=2=
Od kilku dni nie przestawało padać.
Szarość każdego kolejnego dnia tylko wpędzała Bakugou w większą melancholię, tym samym niemal uniemożliwiając jakiekolwiek skupienie podczas pracy w agencji i atakując w najmniej odpowiednich momentach, takich właśnie jak ten.
Tej nocy Bakugou śnił o ich pierwszym spotkaniu. Jej twarz, którą wtedy dostrzegł w półmroku celi, była niewyraźna, niemal nie do poznania. Bolało go to bardziej niż jakikolwiek fizyczny cios czy rana. Dałby sobie odciąć rękę, byleby tylko uwolnić się od tego psychicznego cierpienia.
Każda myśl o niej była niczym dźgnięcie nożem prosto pod żebra, chociaż Katsuki i tak wolałby to, niż powtarzające się sny, które pokazywały mu tylko jak wiele czasu już minęło, skoro powoli zapominał jak wyglądała.
Nie spodziewał się, że będzie to możliwe.
Po jej zniknięciu myślał, że nigdy jej nie zapomni. Obiecywał to i jej i sobie w codziennych modlitwach do All Might jeden wie kogo. Był pewien, że nigdy nie zapomni tych pięknych oczu, rysów jej twarzy, jej sylwetki i głosu, którego tak uwielbiał słuchać. Wydawało mu się, że jej obraz wrył mu się w pamięć na tyle, że nic nigdy nie będzie w stanie go z niej wymazać, a jednak dzień w dzień budził się, pamiętając coraz mniej szczegółów, z bolesną świadomością, że prędzej czy później jego pierwsza i jedyna miłość zostanie tylko mglistym wspomnieniem.
Czy wtedy będzie mógł ruszyć dalej?
Sterta dokumentów piętrzyła się na jego biurku, podtrzymywana jakąś magiczną mocą przed rozsypaniem się po beżowej wykładzinie biura. Nigdy nie lubił papierkowej roboty, jednak zawsze miał wszystko załatwione na czas. Teraz nie był w stanie nawet zacząć.
Otworzenie jednej teczki wydawało mu się niemal nadludzkim wysiłkiem, dlatego od kilkunastu minut wpatrywał się w podpisane czarnym markerem papierowe foldery z obojętnością ziejącą ze zmęczonej twarzy. Jesień była jednym z tych okresów, kiedy zupełnie zapominał jak panować nad emocjami i nawet regularne wizyty u terapeuty nie przynosiły żadnych efektów. Tak jakby nagle ktoś przełączył jakąś dźwignię w jego ciele, łączącą mózg z sercem. Jakby ktoś wstrzyknął mu jakieś serum, wyciągające z odmętów pamięci wszystkie te wspomnienia, które tak długo starał się zepchnąć jak najdalej w głębiny podświadomości. To na nic. Myśli o czarnowłosej piękności nawiedzały go niczym duchy przeszłości i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miały odpuścić.
Bakugou pozwalał sobie na wsiąknięcie w swój smutek niemal w stu procentach, kiedy był jeszcze w liceum. Teraz jednak był dorosły, ciążyła na nim wielka odpowiedzialność, jeśli miał kiedyś przejąć agencję. Musiał zarobić na życie, uratować miliony osób, jednocześnie utrzymując wszystkie raporty i tabelki we względnym ładzie i porządku. Nie mógł pozwolić sobie na żadne słabości, a mimo to jakiś nieustający ból wyciskał mu powietrze z płuc, ściskał serce i nie pozwalał normalnie funkcjonować. Bakugou marzył czasem, by móc się po prostu wyłączyć, jak wyłączał światło w pustym domu, do którego wracał zaledwie na kilka godzin dziennie.
Był jednak dorosły, a w świecie dorosłych silne emocje to przywilej, na który nie mógł sobie pozwolić.
Kawa, którą zrobił sobie godzinę temu, dawno już wystygła. Czarny kubek stał nietknięty po jego prawej, między dwoma gigantycznymi wręcz stosami raportów do podpisania przez wiceprezesa i wykazami szkód w indycentach z ostatniego tygodnia. Bakugou wziął łyk zimnego napoju, krzywiąc się, kiedy gorzki smak wypełnił jego kubki smakowe, wysyłając leniwy impuls do komórek mózgowych. Nawet podstawowe funkcje jego organizmu zdawały się nie pracować jak należy.
Całą siłą woli zmusił się do otworzenia pierwszej teczki, pełnej pliku dokumentów. Co miał z nimi zrobić? Sam nie był pewien. Normalnie już dawno odłożyłby folder na nowy stos, gotowy do zabrania do archiwum. Teraz jednak wpatrywał się w datę na górze kartki i miał ochotę walić głową w biurko. Może gdyby zlecił komuś pod sobą połowę tego, co miał do zrobienia... Nie, to było bez sensu. Na pewno dali mu raporty już dawno sprawdzone, wymagające tylko podpisu jego lub prezesa, a jak powszechnie było wiadomo, prezes był zbyt zajęty na machanie autografów na każdym jednym dokumencie.
Katsuki wziął więc długopis w palce, przejrzał leniwie wszystkie strony, pobieżnie po raz kolejny sprawdzając czy dokument zawiera wszystkie załączniki, czy spełnia wszystkie, a przynajmniej większość wymogów, po czym postawił nieczytelny podpis na dole ostatniej kartki i z westchnieniem odrzucił teczkę na bok.
Wymagało to od niego więcej energii niż się spodziewał.
Nie doszedł nawet do połowy, gdy do biura ktoś zapukał. Mężczyzna nawet nie podniósł głowy znad przeglądanej właśnie listy ofiar. Po prostu rzucił ciche zaproszenie, licząc, że natręt go usłyszy. Niska blondwłosa sekretarka o spojrzeniu równie zmęczonym jak to jego, położyła mu na biurku kilka nowych teczek, podpisanych kodami, jasnymi tylko dla osób pracujących w archiwum.
— Co to jest? — rzucił niemrawo, odrzucając kolejny folder na stos obok.
— Akta policyjne — odparła. — Pojawiło się kilka nowych spraw. Jedna dotyczy chyba incydentu w Shinjuku z września, jeszcze jedna wypadku Uravity, a reszta to jakieś świeże sprawy.
— Jasne — mruknął, na co kobieta zaczęła powoli się wycofywać.
— Będę wychodzić, szefie — powiedziała. — Coś jeszcze mogę dla pana zrobić?
Bakugou podpisał kolejny plik kartek i odrzucił trzymaną w dłoni teczkę.
— Jutro rano zamów i wyślij Uravity kolejny bukiet z życzeniami powrotu do zdrowia — powiedział. — Koniecznie piwonie.
— Oczywiście — odparła kobieta, a widząc, że Bakugou nie ma już nic do dodania, wyszła z gabinetu, cicho zamykając za sobą drzwi.
Katsuki westchnął, odsuwając na bok przyniesiony przez sekretarkę stos dokumentów i zerknął na zegarek na lewym nadgarstku.
Wątpił, żeby udało mu się wyjść z pracy tej nocy.
***
Ciepła kawa smakowała o wiele lepiej i mimo że nic już nie było w stanie go jakkolwiek rozbudzić, popijał ją spokojnie pomiędzy kolejnymi dokumentami, co jakiś czas zerkając na zegarek. Czas płynął zdecydowanie zbyt szybko, a pracy nie ubywało. Mimo że większość dokumentów została już podpisana i sprawdzona, nadal trzeba było zanieść to wszystko do archiwum pięć pięter niżej, a nie było opcji, żeby udało mu się to zrobić w mniej niż dwóch turach.
Bakugou przeciągnął się na skórzanym fotelu i podniósł z miejsca, podciągając zsuwający się bez przerwy rękaw czarnej koszuli. Potrzebował powietrza, potrzebował ruchu, potrzebował wstać od tego cholernego biurka zanim straci resztki zdrowia psychicznego. Dlatego postanowił przejść się do archiwum i zostawić tam te wszystkie papierzyska, od patrzenia na które robiło mu się już niedobrze.
Zebrał tyle ile mógł, po czym wyszedł z gabinetu, z trudem otwierając drzwi, które przez jedną krótką sekundę zapragnął wysadzić w powietrze.
Kiedy w końcu dotarł do celu, jego nerwy były zszargane przez irytującą muzyczkę w windzie, którą już tysiąc razy kazał komuś wyłączyć. Dlaczego jego podwładni potrafili zatrzymać inwazję na agencję, a nie byli w stanie wykonać tak prostego polecenia?
Wszystkie dokumenty oddał wysokiemu brunetowi, który na ich widok wyglądał jakby miał zamiar się rozpłakać. Bakugou go rozumiał. On też miał ochotę iść już do domu, ale w przeciwieństwie do archiwisty, któremu układanie tych papierosów zajmie maksymalnie pół godziny, on miał jeszcze drugie tyle do przejrzenia. Na samą myśl miał ochotę stanąć w ogniu.
Agencja była pusta o tej godzinie. Wszyscy już dawno wyszli, zostawiają swoje miejsce pracy w idealnym porządku, by żaden z przełożonych nie ukręcił im głowy. Jedynymi osobami, które mężczyzna minął podczas powrotu do biura był portier, wpatrujący się bezmyślnie w kamery bezpieczeństwa i księgowy, który właśnie zamawiał taksówkę do domu. Pozdrowił go skinieniem głowy i zniknął za szklanymi drzwiami, prowadzącymi prosto na tokijskie ulice.
Bakugou opadł na fotel i położył głowę na biurku, by chociaż na chwilę zamknąć oczy. Choć na chwilę odpocząć od masy literek i cyferek, tworzących szeregi danych, których nie był w stanie w pełni zrozumieć w takim stanie.
Nie minęło kilka sekund a odpłynął, zupełnie nieświadomy, że ktoś zmierza właśnie do jego biura.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro