Licznik (2 września 2020)
– Jedź ze mną na weekend do Chorwacji!
– Eee, gdyby nie padało, pomyślałabym, że masz udar. – Pocałowała go w czoło. – Chłodne, czyli wszystko w porządku. Teoretycznie.
Z początkiem września przyszło ochłodzenie, więc siedzieli na zadaszonym tarasie z nogami okrytymi kocem. Chwilę wcześniej zrobił kawę, więc pili ją teraz przytuleni do siebie jak para papużek.
– Nie trzeba robić testów, nie ma kwarantanny, korzystajmy! – wrócił do tematu. – Rodzice mają mały dom z basenem w Klenovicy, takiej wioseczce nad morzem. Nic specjalnego, ale jest się gdzie zatrzymać.
– Mały dom z basenem. Nad morzem. W Chorwacji – powtórzyła drwiąco. – Pewnie, nic specjalnego. Jesteś nieźle odklejony!
– Gdybyś porównała nasz dom rodzinny i ten chorwacki, zmieniłabyś zdanie. Mówiłaś, że marzysz o Jeziorach Plitwickich, a to niedaleko. Góra półtorej godziny autem.
Rozbłysły jej oczy, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej i otulił ją ramionami.
– Ta mina mnie zastanawia... – mruknął, kiedy skończył ją całować. – Myślałem, że się ucieszysz.
– Bo się cieszę – odparła szybko. – Ale to dla mnie spory wydatek.
– Przecież nie będziesz płaciła za nocleg! To nasz prywatny dom.
– Zostaje jeszcze kwestia dojazdu.
– Raczej dolotu – poprawił. – Niech cię o to główka nie boli. Finanse biorę na siebie.
– Bilety kupowane bez wyprzedzenia są koszmarnie drogie! Myślisz, że ja chcę być w ten sposób od kogokolwiek zależna? A jeśli się znowu pokłócimy? Nie mam zamiaru spać na ławce w parku. Jest tam w ogóle jakiś park?
– Coś się znajdzie. Posłuchaj... – Pogładził jej dłoń. – Chcę spędzić z tobą weekend w ładnym miejscu. Chcę ci sprawić przyjemność i pokazać te jeziora. Chcę cię wybzykać nad basenem. I w basenie.
– To się nie uda – oznajmiła ze smutkiem.
– Niby czemu?
– Bo ja nie umiem pływać.
Parsknął śmiechem.
– Serio?
– Jakoś tak wyszło. – Wzruszyła ramionami. – Chciałam, ale wiecznie się nie składało. Byłam kiedyś na wycieczce w Tajlandii. Wyobrażasz sobie, jak się męczyłam, kiedy mogłam tylko brodzić w tej cudownie niebieskiej wodzie? Obiecałam sobie wtedy, że się w końcu nauczę, ale potem... Miałam na głowie inne sprawy.
– No to tym bardziej musimy jechać! – powiedział kategorycznym tonem. – Zaraz to załatwię, podzwonię po ludziach, żeby zmienili wodę w basenie i przygotowali chatę. – Nagle zaatakowała go pewna myśl. – Mogłabyś wziąć wolne na czwartek i piątek?
– Teoretycznie tak – zaczęła z wahaniem. – Ale trochę się boję, bo klub ledwo się pozbierał po lockdownie. Jak znowu nas zamkną, to padnie, a jeśli nawet przetrwa, na pewno kogoś zwolnią. Nikt się nie wychyla, a jak już musi brać wolne, to szuka zastępstwa.
– Brałaś je poza zapaleniem pęcherza i... po pokazie?
– Nie.
– Żadnej chorej babci, kota u weterynarza, ślubu albo chociaż grypy żołądkowej?
– Nie.
– Chcesz zobaczyć delfiny?
Zamarła i wpatrzyła się w niego szeroko otwartymi oczami.
– Delfiny? W delfinarium? – spytała podejrzliwie. – Jeśli tak, to nie chcę.
– Nie, na wolności. Czasami podpływają tak blisko, że można je oglądać. Jak będziesz chciała, popłyniemy do nich statkiem, bo organizują takie rejsy. Szczerze mówiąc... – urwał z tajemniczym uśmiechem – liczyłem na to, że przekonam cię już wcześniej i nie będę musiał wyciągać karty z delfinami. Ale mam jeszcze jedną.
Wstał i wszedł do domu. Czekała na niego zaintrygowana, a kiedy pojawił się na tarasie, parsknęła śmiechem na widok trzymanego przez niego przedmiotu. Położył go triumfalnie na blacie stolika, usiadł i patrzył na nią z wyczekiwaniem.
– To jest karta, która ma mnie zachęcić bardziej niż delfiny? – rzuciła rozbawiona. – Delfinów nigdy nie widziałam na żywo, a z tym... miałam już kontakt. Ostatnio dość często.
Przyniósł ze sobą zestaw kilkudziesięciu prezerwatyw. Wzięła go do ręki, a po przeczytaniu opisu posłała Maksowi dwuznaczne spojrzenie.
– Przy tobie nie potrzebuję dodatkowego nawilżenia.
– Żadna nie potrzebuje – zripostował z dumą.
– I musiał zepsuć. – Odłożyła pudełko i wysunęła się spod koca. – Ja też mam swoją kartę.
Odprowadzał ją wzrokiem, aż zniknęła za drzwiami. Kiedy wróciła, położyła mu na kolanach niepozorne opakowanie. Otworzył ze zdumienia usta i wydukał:
– Nic nie mówiłaś! Możemy już to robić bez gumy?
– Niby tak, przynajmniej tak jest w ulotce. Ale nigdy tak naprawdę nikt mi nie wytłumaczył, jak to działa, więc wolę być ostrożna. W tej kwestii lepiej zabezpieczyć się za bardzo niż za słabo.
– To kiedy będzie już można?
– Nie wiem, za tydzień? Albo za dwa? Dla pewności lepiej odczekać.
– Chodzi ci o czekanie z seksem bez kondoma, nie z samym seksem?
Zaniepokojenie w głosie Maksa rozśmieszyło Jagodę, ale zamiast odpowiedzieć, zadała inne pytanie:
– A propos, często robiłeś to bez zabezpieczenia? Na pierwszej randce próbowałeś go włożyć bez gumki. Wtedy... też jej nie założyłeś. Na szczęście to było przed samym okresem, ale i tak się wahałam, czy nie wziąć pigułki. – Drgnął, więc wyjaśniła: – Po pokazie pomogła mi pewna fundacja. Dała namiary, gdzie można ją dostać i poinformowała, co robić. Nie była potrzebna, ale zawsze warto ją mieć. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi, sam mówiłeś.
– Takiej pigułki nie łyka się jak dropsów – burknął.
– Po pierwsze, mało kogo byłoby na to stać, bo kosztuje parę stów – odparła chłodno. – Po drugie, dzięki naszemu wspaniałemu rządowi zblatowanemu z klerem trzeba się kryć po kanałach, żeby ją dostać.
– Czy dobrze myślę, że masz lekko negatywny stosunek do Kościoła?
– Lekko? – Roześmiała się szyderczo. – Lekko? Gdyby to ode mnie zależało, w nocy w sejmowym korytarzu podpisałabym Dudą dokument o rozwiązaniu konkordatu. A potem bym patrzyła, jak wali się wieża Saurona.
– I co dalej? – zapytał. – Życie bez żadnych wartości? Bez moralności?
– Tak. – Wciąż miała szyderczą minę. – Zamieszki na ulicach, płonące samochody i stada lewaków kradnących telewizory. Bo oczywiście wartości są tylko w chrześcijaństwie. Religii wymyślonej dwa tysiące lat temu! A nawet nie tyle wymyślonej, ile posklejanej z paru wcześniejszych, od kultu Horusa, po Mitrę. Wcześniej ludzie na dzień dobry walili się po łbach kamieniami. Dopiero Jezus z Łodzi przyszedł i powiedział, żeby się nie krzywdzili. No proszę cię!
Milczał, nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego.
– Widzisz? – westchnęła zrezygnowana. – Tutaj możesz kazać mi iść do domu, a w Chorwacji? Nie wytrzymujemy dnia bez kłótni, jaki sens jechać gdzieś na cały weekend?
– Nie chcę, żebyś szła do domu. – Popatrzył na nią smutno. – Chcę, żebyś została ze mną. To nie są kłótnie na noże, zwyczajnie mamy inne poglądy. Przemyślisz ten wyjazd? Bardzo chcę tam z tobą pojechać. A wracając do tego... – wskazał pudełko z prezerwatywami – to nie tylko nawilżające. Są też rozgrzewające, z wypustkami, smakowe i z wibracjami.
– Co? – zaciekawiła się Jagoda. – Jak to z wibracjami?
– Możemy je wypróbować w Klenovicy. – Dał jej buziaka, po czym wstał ze słowami: – Jadę coś załatwić. Niedługo wrócę.
Mustanga wjeżdżającego do garażu usłyszała dopiero po kilku godzinach. Maks wszedł do salonu, gdzie oglądała Krainę Lovecrafta. Cmoknął Jagodę w usta, przysiadł obok na kanapie i wręczył jej spore pudełko. Otwierała je zaintrygowana bardziej wyrazem jego twarzy niż zawartością.
– Serio? – spytała osłupiała, kiedy wyjęła błyszczący nowością licznik dni bez wypadku. – Serio?
– Ustawię go na zliczanie dni bez kłótni. Możemy zacząć od zera, bo nie wszystkie pamiętam.
– Ja pamiętam – rzuciła zaczepnie, ale nie dał się sprowokować.
– To je policz, a ja wpiszę wynik tam, gdzie ma być liczba wypadków w bieżącym roku. Zobaczymy, czy faktycznie kłócimy się tak często. Bo według mnie wcale nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro