44 Dobra literatura
pov: Noemi
Przez pierwszą godzinę po wyjściu Alexa i pojawieniu się tego wielkiego blond goryla nie opuszczałam sypialni, tak w ramach manifestacji mojej obrazy na cały świat. Potem jednak zaczęłam się denerwować i włączyłam tryb wrednej suki.
Dlaczego miałam być więźniem we własnym mieszkaniu? To oni wszyscy powinni wyjść. Wstałam z jękiem, gdyż żebra bolały mnie przy gwałtowniejszych ruchach (a nawet kichaniu, głębszym oddechu i głośnym płaczu) i powoli zwlekłam się z łóżka. Przyjęłam najbardziej niemiły wyraz twarzy, jaki tylko mi się udało i ruszyłam w stronę ochroniarza.
Deacon siedział na mojej kanapie... z Puszkiem na kolanach.
Kudłaty zdrajca...
Dlaczego musi się kleić do wszystkich facetów, którzy pojawią się w tym domu? Jak nie Alex, to teraz jego ochroniarz...
Może to jakiś skutek uboczny kastracji?
Mężczyzna był tak wielki, że praktycznie zajmował całą kanapę. Spojrzał się na mnie obojętnie, gdy pojawiłam się w salonie i przypomniał o lekarstwach.
- Nie jestem głupia, nie musisz mnie niańczyć! - zaatakowałam go od razu. Przyjął to ze stoickim spokojem.
- Nie zamierzam, pani Davies - odparł spokojnie.
- Musisz stąd wyjść. To moje mieszkanie i nie życzę sobie gości.
- Nie mogę, pani Davies. Szef wyraźnie polecił, że wychodzę stąd dopiero wtedy, gdy on się pojawi.
Zacisnęłam jedną dłoń w pięść, gdyż na drugiej miałam usztywnienie przy dwóch złamanych palcach i zaczęłam mordować go spojrzeniem.
- Twój szef mną nie rządzi i nie może decydować o tym, co ma się dziać w moim domu i w moim życiu.
Deacon przygląda mi się w dalszym ciągu bardzo poważnie.
- Widocznie nie zna pani zbyt dobrze mojego szefa. On może wszystko.
Ochroniarz mówił to z takim przekonaniem, że moja wojowniczość chwilowo opadła. W dalszym ciągu wierzyłam, że Alex nie będzie się wtrącał w moje sprawy i w końcu się znudzi.
- Co ja mam niby z tobą robić? Nie potrzebuję towarzystwa.
- Proszę robić to, co zazwyczaj pani robi w mieszkaniu, gdy jest pani na zwolnieniu lekarskim. Odpoczywać, dbać o siebie. Zbierać siły. Mną proszę się nie przejmować. Jestem bezproblemowy.
- Chociaż ty – wykrzywiłam usta w niezbyt wesołym uśmiechu – twój szef to za to chodzący problem. Szczególnie dla mnie.
- Wydaje mi się, że nie jest taki zły, pani Davis. Dla pani też raczej nigdy nie był, ale być może się zmieni i rzeczywiście stanie się problematyczny. Trzeba doceniać to, co się ma, bo może być różnie. Jednego dnia kogoś widzimy, rozmawiamy z nim, a nawet się kłócimy, a następnego może okazać się, że... no właśnie nie ma następnego. Ten ostatni rzeczywiście był ostatni.
Zrobiło mi się trochę głupio, że tak cały czas naskakiwałam na Alexa. Nie chciałabym, żeby cokolwiek mu się stało. Planowałam po prostu usunąć się z jego życia, ale nie życzyłam mu źle.
Deacon miał rację. Może Blake na początku trochę mnie denerwował, ale potem zaczął budzić we mnie to, czego nigdy nie czułam.
Gdyby nie te jego cholerne zaręczyny...
Potrząsnęłam głową. I tak do niego nie pasowałam.
- O czym pani myśli? - zapytał ochroniarz. Wdrapałam się powoli na hoker i odkręciłam tak, żeby widzieć mężczyznę.
- O mnie i o twoim szefie.
- Chyba nie są to dobre myśli, bo wydaje się pani smutna.
- To prawda – westchnęłam, ale za mocno, bo zaraz poczułam to w żebrach – z jednej strony cieszę się, że w końcu zrozumiał, że nic nie może nas łączyć, a z drugiej mi żal, że tak to się wszystko skończyło - wyznałam szczerze.
- Dlaczego uważa pani, że to koniec? Może to dopiero początek? - zapytał nieoczekiwanie.
- Początek czego? - pokręciłam głową – nie mamy już czego zaczynać.
- A mieliście co kończyć?
- Mieliśmy dziwną relację. Nie był to związek, ani nic takiego.
- Czyli to dobrze, że się skończyło. Skoro to nie było nic takiego, to znaczy, że nie było ważne. Teraz trzeba wyciągnąć z tego wnioski i zacząć budować coś ważnego. Nowy początek, pani Davies.
Może Deacon miał i trochę racji, ale ja dalej obstawiałam przy tym, że musimy się pożegnać. Raczej nie w gniewie i żalu, jak to było dziś, ale tak na spokojnie. Powinniśmy usiąść i porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko. Życzyć szczęścia. Nie chować urazy.
Musiałam docenić Alexa za to, że naprawdę się starał. Troszczył się o mnie po napadzie i w szpitalu, pomógł z Mitchellem i wtedy w barze. Był dla mnie delikatny i czuły, gdy byliśmy w łóżku. Dał mi też trochę takiego poczucia akceptacji i wiary we własną atrakcyjność.
Wróciłam do sypialni, żeby popłakać i nawrzucać sobie, jaka byłam dla niego niesprawiedliwa. Potem z kolei płakałam przez to, że płakałam, ale zrzuciłam to wszystko na hormonalną huśtawkę, która towarzyszyła mi od wczoraj. Podniosłam się z łóżka dopiero, gdy usłyszałam, że Deacon z kimś rozmawia.
- Ile masz wzrostu? - pytała go... wpatrzona jak w obraz Polly. Gdyby umiała, to pewnie z jej oczu wyskakiwałyby teraz serduszka.
- Metr dziewięćdziesiąt dziewięć panno...
- Polly! Ale bez panno, panną to ja byłam... – zaśmiała się i mrugnęła do niego – wystarczy Polly.
- Miło, że wpadłaś – chciałam przerwać ich rozmowę, ale nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
- Ja mam metr sześćdziesiąt dwa, ale jak założę obcasy to i ponad metr siedemdziesiąt mogę mieć – kontynuowała. Deacon spoglądał na nią całkowicie poważnie.
- Rozumiem... Polly.
- Widzę, że coś przyniosłaś – wtrąciłam drugi raz. Dziewczyna trzymała na rękach całą kupę książek.
- Tak, to dla ciebie – w końcu odwróciła się w moją stronę – i dla twojego opiekuna. Żeby wam się nie nudziło. Przyniosłam trochę dobrej literatury – powiedziała i wcisnęła książki ochroniarzowi. Podeszłam bliżej i spojrzałam na grzbiety. Praktycznie na każdym było słowo „mafia", albo „mafii". Do tego dużo różnych czasowników: „uwięziona", „przetrzymywana", „porwana", „sprzedana", „wykorzystana", „zniewolona"...
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na koleżankę.
- To jakieś... powieści?
- Oczywiście – uśmiechnęła się szeroko – same najlepsze. Wiele się z nich można dowiedzieć, a ile nauczyć – pokiwała głową. Wyciągnęła rękę i sięgnęła po jedną z publikacji - tu na przykład dziewczyna jest przetrzymywana w piwnicy. Porwał ją przystojny i bardzo niebezpieczny facet i trzymał ponad tydzień, ale... co oni przez ten tydzień robili – zarumieniła się z ekscytacji, a następnie spojrzała na Deacona – powinieneś poczytać, tak dla inspiracji – dodała poważnym głosem.
- Dziękuję, Polly – odparł niewzruszony mężczyzna. Naprawdę podziwiałam jego opanowanie.
- W tej natomiast – wskazała na inną – dziewczyna zostaje porwana, a potem zamknięta, ale w takiej willi z basenem. Poczytaj szczególnie te sceny nad basenem: zaznaczyłam – wskazała na wystające karteczki.
-Nie wiem, co powiedzieć... - wydusiłam z siebie, ale pracownica wyjątkowo mocno się odpaliła, bo za chwilę streszczała mi kolejną książkę.
Mogłabym stwierdzić jedno: w każdej z nich dziewczyna zostaje porwana przez kogoś z mafii, jest gdzieś przetrzymywana, potem zabawia się z porywaczem i na końcu się w sobie zakochują.
- One są w zasadzie o tym samym... - zaczęłam delikatnie, ale Polly od razu się oburzyła.
- No gdzie! W tej – pokazała na książkę – główny bohater Vittorio robi takie rzeczy językiem, że żaden inny tego nie potrafi! A w tej – wskazała kolejną – jak rozbijają się samolotem na bezludnej wyspie... nie chcę za dużo zdradzać, ale uwierz: już nigdy nie spojrzysz na banany tak, jak teraz – skończyła poważnym głosem.
Musiałam przyznać, że czasami mnie przerażała. Te jej dziwne fascynacje...
Stwierdziłam, że skoro już przyszła, to mogłaby mi się do czegoś przydać i pomóc uwolnić się od opieki ochroniarza.
- Muszę na chwilę wyjść. Zostaniesz z Deaconem? Porozmawiacie o książkach – zasugerowałam, na co od razu się ucieszyła, ale mężczyzna szybko skrytykował pomysł.
- Nie może pani wychodzić, pani Davies. Przynajmniej nie dziś. Obiecuję, że w tym tygodniu wyjdziemy, ale jeszcze nie teraz. Na pewno też nie może iść pani nigdzie sama – mówił spokojnie. Wiedziałam, że muszę uderzyć w Polly. Wydawała się łatwiejsza do przekonania.
- W takim razie pójdę choć na chwilę do biura, a Polly ze mną. Mam trochę rzeczy do zrobienia...
- Nie mogę pani wypuścić. Ma pani odpoczywać i zbierać siły.
Nieprzejednany, no.
Spojrzałam błagalnie na dziewczynę.
- Polly... proszę. Weź mnie na chwilę stąd zabierz...
Zawahała się i to wyraźnie.
- W zasadzie jak się trochę przejdziesz do biura, to nie będzie tak źle – rozważała na głos, ale wtedy odezwał się Deacon.
- Polly... - zaczął. Zrobił pauzę po to, żeby odwróciła się w jego stronę – miałaś być grzeczną dziewczynką...
Koleżanka tak gwałtownie wciągnęła powietrze, że myślałam, iż się zapowietrzyła, albo zachłysnęła. Od razu na policzkach pojawiły się jej rumieńce. Teraz to ona przyglądała się mi z prośbą w oczach.
- Wybacz, Noemi, ale to silniejsze ode mnie! - wyznała dramatycznie i od razu uciekła w stronę drzwi.
Po prosu zwiała i mi nie pomogła.
- Co to miało być? - zapytałam, gdy echo prędkich kroków na korytarzu powoli cichło.
- Nie mam pojęcia, pani Davies. - Odparł spokojnie.
- To po co jej powiedziałeś, że miała być grzeczna?
- Takie dostałem instrukcje od pana Blake'a, pani Davies.
Spojrzałam na kupkę książek, którą zostawiła Polly, a potem na ochroniarza.
Coś czułam, że Alexander będzie musiał się z tego wytłumaczyć nie tylko mi...
***
Deacon spędził u mnie cały dzień. Wieczorem, gdy szykowałam się do snu, zauważyłam... że on szykował się do tego samego.
- Będziesz u mnie spał? - oburzyłam się.
- Mam nakazane nie opuszczać pani, dopóki nie pojawi się mój szef. Miał wrócić jakiś czas temu, ale widocznie... coś go zatrzymało. Zamierzam spać na podłodze, bo kanapa jest trochę ciasna – wyjaśnił spokojnie.
Zmartwiły mnie jego słowa.
- Z Alexem wszystko w porządku? Kontaktował się z tobą? Dlaczego się spóźnia? - zasypałam go gradem pytań.
- Nie mogę nic pani powiedzieć, pani Davies.
- No pewnie! - prychnęłam ze złością – powiedzieć nie możesz, ale rozkładać się na podłodze już tak. Podeszłam do niego bliżej i spojrzałam groźnie – gdzie Alex i czego nie wraca!? Mów! - rozkazałam i nawet wbiłam mu palec wskazujący w pierś, ale zaraz tego pożałowałam, bo młody Dolph Lundgren był jak skała.
Miałam nadzieję, że nic sobie nie złamałam tak go dźgając, bo nie zniosłabym usztywnienia na drugiej dłoni...
- Nie mogę powiedzieć, gdyż nic nie wiem, pani Davies.
- Możesz mi po prostu mówić po imieniu? - westchnęłam z rezygnacją. Coraz bardziej zaczynałam się martwić o Alexandra.
- Nie mogę, bo do kobiety szefa muszę się zwracać z szacunkiem, pani Davies.
Posłałam mu karcące spojrzenie.
- Nie jestem kobietą twojego szefa.
- To pani zdanie, pani Davies.
Zauważyłam, że umościł sobie niezłe gniazdko z poduszek i koców, a do tego ułożył nieopodal stosik książek od Polly.
- Biorę tę o bananach – rzuciłam od niechcenia i sięgnęłam po publikację.
- Dobrze, pani Davies. Ja tę polecaną o piwnicy. Nawet mnie trochę zaciekawiła.
Wkurzał mnie tym ciągłym „pani Davies", że wróciłam do sypialni i z premedytacją zamknęłam drzwi. Niech Deacon nocuje sobie z Puszkiem na tej podłodze, a co!
Chociaż znając życie (i kota), to ten zapewne zajmie albo kanapę, albo kamienistą klatę ochroniarza...
***
Nad ranem dalej byliśmy we dwoje. Alexander się nie pojawił. Zaczynałam bardzo mocno się o niego martwić, a i Deacon nie wyglądał już tak spokojnie, jak wcześniej. Co chwilę zerkał na telefon czekając na połączenie od szefa.
- Nie możesz sam do niego zadzwonić? - zapytałam. Przecież to logiczne, że skoro ma jego numer, to powinien to zrobić.
- Nie mogę, pani Davies. Mam dzwonić tylko, gdyby coś działo się z panią.
- To tak powiedz. Wymyśl coś – zasugerowałam, jednak od razu zaprzeczył.
- Nie mogę. Pan Blake nie wybacza kłamstwa. Nigdy.
Przełknęłam ślinę, gdy pomyślałam sobie, że sama chciałam go okłamać.
- A możesz podać mi jego numer? Ja zadzwonię – zaproponowałam. Od powrotu miałam nowy, bo stary telefon wziął Pit jako służbowy, a to właśnie na tamtym miałam numer Alexandra.
- Nie mogę, pani Davies. Jestem pewny, że ma pani numer do szefa.
- Miałam, ale się pozbyłam razem z telefonem – wyznałam szczerze.
- Skoro się pani pozbyła, to znak, że nie jest pani potrzebny.
Też tak myślałam aż do teraz. Nie chciałam mieć kontaktu z Alexem, ale jednocześnie nie mogłam wytrzymać z tą niewiedzą.
- Utrudniasz, wiesz? - syknęłam na ochroniarza.
- Wydaje mi się, że coś uświadamiam – spojrzał na mnie jak zwykle spokojnie.
Miałam wdać się z nim w dyskusję, że chyba coś sobie dopowiada i to na pewno po tych książkach Polly, które widziałam, że czytał (tak jak i ja przez pół nocy. Scena z bananami rzeczywiście była... intensywna), ale w tym momencie ktoś zastukał do drzwi. Chciałam podejść, ale Deacon dał mi znak dłonią, żebym się nie zbliżała i sam otworzył.
- Panie Blake – powiedział, a następnie skinął głową.
Poczułam taką ulgę, jak chyba jeszcze nigdy. Alex wrócił!!!
Uśmiechnęłam się radośnie i podeszłam bliżej. Gdy spojrzałam na mężczyznę stojącego na korytarzu, momentalnie zmieniłam wyraz twarzy.
To nie był Alexander, a jego ojciec.
Blake wbił we mnie poważne spojrzenie swoich niebieskich oczu i dopiero po chwili się odezwał.
- Przyszedłem zobaczyć kobietę, z której powodu mój syn tak oszalał, że postawił wszystko na jedną kartę.
To nie zabrzmiało dobrze...
Tak dla zaspokojenia ciekawości: młody Doplh Lundgren vel Deacon 😈😈😈Myślicie, że spodobał się Polly? 😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro