Hunter House (sb 29 sierpnia 2020)
– A więc to jest ta, przez którą łazi z głupkowatą miną.
– Ta, co regularnie spuszcza mu parę z czajniczka.
– Wszyscy wszystko wiedzą? – wyburczała Jagoda, świadoma tego, jak płoną jej policzki. – Może trzeba było robić live'y z tych randek?
– Skąd wiesz, że nie robiłem? – Uśmiechnął się Maks.
– Zaraz stąd idę!
– Nie martw się – rzucił półgłosem Szymon. – Tak naprawdę szczegóły znam tylko ja.
– Od razu mi lepiej! – prychnęła. – Mam wrażenie, jakbym sypiała i z tobą, tylko zdalnie.
Siedzieli w salonie na parterze Hunter House'a. Poza nim siedziba mieściła w sobie kilka innych pokojów, dwie łazienki, studio oraz kuchnię. Maks z Jagodą okupowali sofę, a reszta rozsiadła się na fotelach.
– Hunter opowiadał, jak pogoniła cię jego matka – zagaił chłopak z białymi włosami. Już wiedziała, że ma na imię Maciek i zajmuje się montażem filmów Maksa oraz pozostałych youtuberów składu. – Szacun, że nie uciekłaś od razu.
– Czułam się jak w Muzeum Barbie – odparła z uprzejmym uśmiechem. – Bardzo chciałam być wtedy... gdzieś indziej.
Szymon otworzył usta, a kiedy otrząsnął się z szoku, zawołał do Maksa:
– Stary, ożeń się z nią, bo ja to zrobię! – Rozgorączkowany zwrócił się do Jagody: – Chciałabyś kiedyś obejrzeć to przy pizzy? Nie mam z kim, a sam nie chcę, bo nie ma wtedy takiej frajdy.
– Co niby chcesz z nią oglądać? – zdziwił się Maks. – I czemu nie ze mną?
– Wyścig szczurów – wyjaśniła i uśmiechnęła się do Chouma. – Pewnie, że bym chciała.
– A znasz Szefowie wrogowie?
– Tak! A ty znasz Zgon na pogrzebie? Albo... – urwała onieśmielona. Popatrzyła na niego, jakby od tej odpowiedzi zależała jej przyszłość. – Albo...
– No! – zachęcił zaaferowany. – No pytaj!
– Kumara i Harolda?
– White Castle czy Guantanamo?
– Obie części.
– Mówię serio – rzekł do Maksa. – Jak ty się z nią nie ożenisz, ja to zrobię!
– Gdzie byłeś całe moje życie? – Zachwycona chwyciła go za dłonie. – To znaczy pół. W końcu mam z kim oglądać durne filmy!
– Im durniejsze, tym lepsze.
– Dokładnie tak!
– Jesteście nienormalni. – Maks pokręcił głową, po czym wstał i wyciągnął rękę do Jagody. – Chodź, oprowadzę cię, bo zaczynacie odlatywać.
– Ej! – Szymon krzyknął za nimi, kiedy wchodzili po schodach na piętro. – A Jay i Cichy Bob?
– No pewnie! – zawołała podekscytowana.
– Maks... – Zrobił poważną minę. – Albo ty, albo ja, pamiętaj!
Długo ich nie było, a gdy wrócili do salonu, zespół siedział spokojnie, ale wszyscy mieli na twarzy dwuznaczne uśmieszki.
– Nic nie robiliśmy – wybąkała zakłopotana.
– Jasne! – Tomek wyszczerzył zęby. – Kiedy będziecie nic nie robić drugi raz, włączcie jakąś muzykę.
Czerwona jak cegła opadła na kanapę, a Maks ze stoickim spokojem nalał obojgu soku. Podał jej szklankę, a sam przeszedł do Maćka, który siedział przy wyspie, zapatrzony w laptop. Zajęli się rozmową na techniczne tematy, których Jagoda nie rozumiała i które ani trochę jej nie interesowały. Wymieniła kilka zdań z Choumem, ale niedługo potem wszyscy skupili się wokół Maksa i Maćka, żeby omówić ostatnie sceny najnowszego filmu. Wyjęła z torebki książkę, podwinęła nogi i zatopiła się w lekturze.
– ...i wtedy wstawiła to story. Typiara obudziła się w Zakopcu i nie wiedziała, jak to się stało. Tak się najebały, że film im się urwał! Żaliła się, że nikt nie chciał ich odwieźć z powrotem do Warszawy. I nie pamięta, czy ktoś ją robił.
– Też to widziałem – odezwał się Maks. – Ona tak ma, że się najebie, budzi nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i histeryzuje, że ją wykorzystali. A wystarczyło tyle nie chlać! Z Aliną tak już jest. Szon się kiedyś doigra, no ale ryzyko zawodowe. Co cię tak przytkało, Choum?
– Kurwa, zamknij się wreszcie! – warknął Szymon, dotychczas w milczeniu obserwujący Jagodę.
Ona z kolei wpatrywała się w Maksa. Pozornie spokojna, wyglądała jak bryła lodu i rozsiewała taką samą aurę. W salonie zapadła cisza, aż wstała i do niego podeszła.
– Ryzyko zawodowe, powiadasz? – wymawiała powoli każdą sylabę, równie dobrze mogłaby syczeć. Poklepała go po policzku, bynajmniej nie z czułością. – Ryzyko zawodowe? – Rozejrzała się dookoła z niewinną miną. – Ups, chyba troszkę zepsuła nam się atmosfera. Pozwolicie panowie, że przejdę na taras. Poczytam na świeżym powietrzu, a tu przestanie być niemiło.
Wzięła książkę i torebkę, już miała wyjść, kiedy zrobił krok w jej stronę. Mina Jagody zatrzymała go w pół kroku.
– Nawet o tym nie myśl, pretty boyu – ostrzegła z uśmiechem, co zmroziło Maksowi krew w żyłach bardziej, niż gdyby jej twarz była wykrzywiona złością. Prawdziwe emocje zdradzały oczy, nieruchome jak u węża. – Zajmij się tym, czym się tu zwykle zajmujesz, a ja idę na taras.
– Nie o to mi... – zaczął, ale pokiwała palcem z wymownym cmokaniem.
– Powiedz tylko, ile ważysz i już mnie nie ma. No powiedz! – poprosiła, aż zjeżyły mu się włoski na karku.
– Osiemdziesiąt kilo – wymamrotał niepewnie.
– Ślicznie dziękuję – odparła i wyszła na zewnątrz.
Nie minął kwadrans, kiedy drzwi się rozsunęły. Podniosła głowę, gotowa piorunować wzrokiem, ale jej spojrzenie złagodniało na widok Szymona. Przysiadł na sąsiednim fotelu, pomilczał chwilę, po czym wziął do ręki leżącą na stoliku książkę.
– Fajne to? – zagadnął. – O czym?
– O pladze zombie. Nagle wyłażą spod ziemi, a rząd nie wie, co z nimi zrobić. Najpierw są nieszkodliwi, a później rozchodzą się po świecie i przerabiają ludzi na zombie-Polaków. Rząd wniebowzięty, bo cała planeta zapolaczona. Może trochę nadgnici, ale nasi.
– Brzmi dość strasznie.
– Kiedy autor ją pisał, miała być fantastyką, ale okazała się przerażająco realna. Między innymi dlatego przeniósł się z mężem do Berlina.
Starała się to ukryć, ale widział, że czeka na jego reakcję. Przyjrzał się okładce, pogładził palcami wypukłą ptasią czaszkę widoczną nad tytułem i powiedział:
– Do Berlina? Fajne miasto.
Po błysku w zielonych oczach domyślił się, że zdał test. To dodało mu odwagi do podjęcia właściwego tematu.
– Może tu do ciebie przyjść?
– Wysłał cię na przeszpiegi? – Spochmurniała. – To jego firma, nie musi mieć mojego pozwolenia, żeby wyjść na taras.
– Wiesz, o co mi chodzi. Od razu chciał przyjść, ale założyłem, że potrzebujesz trochę czasu, żeby ochłonąć. Jeśli to błąd, wiedz, że to był mój pomysł. On chciał przyjść od razu.
– Czasami... – zaczęła niechętnie. – Czasami dochodzę do wniosku, że ja go wcale nie lubię. Jest piękny, ale ma tak nawalone w baniaku, że ręce opadają.
– Szybciej mówi, niż myśli, to fakt. Tyle dobrze, że filmy można mu powycinać, jak coś palnie. Teraz siedzi i się zamartwia, że sprawił ci przykrość. Jak chcesz pozamiatać nim podłogę, zaraz mu powiem, żeby przyszedł.
– Nie chodzi nawet o to, co on mówi. On tak naprawdę uważa. Nie jestem zła, bardziej rozczarowana.
– Tak nie może być! – Wstał i ruszył do drzwi. – Nie miej dla niego litości, masz moje błogosławieństwo.
Maks zjawił się tak szybko, że podejrzewała go o podsłuchiwanie pod drzwiami.
– Nie miej dla mnie litości – bąknął. – Zasłużyłem, nie będę się bronił.
Patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– To jakaś gra? – spytała rozdrażniona. – Mam się wyżyć, żeby mi przeszło i już wszystko będzie dobrze?
– Nie mam lepszego pomysłu – przyznał. – Nie chcę, żebyś była smutna. Jeśli ci ulży, jak mi nawrzucasz, to nawrzucaj.
Westchnęła ciężko i oparła się o siedzenie.
– Nie tylko ty masz takie podejście, jest was dużo, dużo więcej. Nawet nie wiesz, ile razy czytałam pod artykułami o gwałtach, że trzeba było coś tam, a czegoś nie trzeba było. I śmieszki, tysiące śmieszków. – Jej wzrok stwardniał. – Czy się opierała? Tak, o szafę. Panie policjancie, zgwałcili nas wszystkie poza Kasią. A czemu tej Kasi nie ruszyli? Bo ona nie chciała. Wojna, Ruscy we wsi. Proszę, nie gwałćcie mojej babci! Ona ma osiemdziesiąt lat! Babcia na to: „Cicho, smarkaczu! Wojna ma swoje prawa!" – Rzuciła z goryczą: – Czemu się nie śmiejesz? Opowiadam kawały.
Nie? To może coś na poważnie. Zgwałcili ją na imprezie? Trzeba było pilnować drinka! Trzeba było się tak nie ubierać! Trzeba było nie prowokować! Ryzyko zawodowe... – Znowu westchnęła. – Przez takie teksty będziesz traktowany jak potencjalny gwałciciel. Będziesz wrzucany do jednego wora z tymi, co trzeba było nie wsiadać do ich auta. Trzeba było nie wchodzić do ich mieszkania. Będziesz się dąsał, że ty nie jesteś taki, ale masz to samo co oni. – Spojrzała na jego krocze. – Nieważne, że nigdy go tak nie użyjesz. Będziesz płacił za tych, co używają i jedyne, co ci zostanie, to rozwalanie dyskusji hashtagiem #NotAllMen. Bo my cały czas musimy pamiętać – zrobiła w powietrzu cudzysłów – o ryzyku zawodowym.
– W idealnym świecie kobieta mogłaby się rozebrać do naga i spać w parku bezpieczna, bo nikt by jej nie ruszył – rzekł po dłuższym milczeniu. – Ale nie żyjemy w idealnym świecie. Ty miałaś pecha, nie szukałaś przygód. Alina nie zachowuje się jak ty, ona pałęta się z naprawdę dziwnymi typami. Powinna bardziej uważać, bo nigdy nie wiadomo, na kogo trafi.
– Czyli potwierdzasz, że trzeba każdego faceta traktować jak potencjalnego gwałciciela?
– Nie! Zwyczajnie uważać. Nie łazić po nocy, nie kręcić się po dziwnych miejscach i unikać podejrzanych typów. Pilnować się, proste!
– A jeśli tego nie zrobię, to będzie moja wina? Bo sama się prosiłam? Nie pilnowałam? Wiesz, że najczęściej nie gwałcą w krzakach, tylko w domu? Znajomi? Gwałcą też brzydkie. Gwałcą zakryte po szyję. Gwałcą zakonnice. Gwałcą dzieci. Nie potrzebują pretekstu, tylko okazji.
Teraz Maks ciężko westchnął. Przysunął się do rozgoryczonej Jagody, ujął ją za dłonie i czekał, aż na niego popatrzy.
– Ja nie mówię, że ktokolwiek zasługuje na gwałt. Nikt nie zasługuje. Ale nie żyjemy w idealnym świecie. Chodzą po nim chuje i nie ma dla nich znaczenia, że kobiety chcą czuć się bezpiecznie. I powinny być bezpieczne. Te chuje gdzieś tam są i nie będą się tym przejmować.
Na tarasie zapadła cisza, ale wiedział, że doszli do porozumienia. To nie był ich pierwszy konflikt ani pierwsza różnica poglądów. Już kilkukrotnie się przekonywał, jak różne mają podejście do niektórych spraw. Póki co, za każdym razem udało im się spotkać w połowie drogi. Teraz było tak samo. Trzymali się za ręce, Jagoda wciąż zaciskała usta, ale splotła jego palce ze swoimi.
Zerknął na leżącą na blacie kartkę pokrytą dziwnymi zapiskami, przejrzał je i zmarszczył brwi.
– Ty serio liczyłaś, ile potrzebujesz ługu, żeby rozpuścić mnie w wannie?
– Szukałam też wanny i sprawdzałam, jaki musi mieć korek, żeby wytrzymał taki roztwór – oznajmiła z powagą. – W zwykłej łazienkowej pewnie od razu poszłoby rurami. Nie ustaliłam jeszcze, czym to mieszać, żeby się nie poparzyć.
– Mam się rozglądać, kiedy wejdę za tobą do obcego pomieszczenia? Jeśli będzie wyłożone folią, to oznacza remont albo...
– Radzę uciekać. – Pokiwała głową. – I to szybko.
– To ja powinienem się bać wchodzić z tobą do piwnicy – mruknął. – Zdecydowanie nie jesteś normalna!
– Nigdy tak nie twierdziłam.
– Ja chyba też, skoro w jakiś dziwny sposób mi się to podoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro