Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 Lepszy gust

pov: Noemi

2 lata wcześniej...

- Panno Nolan-Davis proszę przyjść do mojego gabinetu po ostatniej próbie, będę czekał na panią – wykładowca po raz kolejny dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie daruje mi, iż do tej pory omijałam jego konsultacje.

- W jakim celu, panie profesorze? - zapytałam na tyle głośno, żeby i inni studenci usłyszeli. Niestety każdy chyłkiem opuszczał pomieszczenie i udawał, iż nie interesuje go moja rozmowa z nauczycielem.

Mężczyzna obrzucił mnie znaczącym spojrzeniem i uśmiechnął się niepokojąco.

- W celu zaliczenia ostatniego kolokwium. Moje zajęcia są przede wszystkim praktyczne, więc nie mogę zaliczyć ci semestru, jeśli nie podejdziesz do mojego przedmiotu poważnie i dobrze się nie przygotujesz.

- Zaliczyłam wszystkie prace pisemne i ćwiczenia na najwyższe oceny... - zaznaczyłam. Spojrzałam niepewnie na opustoszałą salę wykładową. Nie chciałam zostać z nim sama, ale niestety nikt inny nie zamierzał mi towarzyszyć.

Nie cieszyłam się zbytnią popularnością. Po niemiłych przygodach w liceum teraz trzymałam się raczej na uboczu i nie wchodziłam w żadne głębsze interakcje. Byłam tu tylko dlatego, żeby się uczyć, a nie przyjaźnić. Tak było bezpieczniej.

- Nie zaliczyłaś zadania praktycznego, a ono jest najwyżej punktowane. Bez niego wszystkie twoje dotychczasowe oceny są i tak niewiele warte – wbił we mnie lubieżne spojrzenie – uwierz mi, że bardzo chcę cię przepuścić dalej, Noemi, ale musisz się trochę postarać. Wyjść z inicjatywą. Pokazać, że ci zależy... Nie chcę być tym złym i nie dopuścić cię do egzaminu końcowego, ale jeśli nie dasz mi wyboru...

- Chłopaki nie zaliczali tego zadania praktycznego... ich puścił pan od razu – wytknęłam mu i szybko odwróciłam od wzrok od jego twarzy.

Zaśmiał się i okrążył biurko. Stanął naprzeciwko mnie, ale zdecydowanie za blisko.

- To zajęcia z dykcji i fonetyki... u kobiet wygląda to trochę inaczej, niż u mężczyzn. Powinnaś wiedzieć, że nawet inaczej oddychamy... - wbił spojrzenie w mój biust – kobiety częściej oddychają klatką piersiową, tak jak na przykład ty w tym momencie – nawet nie zdałam sobie sprawy, że rzeczywiście tak robiłam, dopóki tego nie powiedział. Natychmiast skrzyżowałam ręce na piersiach, żeby przestał się w nie tak natarczywie wgapiać – a doskonale wiesz, że najlepiej oddychać przeponą, szczególnie, gdy chce się śpiewać... U mężczyzn oddychanie przeponą jest naturalne, dlatego też nie muszę z nimi tego ćwiczyć. Z tobą natomiast... Będę musiał dłużej popracować. Wydaje mi się, że nie skończy się na jednym spotkaniu... - przeniósł wzrok na moją twarz – do zobaczenia wieczorem, Noemi. Obecność obowiązkowa.

Kiwnęłam mu głową i wbiłam wzrok w podłogę. Chciałam go minąć, ale w ostatnim momencie przesunął się tak, że musiałam o niego zahaczyć i otrzeć się ramieniem o jego ramię. Wyciągnął rękę i na krótką chwilę położył ją na moim biodrze, a następnie powoli przejechał nią niżej, na mój pośladek. Zrobił to tak, że wydawało się, iż starał się mnie podtrzymać, po zderzeniu. 

Nikt nie dopatrzyłby się w tym niczego niestosownego, już on o to zadbał. Ja jednak doskonale wiedziałam, że wszystko było zaplanowane – to w końcu nie pierwszy raz, gdy „niby przypadkiem" dotykał mnie tam, gdzie nie chciałam.

Czułam się podle, gdy opuszczałam salę. Jeszcze gorzej, gdy kilka godzin później skończyłam próbę do występu dyplomowego i uświadomiłam sobie, że on przecież na mnie czekał. Teraz. W tym momencie. W tym swoim cholernym gabinecie.

Szłam tam jak na ścięcie. Próbowałam nie pokazywać po sobie, iż się boję, bo to było zbędne. W końcu wszyscy myśleli, że zmierzałam na zwykłe zaliczenie przedmiotu. Nikt i tak by nie uwierzył, wykładowca chciał ode mnie czegoś innego.

 Wtedy też mi nie uwierzyli. Wiedziałam, że gdy pojawi się sytuacja: słowo przeciwko słowu, to zawsze będę na przegranej pozycji. 

Potrzebowałam w jakichkolwiek sposób ochronić się przed ewentualnymi komplikacjami, dlatego – zanim weszłam do gabinetu – włączyłam dyktafon w telefonie.

Nie musiałam nawet pukać do drzwi – specjalnie zostawił je uchylone, żeby wiedzieć, kiedy będę się zbliżała. Nawet stanął przy drzwiach, ale tylko po to, żeby zamknąć je na klucz, gdy weszłam do środka.

- Żeby nikt nam nie przeszkadzał, panno Nolan-Davis – powiedział, gdy zobaczył zaskoczenie na mojej twarzy.

- Jestem sama? Myślałam... że będę zaliczać te ćwiczenia w towarzystwie innych osób – odparłam piskliwie i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu, które oprócz wielkiego biurka wyposażone było w równie dużą... kanapę.

 Niestety nie znajdowały się tu żadne krzesła, więc siłą rzeczy musiałam na niej usiąść. Liczyłam, że wykładowca zajmie miejsce za biurkiem, on jednak usiadł obok mnie.

- Te zajęcia zalicza się indywidualnie, Noemi – mężczyzna przysunął się bliżej i po raz kolejny wbił we mnie niepokojący wzrok. Odsunęłam się praktycznie do samego podłokietnika kanapy, ale tylko się uśmiechnął i po raz kolejny zbliżył do mnie tak, że nasze uda się stykały.

- Czego pan ode mnie oczekuje? Mam omówić jakieś konkretne zagadnienie? - po raz kolejny skrzyżowałam ręce na piersiach, bo miałam nieodparte wrażenie, że cały czas się tam gapił.

- Masz mi pokazać, jak pracuje twoja przepona. Zdejmij bluzkę – polecił, a ja od razu się spięłam.

- Nie widzę takiej potrzeby...

- Ale ja widzę. Muszę sprawdzić, czy nasza przyszła gwiazda sceny umie poprawnie oddychać.

Zacisnęłam usta i podwinęłam bluzkę do góry. Nie zdjęłam jej – w końcu chodziło mu o przeponę... Odsłoniłam tylko kawałek brzucha. Nie zamierzałam pokazywać nic więcej.

Nie był zadowolony, ale wyjątkowo nie naciskał. Rzucił mi ironiczny uśmiech i bezceremonialnie położył rękę na moim brzuchu. Drugą uniósł i oparł o wezgłowie kanapy. Otoczył nią moje ramiona.

- Rozluźnij się Noemi. Oddychaj głęboko. Chcę poczuć, jak oddychasz... - powiedział cicho. Tą rękę, która do tej pory leżała na moich ramionach, uniósł i zacisnął na mojej twarzy.

Od razu zaczęłam się odsuwać, on jednak nie zamierzał mnie puszczać.

Spokojnie... Zakryłem ci usta, bo chcę, żebyś oddychała nosem. No już, pokaż jak to robisz...

Byłam tak spięta, że oczywiście nic mi nie wychodziło. Facet przysunął się jeszcze bliżej, a jego dłoń z mojego brzucha przesunęła się wyżej.

- Cały czas oddychasz żebrowo... jesteś zbyt spięta. Mogę pomóc ci się rozluźnić, skarbie... - Nachylił się nade mną tak, iż byłam pewna, że zaraz zacznie mnie całować po szyi, więc zaczęłam się od niego odpychać, ale tylko się zaśmiał.

- Mała, wojownicza Noemi... Nawet nie wiesz, jak długo czekałem, żebyś w końcu trafiła do mojego gabinetu... Specjalnie ustawiłem sobie w tym roku zajęcia tak, żeby tylko ciebie dorwać, mała dziwko.

Przestałam się wyrywać i spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem. Nic nigdy mu nie zrobiłam. Nie wdałam się z nim w żaden konflikt i zawsze byłam bezproblemowa. Nie szukałam kłopotów.

- Zaskoczona? - uśmiechnął się tuż nad moją twarzą, którą w dalszym ciągu zakrywał swoją ręką – powiedzmy, że mam do ciebie osobistą sprawę. W zasadzie do twojej cholernej matki – rozszerzyłam oczy ze zdziwienia – a on wygiął usta w jeszcze szerszym, wrednym uśmiechu – Curt był moim siostrzeńcem, a ta stara suka go zabiła... Moja siostra załamała się po tym i nie poradziła sobie z tą tragedią, a jej mąż stracił pracę w urzędzie... To wszystko przez twoją matkę...

Zamarłam. Cały czas spoglądałam na niego z tak wielkim szokiem, że musiałam wyglądać w tym momencie cholernie żałośnie. To dlatego był nietykalny na uczelni... szwagier pieprzonego Mitchella...

- Na szczęście stara suka siedzi w więzieniu, ale ty, moja droga, strasznie mącisz... co chwilę piszesz pierdolone pisma i obniżasz tej kurwie wyrok. To źle... Bardzo źle... - oparł twarz o moje włosy i odetchnął głęboko – gdybyś nie była taka ładna, to już dawno bym cię zniszczył. Teraz zamierzam się z tobą zabawić... Jak się postarasz, to może odpuszczę ci i zostawię sobie ciebie na dłużej... Takie ciało... nie może się zmarnować... - odsunął się ode mnie i spojrzał mi prosto w oczy – Takie ciało nie nadaje się dla niewyżytych studentów... Obserwowałem cię uważnie. Nie jesteś zbyt lubiana... Trzymasz się na uboczu, nie chodzisz na imprezy... pracujesz dorywczo w bibliotece... - zacisnął mocniej dłoń na mojej twarzy – Jesteś taka samotna... Zaopiekuję się tobą, Noemi... Na chwilę... Niestety tak to już jest na tym świecie, że za grzechy rodziców odpowiadają dzieci, a twoja matka popełniła ogromny grzech. Zadarła z niewłaściwymi ludźmi. Muszę cię za to ukarać, skarbie. Mam nadzieję, że rozumiesz...

Nie rozumiałam. Po raz kolejny byłam ofiarą. Pieprzony Mitchell zniszczył mi życie i robił to dalej, nawet spoza grobu.

 Nie chciałam tego. Pragnęłam spokoju i normalności. 

Dobrowolnie zrezygnowałam ze wszelkich relacji, bo nie potrafiłam nikomu zaufać. Nie wchodziłam też w żadne związki, bo kto chciałby taką „zepsutą zabawkę"... Nie krzywdziłam nikogo, ale to i tak zawsze była moja wina.

Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Był obrzydliwy. Nie mogłam liczyć na pomoc z zewnątrz, byłam zdana tylko na siebie.

Przesunęłam dłonie tak, że położyłam je na jego nabrzmiałym kroczu. No jakżeby kurwa inaczej – czemu tych zboczeńców zawsze nakręcała przemoc i opór?

- Wychodzisz z inicjatywą... - uśmiechnął się, ale zaraz wykrzywił usta i wrzasnął.

 Nawet oderwał ode mnie ręce, a to dlatego, że bez chwili zawahania ścisnęłam go za jaja najmocniej, jak tylko potrafiłam. 

Nie zawracałam sobie głowy tym, że mogłam zrobić mu trwałą krzywdę – on na pewno nie przejąłby się mną. 

Gdy tylko złapał się za krocze i zaczął kląć, ruszyłam z kanapy i dopadłam do drzwi.

 Na szczęście zostawił klucz w zamku. 

Na nieszczęście telefon wypadł mi z kieszeni i przesunął się wprost pod nogi wykładowcy.

- Głupia dziwko! Nie masz już życia! Jesteś spalona na tej uczelni! Zrobię wszystko, żeby zniszczyć twoją karierę! Nie masz po co tu wracać! – krzyczał, gdy wybiegałam za drzwi. Kątem oka zauważyłam, że nachylił się, żeby podnieść moją komórkę...


Nie wróciłam już więcej na uczelnię.

***

Obecnie...

Otrząsnęłam się z przykrych wspomnień. Wczorajsza rozmowa z Alexem wprawiła mnie w jakiś taki zły nastrój, bo to, o czym już prawie zapomniałam, wróciło ze zdwojoną siłą, a tak bardzo chciałam wyrzucić te zbędne wydarzenia z pamięci. To nie było nic wartego mojej uwagi. Było – minęło, jak wszystko.

- Idziemy po watę? - zapytała mnie Betty i uśmiechnęła się niewinnie. Dziewczynka skończyła swój występ i teraz rozpierała ją energia: nie wiedziała, czy chce się bawić, jeść, czy brać udział w konkurencjach, gdyż tak naprawdę chciała wszystko.

 Dobrze, że była na tym pikniku z ciocią, która rozpieszczała ją do granic możliwości i na wszystko pozwalała. Starałam się zapewnić jej całą moją uwagę i nie rozpamiętywać przeszłości.

Po czterech rundach dookoła całego parku i udziału w wyścigu z jajkiem (który oczywiście wygrałyśmy), usiadłyśmy sobie na kocyku pod wielkim drzewem i zajadałyśmy się lodami. Było miło – pogoda dopisywała, miałam najlepszą towarzyszkę, a do tego Betty cały czas się cieszyła z naszego popołudnia tylko we dwie...

Gdy na nasz kocyk padł podłużny cień zwiastujący, iż ktoś przyszedł, poczułam pewien niepokój. Wszystko co dobre, niestety szybko się kończyło. 

Nawet nie byłam specjalnie zaskoczona, gdy usłyszałam głos... Alexa.

- Witaj, Noemi. Piękny dzień – mężczyzna uśmiechał się do mnie i ciekawie zerkał na Elisabeth, na co dziecko odpowiadało mu tym samym.

- To twój chłopak? - zapytała mnie teatralnym szeptem siostrzenica, na co od razu parsknęłam śmiechem.

- Nie, kochanie. Mam lepszy gust – spojrzałam wrednie na mężczyznę, ale nie wydawał się obrażony. W dalszym ciągu po ustach błądził mu ironiczny uśmiech.

- Lód ci się rozpuszcza – pouczyła mnie nagle Betty. Tak skupiłam się na niechcianej obecności Alexa, że zarobiłam wielką plamę na dekolcie.

- Ale ze mnie gapa – powiedziałam i zaczęłam ścierać ręką resztkę deseru z bluzki, jednocześnie oblizując wafelek, żeby znowu coś mi nie kapnęło.

- Pomogę ci – powiedział niespodziewanie Alex. Przyklęknął na kocu i wyciągnął w moją stronę rękę z chusteczką. Myślałam, że chciał mi ją podać, ale mężczyzna nie miał takiego zamiaru. Sam zaczął ścierać rozpuszczoną masę z mojego dekoltu. Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie i położyłam moją dłoń, na tej jego.

- Poradzę sobie. Dziękuję.

- To ja dziękuję – spojrzał znacząco na moje usta, a mnie naszła nagła ochota, żeby rzucić mu tym lodem w twarz. Może w końcu zarozumiały uśmieszek by spłynął, jak i resztka mojego deseru.

- Jaki miły! - zdziwiła się Betty – naprawdę nie jest twoim chłopakiem? Przecież ci pomaga... i jest ładny... - dziewczynka spojrzała na mnie podejrzliwie – a może... masz jakąś tajemnicę? I nic nie mówisz mamie i babci Jane?

Usłyszałam śmiech Blake'a i westchnęłam. Nie ma to jak szczerość pięciolatki.

- Dokładnie, Noemi... Masz jakieś tajemnice? - mężczyzna nie odszedł, a wręcz przeciwnie: wpakował się na koc koło mnie i wyciągnął nogi zaraz obok moich. Niestety tylko dosłownie. Wyglądał dość oryginalnie siedząc na trawniku w tym swoim garniturze, który za pewne nie był tani. Dookoła nas rozłożyły się inne rodziny z dziećmi i żaden z tatusiów nie był tak elegancki, jak mój chwilowy towarzysz.

- Tajemnice mają to do siebie, że są sekretne, więc nawet, jeśli jakieś mam, to i tak nie zamierzam ci o nich opowiadać, bo wtedy przestałyby być tajemnicami – odwróciłam się do niego. Po raz kolejny mnie zaskoczył, gdyż zabrał mi mój deser i zaczął go jeść, a w zasadzie kończył po mnie.

- To mój. Kup sobie swojego – spojrzałam na niego i zmrużyłam oczy. Znowu mnie irytował, a już wczoraj wydawało się, że był w porządku.

- Tak nim machasz, że zaraz po raz kolejny się ubrudzisz i nawet moja chusteczka tu nie pomoże. Jak bardzo nalegasz na zwrot, to wpadnę jutro do ciebie i wyślę Polly, żeby ci odkupiła – uśmiechnął się przebiegle, na co tylko przewróciłam oczami.

- To impreza dla rodzin z dziećmi. Raczej nie twoje klimaty. Co tu robisz? - zapytałam, gdy skończył mojego loda i wytarł ręce w chusteczkę.

- Skąd wiesz, że nie moje klimaty? Może właśnie cenię sobie rodzinę i posiadanie potomstwa? - odrzekł i skupił na mnie swój wzrok. Parsknęłam śmiechem.

- Jakoś ci nie wierzę.

- Że cenię rodzinę?

- Że lubisz dzieci. Pewnie nawet nie wiedziałbyś, co z takim robić... - rzuciłam wyzywająco.

- A gdzie twoje dziecko? - zapytała Betty. Spoglądała na Alexa z zaciekawieniem, ale też z nieufnością, z czego akurat się cieszyłam. Zawsze powtarzałam jej, żeby nie zadawać się z obcymi i nigdy nikomu nie wierzyć, szczególnie dorosłym obcym. Nauka płynąca z własnego doświadczenia.

- Niania poszła na obchód dookoła tamtego placu – mężczyzna wskazał dłonią plac zabaw oddalony o jakieś ćwierć mili od miejsca, w którym się znajdowaliśmy.

- Masz dziecko??? - zdziwiłam się.

- Pożyczyłem – odparł szybko.

- Pożyczyłeś? Jak to pożyczyłeś? – skupiłam na nim uważne spojrzenie – nie mów, że komuś je ukradłeś! - W końcu miał te jakieś tam podejrzane powiązania... Zakładałam, że był zdolny do wielu złych rzeczy.

Spojrzał na mnie z politowaniem i pokręcił głową.

- Nie ukradłem. Pożyczyłem na chwilę od siostry. Nawet mam zdjęcie – wyjął telefon i przysunął w moją stronę. Betty wpakowała mi się na kolana, bo też chciała zobaczyć – To Steven, mój siostrzeniec – pokazał nam jedną fotografię, na której stał obok zadbanej, młodej dziewczyny trzymającej na ręku dziecko.

- A to nie jest dziewczynka? Ma związane włosy i chyba sukienkę – zapytała Elisabeth i rzuciła Blake'owi zaskoczone spojrzenie. Mężczyzna odwrócił ekran telefonu w swoją stronę i zmarszczył brwi.

- Rzeczywiście, masz rację. W takim razie to Stacy. To jest Steven – pokazał inną fotografię, tym razem chłopca – oboje na S, to można się pomylić – rzekł w ramach tłumaczenia.

- Widzę, że rzeczywiście cenisz rodzinę i posiadanie potomstwa... - rzuciłam sarkastycznie – musisz być wujkiem roku, jak nic...

- Oczywiście. Jestem najlepszym wujkiem, jakiego mogą mieć. Na wszystko im pozwalam i kupuję masę drogich prezentów. Czasami nawet zabieram do parku – wskazał ręką na idącą w naszym kierunku kobietę ze spacerówką.

- Do parku to raczej zabierasz nianię z dzieckiem, a nie dziecko...

- Oboje lubią się bawić i słuchają Youtube Kids. Na jedno wychodzi – uśmiechnęłam się do niego i pokręciłam głową. To, co mówił było absurdalne, ale na swój sposób śmieszne.

Mężczyzna schował telefon, ale za to wyjął jakąś kartkę. Rozłożył ją i mi pokazał.

- To lista wykładowców, którzy dwa lata temu uczyli na Akademii Teatralnej. Wszyscy mieli zajęcia z ostatnim semestrem – przebiegłam wzrokiem po kartce i momentalnie stężałam. Blake oczywiście to zauważył, bo nachylił się do mnie jeszcze bliżej – pokaż mi, który był problematyczny, albo będę rozmawiał z każdym po kolei... a wiesz, że nie zawsze jestem miły.

Jego słowa przeraziły mnie bardziej, niż zobaczenie danych tego cholernego wykładowcy. Pamiętałam sytuację z baru – Alex nie należał do delikatnych. Tak naprawdę lubiłam wszystkich pracowników uczelni i tylko z jedną osobą miałam problem.

 Nie było potrzeby, żeby Blake się tym interesował, ale wydawało mi się, że skoro już zadał sobie tyle trudu, żeby wyszukać, kto dwa lata temu mnie uczył, to nie posłucha się i nie odpuści. Będzie drążył, aż znajdzie, bez względu na konsekwencje.

Z drugiej strony... Może, gdyby poszedł porozmawiać z profesorem, to jakimś cudem odzyskałby mój telefon? Już nawet nie chodziło o nagranie, w tym momencie i tak na niewiele by mi się zdało, ale o wszystko to, co miałam na karcie pamięci: miliony zdjęć, filmy z występów, notatki, kontakty... Straciłam wszystko, gdy komórka wypadła mi w tym cholernym gabinecie. Wykładowca nie stawiałby się przy takim Alexie, bo by się zwyczajnie bał...

- Dlaczego się tym interesujesz? To nie twoja sprawa... - odparłam, gdy cisza się przedłużała. Mężczyzna cały czas spoglądał na mnie z wyczekiwaniem, a Betty przytuliła się i również spoglądała na kartkę, choć imiona i nazwiska znajdujące się na niej niewiele jej mówiły: ledwie swoje imię potrafiła napisać, więc gdzie tu mowa o czytaniu czegoś.

- Każdy, kto cię krzywdzi, jest moją sprawą, bo ty sama jesteś moją sprawą, Noemi. Przecież wiesz... przyjaciele i tak dalej – uśmiechnął się przebiegle i puścił mi oczko – to jak z tą listą?

- Jeśli ci pokażę, to obiecasz, że nic mu nie zrobisz? - zapytałam i spojrzałam mu prosto w oczy – ta sprawa została już dawno zamknięta i nie ma co do niej wracać. Jednak... wykładowca może mieć mój telefon... wypadł mi kiedyś w jego gabinecie, a potem już nie miałam okazji go odzyskać. Gdybyś był na tyle miły w ramach tej naszej „przyjaźni" i mógł o niego zapytać, to byłabym wdzięczna. Nie rób mu nic innego, dobrze? - podkreśliłam ostatnie zdanie.

- Obiecuję, że nie tknę go nawet palcem - odwzajemnił poważne spojrzenie – i zapytam o twój telefon. Chcę z nim tylko porozmawiać, króliczku. Kto wie, może moje siostrzenice też kiedyś wylądują na tej uczelni i wolałbym, żeby wykładowca zdawał sobie sprawę, na co może sobie pozwolić przy studentkach.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Miał rację. Tak bardzo skupiłam się na sobie, że zapomniałam, iż dziewczyn w podobnej sytuacji mogło być więcej. 

Jeśli Alex zdołałby jakoś na niego wpłynąć... W zasadzie Blake był jedynym, który zdołałby wpłynąć na każdego...

Wskazałam palcem znienawidzone nazwisko.

- Aaron Poole... wyśmienicie – mężczyzna zaczął się podnosić – wybacz Noemi, zostałbym dłużej, ale obowiązki wzywają. Do zobaczenia za jakiś czas... - uśmiechnął się enigmatycznie i odszedł.

- To naprawdę nie jest twój chłopak? - dopytywała Betty – Bo wiesz, ja mam dwóch. Jeden nawet mnie pocałował, ale uderzyłam go w nogę za to – zwierzyła mi się poważnym tonem. Opowiedziałam jej równie poważnie.

- I bardzo dobrze, kochanie. Jak zrobił coś, na co nie miałaś ochoty, to bardzo dobrze sobie poradziłaś. Żaden chłopak nie może cię całować, jeśli nie będziesz tego chciała.

- Dziadek też tak mówi! - ekscytowała się dziewczynka.

- Bo dziadek jest mądry i trzeba go słuchać – odparłam.

Pokręciłyśmy się jeszcze z godzinę, a potem zebrałyśmy do wyjścia, bo zaczęłam czuć się trochę dziwnie. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Praktycznie kilkanaście razy moje spojrzenie spotkało się ze wzrokiem takiego jednego faceta: wysokiego bruneta w bejsbolówce, kraciastej koszuli i jeansowych spodniach. Mężczyzna miał długą brodę i również długie włosy. Gdyby nie to, że wydawał się czysty powiedziałabym, iż wyglądał jak bezdomny. Trzymał się z daleka ode mnie, ale mimo wszystko wydawało mi się, że podążał tam, gdzie ja i Betty. Specjalnie obeszłyśmy cały park, a obcy i tak zawsze pojawiał się gdzieś na horyzoncie. Nie wyglądał, jakby był ze swoją rodziną, więc co niby miał tam robić?

Potem naszła mnie jednak taka myśl, że Blake też nie wyglądał na typowego ojca na festynie, więc nie powinnam oceniać ludzi po wyglądzie. Może to rzeczywiście któryś z rodziców.

A może... to Alex kazał mnie pilnować? Nie miałam pojęcia, po co miałby to robić, aczkolwiek nie mogłam odrzucić takiej możliwości, w końcu facet był nieobliczalny i cały czas szukał informacji o mnie, jak i wystawał godzinami pod moimi oknami. Wysyłanie za mną „ogona" nie byłoby z jego strony aż tak zaskakującym posunięciem.

Im bardziej o tym myślałam, tym bardziej się w tym utwierdzałam. Na pewno dla niepoznaki facet ubrał się jak menel, w końcu cwaniak w garniturku za bardzo rzucałby się w oczy. To musiała być sprawka cholernego Blake'a!

Odstawiłam Betty do Nicole i wróciłam do biura, ale praca wybitnie mi nie szła. Polly cały czas kaszlała i jęczała, więc wysłałam ją do domu z zakazem pojawiania się w biurze wcześniej, jak po weekendzie. Byłam zła, spięta, a do tego cały czas myślałam o tym wykładowcy i moim telefonie. Czy facet trzymałby go tyle czasu? Może już dawno wyrzucił... A na pewno skasował nagranie.

Wieczorem, gdy nie było jeszcze zbyt ciemno, przebrałam się w wygodny strój do biegania i wyszłam przed kamienicę. Zamierzałam zrobić parę rundek po pobliskim skwerku, gdyż był dobrze oświetlony i w miarę tętnił życiem. Za nic w świecie nie wybrałabym się do ciemnego, opustoszałego o tej porze parku, bo to byłoby głupie. W razie czego wzięłam ze sobą gaz pieprzowy. Tak jakby ktoś... coś...

Wracałam do siebie zmęczona, ale też zadowolona. Tego mi było trzeba – porządnej aktywności fizycznej. Rozgrzałam się tak, że nie nakładałam bluzy, a jedynie przewiesiłam ją przez ramiona. Ulica, przy której mieszkałam, była dość opustoszała o tej porze. Nigdzie też nie zobaczyłam znajomego, ciemnego auta. Widocznie Blake dał mi w końcu spokój.

 Weszłam powoli w drzwi na moją klatkę i ruszyłam schodami na piętro. Musiałam kilka razy nacisnąć kontakt, gdyż ostatnio jakieś dzieciaki go rozwaliły i teraz nie zawsze coś w nim „stykało". Do tego żarówka dawała znaki, iż długo nie pociągnie, o czym świadczyło jej częste miganie.

 Podeszłam pod moje mieszkanie i schyliłam głowę, aby spojrzeć na kieszeń. Cholerna żarówka zaczęła mrugać tak, iż obawiałam się, że nie trafię do zamka. Wyjęłam klucz i już kierowałam go w stronę drzwi, gdy kątem oka zauważyłam poruszenie za moimi plecami. 

Nie byłam sama.

Światło było tak nikłe, że mógł to być tylko jakiś cień.

Albo napastnik.

Może tylko mi się zdawało?

Serce na chwilę przestało mi bić. Zaraz jednak, najszybciej jak tylko mogłam, sięgnęłam do kieszeni bluzy i wyjęłam z niej gaz. Odkręciłam się gwałtownie i nacisnęłam na guzik w opakowaniu mojej prowizorycznej broni...

Nie zdawało mi się...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro