Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 Niewinna pomyłka

pov: Alexander

- Panie Blake, to dla mnie zaszczyt pana powitać w moich skromnych progach – pastor Grimms płaszczył się przede mną tak, jak zwykle. Zapewne znowu liczył na hojny datek od mojego ojca.

- Pastorze – skinąłem nieznacznie głową i spojrzałem na niego poważnie. Niech nie myśli, że się lubimy. Ja nie lubię nikogo. Wykorzystuję za to wszystkich.

- Jestem rad, iż będę mógł udzielać panu tak ważnego sakramentu, jakim jest ślub. Małżeństwo to piękna droga do świętości. Wyboista i trudna... - zaczął pieprzyć od rzeczy, więc szybko musiałem ukrócić jego wywód.

- Był pan żonaty, pastorze?

Moje pytanie wybiło go z kaznodziejskiego rytmu, bo na chwilę nawet zmarszczył brwi.

- Nie, panie Blake, nigdy nie dostąpiłem...

- To skąd pan wie, że to piękna, a jednocześnie trudna i wyboista droga? - zapytałem cicho. Spoglądałem na niego tak nieprzyjemnie, iż zaczął się pocić i nerwowo przełykać ślinę.

- Z relacji moich drogich parafian. Z obserwacji i kontaktów z nimi. Panna Hopkins jest taką uroczą młodą damą... Bardzo młodą, ale na pewno dojrzałą jak na swój wiek – spojrzał na mnie niepewnie.

O tak. Moja narzeczona była bardzo młoda. Dopiero co skończyła osiemnaście lat i nie zdała jeszcze egzaminów końcowych w liceum, ale jej ojciec bardzo mocno naciskał na ślub, a mojemu też było to na rękę. 

W końcu z czwórki dzieci zostałem mu tylko ja, a transakcja ze starym Hopkinsem miała być ukoronowaniem jego trzyletnich pertraktacji. Sama umowa przedślubna liczyła kilkaset stron...

- Musi być pan uważnym obserwatorem, pastorze – w dalszym ciągu nie spuszczałem z niego wzroku. Stresował się jak chyba nigdy wcześniej.

- Staram się panie Blake – uśmiechnął się do mnie niepewnie – więc jak zapewne pan wie, ojciec panny młodej zlecił, abym wygłosił panu takie eeee... nauki przedmałżeńskie – pastor poprawił sobie kołnierzyk koszuli. Chyba nagle zaczął go uciskać.

- Zapewne pamięta pan, iż ślub dopiero za cztery miesiące? Narzeczona – wymówiłem to słowo z rozmysłem – chciała mieć jesienną scenerię do sesji zdjęciowej.

 Połączenie rodzin Blake i Hopkins miało być największym wydarzeniem ostatniej dekady. Dwa wojujące ze sobą od pokoleń rody, nieprzyjaciele, najwięksi przeciwnicy. 

Miłość miała zwyciężyć wszystko. Musiałem udawać, iż jestem szaleńczo zakochany w mojej nastoletniej narzeczonej, chociaż na dobrą sprawę widziałem ją dwa razy w życiu. Za pierwszym razem podczas podpisywania umowy wstępnej z Hopkinsem te prawie trzy lata temu i ostatnio, pół roku wcześniej, gdy w grudniu oficjalnie wręczałem jej pierścionek.

Nawet nie wiedziałem, jak miała na imię. Lucy? Luise? Nie za bardzo mnie to obchodziło.

Na pewno była małym, przestraszonym dziewczątkiem, wykorzystywanym jako element kontraktu handlowego. Zapewne nie uśmiechało się jej wychodzić za mąż za starszego o 10 lat, obcego faceta.

- Oczywiście, panie Blake... pan Hopkins jednak bardzo nalegał, abym zrobił to odpowiednio wcześniej – mówił ostrożnie pastor.

- O czym dokładnie chce pan ze mną porozmawiać, pastorze?

- O wierności małżeńskiej i czystości – facet wyglądał, jakby ktoś wylał mu na twarz wrzątek: zaczerwienił się tak bardzo, że wręcz w niektórych miejscach barwa jego skóry wpadała aż w bordo.

- Dlaczegóż to mój przyszły szanowny teść zażyczył sobie takiej pogadanki? - wnikałem.

Doskonale wiedziałem dlaczego.

Jebany Seth.

Mój durny brat – nie brat, cały czas kopał pode mną dołki. Ta jego wieczna zazdrość o to, że to ja jestem jedynym synem mojego ojca, a on tylko pasierbem...

Byłem pewny, że kiedyś go to zgubi.

- Tak bez powodu, panie Blake. Standardowa procedura dla młodych i przystojnych mężczyzn, którym czasem tylko jedno w głowie – pastor próbował zażartować. Nawet zaśmiał się ze swojego żartu, ale zamaskował swoją reakcję kaszlem, gdy nie zauważył reakcji z mojej strony. W dalszym ciągu spoglądałem na niego zimno i bez wyrazu.

- Co według pana jest w mojej głowie, pastorze? – zapytałem niebezpiecznie spokojnym głosem. Dawałem mu znak, iż powinien uważać na to, co mówił.

- Zapewne rodzina panie Blake. Każdy wie, że rodzina jest dla pana najważniejsza.

Teraz to i ja się uśmiechnąłem. Pastor miał rację.

Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza.

***

Po wyjściu z plebanii zadzwoniłem do znajomej agencji i kazałem przysłać jakąś dziwkę do motelu za miastem. Musiałem odreagować te umoralniające gadki i usilne próby przekonywania mnie, że małżeństwo i narzeczeństwo to świętość.

Seth musiał o czymś usłyszeć, skoro zaczął mącić. Będę musiał porządnie z nim porozmawiać.

Jechałem w całkowitej ciszy na miejsce spotkania z prostytutką. Przeklinałem moje wścibskie siostry, które od trzech lat zamieniały mi życie w piekło. Musiałem kryć się po różnych motelach, bo te plotkary znały wszystkie dziewczyny z naszych kręgów i natrętnie sabotowały wszelkie próby wyrwania łatwej panienki na jedną noc. Niejedna dałaby się wyrwać. Większość była łatwa, jednak te dwie harpie zwane moimi młodszymi siostrami skutecznie mi to utrudniały.

Same zgrywały pobożne i wzorowe obywatelki, gdyż ich mężowie należeli do elity Chicago. W końcu ojciec byle komu nie oddałby swoich córek.

Nawet dla Setha znalazł odpowiednią kandydatkę, on jednak w dalszym ciągu się wzbraniał. Jako pasierb Blake'a nie był aż tak atrakcyjną partią dla innych wpływowych rodzin i to go denerwowało. Zawsze wymawiał mi, że jestem w czepku urodzony i nie doceniam tego, co mam.

To prawda. Nie doceniałem.

Bo czy to, iż całe życie trzeba podporządkować normom i rodzinie to powód do zadowolenia? Że na pierwszym miejscu musowo stawiać biznes, a nie siebie? Że wszystko jest pod publiczkę? Uczucia to słabość, a ufać można tylko samemu sobie?

Miałem już dość udawania, iż jestem posłusznym synem i idealnym narzeczonym, ale niestety, żyłem w takim, a nie innym świecie. Przewalałem tę małolatę od samego początku. Zamierzałem zdradzać ją także i po ślubie, w końcu to wszystko było tylko dla świstka papieru. A w zasadzie kilkuset świstków kontraktu.

Hopkins próbował złapać mnie na niewierności, żeby ugrać jakiś aneks do umowy, ale nie dawałem mu tej satysfakcji. Ojciec zszedłby na zawał, gdyby się o tym dowiedział. Dla niego kontrakt to świętość.

- Tradycyjnie zostajecie na zewnątrz i obserwujecie wejście. Jeśli pojawi się ktoś od mojego ojca, brata lub przyszłego teścia, natychmiast dajecie znać, jasne? - zapytałem ochroniarza i kierowcę. Siłą rzeczy byli wtajemniczeni w moje schadzki i wiedzieli, co mają robić. Stać na czatach.

Poszedłem do ulubionego pokoju. W tym obskurnym motelu jedną sypialnię miałem wykupioną na wyłączność do końca miesiąca. Potem będę musiał poszukać innego miejsca, gdyż mogło zrobić się to podejrzane, że tak często tu jeździłem.

Musiałem poczekać dłużej niż zwykle, ale było warto. Tym razem przysłali świetną laskę. Dziewczyna była całkowicie w moim typie: ciemnooka brunetka z dużym biustem. I to naturalnym – miałem okazję osobiście się przekonać.

Wydawała się trochę... niedoświadczona, ale to pewnie tylko taka poza, żeby mnie nakręcić. Udało się jej to szybko. Jeszcze chyba nigdy w takim tempie nie byłem gotowy do działania. Hayley była zadziorna, a jednocześnie działała jakby trochę intuicyjnie. Musiała być nowa w tym fachu.

Trochę szkoda mi się zrobiło, że taka ładna dziewczyna musiała pracować jak prostytutka, dlatego zamierzałem dać jej solidny napiwek i następnym razem w agencji też poprosić o nią. Jeszcze jej nie wypróbowałem, a już wiedziałem, że będzie świetna. Ten niebezpieczny błysk w jej oku działał jak magnes...

Gdy przyciągnąłem ją do pocałunku spięła się, jakbym nie wiadomo co miał jej zrobić. Po chwili jednak zaczęła odpowiadać z takim entuzjazmem, że byłem gotowy wejść w nią i bez gry wstępnej – rozpalała mnie wręcz do czerwoności.

  I tak – nigdy nie całowałem prostytutek, bo nie od tego były, ale ta brunetka miała w sobie coś takiego, że nie mogłem się powstrzymać. Pewnie potem będę tego żałował i zastanawiał się, ile chujów lizała wcześniej, ale w tym momencie po prostu chciałem ją mieć w każdy możliwy sposób.  

Dosłownie sekundy dzieliły mnie od rzucenia jej na łóżko.

Zamiast tego... ktoś rzucił mi jakąś szmatę na głowę.

 Jebana suka była tylko przynętą!

Byłem taki wściekły!

Obstawiałem, że to albo robota Setha, albo Hopkinsa. Obaj zyskaliby, gdybym wpadł na skoku w bok z prostytutką. Brat miałby okazję wleźć w dupę ojcu, co przecież uwielbiał, a stary John przebąkiwał coś ostatnio o zmianach w umowie i tylko szukał pretekstu, żeby się przypierdolić.

W zasadzie wystarczyłyby im do tego zdjęcia. Po co mnie porywać?

I te dogadywania o zdradzaniu narzeczonej, przy jednoczesnym upieraniu się, że za tydzień się żenię... Przecież oni doskonale wiedzieli, iż będzie to dopiero za cztery miesiące, a nie tydzień!

Chyba, że to nie oni, a...

Kanadyjczycy. Mafia Brandona. Mieliśmy z nimi ostatnio kosę, a ich szef był nieobliczalny.

W zasadzie czegoś takiego to mógłbym się po nim spodziewać.

Tylko jak odnalazł mnie w tym motelu? Za każdym razem dwa razy zmieniałem samochód i jechałem inną drogą – a prowadziło ich tam z siedem. Aż tak by mnie śledzili?

Prawie się im wyrwałem – jednego porządnie zdzieliłem czaszką w nos, drugiego na pewno kopnąłem w jaja, bo aż jęknął. Niestety było ich zbyt wielu, a do tego... potraktowali mnie paralizatorem.

Chuje!

Całą drogę w jakiejś śmierdzącej proszkiem do prania ciężarówce obmyślałem, w jaki sposób się zemszczę. Co dokładnie im zrobię, a przede wszystkim... co zrobię z tą głupią dziwką. Byłem pewny, że nie puszczę jej tak szybko, oj nie...

Zauważyłem, że krępowała się, gdy bezceremonialnie wpatrywałem się w jej cycki, więc oczywiście to robiłem. Cały czas.

Panienka chyba miała kłopoty, bo czekaliśmy i czekaliśmy i nic się nie działo. Zmarnowała mi taki piękny wieczór. A mogłaby trochę poskakać po fiucie, no mogłaby...

Moje wszystkie domysły legły w gruzach.

To nie Kanadyjczycy. Nie Seth i stary Hopkins.

To... pomyłka.

Nie ukrywałem satysfakcji, gdy laska do mnie podchodziła.

Oczywiście w dalszym ciągu planowałem pozbyć się jej kolegów, a dziewczynie dokładnie pokazać, że ze mną się nie zadziera. Na początku jednak... chciałem się z nią trochę podroczyć.

- Zdejmę knebel. Nie krzycz, bo i tak nic ci to nie da. Chcę spokojnie porozmawiać – powiedziała, gdy kucnęła przy mnie. Na początku spojrzałem w jej oczy, a potem obcesowo zjechałem wzrokiem na biust dziewczyny. Znowu.

Mamrotała coś pod nosem o niewyżytych zboczeńcach, ale puściłem jej uwagę mimo uszu.

- Teraz nagle chcesz rozmawiać? Chyba już trochę na to za późno... - zrobiłem znaczącą pauzę, ale niespecjalnie się przestraszyła, gdyż spoglądała na mnie twardo. Niby starała się być miła, ale hardy wyraz twarzy nie pozostawiał złudzeń: ona rzadko kiedy przyznawała się do błędów.

- Nigdy nie jest za późno. Zaszła pomyłka. Mieliśmy zlecenie porwać takiego jednego gościa na wieczór kawalerski, ale dostarczono nam złe zdjęcie. Dziwnym zrządzeniem losu pojawiłeś się tam, gdzie zapewne nie powinno cię być... - spojrzała na mnie podejrzliwie – a to nie o tobie piszą, że jesteś wzorem wszelkich cnót, filantropem i chodzącą moralnością? - zapytała, jakby recytowała jakiś fragment z gazety.

Nigdy nie wnikałem, co te pismaki tam wypisują na mój temat. Ludzie ojca zajmowali się naszym PR i najwidoczniej robili to dobrze.

- Być może. Mogłabyś mnie rozwiązać? Niewygodnie mi w takiej pozycji, a zapewne nie chcesz mnie bardziej zdenerwować – powiedziałem powoli.

Olała groźną nutę w moim głosie.

- Wcale nie jesteś taki święty, za jakiego cię mają... Ciekawe, co by się stało, gdyby ktoś dowiedział się, że byłeś w motelu z prostytutką – rozważała na głos.

Kurwa, tylko tego mi brakowało.

Niestety, koteczku, ale jak pójdziesz w tę stronę, to będziesz musiała wylądować na dnie jeziora Michigan.

- Chcesz załagodzić sytuację i dlatego po pomyłkowym porwaniu mnie zaczynasz kombinować z szantażem... Logiczne – rzuciłem jej drwiące spojrzenie.

- Nie chcę cię szantażować. Mam propozycję.

Zamieniłem się w słuch na jej słowa. Ciekawe, co takiego wymyśliła.

- Odwieziemy cię do motelu. Zapłacę ci za te trzy godziny z jakąś prostytutką i rozstaniemy się, jakby nic się nie wydarzyło. My zapomnimy o wszystkim i ty też zapomnisz. Co ty na to? Nawet i za pięć ci zapłacę, tak w ramach rekompensaty za ten paralizator...

Zaśmiałem się głośno. Mimo wszystko dawno się tak dobrze nie bawiłem. Laska była rozkoszna, gdy musiała się przede mną kajać. W ogóle jej to nie wychodziło...

- Nie chcę pięciu godzin z prostytutką – powiedziałem z rozmysłem.

- Jesteś biseksualny? Mogę zamówić ci jakiegoś chłopaka, ale to może trochę potrwać – nawet wyjęła telefon, jakby zaczęła przeglądać oferty.

- Nie chcę chłopaka – spojrzałem na nią z kpiną w oczach.

- Nawet nie myśl o zwierzętach! Tego to ci nie zorganizuję! - sapnęła z oburzeniem i spoglądała, jakbym był jakimś zboczeńcem.

Obdarzyłem ją ironicznym uśmieszkiem.

- Nie chcę zwierzęcia.

- To w takim razie czego chcesz? - zapytała. Chyba zaczynałem ją denerwować. Bardzo dobrze.

- Ciebie. Chcę ciebie na te pięć godzin. Jesteś mi to winna... Hayley...

Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nie było jej prawdziwe imię.

- Gdy dostanę ciebie, to powiedzmy, że odpuszczę twoim kolegom...

- A mi? Mi też odpuścisz?

Uśmiechnąłem się szeroko. Zaczynała się czuć niepewnie. I o to chodziło.

- To zależy, jak bardzo się postarasz podczas tych pięciu godzin, koteczku.

Widziałem jak zadrżała ze strachu, jednak w dalszym ciągu spoglądała na mnie buńczucznie. Zgrywała twardzielkę, a w środku pewnie trzęsła się z obawy. Nie mogło być lepiej.

- Co chcesz ze mną robić? Tak dokładnie? - przełknęła ślinę. Chyba były to dla niej trudne tematy.

- Wszystko, koteczku. Zrobię z tobą wszystko – wbiłem znaczący wzrok w jej cycki – moja oferta jest chwilowa, więc się zastanów: pojedziesz ze mną do motelu i postarasz się ładnie mnie przekonać, abym zapominał o pomyłce, albo dziś po raz ostatni widzisz kolegów. Doskonale wiesz, że znajdę każdego i odpowiednio się nim zajmę. Nie radzę ci też kombinować. Moi ludzie już na pewno mnie szukają, a oni nie są takimi wzorami wszelkich cnót i moralności, jak ja...

Biła się z myślami. Nie wiedziała, czy może mi zaufać.

- Jaką mam pewność, że po tych pięciu godzinach jednak ci się nie odmieni i ich nie skrzywdzisz, a moja praca nie pójdzie na marne? - zapytała ostrożnie.

- Masz moje słowo. Ja zawsze dotrzymuję słowa.

- Twoje słowo to za mało. Muszę być pewna, że moi koledzy będą mieli spokój. To moi ludzie. Wykonywali tylko to, za co im płacę. Nie mścij się na nich za moją pomyłkę – dodała.

Wkurzyło mnie, że podważała ważność mojego słowa.

- Dałbym ci to na piśmie, ale jak widzisz, mam związane ręce – odparłem i znacząco spojrzałem się za siebie – musi ci wystarczyć to, co mówię. Ryzykujesz, czy tchórzysz?

Widziałem, że biła się z myślami. Nawet nieświadomie przygryzła wargę, czym tylko zwróciła moją uwagę na swoje usta. Z chęcią bym jej pomógł...

- Jaka decyzja, koteczku? Zapewnisz mi wieczór pełen wrażeń, czy to ja mam zapewnić kilka ekscytujących dni twoim kolegom, gdy będę polował po kolei na każdego z nich? - uśmiechnąłem się do niej znacząco.

Nie podobało się jej to, że musi wybierać. Bardzo nie podobało.

- Zastanowiłaś się? - zapytałem po kilku minutach przedłużającej się ciszy.

- Zastanowiłam – odparła cicho.

- Jaka decyzja?

Spojrzała mi odważnie w oczy.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro