Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czego oczy nie widzą...

- No już, wystarczy tych zdjęć! Pan Scott też chce czasem odpocząć...! - Dwójka mężczyzn już od kilku minut starała się przedrzeć przez otaczający ich dookoła tłum fanów. Ściślej mówiąc, jeden próbował; drugi po prostu podążał za nim, ciągnięty za rękę jak małe dziecko, którego matka nie chce zgubić w centrum handlowym. Samuel czuł, że Eric zaczyna się powoli denerwować na ludzi. Uświadamiały mu to palce mężczyzny, które coraz bardziej zaciskały się na jego delikatnej dłoni. Sam pamiętał, że jego przyjaciel nigdy nie był osobą specjalnie towarzyską i od ogromnych tłumów wolał raczej towarzystwo dwóch czy trzech zaufanych osób. Mężczyzna osobiście mu to mówił, gdy jeszcze byli dziećmi i bawili się razem w jednej piaskownicy. Wtedy jeszcze Samuel nie zakrywał oczu za szkłami okularów. Teraz to robił, żeby nie krępować ich wyglądem siebie i innych. Na samą myśl o dzieciństwie mimowolnie się uśmiechnął. Jego uśmiech był piękny. Nie wiedział, jak "piękny" wygląda, dla niego było to tylko słowo, jednak fankom ten uśmiech bardzo się podobał, o czym świadczyły głośne piski zachwytu. Fotografowie także znaleźli sobie zajęcie, jakim było oczywiście robienie zdjęć. Błyski fleszy. Muzyk ich nie widział, ale słyszał dźwięk, jaki wydawały aparaty. Poza tym Eric przeklinał, że oślepnie, jak tak dalej pójdzie.

Słaby żart.

- Cholera jasna! - warknął w końcu dwudziestoczterolatek, wyszarpując wolną ręką kamerę jednego z dziennikarzy i rzucając nią o chodnik. Urządzenie rozpadło się na kawałki, Sam słyszał odgłos rozbijanego plastiku. Nie widział, więc inne jego zmysły były wyczulone. Gdyby nie to, nie mógłby zajmować się muzyką.

- Uwaga na głowę. - Kolejne słowa zostały wypowiedziane przez srogiego managera ostrym tonem głosu, nim ten niemal siłą wepchnął Scotta na tylne siedzenie limuzyny. Młody mężczyzna nie bał się jednak, że coś mu się stanie. Eric zawsze dbał o jego bezpieczeństwo. Już jak byli mali i starszy przeprowadzał Samuela drogą od jego mieszkania do piaskownicy. Zawsze szedł wtedy bardzo powoli, by nie ciągnąć młodszego, ostrzegając go przy tym przed każdą dziurą, kamykiem czy zapodzianą przez inne dziecko zabawką. Dwudziestolatek czuł się przy swoim przewodniku bezpieczniej, niż przy kimkolwiek innym.

Do jego uszu dobiegł zaraz trzask zamykanych drzwi, przez który aż się wzdrygnął. Poczuł kolano, które stykało się z jego własnym. To Eric, siedział naprzeciwko niego.

- Pasy - upomniał go zaraz manager, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Sam usłyszał szelest materiału, z którego zrobiony był garnitur. Szybko wymacał palcami sprzączkę od pasa bezpieczeństwa i zapiął go, upewniając się przedtem, że jest to ten właściwy, a nie z siedzenia obok. Przynajmniej tyle mógł zrobić. - Jedź prosto do domu, Sebastianie - mruknął wtedy starszy mężczyzna do kierowcy, po czym podniósł przyciemnianą szybę, by oddzielić jego kabinę z tylnymi siedzeniami. Spojrzał wtedy czarnymi jak dwa węgle oczami prosto na muzyka, bawiącego się zamkiem od stylowej, wojskowej kurtki. Przesuwał nim w górę i w dół, a cichy, sycząco-zgrzytający dźwięk, jaki wydawało zapięcie, roznosił się po ich kabinie razem z wybijanym przez stopę Samuela rytmem. Spaczenie zawodowe.

- Mogę już zdjąć okulary? - spytał nagle cicho, zaprzestając zabawy. W odpowiedzi usłyszał potwierdzające mruknięcie. Ściągnął więc szkła i odłożył je na siedzenie obok siebie, po czym przeczesał popielate włosy palcami, by grzywka nie wchodziła mu w oczy i nie drażniła ich. Jego tęczówki oraz źrenice były mlecznobiałe, swoim kolorem upodabniając się do białek oka. Ponoć były takie od urodzenia. Samuel nie wiedział.

- Trzeba zrobić zakupy, w domu nie będzie nic do jedzenia - stwierdził młodszy, przerywając trwającą między mężczyznami ciszę. Nie, żeby im przeszkadzała. Potrafili spędzić tak kilka godzin, jedynie siedząc obok siebie, wykonując swoje zajęcia i stykając się ramionami.

- Zrobię je rano. Znając życie i tak nie będziesz dziś już nic jadł. - Tu Sam musiał przyznać drugiemu rację. Po koncertach rzadko kiedy jadł coś treściwego, zadowalając się najczęściej zjadaną w niezdrowych ilościach czekoladą. Nigdy nie czuł się źle po takich zabiegach i nie przybierał na wadze, przez cały czas utrzymując się na swoich zdrowych sześćdziesięciu kilogramach przy stu siedemdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu, dlatego też nikt nie próbował odciągać go od takiego postępowania.

Do celu jechali przez następne kilkadziesiąt minut. Pewnie byliby szybciej, ale zamiast jechać najkrótszą drogą, kluczyli między uliczkami, by zgubić ewentualnych dziennikarzy czy zagorzałe fanki, które zrobiłyby wszystko, by dowiedzieć się, gdzie mieszka ich gwiazda.

A naprawdę nie było czego oglądać. Dom dwójki mężczyzn był prosty i skromny. Wszyzstko ze względu na Samuela. W mieszkaniu nie było wiele rzeczy, bo przepych rodził zakamarki, które dla niewidomego były istnym koszmarem. Jeszcze gdy mieszkali w dwupiętrowym apartamencie, Sam potrafił nieraz zgubić się w drodze z pokoju do kuchni czy łazienki. Wtedy Eric zdecydował, że przeniosą się do czegoś mniejszego. I przenieśli. Do małego domku na przedmieściach, mającego tylko jedną łazienkę, kuchnię otwartą na salon i dwa pokoje - po jednym dla każdego.

Kierowca zatrzymał się pod odpowiednim adresem, obaj mężczyźni odpięli pasy bezpieczeństwa i wysiedli z samochodu, który po chwili odjechał. Muzyk słyszał pracujący silnik, odgłosy robiły się coraz cichsze, jakby dalsze. Potem nie było słychać go już w ogóle. Odjechał.

W mieszkaniu obaj mieli siłę tylko na to, by odbyć wieczorną (czy raczej nocną, w końcu zbliżała się północ) toaletę, życzyć sobie dobrej nocy i udać do swoich pokoi, w których zakopali się pod swoimi kołdrami i poszli spać.

A przynajmniej Eric tak zrobił. Samuel nie czuł się zmęczony. Głowa bolała go od pomysłów, ale przecież nie mógł tak po prostu chwycić za gitarę i zacząć grać, bo obudziłby tym swojego przyjaciela. Sięgnął więc do szafki nocnej i z pierwszej szuflady wyjął mały dyktafon - rozpoznał urządzenie po kształcie. Ułożył je w dłoni tak, jak zawsze, by nie pomylić przycisków, policzył je od dołu i nacisnął odpowiedni, przykładając narzędzie do ust. Musiał mieć je blisko, bo nie mógł mówić głośno.

- Miałem wczoraj sen, sen o miłości... Śnił mi się ktoś o włosach gęstych, prostym nosie i długich rzęsach... Później jakoś to zrymuję... - mówił do dyktafonu, starając się nie podnosić za bardzo swojego głosu, przez co już po chwili mówił z lekką chrypką. Rozmowa Samuela z urządzeniem trwała przez następne kilka minut... A może kilkanaście? Kilkadziesiąt? Może tak naprawdę mijały godziny, a on o tym nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć? Jednak za każdym razem, gdy zamykał usta, dookoła panowała niemal zupełna cisza. Gdzieś za oknem od czasu do czasu słychać było krzyki polującej sowy, a świerszcze odgrywały w trawie swój mały koncert, roznosząc dookoła uspokajający szum. Samuel lubił ten szum. Nie lubił zupełnej ciszy. Bez zmysłu wzroku ciągle musiał coś słyszeć, czuć pod palcami, w nosie czy na języku. Inaczej tracił orientację, przestawał rozumieć, co się wokół niego dzieje.

Za ścianą usłyszał długie skrzypnięcie drewnianej ramy łóżka. Czyżby jednak był za głośno? Wytężył słuch. Szuranie kapci po dywanie. Zaspane kroki zmierzały w jego stronę, z każdą chwilą były coraz bliżej. Sam szybko odłożył dyktafon i położył głowę na poduszce, przykrywając się kołdrą. Kilka sekund później ktoś nacisnął klamkę i z cichym kliknięciem otworzył drzwi, pstryknął włącznikiem światła, ciężko westchnął. Samuel leżał spokojnie.

- Sam, wiem że nie śpisz. Masz otwarte oczy.

- Cholera...

***

Słaby mi wyszedł ten rozdział...

Będę się usprawiedliwiać złym samopoczuciem, może zostanie mi to wybaczone.

Ale serio, mam dość interakcji międzyludzkich na ten tydzień. A jeszcze jutro muszę iść na praktyki (chociaż zastanawiam się czy by tego nie olać, zwłaszcza że nawet nie wiem, na którą godzinę mam przyjechać, więc równie dobrze mogę nie przyjeżdżać wcale), poza tym w niedzielę I Komunia brata. Zabij mnie ktoś.

Albo chociaż schowajcie mnie w szafie, żebym mógł sobie odpocząć od ludzi i naładować baterie.

Jeśli chodzi o rozdział - końcówka może się wydawać zabawna, ale to jeden z problemów, z jakim borykają się niewidomi. Zwłaszcza ślepi od urodzenia. Często jest tak, że nie kontrolują tego czy mają otwarte oczy, czy też zamknięte. Ich oczy nie wyłapują światła, a co za tym idzie, nie są w stanie zarejestrować ilości promieni świetlnych dostarczanych do środka. Dlatego w sumie jest im bez różnicy czy te oczy są otwarte, czy jednak chronione przez powieki.

Czytałem, że niby mogą tak spać, tylko później mają przez to problemy, bo oko wysycha itd. itp... Oczywiście tego wysychania nie czują, ale takie rzeczy bardzo łatwo przeradzają się w infekcje, zapalenie spojówek et cetera, et cetera. No więc zawsze pamiętajcie, żeby zamykać oczy do snu... Czy coś c':

To ten... do napisania. Będę się starał, żeby następne rozdziały były dłuższe, naprawdę.

P.S.

Przepraszam, że tak późno dodaję rozdziały. Nic nie poradzę na to, że jestem raczej typem Sowy niż Skowronka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro