38 Najgorszy z możliwych
pov: Noemi
Wyjazd z mamą był tym, czego potrzebowałam. Codziennie łączyłam się z telefonu mamy z Polly i wypytywałam o Puszka, jak również kondycję firmy.
- Pit dobrze sobie radzi. Wszystkie planowane akcje realizowane są na bieżąco. Allie w końcu chodzi bez kuli, więc ponownie zabrała się za wyskakiwanie z tortu. Miała problem ze strojem, bo z magazynu zginęły nam te królicze uszy, ale dokupiliśmy identyczne – informowała pracownica.
Dobrze, że nie widziała, iż zarumieniłam się na wspomnienie brakującego elementu garderoby. Uszy leżały w moim mieszkaniu, a dokładniej w szufladzie nocnej szafki przy łóżku. Powiedzmy, że Alexowi tak się spodobały „przebieranki", że dwie kolejne noce spełniałam te jego dziwne fetysze... On za to spełniał moje. Do tej pory z dreszczem ekscytacji wspominałam moją zachciankę o nazwie: Alex w kuchni i na kolanach... Ech, te kuchenne blaty...
- Pan Blake był po ten twój list. Niestety nie pokazał mi, co było w środku – kontynuowała Polly, a ja czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić.
Był. Przeczytał list. Wiedział, że to koniec.
Napisanie tych słów przyszło mi z niemałą trudnością. Tylko ja wiedziałam, ile łez wypłakałam nad kartką i jak często musiałam zmieniać papier, żeby ostateczna wersja wyglądała na beztroską i neutralną. Lepiej, że nie zdawał sobie sprawy, iż znaczył dla mnie więcej, niż mógł to wywnioskować z listu. Tak było łatwiej.
Znałam go te kilka tygodni i wiedziałam, że był uparty, ale też honorowy. Gdyby dotarło do niego, że zakochałam się w nim, zapewne nie odpuściłby i nasza relacja byłaby cały czas przedłużana i tylko sprawiałaby przykrość naszym bliskim. Wolałam, żeby myślał, że z mojej strony to nic nie znaczyło, żeby i on mógł szybciej ze mnie zrezygnować i skupić się na własnym życiu.
W końcu tak naprawdę, oprócz trzech nocy i jednego nieprzemyślanego razu w biurze, nic nas nie łączyło.
***
- Noemi... wydaje mi się, że jesteś cały czas smutna – powiedziała mi mama, gdy kilka tygodni później wracałyśmy od kolejnego kuzyna do naszego pensjonatu. Nigdy nie spodziewałabym się, że rodzina ze strony mamy była taka duża. Na weekend miałyśmy zaproszenie do wujka Archiego, ale on mieszkał poza miastem, więc szykowałyśmy się, iż zostaniemy na nocleg na jego farmie.
- Może trochę zmęczona – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się do niej blado – całymi dniami intensywnie zwiedzamy okolicę, ćwiczymy jazdę samochodem i odwiedzamy całą rodzinę, która tak naprawdę opanowała pół miasta, więc trochę tego jest.
Wiedziałam, że nasz wyjazd był nie tylko okazją do wspólnego spędzenia czasu, ale też... sposobem dla mamy na powrót do społeczeństwa po szesnastu latach izolacji. Nie było jej łatwo tak z dnia na dzień wdrożyć się w życie na wolności. Na początku miałam nawet wrażenie, że trochę bała się ludzi i przestrzeni. Zachwycała każdym zachodem słońca i głupim kwiatkiem w rowie. Wszystko ją interesowało i spoglądała na świat, jakby widziała go po raz pierwszy.
- Kochanie, przez szesnaście lat widziałam jedynie więzienny spacerniak, a tam nie było zbyt wiele roślin. Wszystko okalał wysoki mur, także nie miałam okazji oglądać lasów, łąk czy chociażby innych budynków. Sama wiesz, że więzienie było umiejscowione na dość dużym pustkowiu, w końcu jeździłaś do mnie kilka razy w miesiącu – przypominała, gdy z uśmiechem potrząsałam głową na widok jej zachwytu nad czymś, co dla mnie było codziennością.
Musiałam się z nią zgodzić: dla niej wszystko było nowe. Trochę zajęło nam przypomnienie sobie zasad ruchu drogowego i na tym też się skupiłyśmy, na szczęście mama szybko wszystko załapała. Znacznie dłużej uczyła się obsługi nowego telefonu.
Zakładałyśmy, że nasza wycieczka potrwa maksymalnie cztery tygodnie, bo plan był taki, że miałyśmy wrócić, gdy Nicole zacznie rodzić.
Gdy minął piąty tydzień zaczęłam się niepokoić.
- To powinno tyle trwać? Ona już przekroczyła swój termin – pytałam mamę. Nie znałam się na ciążach, ale wydawało mi się, że siostra zbyt długo turlała się w dwupaku. Miała rodzić na początku lipca, a na dobrą sprawę była już połowa tego miesiąca,, a u Nicky dalej nic.
- Rozmawiałam wczoraj z Jane. Nicole codziennie chodzi na kontrolę do pielęgniarki, ale na razie nic się nie dzieje. Widocznie Brittany nie jest jeszcze gotowa na wyjście. Być może Nicky miała coś niedokładnie wyliczone i stąd to opóźnienie? - tłumaczyła mi mama – w każdym razie pielęgniarka powiedziała, że dają jej jeszcze maksymalnie tydzień. Jak nic się nie zacznie, to będą wywoływać poród, bo te dwa tygodnie po terminie można jeszcze uznać jako margines błędu, ale jak ten stan będzie się przedłużał, to nie będzie to dobre dla Nicky i Britt.
W połowie piątego tygodnia moich wakacji, zadzwoniłam do siostry.
- Jak się trzymasz? - zapytałam, gdy tylko odebrała.
- Upały mnie wykańczają. Nogi mam tak spuchnięte, że mogę chodzić jedynie w klapkach taty, a ubrań to nie opłaca mi się kupować, dlatego też cały czas podkradam Troyowi koszulki. Czuję się okropnie i nie mam na nic siły. Jeszcze miesiąc wcześniej mogłam góry przenosić i nawet wymyśliłam ponowne malowanie pokoju dla Brittany, ale od kilku dni po prostu leżę – zwierzyła się siostra – słyszysz, jak sapię? Nawet rozmowa mnie męczy, a przecież nie ruszyłam się z fotela – dodała.
Zaśmiałam się cicho. Miała rację. Brzmiała, jakby przed chwilą przebiegła maraton.
- Nie mogę się doczekać, aż poznam nową siostrzenicę, także przekaż jej, że ciocia chciałaby już ją zobaczyć – powiedziałam uśmiechając się do telefonu.
Te kilka tygodni rozłąki dobrze wpłynęło na moją relację z siostrą. Nicole przeprosiła mnie za to, co wcześniej o mnie mówiła i zaznaczyła, że nigdy tak naprawdę o mnie nie myślała, po prostu była głupio zazdrosna.
Zachęcała mnie nawet do kontaktu z Alexem i rozmowy, bo twierdziła, iż słyszała, że byłam smutna, a do tego mama donosiła jej, iż często się zamyślam i mało co mnie cieszy.
Wypierałam się wszystkiego i ostatecznie zrzucałam na tęsknotę za kotem, ale chyba wszyscy moi bliscy wiedzieli, że nie była to prawda.
Tęskniłam za nim.
Za Alexem.
Wkurwiającym i upartym, często nachalnym i aroganckim facetem, który namieszał mi w głowie jak żaden inny.
Tęskniłam za jego dotykiem i pocałunkami, za rozmowami z nim i przekomarzaniem się. Za jego obecnością i tym, jak na mnie patrzył, gdy myślał, że tego nie widziałam.
Nie tęskniłam tylko za jego zapachem, gdyż... zabrałam go ze sobą na urlop. Schowałam opakowanie z jego wodą kolońską do torby podróżnej i wyciągałam je czasem, żeby pryskać na poduszkę, jak jakaś nawiedzona psychofanka.
- Też chciałabym ją zobaczyć. Lizzy jest całkowicie podobna do mnie i mamy Jane, więc obawiam się, że Britt wda się w rodzinę Troya. Jeszcze, jakby była córeczką tatusia, to pół biedy. Gorzej jak będzie przypominała matkę mojego męża – odparła z wyraźnie słyszalną niechęcią w głosie.
- No tak, podobieństwo do teściowej to najgorsze, co może być – podjęłam temat. Nie miałam doświadczenia w małżeńskich kwestiach, ale siostra tak często wieszała psy na matce Troya, że trochę się już orientowałam w ich relacjach.
- A żebyś wiedziała. Wystarczy mi, że muszę się użerać z jednym dzieckiem teściowej i wychowywać je po swojemu. Drugie mi niepotrzebne – zaśmiała się. Wiedziałam, że miała na myśli swojego męża, jako to pierwsze dziecko.
- Jak wytrzymasz następne dwa tygodnie?
- Nie mam pojęcia – westchnęła. Rodzice Troya zapowiedzieli, że za trzy dni pojawią się w Chicago i zostaną na krótki urlop.
Wszystko powinno się zbiec z terminem porodu, ale... nasz dom był za mały na tyle osób, więc rodzice wymyślili, że zaraz po naszym powrocie do miasta, oni oboje wybiorą się na dwutygodniowy wyjazd, aby tylko nie dzielić domu z rodzicami zięcia.
Śmiałam się do mamy, że od kiedy wyszła z więzienia, nie ma czasu na zatrzymanie się w domu, bo każdy zabiera ją na wycieczkę, ale tylko wzruszyła ramionami. Wiedziała, że chcemy spędzić z nią jak najwięcej czasu mając ją w końcu tylko dla siebie.
Tak samo myśleli nasi kuzyni – też chcieli mieć Rose choć na chwilę i wspominać stare czasy, dlatego też naprawdę długie godziny spędzałyśmy u wszelkich możliwych wujków i cioć.
Najbardziej interesujący okazał się kuzyn Archibald, który kazał się nazywać wujkiem Archiem. Spędziłyśmy u niego jeden weekend, bo mieszkał z całą swoją rodziną, a jego mama była siostrą mojej babci.
- Ale mam piękną siostrzenicę – ekscytował się wujek, gdy tylko mnie zobaczył. Od razu też wyjął z kieszeni koszuli małą, srebrną piersiówkę – chluśnij sobie, tak na przywitanie – powiedział, wciskając mi opakowanie w rękę.
- Co to? - zapytałam nieufnie, bo zapach... nie za bardzo zachęcał do próbowania. W zasadzie wystarczyło, że poczułam, jak ten podejrzany alkohol pachniał, a od razu miałam ochotę iść do łazienki i zwymiotować.
- Samoróbka. Mam w piwnicy specjalny sprzęt i robię swoje trunki. Spróbuj, Noemi – dodał ponaglając mnie – no z wujkiem się nie napijesz? - spoglądał zachęcająco.
Pociągnęłam łyk podejrzanego „eliksiru z piwnicy" i równie szybko, jak spróbowałam, tak samo prędko musiałam znaleźć się w łazience.
Nigdy więcej bimbru od wujka. Nie moje smaki.
- Dziewczyna ma za delikatny żołądek. Musi się trochę zahartować – narzekał wujek i co chwilę podtykał mi swoje produkty, ja natomiast grzecznie odmawiałam i tłumaczyłam się rozstrojem żołądka.
To, czym mnie poczęstował, sprawiło, że potem cały weekend bałam się cokolwiek zjeść lub wypić, bo zaraz robiło mi się niedobrze. Pieprzony samogon...
Na samą myśl o piersiówce wujka odrzucało mnie tak, że starałam się go unikać jak ognia. Niestety w poniedziałek, gdy żegnaliśmy się z rodziną i miałyśmy wracać do Cincinatti, Archie napatoczył się i mocno mnie przytulił. Sam jego zapach wystarczył, żebym zwróciła całe śniadanie.
- Aż tak nie podpasował ci specyfik wujka? - dociekała mama, gdy siedziałyśmy w aucie i kierowałyśmy się w stronę pensjonatu.
- Jest okropny! Już na sam zapach mnie skręca – odparłam i od razu poczułam kwaśmy smak w ustach. Alkohol Archiego skutecznie zniechęcił mnie do picia czegokolwiek i to na długi czas.
- Mówił, że robił to z owoców sezonowych, ale powiem ci szczerze, że mi też nie za bardzo smakowało. Zresztą fakt, że tylko Archie to pije, mówi sam za siebie – mama rzuciła mi znaczące spojrzenie.
Weekend u wujka i próba smaku jego alkoholu tak bardzo mnie rozstroił, że następne kilka dni spędziłam w łazience. Mama zaczęła się o mnie martwić i chciała już dzwonić po lekarza, ale ją zatrzymałam.
- To tylko jakaś cholernie długa niestrawność. Tak bardzo żałuję, że spróbowałam tego bimbru, bo przedtem wszystko było dobrze, a wystarczył jeden łyk, a od sześciu dni jestem stałym bywalcem łazienki, a sedes staje się moim kumplem od zwierzeń. Codziennie kończę z głową na nim i uzewnętrzniam się, jak nikomu innemu – wysiliłam się na słaby żart.
- Strasznie długo cię trzyma. Widzę, że schudłaś, bo ciągle wymiotujesz. Naprawdę powinnaś iść do lekarza. Nawet jeśli strułaś się alkoholem wujka po jednym łyku, to już powinno ci przejść – zastanawiała się Rose.
Moja chwilowy rozstrój żołądkowy wpłynął też na węch, bo cały czas czułam perfumy Alexa, mimo iż nie pryskałam poszewki od kilku dni. O ile jeszcze woda kolońska mężczyzny mi się podobała i z lubością wtulałam się w poduszkę, o tyle inne zapachy zaczęły mi przeszkadzać.
Nawet żel pod prysznic stał się problematyczny... A kawa... o matko! Do tej pory kochałam kawę, a teraz nie mogłam przebywać w pomieszczeniu, w którym stała chociażby filiżanka. Mama tylko spoglądała na mnie z niepokojem, a i ja w końcu musiałam przyznać, że coś było bardzo nie tak.
Z tego też powodu dwa dni później wybrałam się do apteki. Następną godzinę spędziłam w łazience wymiotując z tego całego stresu i płacząc.
Najgorszy z możliwych scenariuszy właśnie się rozgrywał.
Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieć aż takiego pecha, ale jednak wyszło, że wszechświat bardzo mocno mnie nie lubił. Dokopał mi już te szesnaście lat temu, a teraz robił to po raz drugi.
Pukanie do drzwi na chwilę oderwało mnie od sedesu.
- Kochanie? Wszystko w porządku? - zapytała zatroskana mama – siedzisz już tam bardzo długo. Mogę wejść?
Podeszłam powoli i przekręciłam zamek. Cały czas trzymałam w ręce wyjaśnienie mojego fatalnego samopoczucia. Najgorsze z możliwych. Takiego scenariusza nie brałam pod uwagę nawet w koszmarach.
Otworzyłam zaciśniętą pięść i spojrzałam na pozytywny test ciążowy.
Nic nie było w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro