prolog
- Lena? - odezwała się dziewczyna po drugiej stronie połączenia. Była zniecierpliwiona i lekko zdenerwowana zaistniałą sytuacją.
- Słucham uważnie. Co się stało, Aali? - spytała Eleanore, opierając się biodrem o blat w kuchni. Ciekawiła się, co takiego dziewczyna miała jej do powiedzenia, szczególnie że jej ton brzmiał dość poważnie, mimo że wypowiedziała jedynie jej imię.
- Trafiła do nas pewna kobieta i jest łudząco podobna do Wandy, siostry Pietro. Mogłabyś przyjechać i sprawdzić, czy to na pewno ona?
Eleanore nie zamierzała lekceważyć jej słów, bo zdawała sobie sprawę, co się działo w życiu Wandy. Co prawda, nie miała z nią kontaktu od lat, ale wiedziała, że tamta naprawdę świrowała w ostatnim czasie.
- Będę niedługo. Czekaj tam na mnie.
Połączenie zakończyło się, a Elena natychmiast skierowała się do niewielkiego przedpokoju, od razu zabierając się za zakładanie butów. Nie uszło to jednak uwadze Pietra, który zjawił się w pomieszczeniu, obserwując swoją ukochaną.
- Gdzie wychodzisz? - spytał, trochę zdziwiony, że tak szybko się ze wszystkim uwijała.
- Jadę do szpitala. Aaliyah chciała, żebym przyjechała. - odparła pokrótce Eleanore, poprawiając swoje włosy. Spojrzała na Pietro, ale jedyne co dostrzegł w jej dwukolorowych oczach, to powagę. I naprawdę się tym przejął.
- To coś poważnego? O co chodzi?
- Możliwe, że o twoją siostrę. - wyjaśniła zgodnie z prawdą, nie zamierzając go wtedy okłamywać. To nie leżało w jej naturze, z resztą nie miała przed nim większych tajemnic.
- Jadę z tobą. - zadeklarował od razu, sam podchodząc do szafki z butami, żeby któreś założyć. Eleanore natychmiast złapała go za ramiona, patrząc w jego tęczówki.
- Nie wiem, w jakim stanie jest. A po drugie, ona nie wie, że jednak nie zginąłeś. Sam powiedziałeś, żeby nie wiedziała.
- Ale do dziś tego żałuję. - powiedział cicho, od lat żałując, że jego siostra nie wiedziała. Nie chciał się od niej odcinać, ale coś podpowiadało mu, żeby nie mówili jej prawdy. - Informuj mnie na bieżąco, dobra?
Dziewczyna przytaknęła, po czym wtuliła się w jego pierś, jak to miała w zwyczaju robić. Wtedy choć tak mogła mu okazać jakiekolwiek wsparcie w tamtej sytuacji.
- Jeśli to rzeczywiście ona i żyje, to zaproszę ją kiedyś do nas i wtedy wszystko jej powiemy. Obiecuję.
~*~
- Co się jej stało? - spytała Elena już kilkanaście minut później, kiedy wraz z Aaliyah stały na szpitalnym korytarzu, obserwując nieprzytomną Wandę przez szybę. Eleanore łamało się serce, że siostra jej ukochanego była w takim stanie.
- Nie znam szczegółów, ale wiem, kto ją tu przyprowadził. - oznajmiła blondynka, trochę bojąc się reakcji przyjaciółki. Mimo wszystko zawsze mówiła jej prawdę, nigdy nie okłamała, więc i tym razem nie mogło być inaczej.
- No mów! - zawołała szatynka, łapiąc ją gwałtownie za ramiona.
- Doktor Stephen Strange. Powinnaś go kojarzyć. Wiesz, ten czarodziej, on ściągnął Starków do walki z Thanosem. No i jakiś czas temu załatwił tego potwora.
- Aa, tak, wiem, kto to. - odparła Eleanore cicho, przypominając sobie ów mężczyznę. Nigdy nie spotkała go w realu, ale wiedziała, jak wiele zrobił. - Chyba będę musiała się do niego udać. On powinien wiedzieć, co się wydarzyło, skoro ją tu przyniósł.
~*~
Kiedy Eleanore wróciła jakiś czas później do domu, nie odezwała się ani słowem, choć obiecała Pietro informować go na bieżąco. Sama musiała przetrawić to wszystko, a to nie było wcale takie łatwe.
- Elena, powiedz coś proszę. Nie trzymaj mnie w takiej niepewności. Muszę wiedzieć, co z nią. - powiedział chłopak, podążając za nią, prawie że depcząc jej po piętach. Dziewczyna westchnęła, przymykając na chwilę oczy, po czym odwróciła się do niego przodem.
- Ciężko, Pietro. To, że w ogóle żyje, to cud. Uwierz na słowo.
- Ale wyjdzie z tego, prawda? - dopytywał dalej, w nadziei, że odpowiedź będzie pozytywna.
Ale nawet jeśli Lena chciała mu powiedzieć, że będzie dobrze, to tak naprawdę nie wiedziała, czy Wanda w wyjdzie z tamtego stanu cało.
- Lekarze unormowali jej stan, ale nieustannie ją monitorują. Aaliyah będzie dawać mi znać, kiedy w końcu się obudzi albo kiedy się jej pogorszy. - oznajmiła, po raz pierwszy od przyjścia do domu, patrząc mu w oczy. To był znak, że nie kłamała. - Walczą o nią, nawet po tym incydencie w tamtym miasteczku. Ja wierzę, że ona jest silna. Tak samo, jak ty. - dodała ciszej, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, tam, gdzie znajdowało się serce.
- Ale ja miałem dla kogo żyć. Ona nie wie, że może żyć dla naszej dwójki. - powiedział, opierając czoło o to jej. Cieszył się niezmiernie, że tam z nim była, ale czuł też wyrzuty sumienia, że jego siostra nie wiedziała, że w ogóle żył. Pragnął by jej to powiedzieć, by wiedziała, że był tam dla niej.
- Będzie dobrze, Pietro. Musi być.
~*~
Jeszcze tego samego dnia wieczorem Eleanore udała się do Sanctum Sanctorum, gdzie - jak wyczytała - mieszkał doktor Strange. Wahała się, czy zapukać do drzwi, ale ostatecznie zrobiła to, czekając niecierpliwie, aż ktoś jej otworzy. Nie trwało to długo, bo po chwili Lena dostrzegła przed sobą dziewczynę niewiele starszą od siebie.
- Cześć, mieszka tu może Doktor Stephen Strange?
Rudowłosa nie odpowiedziała, a jedynie otworzyła szerzej drzwi, by dziewczyna mogła bez problemu wejść. Zaraz skierowała się w tylko sobie znaną stronę, lecz prędko zdała sobie sprawę, że Eleanore za nią nie szła.
- Idziesz napić się jakiejś herbaty? Czy stoisz tu i czekasz, aż doktorek wróci z zakupów?
- Może wrócę później? Jak już będzie? - mruknęła zażenowana szatynka, wskazując kciukiem za siebie. Meredith, choć jej imienia Eleanore nie znała, onieśmielała ją w jakiś niewytłumaczalny sposób i sama nie wiedziała, dlaczego.
- Przestań, przecież nic ci nie zrobię. Chyba. - odpowiedziała Meredith, wzruszając ramionami. Widząc minę Eleny, zaśmiała się tylko i szturchnęła ją w ramię. - Żartuję. Chodź, Strange powinien zaraz wrócić.
Eleanore uśmiechnęła się niezręcznie, ale ruszyła za nią. Musiała jej zaufać, nie miała innego wyjścia.
- A co cię w ogóle sprowadza w nasze skromne progi? - zagadnęła Mary, spoglądając na dziewczyna ukradkiem.
- Wanda Maximoff.
~*~
- Eleanore? Co ty tu... Co ty tu robisz?
Elena odwróciła się gwałtownie za siebie, w środku skacząc ze szczęścia. Natychmiast zjawiła się przy Wandzie, łapiąc ją za dłoń. Cieszyła się, że ta się w końcu wybudziła, że w ogóle żyła.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Będzie dobrze, wezmę cię do siebie, jeśli tylko wyzdrowiejesz. - powiedziała pospiesznie Eleanore, uśmiechając się do niej szeroko. Miała ochotę skakać wtedy ze szczęścia.
- Co tu robisz? - spytała ponownie Wanda, wyraźnie skołowana, widząc tam wtedy dziewczynę. - Gdzie ja jestem?
- Jesteśmy w szpitalu. Moja przyjaciółka dała mi znać, że do nich trafiłaś. - wyjaśniła spokojnie Elena. - Przyszłam tu ze względu na Pietro. On tego chciał.
- Mój brat nie żyje, Eleanore.
- Wanda, słuchaj. - powiedziała Elena, zdając sobie sprawę, że to była jedyna szansa, by jej o wszystkim powiedzieć. Nie mogła dłużej zwlekać z tamtą informacją. - W moim mieszkaniu czeka na ciebie pewna niespodzianka. Kiedy wyjdziesz za kilka dni ze szpitala, zamieszkasz u mnie i wszystkiego się dowiesz, obiecuję.
- Dlaczego to robisz? - spytała Wanda, nie wiedząc, dlaczego dziewczyna była dla niej tak miła i chciała jej pomóc. Pamiętała, jak ją traktowała lata wcześniej.
- Dla Pietro.
~*~
Jak powiedziała Eleanore, tak też się stało. Wanda wyszła ze szpitala kilka dni później, postanawiając przyjąć pomoc dawnej znajomej. Kiedy jednak pojawiła się w jej mieszkaniu, nie spodziewała się zobaczyć nikogo. To dlatego zdziwieniem dla niej było, gdy dostrzegła przyjaciół Eleny i... Swojego brata.
- Żartujesz. To nie może...
Eleanore pokręciła głową, zerkając na nią z delikatnym uśmiechem. Pietro podszedł do swojej siostry i nie czekając na jej reakcję, objął ją mocno. W oczach Wandy pojawiły się łzy, a dłonie nieświadomie objęły chłopaka. Jej uścisk wzmocnił się bardziej, kiedy dotarło do niej, że to wszystko się jej wcale nie śniło, że tego nie stworzyła, że wszystko było prawdą.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział od razu Pietro, odsuwając się ostatecznie od swojej siostry. Objął ją ramieniem, po czym zaczął wskazywać na poszczególne osoby. - Elenę znasz, to wszystko dzięki niej. - zaczął, uśmiechając się szeroko do swojej ukochanej. - Obok jest Aaliyah, później Nia i Hugo. To przyjaciele Eleny. Są jak rodzina.
- Witamy serdecznie w naszych skromnych progach. - przywitała się Nia, podchodząc do Wandy bliżej. Przytuliła ją bez zawahania.
- Miło cię poznać osobiście. - dodała Aaliyah, również ściskając kobietę.
Hugo wcale nie pozostawał w tyle i tak jak swoje poprzedniczki przywitał się z Wandą. Choć znał ją z opowiadań Eleanore i Pietro, tak naprawdę wcale jej nie znał. Nie znaczyło to jednak, że mu się nie spodobała, bo była naprawdę piękną kobietą, która przeszła w życiu zbyt wiele.
- Co powiecie na wzniesienie małego toastu za Wandę? - zagadnęła Elena, biorąc do ręki kubek z sokiem. Uniosła go w górę, a zaraz za nią pozostali.
- Za Wandę!
~*~
Przychodzenie do kawiarni Eleanore było dla Wandy odskocznią od siedzenia w jej mieszkaniu. Dziękowała jej każdego dnia za pomoc, za danie poczucia własnej wartości, za sprawienie, że była dla kogoś ważna. Za oddanie jej Pietro.
Cichy dzwoneczek przyczepiony nad drzwiami dał znać Hugo, że ktoś właśnie pojawił się w kawiarni. Chłopak od razu spojrzał w odpowiednią stronę i uśmiechnął się, widząc na horyzoncie Wandę. Kobieta podeszła do niego bliżej, zaglądając za ladę z zamiarem dostrzeżenia gdzieś Eleny. Nigdzie jej jednak nie widziała.
- Lena miała pewną sprawę do załatwienia na mieście, wyszła szybciej. - powiadomił Hugo, domyślając się, o co mogło chodzić Wandzie. - Skoro już tu jesteś, to proponuję mały spacer. Niedługo zamykamy, więc jeśli byś chciała...
- Nie chciałabym... Nawet się dobrze nie znamy.
- Dlatego to idealna okazja, żeby się poznać. - wypalił, wyraźnie rozentuzjazmowany. Nie widział żadnych przeciwwskazań, by się z nią umówić, szczególnie że mu się podobała. - Oddam ci przy okazji klucze, bo Lena zapomniała ze sobą wziąć. - dodał ze śmiechem, wyciągając z kieszeni pęczek kluczy należący do wspomnianej dziewczyny. - Ona kiedyś zgubi głowę.
- Chętnie z tobą pójdę na ten spacer.
Hugo spojrzał zdezorientowany na Wandę, ale szybko się uśmiechnął, dziękując, że się zgodziła. Nie spodziewał się tego, wcale nie musiała się godzić.
Kiedy skończył pracę pół godziny później, pozamykał wszystko, aż w końcu zamknął całą kawiarnię i dał Wandzie kluczyki swojej przyjaciółki. Nie przejmując się tym, że miał przy sobie torbę, oboje ruszyli w tylko sobie znaną stronę, nie spiesząc się nigdzie. Nie mieli większego planu, słońce już zachodziło.
- Czasami tęsknię za Visionem... Za Tommy'm. Za Billy'm. - powiedziała Wanda w pewnym momencie, tracąc swój dobry humor. Musiała w końcu komuś o tym wszystkim powiedzieć. - Tęsknię za tym, co razem przeszliśmy, ale zdaję sobie sprawę, że to już nie wróci. Jedyny fakt, jaki mnie cieszy to to, że Pietro żyje. Nie wiedziałam o tym przez tyle lat...
- Lena i Pietro chcieli... Właściwie to nie chcieli cię o tym informować. Sam nie wiem, dlaczego, ale szanuję ich decyzję. - stwierdził Hugo, niezbyt wiedząc, jak zareagować w tamtej sytuacji. - Nie bądź na nich zła.
- Nie jestem. Wybaczyłam im już dawno. Są jedynymi osobami, które mi zostały. - stwierdziła Wanda, spoglądając na niego kątem oka. - Ty właściwe wiesz sporo na mój temat, zdążyłam się już o tym przekonać. Elena czasami nie potrafi trzymać języka za zębami. - zaśmiała się, chcąc nieco odbiec od tamtego tematu. - Powiesz mi coś o sobie, proszę.
- Jestem nudnym człowiekiem. - zaśmiał się Hugo, zdziwiony, że chciała go bliżej poznać. - W sumie, odkąd pamiętam przyjaźnię się z Leną. Zaczynaliśmy razem w kawiarni, znamy się ze szkoły, ale nigdy nie mieliśmy ze sobą super kontaktu. Teraz pracuję dla Leny, nie mogłem jej tak zostawić, zbyt wiele dla mnie znaczy. Jest dla mnie jak siostra.
- To miłe.
- Poza tym, mam młodszą siostrę. Ma na imię Cheryl. Pochodzę też z Queens. - ciągnął dalej Hugo, wzruszając ramionami. - Może kiedyś cię z nią poznam. Łączy mnie z każdą moją koleżanką, czy znajomą, więc bądź gotowa, że i naszą dwójkę zeswata. - powiedział, śmiejąc się pod nosem. Wanda również się roześmiała.
- Jesteś uroczy. - skwitowała, ciesząc się, że zgodziła się na spacer z nim. Nie żałowała tego ani trochę. - Robi się zimno i ciemno. Odprowadzić cię?
- To raczej ja powinienem odprowadzić ciebie.
- Z tym to akurat sobie poradzę. Potrafię się bronić w razie czego. - powiedziała, wyciągając przed siebie dłoń. Czerwona energia otoczyła ją z każdej strony.
Hugo więcej się nie odezwał, ale posłał jej delikatny uśmiech. Nie była wcale taka zła, jak ją wszyscy opisywali.
Była po prostu zagubioną w sobie kobietą, która próbowała poradzić sobie z ogromną stratą.
~*~
Urodziny bliźniaków Maximoff były długo wyczekiwaną datą, dniem, na który tak długo czekali. Miały być to ich pierwsze wspólne urodziny od naprawdę dawna. Mieli spędzić je w towarzystwie najbliższych sobie osób. Nie mogli się wtedy tego wszystkiego doczekać.
Dzięki pomocy Wandy, udekorowanie mieszkania było tylko formalnością. Tortem zajęła się oczywiście Eleanore. Dziewczyna nie wpuściła bliźniaków do kuchni ani na moment, chcąc zrobić im w ten sposób niespodziankę. Czuła się zupełnie tak, jakby piekła tort swoim dzieciom, których jeszcze nie miała.
- Pójdę otworzyć! - zawołał Pietro, słysząc, że ktoś pukał do drzwi ich mieszkania.
Nie dając swojej siostrze szansy na zareagowanie, ruszył do drzwi, zostawiając ją samą. W tym samym jednak czasie Eleanore wyszła z kuchni, podchodząc do niej bliżej. Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się niezmiernie, że goście pomału zaczynali przychodzić.
- Jesteś aniołem, Elena. Nawet nie wiem, jak ci za to wszystko dziękować. - powiedziała nagle Wanda, zaskakując tym dziewczynę.
- No jakby... Jesteśmy rodziną, prawda? - odpowiedziała, nie wiedząc, jak zareagować. - Chodź tu. Wiem, że potrzebujesz mocnego uścisku.
Wanda zaśmiała się cicho, ale również przytuliła dziewczynę, dziękując swojemu bratu, że kiedykolwiek na nią wpadł, że właściwie to ona wysłała go po pączki tamtego pamiętnego dnia. Gdyby nie to, nigdy prawdopodobnie nie znalazłaby się w tamtym miejscu.
- Dziękuję ci za wszystko, Eleanore.
- Hej, dziewczyny! - zawołała Nia, wchodząc do salonu z butelką wina w dłoni. - Zaczynamy tą bitkę!
Wszyscy w pomieszczeniu roześmiali się w głos, nie zamierzając odmawiać.
~*~
Przychodzenie po Hugo po pracy stało się rutyną dla Wandy, której nie chciała zmieniać. Wyjątkowo polubiła chłopaka i często łapała się na tym, że o nim myślała. Podobał się jej. Nie tylko wizualnie - była zakochana po uszy w jego loczkach! - ale również z charakteru. Był miły, opiekuńczy i pomocny. Aż chciało się z nim przytulać, czego jednak nigdy sama nie zaowocowała.
Spacerując tamtego wieczoru po mieście, oboje śmiali się głośno, nie zwracając na nikogo uwagi. Nie przejmowali się, że ludzie patrzyli na nich, jak na wariatów. Dobrze się bawili w swoim towarzystwie i to było najważniejsze.
- Wanda?
Hugo i Wanda przestali się śmiać, po czym odwrócili w stronę głosu. Kobieta zmarszczyła brwi, dostrzegając, kto przed nią stał. Chwilowy szok szybko minął, a ona, bez zastanowienia, rzuciła się na młodszą od siebie dziewczynę, ściskając ją mocno. Obie uniosły się nieznacznie w powietrze, szybko jednak wracając z powrotem na ziemię. Wanda z czułością złapała twarz dziewczyny w swoje dłonie i przyjrzała się jej z bliska.
- Matko boska. Nawet nie wiesz...
- Myślałam, że... - zaczęła Stella, kręcąc głową sama do siebie. Chciała odgonić od siebie myśli o tym, że Wanda nie żyła. - Jak? Strange mówił, co się stało. Jakim cudem ty...?
- Też chciałabym wiedzieć. - odpowiedziała od razu Wanda, odsuwając się od niej ostatecznie. Nie mogła jednak uwierzyć własnym oczom. - Jak ja za tobą tęskniłam! Nie widziałam cię tyle czasu. Żeś się zmieniła. Wszystko u ciebie w porządku? Co z Peterem? Jak się trzymasz po śmierci taty?
- Dużo by opowiadać. - powiedziała Stella, machając ręką. Zbyt wiele się wydarzyło w jej życiu, by opowiedzieć wszystko w skrócie. - Może chciałabyś się zaprosić na herbatę? Tylko to mogę ci zaoferować w tym momencie.
- Hugo...
Obie spojrzały nagle na chłopaka, który cały czas przy nich stał i obserwował wszystko z boku. Nie miał wtedy sumienia odmawiać Wandzie i Stelli, widział, że się znały i nie widziały przez ostatnie lata. Choć bardzo chciał spędzić ze starszą z nich czas, nie potrafił jej przy sobie zatrzymać. Chciał jej szczęścia.
- Wrócę do domu, a wy sobie pogadajcie. Zgadamy się jeszcze.
- Nie jesteś zły? - spytała Wanda dla upewnienia, czując dziwne wyrzuty sumienia.
Hugo pokiwał głową, po czym zaczął odchodzić. Słyszał, jak obie zaczęły rozmawiać, na co tylko się uśmiechnął. Wiedział, że dobrze robił, zostawiając wtedy Wandę ze Stellą.
~*~
Jak co dzień, Wanda ruszyła do kawiarni Eleanore, nieco szybciej, niż zazwyczaj. Nie miała nic ciekawszego do roboty, dlatego postanowiła chwilę porozmawiać z dziewczyną sam na sam. Czuła się przy niej swobodnie i wcale nie dziwiła się, że ta zawróciła w głowie jej brata.
- Hej, Elena!
- O, hej, Wanda. - przywitała się od razu Eleanore, dostrzegając dziewczynę na horyzoncie. Wyszła zza lady i przytuliła ją na powitanie. - Kawy? Herbaty? Może jakieś ciasto? Na mój koszt.
- Chętnie. Możesz mi zrobić herbaty. - odparła Wanda, kierując się do jednego z wolnych stolików. Była jednak na tyle blisko dziewczyny, by z nią normalnie porozmawiać. - Jest dzisiaj Hugo?
- Zakochałaś się w nim, co? - zaśmiała się Elena, podchodząc do stolika i kładąc na nim kubek z herbatą. Usiadła też przy dziewczynie, obserwując jednak, czy nikt nie potrzebował jej pomocy. - Pojechał do rodziców. Cheryl ma urodziny jutro, więc chciał jej zrobić małą niespodziankę. Nie widują się zbyt często, choć mieszkają w jednym mieście.
- Nie wiedziałam, że miał do nich jechać. Kiedy wraca?
- W poniedziałek będzie z powrotem w pracy. - powiadomiła Eleanore, uśmiechając się delikatnie. Wiedziała, że coś było na rzeczy. - Zaraz do ciebie wrócę. Ktoś musi obsłużyć klientów.
Wanda patrzyła na nią przez chwilę, upijając łyk swojej herbaty. Czuła się jednak dziwnie ze świadomością, że Hugo wyjechał. Miała wrażenie, że wyjechał przez nią, choć nie było to prawdą.
~*~
Hugo wrócił do pracy z uśmiechem i nową energią do działania. Już na samym wejściu został zaatakowany przez Eleanore, która nie chciała wypuścić go z objęć. Kochała go jak brata, był jej najlepszym przyjacielem, pierwszym, któremu zaufała. Chciała jego dobra, chciała, by się w końcu z kimś związał i był szczęśliwy.
- Dobra, już dobra. Puść mnie, bo mnie udusisz. - zaśmiał się, czując, że brakowało mu już tchu. Dziewczyna od razu go puściła. - To miłe przywitanie, ale matko! Jaki ty masz uścisk, dziewczyno!
- Cieszę się, że wróciłeś. - powiedziała od razu Eleanore, uśmiechając się od ucha do ucha. Jej oczy błyszczały. - Z resztą, nie tylko ja nie mogłam się doczekać twojego powrotu. Jest pewna osoba, która o ciebie pytała.
- Kto? - spytał zaintrygowany, marszcząc brwi.
Eleanore nie odpowiedziała, ale kiwnęła głową w odpowiednią stronę. Hugo odwrócił się niemalże od razu, dostrzegając za sobą Wandę. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, jak się zachować. Chciał ją przytulić, a z drugiej strony bał się jej reakcji. Dlatego patrzył, tak po prostu.
- Przemyślałam to wszystko i doszłam do wniosku, żebyś jeszcze dzisiaj zrobił sobie wolne. Poradzę sobie tu sama. - powiedziała głośno Elena, zwracając tym na siebie uwagę tamtej dwójki.
- Co? Nie zostawię cię samej, na pewno będzie ruch. Nie poradzisz sobie sama. - powiedział od razu Hugo, zdając sobie sprawę, że ludzi potrafiło przychodzić do kawiarni od groma.
- Poważnie, Hugo? Radziłam sobie ostatnio, więc i dzisiaj dam sobie radę. - stwierdziła Lena, patrząc w jego stronę znacząco. - Idźcie już, zanim zacznie padać. Chmury się już zbierają. - dodała, wskazując za okna.
Hugo pokręcił głową sam do siebie, ale podziękował swojej przyjaciółce i wyszedł wraz z Wandą na zewnątrz. Eleanore patrzyła za nimi przez chwilę, uśmiechając się i kręcąc głową sama do siebie. Dobrze widziała, że tamtą dwójkę coś do siebie ciągnęło, ale oni nie robili kompletnie nic w tej sprawie. To dlatego zdecydowała się na samotną pracę, była gotowa się poświęcić, żeby jej bliscy w końcu byli szczęśliwi. Razem.
Wanda niezbyt wiedziała, co zrobić w tamtej sytuacji. Szła obok Hugo, zastanawiając się na tym wszystkim, co było między nimi. Przyjaźnili się, to było bardziej, niż pewne. Problem polegał na tym, że zaczynała czuć do niego coś więcej, niż tylko przyjaźń. Był dla niej ważny, nawet jeśli znali się od kilkunastu tygodni.
- Czemu nie powiedziałeś mi, że pojechałeś do rodziny? Martwiłam się.
- Miałem ci powiedzieć. - stwierdził Hugo, odwracając się w jej stronę. - Spotkaliśmy tą twoją dawną znajomą, więc nie chciałem ci już zawracać głowy. Widziałem, jak się cieszyłaś na rozmowę z nią. Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
- Hugo... - westchnęła Wanda, wyraźnie wzruszona jego słowami. W jej oczach zagnieździły się łzy, kiedy spojrzała w jego stronę.
Prędko to dostrzegł i zatrzymał się. Nie kontrolując nawet tego, dotknął dłonią jej policzka, ścierając pojedynczą łzę. Patrzył na nią z czułością, troską... Bardzo chciał ją wtedy pocałować, ale bał się ją wystraszyć. Tylko że to ona wykonała pierwszy ruch i złączyła ich usta razem. Nie kontrolowała tego, po prostu pragnęła go pocałować już od dawna.
To był pierwszy raz od naprawdę dawna, kiedy była szczerze zakochana - w człowieku.
- Może pójdziemy do mnie?
~*~
Zamieszkanie z Hugo było czystą formalnością. Po wspólnie spędzonej nocy, oboje doszli do wniosku, że nie mieli nic do stracenia. Wanda nie chciała dłużej siedzieć u swojego brata i jego ukochanej. Choć się nie skarżyli, miała wrażenie, jakby psuła im to wszystko, co razem planowali. Wiedziała, że chcieli jej dobra, ale musiała się usamodzielnić i zacząć swojego życie od nowa. To była jej ostatnia szansa na poukładanie sobie wszystkiego.
To też zmusiło Wandę do zadzwonienia do Stelli z małą prośbą. Wiedziała, że dziewczyna miała kontakt ze Strange'em, a to z nim chciała się właśnie skontaktować. A właściwie z Americą, która była pod jego opieką.
Stojąc przed Sanctum Sanctorum, czuła, jak mocno waliło jej serce. Chciała się spotkać z Americą, Stephenem i Wongiem, a także z Meredith. Musiała ich za wszystko przeprosić, bo przeszli przez nią piekło.
W końcu też zapukała, wzdychając głośno.
Czekała chwilę, aż ktoś jej otworzy, a kiedy już traciła nadzieję... W progu drzwi stanęła America, która krzyknęła z przerażenia, odsuwając się od drzwi. Wanda obserwowała to ze smutkiem, widząc, jak bardzo skrzywdziła dziewczynę.
Już po chwili pojawiła się przed nią rudowłosa dziewczyna, mierząc ją nienawistnym wzrokiem.
- Co tu robisz?
- Przyszłam was wszystkich przeprosić. Przyniosłam ciasto. - wyjaśniła pospiesznie Wanda, wskazując na trzymaną przez siebie blachę z ciastem.
- Nie pogardzimy, ale... Skąd mam mieć pewność, że nie jest otrute? - spytała Meredith, nie spuszczając z kobiety przed sobą wzroku. Nie ufała jej.
- Moja szwagierka go piekła, nie ja. - powiedziała Wanda. - Słuchaj. Naprawdę was za wszystko przepraszam. Zmieniłam się, tak samo jak ty. Nie zabijasz już ludzi, jak kiedyś. Ja też staram się zmienić, używam swoich mocy tylko do pomocy innym. Moi bliscy mogą ci to potwierdzić.
Meredith patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, analizując jej słowa. Miała podstawy, by jej nie wierzyć, ale z drugiej strony Wanda miała rację. Ona przecież też się zmieniła, przestała być Czarną Wdową, przestała zabijać ludzi na żądanie.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Wchodź. Tylko bez numerów, bo będę musiała użyć któregoś z tych noży. - mruknęła w końcu rudowłosa, wskazując na pasek na swojej nodze, gdzie przyczepione miała noże. - Jeśli zrobisz coś Americe bądź któremukolwiek z nas...
- Cześć, Wanda. - przywitał się Stephen, zjawiając się nagle na horyzoncie. - Stella uprzedzała, że możesz się zjawić. Mam nadzieję, że cię nie wystraszyła. - dodał, wskazując głową na Mary, która odeszła wraz z Americą w głąb budynku.
- Jestem w stanie zrozumieć jej obawy. - stwierdziła Wanda, wysilając się na uśmiech. - Przyniosłam ciasto na zgodę. Piekła najlepsza cukierniczka w mieście.
Na twarzy Stephena pojawił się delikatny uśmiech. Choć doskonale pamiętał wydarzenia z Szkarłatną Wiedźmą, nie miał sumienia odmawiać wtedy Wandzie. Dobrze wiedział, że się zmieniła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro