Alexander będzie potrafił się tym odpowiednio zająć...
- Potrafię się zająć wszystkim – odparłem pewnie.
- Wspaniale. Ja mogę pomóc w wyjaśnianiu tego... nieporozumienia z motelu – zaoferował Seth i uśmiechnął się przymilnie do ojca. Nie podobało mi się, że tak bardzo wracał do tego tematu.
- A co tu wyjaśniać? Przecież doskonale wiesz, że to pomyłka. Moi ludzie znaleźli się po prostu w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie – odparłem od razu – nie ma co dywagować nad tym. Ta sytuacja to po prostu... czyjś błąd.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż było kompletnie inaczej, ale chciałem samodzielnie się tym zająć.
- Mimo wszystko zginęli nasi ludzie. Nie możemy tego tak zostawić. Jakby to świadczyło o naszej rodzinie? - drążył Seth, a ojciec zaczął mu przytakiwać.
- To prawda, ta cała... pomyłka, jak to nazwałeś, również wymaga wyjaśnienia.
- W takim razie zajmę się nią osobiście. W końcu to moi ludzie zginęli, prawda? Zapewne mam moralny obowiązek znaleźć ich oprawców – spojrzałem na ojca – sam się tym zajmę.
- Nie bierzesz sobie za dużo na głowę? Tu porwanie, tam poszukiwania... to nie to samo, co uśmiechanie się na balach i poklepywanie burmistrza po plecach – rzucił kąśliwie Szczur.
Zawsze miał mi za złe, że to mi w udziale przypada większość zadań reprezentacyjnych i że to nade mną „skaczą" wszyscy, którzy się w tym mieście liczą. W końcu to ja byłem synem Jasona Blake'a, a Seth był jedynie pasierbem. Nie znaczył tak wiele.
- Zawsze narzekałeś, iż za mało się interesuję tym, czym zajmuje się mój drogi ojciec – specjalnie powiedziałem „mój", a nie „nasz". Szczur doskonale o tym wiedział – więc stwierdziłem, że w końcu nadszedł czas, żeby to zmienić i bardziej wejść w rodzinny biznes – spojrzałem na tatę – może w następnym tygodniu wybiorę się do Kolumbii? Podobno zaistniały tam ostatnio jakieś nieporozumienia...
- Nie, Alexandrze, na pewno nie wybierzesz się do Kolumbii. To zbyt ryzykowne dla ciebie – ojciec spojrzał na mnie twardo – Seth poleci, ale dopiero za dwa tygodnie. Obiecałem znajomemu, że pożyczę mu samolot na kilka dni.
Szczur zacisnął szczękę z niezadowolenia, ale po chwili uśmiechnął się i odparł.
- Oczywiście, że zajmę się sprawą z naszymi dostawcami. Alexander jest zbyt cenny, żebyśmy mogli ryzykować, iż coś mu się stanie...
- Dokładnie. Jestem zbyt cenny – podchwyciłem jego słowa – co to za znajomy? - zainteresowałem się. Ojciec nie pożyczałby samolotu komuś, kogo dobrze nie znał, a ja byłem zaznajomiony ze wszystkimi jego kontrahentami.
- Bren Mitchell.
- Były burmistrz? - kojarzyłem nazwisko, ale nie potrafiłem zwizualizować sobie postaci.
- Tak, dokładnie – ojciec sięgnął po karafkę i zaoferował nam po szklance whiskey, więc skinąłem głową. Ten dzień był tak męczący, jak żaden inny.
- Leci na wakacje? - rzuciłem od niechcenia. Kompletnie nie interesował mnie ten człowiek, ale w końcu musiałem udawać, że ciekawią mnie wszelkie sprawy naszej rodziny.
- Do syna.
Wydawało mi się, że syn Brenona Mitchella mieszkał w Chicago i prezesował jednej z firm transportowych, więc po co do niego lecieć, skoro przebywał na miejscu? Po chwili przypomniałem sobie coś jeszcze.
- Mitchell miał dwóch synów? - dopytałem.
- Tak, Colina i Curta.
- Colin to ten starszy?
- Dokładnie - ojciec podał mi szklankę.
Czyli były burmistrz musiał lecieć do tego drugiego, Curta. Kompletnie nie kojarzyłem faceta... Był ode mnie starszy... na pewno minimum piętnaście lat, a do tego nigdy nie widziałem go na żadnej lokalnej uroczystości. Widocznie odciął się od rodziny i gdzieś tam sobie mieszkał.
Nie zawracałem sobie tym więcej głowy. Musiałem zastanowić się nad kilkoma innymi kwestiami. Gdy pożegnałem ojca i Setha, udałem się do własnego gabinetu. Przywołałem Deacona – moją prawą rękę i najbardziej zaufanego pracownika.
- Słucham, szefie? - zapytał, gdy wkroczył do pomieszczenia. Od razu dałem mu znak, aby usiadł.
- Potrzebuję kilku informacji. Po pierwsze... Jak dobrze wiesz, zaistniała pewna sytuacja...
- Ta spod motelu... - zaczął, a ja skinąłem głową. Deacon jako jedyny dokładnie wiedział, co tam robiłem.
- Musimy dowiedzieć się, kto miał czelność zaatakować mnie w takim miejscu.
- Masz jakieś podejrzenia?
- Na pewno trzeba prześledzić ruchy Brandona i jego ludzi. Z nimi mam najbardziej na pieńku i na pewno chcieliby wyeliminować jedynego syna Blake'a – powiedziałem z rozmysłem. Kanadyjczycy chcieli rozszerzyć swoje wpływy na rejon całego basenu jeziora Michigan, a tereny przy Chicago należały do mojej rodziny, co bardzo utrudniało im zadanie. Byliśmy taką solą w ich oku i już nieraz pokazywali, że nie podoba się im dominacja Blake'ów.
- Myślałeś... o swoim bracie? - dopytał delikatnie Deacon. Wiedział, co sądziłem o Secie. Mój pracownik nie ufał mu w takim samym stopniu, jak i ja.
- W dalszym ciągu mamy na niego oko. To przebiegły Szczur, ale nie sądzę, żeby chciał zrobić aż taką masakrę. W końcu jesteśmy rodziną...
Mina Deacona wyrażała powątpienie. Kurwa. Że i on to widział...
- Trzeba go dyskretnie pilnować, tylko tak, żeby się nie zorientował – poleciłem. Gdy mężczyzna miał wychodzić, zleciłem mu jeszcze jedno zadanie. Nie mniej ważne, niż problem zamachu na moje życie.
- Zdobądź mi listę wszystkich firm z miasta, które zajmują się udawanymi porwaniami i organizacją wieczorów kawalerskich. Sprawdź, w której pracownicami są młode dziewczyny, ciemnookie brunetki z włosami za ramiona.
- Oczywiście, postaram się to w tym tygodniu załatwić, teraz jednak...
- To sprawa priorytetowa, więc zajmij się nią w pierwszej kolejności – odparłem szybko. Pracownik spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Ważniejsza, niż odkrycie, kto chciał cię zabić, szefie?
Zdawałem sobie sprawę, iż było to cholernie nielogiczne. Przede wszystkim powinienem zająć się ukaraniem tych, którzy nastawali na moje życie, a zaliczenie przypadkowej panienki zostawić sobie na później.
Dziewczyna jednak cały czas siedziała mi w głowie. Nie mogłem się na niczym skupić. Podejrzewałem, iż moja fascynacja nią wynikała z tego, że zapoznałem ją w dziwnych okolicznościach i to w pewien sposób mnie zaintrygowało. Do tego zgrywała niedostępną... a mnie się nie odmawiało. Gdy tylko przerżnę ją porządnie, powinno mi przejść. Dostanę, to, co będę chciał i zapomnę o niej, tak jak i o każdej innej.
- Chwilowo tak. Dziewczyna jest mi coś winna... a ja dbam o swoje sprawy – uśmiechnąłem się do pracownika.
Nie odpuszczę jej tych pięciu godzin... Nie ma mowy...
***
Deacon potrzebował dwóch dni, żeby namierzyć odpowiednią firmę. Nie spodziewałem się, że tyle ich było, gdy dostałem całą, długą listę. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Że też ludzi kręcą udawane porwania?
- Praktycznie w każdej z tych firm pracuje młoda, ciemnooka brunetka. W tych – pracownik wskazał mi na nazwy podkreślone na niebiesko – dziewczyny mają włosy do ramion, lub poza ramiona.
Dwanaście podkreśleń. Dużo. Trzeba zawęzić poszukiwania. Nie mogłem zająć się tym od razu, bo Seth zadbał, abym miał co robić, dlatego dopiero pod koniec tygodnia przysiadłem do przeglądania listy.
- Szukamy dziewczyny z tatuażem na udzie. Bardzo dużym tatuażem. Na ramionach i szyi czysta – odparłem.
Deacon zaczął przeglądać zdjęcia z social mediów danych firm. Od razu odrzuciłem kilka – to na pewno nie była ona.
Nużyły mnie te poszukiwania.
- Może... pracowała tam tylko dorywczo? - zagaił mężczyzna. Niestety brałem to pod uwagę...
- Ci idioci, którzy z nią byli, mówili na nią szefowo... - przypomniałem sobie. Na początku wziąłem to za zwykłą odzywkę, na tej samej zasadzie, gdy pijacy pod sklepami wołają na dziewczyny „królowo", „kierowniczko", czy „bogini", żeby wyżebrać dolara na alkohol. Może jednak... ona rzeczywiście była tą całą szefową?
- Tylko jedna firma należy do młodej dziewczyny. Ta ostatnia z listy – Deacon wskazał mi nazwę.
- „Niespodzianki Noemi" – przeczytałem powoli. Czyżby to była ona? Spojrzałem na adres: dość obskurna dzielnica...
- Jest zdjęcie? - zwróciłem wzrok na pracownika, ale pokręcił głową.
- Tej Noemi Nolan - Davies to nie ma, tylko innych dziewczyn – pokazał mi jakieś półnagie laski, na których leżało sushi, a potem inną, przebraną za seksownego króliczka, który wyskakuje z tortu. To na pewno nie była ona...
Dwa nazwiska? Czyżby mężatka?
To by trochę skomplikowało sprawę... ale tylko trochę.
Nie wiem dlaczego, ale poczułem irracjonalną złość na myśl o tym, że dziewczyna może mieć jakiegoś faceta, który ją dotykał i oglądał... W tym momencie miałem ochotę skrzywdzić potencjalnego męża. Połamać mu łapy, aby nigdy więcej nie ważył się jej tknąć.
Potrząsnąłem głową na te bzdurne myśli. Nie miały sensu. Co mnie obchodziło jej prywatne życie? Chciałem ją jedynie zaliczyć, tak po prostu. Tylko seks. Do niczego innego nie była mi potrzebna.
Podniosłem się z miejsca. Powtórzyłem sobie w myślach adres.
- Gdzie jedziesz, szefie?
- Sprawdzić trop...
Zobaczymy, czy udało mi się ją znaleźć.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy wyobraziłem sobie minę dziewczyny, jeśli rzeczywiście się okaże, że to ona.
Na pewno nie będzie się mnie spodziewała.
To dopiero będzie niespodzianka dla Noemi...
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro