Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Numer (19 lipca 2020)

– I co, fajnie było spotkać się w końcu z rodziną?

– Cudownie! – Miała nadzieję, że w jej głosie nie słychać sarkazmu.

Bliźniaki przywarły do niej z obu stron tak, że nie mogła się ruszyć. W pewien sposób ją to rozczulało, ale nie zmieniało faktu, że odliczała już minuty do pożegnania zarówno siostrzeńców, jak i ich matki. Paulina nie zmarnowała żadnej okazji, żeby wcisnąć jej kolejną szpilkę, jakby to była jej ulubiona czynność. Poświęciła się temu z lubością, kiedy tylko Maks wrócił do kolegi.

– Może jednak pojedziesz z nami na dworzec? – zapytała. – Po pierwsze, to niedaleko, a po drugie, co masz lepszego do roboty? W mieszkaniu i tak nikt na ciebie nie czeka.

Jagoda zgrzytnęła zębami, ale przypomniała sobie, że jeszcze chwila, jeszcze moment... Uda jej się nie pokłócić z siostrą tuż przed rozstaniem.

– Wyobraź sobie, że mogę mieć plany na niedzielne popołudnie – wycedziła.

– Ta, jasne! O przyszłą niedzielę nawet nie pytam.

„Nie pytaj też o grudzień", pomyślała mściwie. „Coś mi się wydaje, że będę wtedy chora. Tak z pół miesiąca!"

– Umieram z ciekawości, co może być ważniejszego od ich urodzin.

– Zostawię cię z tą ciekawością – odparła oschle, resztkami sił trzymając się wizji kanapy, poduszki na głowie i relaksującej muzyki dobiegającej z laptopa. – Tak że tego, ja spadam, a wy lećcie, bo się spóźnicie. – Pochyliła się nad maluchami. – Strasznie się cieszę, że mnie odwiedziliście! Zobaczymy się... niebawem.

– A co z prezentami? – przypomniał Piotruś.

„Cała matka!"

– Na pewno dotrą – uspokoiła chłopca, a w myślach dopisała do listy zadań zakup odpowiednich zabawek.

Wyściskała siostrzeńców, przytuliła siostrę, a potem patrzyła, jak Paulina prowadzi bliźniaki przez pasy niczym kwoka kurczęta. Machała ręką za każdym razem, kiedy któreś z dzieci się na nią obejrzało. Nie zdążyła odejść od fontanny, gdy usłyszała za sobą znajomy głos:

– Nie zapomniałaś o czymś, nadobna niewiasto?

Odwróciła się z westchnięciem. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyje dnia, w którym będzie ją drażniło każde zdanie wypowiedziane przez najprzystojniejszego mężczyznę, jaki chodzi po ziemi.

– O czym niby zapomniałam, pretty boyu?

– Pretty boyu? – powtórzył zdziwiony Maks. – Czyli jednak! – Kiedy patrzyła na niego z coraz większym marsem na czole, wyjaśnił: – Lecisz na mnie.

– Ten dzień nie może się skończyć – wymamrotała zrezygnowana. – Czego chcesz, synku?

– Twoja karteczka się rozmazała. Podaj mi numer... jeszcze raz.

– Co za pech – mruknęła z lekkim uśmieszkiem. – Rozładował mi się telefon, a go nie pamiętam.

– Gdzie twoja siostra? – zapytał po chwili milczenia.

– Udała się w kierunku zachodzącego słońca, czyli na dworzec. Najwyższa pora!

Szybko wyszukał wzrokiem sylwetkę Pauliny oraz bliźniąt, rzucił: „No to patrz!" i, korzystając z tego, że włączyło się zielone światło, przebiegł przez pasy, a później przez kolejne. Zdumiona śledziła go wzrokiem, aż dotarł na przystanek i podszedł do kobiety, a potem odezwała się do stojącego obok mężczyzny.

– On serio za nimi poleciał!

– Kiedy wbije sobie coś do głowy, nie ma zmiłuj. A teraz wbił sobie... ciebie.

Poczuła przedziwną mieszaninę radości oraz rozdrażnienia. Ucieszyło ją, że jemu też się spodobała, a jednocześnie było w nim coś, co niemiłosiernie ją irytowało. Milczała, ale kotłowało jej się w głowie. Szatyn nie czekał na odpowiedź, tylko wyciągnął rękę.

– Tak w ogóle to jestem Szymon. Albo Choum, jak wolisz.

– Jagoda. – Uścisnęła ciepłą dłoń i zlustrowała go z góry na dół. – Ale jesteś...

– Wielki? – Uśmiechnął się uroczo jak mały chłopiec. – Nie da się ukryć, mama dobrze mnie karmi. Właśnie! Cieszę się, że nie szłaś szybko, bo tyle zeżarłem, że nie dałbym rady za tobą biec! Wchłonąłem chyba z cztery burgery. Was z miłości będą boleć serduszka, a mnie dupa. Zwłaszcza jutro rano.

– Nie ogarniam... A na przyszłość radzę nie zamawiać ostrego.

– Zapamiętam. Niedziela o tej samej porze to dość szerokie pojęcie. Gdybyśmy wiedzieli, o której dokładnie tu będziesz, nie musiałbym tyle żreć.

– Jeszcze bardziej nie ogarniam – oznajmiła ze stropioną miną.

– Ogarniasz. – Ponownie się uśmiechnął. – Połączyłaś już kropki, ale nie chcesz się przyznać. W każdym razie mój czwarty podbródek to będzie twoja wina.

– Nie dam się w to wmanewrować. – Musiała się skupić, żeby zachować powagę. – Ja jestem od dobrej kondycji i odchudzania, nie od dodatkowych kilogramów. A ty co, robisz za rajfurkę?

– Nie wiem, czy to komplement, czy powinienem się obrazić – powiedział ostrożnie. – Jak już, wolę określenie „skrzydłowy".

– Czyli wiele się nie pomyliłam. Mimo wszystko i tak wydajesz się bardziej, hm, dojrzały od tego lalusia.

– Pewnie kwestia wieku. – Wzruszył ramionami. – Zawsze to trzy lata. Poza tym on nie jest taki zły. Uwierz, znam go kupę lat i oddałbym mu nerkę, gdyby było trzeba. Jak się już oswoisz z jego stylem bycia, to go polubisz.

– Ale ja nie wiem, czy chcę się z nim oswoić.

– A ja myślę, że chcesz. Patrzysz na niego tak samo jak on na ciebie.

– Czyli jednak rajfurka – zawyrokowała.

Wyjął z kieszeni telefon i coś na nim wystukał, mamrocząc pod nosem. Po chwili podniósł głowę i posłał jej rozżalone spojrzenie.

– Czyli jednak powinienem się obrazić.

Musiała się uśmiechnąć. Od razu poczuła sympatię do tego olbrzyma z pucołowatą twarzą, a im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej poprawiał się jej humor.

W międzyczasie podszedł do nich Maks, triumfalnie machając telefonem.

– Mówiłem! – rzucił kpiąco. – Zawsze dostaję to, co chcę.

„Ilekroć z tej pięknej mordki wypada kolejne zdanie, wychodzi na jeszcze większego bubka!"

Choum jakby usłyszał jej myśli.

– Stary, pogrążasz się! – upomniał przyjaciela, a kiedy ten zerknął na niego zdziwiony, dodał: – Serio, nie pomagasz sobie takimi tekstami.

Hunter się skrzywił, ale nie posłał mu żadnej riposty. Skupił się na Jagodzie, która cały czas obserwowała go ze zmrużonymi oczami.

– Rysujesz jak dziecko z przedszkola – skwitował. – Pewnie twoja siostrzenica zrobiłaby to lepiej. A ten numer...

– Chciałeś, to dostałeś – mruknęła.

– Sześć sześć sześć? Taka jesteś zabawna?

– Nawet się dobrze nie rozkręciłam.

– Okej – wtrącił Choum. – Skończcie, bo zaczynam się czuć krindżowo. A tak serio, ten diabełek był całkiem fajny, tylko trochę zezowaty.

– Simp!

– Odwal się, Maks – rzekł pogodnie. – Mnie polubiła od razu, a ty sobie grabisz każdym otworzeniem gęby.

Spojrzała na niego zdumiona, że wypowiedział na głos praktycznie to samo, co przed chwilą przyszło jej do głowy. Poczuła do niego jeszcze większą sympatię.

– Nie chciałbym psuć romantycznego nastroju – zaczął poważnym tonem – ale te cztery burgery właśnie ustalają, który pierwszy przetrze szlak. Sugeruję, żebyście się umówili, a potem wieź mnie do domu, bo nie ręczę za siebie! To znaczy za swoje kiszki.

– Doceniam starania, ale nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Jagoda, nawet sobie nie żartuj! – Udał, że się obraża. – Taka ofiara miałaby pójść na marne?

Maks postanowił przejąć inicjatywę.

– Przyszły weekend?

– Mam już plany – oznajmiła z nadzieją, że w miarę sobie radzi z udawaniem spokojnej.

– W Krakowie? – podpowiedział z tajemniczą miną.

– Możliwe.

– Wcale nie. Będziesz tutaj, we Wrocławiu. – Podszedł do niej tak blisko, że musiała zadrzeć głowę. – Rozszerzają ci się źrenice, kiedy na mnie patrzysz. Wiesz, co to znaczy?

– Że jestem krótkowidzem?

Pochylił się do niej, a ona z błogością zaciągnęła się zapachem jego perfum. Szepnął jej do ucha coś, co sprawiło, że zmartwiała. Odsunął się, pokazał gestem, że będą w kontakcie, po czym kiwnął na Chouma i ruszyli na parking. A ona wciąż stała bez ruchu, z otwartymi ze zdumienia ustami.

 „Ładnie ci w sukni ślubnej."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro