Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

=4=

Z okazji 999 obserwujących ❤️

Grudzień przywitał ich mrozem i wiatrem, który przeszywał mężczyznę aż do kości, mimo grubego płaszcza i wełnianego szalika w kolorze brudnej czerwieni, owiniętego wokół szyi dwudziestotrzylatka. Zaczął tracić czucie w zaciśniętych na pęku białych róż palcach, wystawionych na przeraźliwe wieczorne zimno.

Bakugou, który do tej pory chował twarz w szalu, uniósł lekko głowę, by w świetle ulicznych lamp dojrzeć pierwsze tańczące na wietrze płatki śniegu.

To już siódma zima, którą miał spędzić bez niej.

Jak przez mgłę pamiętał tę jedną noc, kiedy obiecywał, że spędzą razem święta. Mieli dekorować pierniki, ubierać świeże, pachnące drzewko i kłócić się o to, którą bombkę gdzie powiesić. Mieli wychodzić na zimowe spacery, bić się na śnieżki i ulepić bałwana na wzór Denkiego, bo w końcu z kim innym Bakugou miał go skojarzyć. O wielu planach jej nie powiedział.

Chciał zabrać ją lodowisko i popisywać się swoimi umiejętnościami, jednocześnie nie puszczając jej drobnej dłoni, by przypadkiem nie upadła. Chciał znaleźć jej najlepszy prezent pod słońcem, a potem obserwować jej zachwyt, gdy go otwiera. Chciał pocałować ją pod jemiołą, obserwować razem fajerwerki w Nowy Rok. Chciał zrobić z nią to wszystko, co nie było im dane. To, z czego zostali obrabowani przez ten okrutny świat.

Kolejne święta spędzi rozmyślając, co by było gdyby nie czekał z poszukiwaniami, gdyby ją znalazł, gdyby ją ocalił. Kolejny rok miał zamiar upić się do nieprzytomności, mając nadzieję, że utopi się w litrach alkoholu i wylanych łzach. A potem miał wrócić do normalności i udawać, że wcale nie stoi na krawędzi i nie zastanawia się czy nie skoczyć.

Od jej śmierci perspektywa zakończenia tego wszystkiego wydawała się jeszcze bardziej kusząca niż do tej pory.

Bakugou nie mógł się doczekać, kiedy zobaczą się po drugiej stronie. O ile druga strona w ogóle istniała.

Stara furtka zaskrzypiała przeraźliwie, gdy pchnął ją by postawić pierwszy krok na kamiennej ścieżce, prowadzącej w głąb cmentarza, a jego zmarznięte palce mocniej zacisnęły się na trzymanych łodyżkach.

Drogę znał już na pamięć, dlatego każdy krok stawiał mechanicznie, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Jego ruchy były sztywne. Mróz pozbawił jego ciała jakiejkolwiek płynności, próbując za wszelką cenę złapać go w swoje sidła. Czy śmierć z zimna byłaby taka zła?

Każda wydawała się Bakugou lepsza niż to co przeżywał.

Płyta nagrobkowa była już lekko przyprószona, jednak wyżłobione znaki nadal były na tyle widoczne, że krew w żyłach Katsukiego zaczęła się gotować.

Akira.

Miala na imię Akira. Nie żadna Izumi i tym bardziej nie Osamu.

Oddałby wszystko, by na tej zimnej płycie wyryto jej prawdziwe imię, zamiast tego, które znaleziono w dokumentach przy zwłokach. Patrzenie na fałszywe nazwisko sprawiało, że Bakugou czuł się oszukany.

To nie był nagrobek jego ukochanej. Nie na taki zasłużyła i nie taki powinna dostać.

Na płycie leżał tylko jeden bukiet przemarzniętych białych róż, które przyniósł kilka dni temu. Bakugou wymienił go na nowy i położył uschnięte kwiaty na ścieżce obok swoich stóp. Przez chwilę wpatrywał się w znaki, czując jak nagły przypływ gniewu powoli znika.

W końcu co mógł zrobić w tym temacie?

Mężczyzna uklęknął i położył dłonie na kolanach, starając się zignorować bijące od ziemi i kamienia zimno. Wiatr smagał go po twarzy i Bakugou wiedział, że jeśli zacznie płakać, czekają go odmrożenia.

— Wybacz, że mnie nie było — zaczął ochryple i cicho, wiedząc, że dziewczyna i tak go usłyszy, gdziekolwiek by teraz nie była. Taką przynajmniej miał nadzieję. — Musiałem wyjechać z miasta na trzy dni, trochę się dzieje w Jokohamie, sama wiesz, opowiadałem ci o tym.

Cisza, która nastąpiła po jego wypowiedzi przerywana była tylko szumem wiatru i odległymi odgłosami nocnego Tokio. Bakugou wpatrywał się przed siebie beznamiętnie, zbyt wyczerpany by jakiekolwiek emocje mogły ukazać się na jego zmęczonej twarzy.

— Trochę mi się oberwało, ale nie martw się, nic mi nie będzie — powiedział, myśląc o gojącej się ranie na brzuchu i kilkunastu innych zadrapaniach, zdobiących jego ciało. — Powinnaś zesłać na mnie coś mocniejszego, jeśli chcesz mnie do siebie zaciągnąć.

Bakugou pożałował tych słów tak szybko jak tylko opuściły jego spierzchnięte wargi. Jak mógł w ogóle zasugerować, że ukochana chce jego śmierci? Nigdy by tego nie zrobiła i Katsuki doskonale o tym wiedział. Czekałaby na niego całą wieczność.

Mężczyzna spojrzał na swoje drżące dłonie i uśmiechnął się smutno, czując gorzkie łzy napływające mu do oczu.

— Ja też tęsknię — wyszeptał. — Niedługo się zobaczymy, obiecuję.

Wiedział, że nikt mu nie odpowie. Ani wiatr, ani kamień, a jednak czekał. Na co? Nie był pewien. Czekał na jakiś znak, jakąś dziwną siłę, która pozwoli mu podnieść się z klęczek i ruszyć do przodu chociaż odrobinę.

Akira by go skrzyczała za to, że marnuje życie na wypłakiwaniu sobie oczu jak pięciolatka, zamiast przeżyć je najlepiej jak potrafi. Bez niej...

Nie. To było niemożliwe, a nawet gdyby było... Bakugou nigdy nie przyjąłby do siebie takiej możliwości. Nic bez niej obok nie miało prawa być dobre.

— Czy... — zaczął, wlepiając spojrzenie w kwiaty, leżące na szarym kamieniu. — Bardzo będziesz zła, jeśli spotkamy się trochę szybciej niż planowałem?

Pytanie ugrzęzło mu w gardle, a po policzku spłynęła pojedyncza łza, gdy mężczyzna zacisnął usta. Zimny wiatr owiał mu twarz, jak gdyby starając się przywołać go do porządku, lecz bezskutecznie.

— Tak bardzo chcę cię już zobaczyć, głupia — wyszeptał łamiącym się głosem i przyłożył dłoń do twarzy.

Jego ciało drżało i sam już nie wiedział, czy to ten przeraźliwy chłód, czy szloch, którego nie był w stanie powstrzymać.

Jej śmierć go złamała. Zniszczyła te resztki nadziei, których tak kurczowo trzymał się przez te wszystkie lata.

Wiele osób uważało, że ta wiadomość powinna pomóc mu się pogodzić z jej stratą. Nie pomogła. Uświadomiła mu tylko, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Nigdy.

Bakugou otarł oczy wierzchem dłoni i sięgnął po jedną różę.

Nie zasłużyła na taką śmierć. Nie zasłużyła na tak potworne cierpienie. To on powinien był tak skończyć, nie ona. To on powinien tu teraz leżeć, to jego nazwisko powinno widnieć na tym kamieniu. To jego grobu powinien nikt nie odwiedzać.

Katsuki przyłożył do ust biały kwiat i złożył na nim delikatny pocałunek, by ponownie odłożyć go niemal z namaszczeniem na kamień.

Wiatr zagłuszył jego ostatnie słowa, gdy podnosił się z ziemi.

— Śpij dobrze, najdroższa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro