Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3. Spotkania.

W szkole jest głośno na temat tego klanu. Niektórzy mówią, że są zwolennikami niego. Co u mnie wywołuje szok. Ale nie pokazuję tego. Obecnie minęło 15 dni kiedy widziałam żółwia Raphaela. Właśnie siedzę w swoim pokoju i piszę z Wiką przez Wattpada. Nie chciałam napisać jej o tym, że widziałam żółwie.

-Dziwne co nie? Nosi tą samą nazwę jak w tmnt.- Napisała moja przyjaciółka Wiktoria. Zmartwiło mnie to.- Boję się.- Jak napisała te słowa wiedziałam, że kryje się w nich strach. Wiedziałam co teraz czuje. Sama strasznie się boję.

-Wiem. Też się boję. Wiesz może to zabrzmieć dziwnie ale kiedy wróciłam z festiwalu 15 dni temu widziałam w wiadomościach reportaż o tym klanie w telewizji. Na dodatek miałam koszmar. W których widziałam martwe ciała moich bliskich. Potem Shredder zabił mnie.- Odpisałam po chwili zastanowieniu.

-Chryste. Myślisz, że to proroczy sen?- Napisała po chwili Wiktoria.

-Oby nie. Słuchaj ja kończę bo muszę jeszcze się przejść aby uspokoić nerwy.- Odpisałam jej. Na co ona napisała bym uważała i życzyła bezpiecznej drogi. Podziękowałam i zamknęłam komputer. Ubrałam kurtkę, buty i czapkę. Wzięłam torebkę i schowałam telefon z słuchawkami oraz portfel z pieniędzmi. Zanim wyszłam mama mnie zawołała.- O co chodzi?- Spytałam wchodząc do dużego pokoju.

-Pamiętasz jak wujek Robert przyszedł do nas kilka dni temu?-Spytała moja rodzicielka kiedy zdejmowałam torbę i kurtkę.

-No, a coś się stało?- Zapytałam się zaskoczona. Chociaż w głębi duszy bałam się, że Shredder grasuje w okolicy. Wtedy mama wyjęła z koperty pistolet. Odruchowo się cofnęłam.- Ok. Tylko spokojnie.- Powiedziałam nieco wystraszona.

-Słońce są twoje.- Powiedziała wyjmując z koperty kolejny pistolet oraz kaburę na dwa pistolety.- Wujek załatwił tobie papiery na broń.- Te słowa mnie zatkały. Czy oboje wiedzą, że ja nie umiem korzystać z broni palnej?

-Naćpałaś się czegoś? Chcesz by ktoś uznał mnie za mordercę?- Spytałam nadal będąc w szoku.

-Czyli mamy ci to wytłumaczyć młoda?- Powiedział wchodzący do pokoju wujek.- Mówiąc w skrócie ten z czerwonymi elementami jest na gaz pieprzowy, a drugi na naboje. Spokojnie w weekendy będziesz miała kilka godzinny trening z używaniem broni palnej.- Teraz mnie normalnie zatkało kakao. Wujek naładował z czerwonymi elementami pistolet. Po chwili zaczął mi wszystko tłumaczyć. Kiedy skończył wyszłam z domu. Chodziłam po mieście z bronią w torbie. W pewnej chwili zostałam wciągnięta do ciemnego zaułka. Wtedy zauważyłam trzech facetów. Najniższy z nich miał ze sobą scyzoryk, a za nim stało dwóch innych. (fotka poniżej)

-Dawaj kasę mała.- Powiedział goryl.

-No dobra.- Powiedziałam o sprawiło u nich zaskoczenie. Zamiast portfela chwyciłam za pistolet.- O to wasza zapłata!- Krzyknęłam psikając gazem w twarze całej trójki. Zaczęłam uciekać przez zaułek. Nagle się przewróciłam i upuściłam swoją broń. Zaczęłam jej szukać. Jednak jeden z tych facetów kopnął mnie aż poleciałam na ścianę. Ból był okropny.

-Ej wiecie, że nie ładnie jest tak bić dzieci?- Powiedział jakiś chłopak w masce hokejowej. Powoli usiadłam opierając się plecami o ścianę. Po chwili chłopak w masce zaczął strzelać krążkami od hokeja w tych gości. Nagle jeden z nich omal nie trafił mnie w łeb. Wkurzyłam się.

-Patrz jak strzelasz baka!! (idiota po japońsku)- Ten tylko spojrzał na mnie krótko potem dalej zaczął walczyć z tymi typami. Zaczęłam szukać pistoletu na gaz wzrokiem. Kiedy go zauważyłam wstałam z ziemi. Zaczęłam iść w stronę broni jednak poczułam ogromny ból w żebrach. Upadłam na kolana. Wyciągnęłam rękę by chwycić za pistolet. Jak miałam go w dłoni próbowałam wstać ale kiedy podejmowałam próbę brakowało mi powietrza. Postanowiłam się nie ruszać. Kiedy nie słyszałam żadnych odgłosów walki byłam ciekawa co się stanie. Po czasie usłyszałam jak ktoś podchodzi do mnie. Zacisnęłam powieki ze strachu i bólu.

-Siema Casey.- Powiedział znany głos. Wiem, że gdzieś go już słyszałam.

-Hej Mikey. Gdzie reszta?- Powiedział ten chłopak w masce.

-Czekają na ciebie na dachu, a ja miałem po ciebie przyjść. Tak poza tematem co to za dziewczyna?- Odpowiedział Mikey.

-Nie wiem? Zaatakowali ją Purpurowe Smoki. Na dodatek nazwała mnie jakoś w innym języku.- Ponownie powiedział hokeista.

-Powiedziałam do ciebie po japońsku Baka.- Powiedziałam próbując wstać. Po mimo bólu wstałam. Zaciskałam zęby i dłonie w pięści.

-Mikey kiedy... Co jest?!- Krzykną kolejny znajomy głos. Po chwili przy mnie pojawiły się te same żółwie które spotkałam na Festiwalu Fantastyki.- Co ci się stało?- Spytał się Leo.

-T- to nic.- Jęknęłam z bólu.

-Ta jasne. Przecież widzimy że ciebie coś boli.- Powiedział Donnie.- Nie zostawimy cię tu, a szpital jest daleko. Zanim karetka przyjedzie i policja może upłynąć sporo czasu.

-Donnie tylko mi nie mów, że mamy zabrać ją do kryjówki.- Powiedział zdenerwowany Leo.

-Lepiej będzie jak zostanę zabrana do szpitala.- Powiedziałam łapiąc się jedną ręką za brzuch.

-Cholera.- Burknął Raph i wziął mnie delikatnie na ręce. Jedynie syknęłam z bólu.- Casey chodź.- Dodał Raphael.

-Ale...- Nie dał dokończyć Mikeyemu.

-Później wam wyjaśnię.- Powiedział Raphael i zaczął biec w jakimś kierunku. Nie wiem co działo się potem bo zasnęłam. Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu na łóżku. Usiadłam powoli by sobie nie zrobić krzywdy. Obok na krześle spał mój tata. Przetarłam oczy. Po chwili do pomieszczenia weszła moja mama która od razu do mnie podeszła szybkim krokiem.

-Jak się czujesz córciu?- W jej głosie słyszałam troskę oraz zmartwienie.

-Bywało gorzej mamo. Jak się tu znalazłam?- Z czystej ciekawości chciałam wiedzieć co mi powiedzą.

-Pewien chłopak pomógł ci kiedy ciebie zaatakowali jacyś faceci.- Odpowiedział mój ojciec budząc się i mówiąc zaspanym głosem.

-Purpurowe Śmiecie.- Pomyślałam.- A kim jest ten chłopak?- Ciekawiło mnie czy powiedzą mi prawdę.

-Jest tu i czeka by z tobą porozmawiać.- Powiedziała moja rodzicielka.

-Mogę z nim pogadaj?- Spytałam z nadzieją w głosie.

-No dobra.- Powiedział tata z niezadowoleniem. Wiedziałam że nie jest tym zadowolony jednak wyszedł z mamą. Lecz po chwili do pomieszczenia wszedł jakiś nastolatek. Podszedł do mnie i usiadł na krzesło na których siedział mój tata.

-Jestem Casey Jones. A ty blondi jak masz na imię?- Spytał się z zadziornym uśmieszkiem. Jest pacanem skoro powiedział takie słowa do mnie. Nie znoszę takich ludzi którzy przechwalają się.- Uratowałem ci blondi życie więc powiedz jakie nosisz imię.- Dobra teraz wiem, że Casey jest strasznie wkurwiający. Zobaczymy co powie gdy znowu powiem do niego tak samo jak w tamtej uliczce.

-Baakaaaa.- Powiedziałam z złośliwym uśmieszkiem.

-Co to w ogóle znaczy?- Spytał się zaskoczony jak i zdziwiony.

-Sprawdź w internecie. Po za tym jak będę mogła to ciebie zleję!- Wkurzyłam się na niego. Dalej pamiętam, że o mały włos nie oberwałam od niego krążkiem hokejowym.

-Ej nie nie bądź taka.- Powiedział bardziej mnie wkurzając. Walnęłam go w policzek.- Au! Za co?- Spytał zaskoczony.

-Za chęć do walki.- Powiedziałam z zadziornym uśmiechem.- Ale jak ci zależy na moim imieniu to ci powiem. Dlatego, że jesteś tak wkurzający. Wiktoria me imię.- Na moją wypowiedź szczęka mu opadła.- A tak zmieniając temat w jakiej szkole jesteś. Nie wyglądasz na bachora z podstawówki.- Odpowiedziałam z niewielkim uśmiechem.

-Chodzę do TFMu, a ty w podstawówce się uczysz czy co?- Zaczął się śmiać. Wkurzyło mnie to na maksa.

-Nie oceniaj książki po okładce.- Moje słowa go zatkały Jonesa. Po jakimś czasie wyszedł z pokoju.  Położyłam się na łóżko i zaczęłam się zastanawiać kiedy z tond wyjdę. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Minęło pięć dni. I dziś na reszcie wrócę do domu. No ale cóż mam stłuczoną lewą kostkę i kilka siniaków na brzuchu. Innym słowem muszę się oszczędzać i nie mogę przez jakiś czes ćwiczyć na wychowaniu fizycznym. Kiedy z mamą wróciłam do domu od razu przebrałam się w piżamie i napisałam o tym wszystkim pomijając rozmowę z żółwiami do Wiktorii. Nie chciałam by była w niebezpieczeństwie tak jak moja rodzina. Po jakimś czasie poszłam spać zmęczona tym dniem. Kiedy się obudziłam laptop stał na biurku wyłączony, a ja leżałam w łóżku przykryta kołdrą. Usłyszałam pukanie w okno i czułam jak ktoś na mnie patrzy. Wstałam z łóżka i złapałam się za brzuch. Bolało mnie kiedy zbyt szybko wstawałam. Pomału podeszłam do okna i zauważyłam, że nikogo nie ma. Jedynie na parapecie leżała jakaś koperta. Powoli weszłam na biurko i otworzyłam okna. Wzięłam kopertę na której było moje imię i nazwisko. Zamknęłam okno i zeszłam z biurka. Wróciłam do łóżka na które usiadłam. Włączyłam muzykę i latarkę. Otworzyłam kopertę a w niej była bransoletka i liścik. Na kartce pisało:

Jeszcze się spotkamy.

Liścik nie był podpisany ale schowałam go koperty. Wzięłam do dłoni bransoletkę i zaczęłam się jej przyglądać. Jej zawieszką był czarny wilk. W niektórych miejscach byłe czerwone diamenciki. Położyłam bransoletkę na biurko. Wyłączyłam latarkę i poszłam spać. Kiedy się obudziłam sprawdziłam godzinę na zegarku. Była 12:08. Wstałam i poszłam do kuchni gdzie na lodówce był list od mamy. Wzięłam go do ręki i zaczęłam go czytać.

-Córciu jak wstaniesz zrób sobie śniadanie i zmień opatrunek na kostkę. W słoiku na parapecie jest woda z octem więc użyj jej. Jeśli będziesz gdzieś wyjść zadzwoń. Pamiętaj zabierz wtedy ze sobą coś słodkiego. Ja jestem w pracy jak coś tak samo jak tata. Kocham cię mama.- Odłożyłam list na lodówkę, a z niej wyjęłam parówki, masło, ketchup, mleko i polędwicę. Położyłam wszystko na szafkę i poszłam do pomieszczenia obok włączyć telewizor. Akurat na Pulsie leciał ,,Lombard życie pod zastaw." Zostawiłam pilota na stolę. Wróciłam do kuchni i zaczęłam odgrzewać wodę aby odgrzać parówki. w między czasie robiłam dwie kanapki. Kiedy skończyłam robić parówki, kanapki i kakao poszłam do pokoju obok i oglądałam serial w między czasie jedząc śniadanie. Po śniadaniu poszłam zanieść naczynia do zlewu. Wzięłam słoik o która mowa była w liście od rodzicielki. Usiadłam w fotelu i odwinęłam bandaż który skręciłam tak jak powinien być. Namoczyłam gazy w cieczy i przyłożyłam do kostki. Następnie zaczęłam ją owijać bandażem. Kiedy skończyłam poszłam do pokoju gdzie zaczęłam się przebierać. Po przebraniu się w normalne ciuchy wzięłam torebkę do której schowałam klucze od mieszkania, pistolet na gaz pieprzowy, telefon i słuchawki. Założyłam kurtkę, buty i czapkę następnie wyłączyłam telewizor. Wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że idę do lasu miejskiego. Prosiła mnie bym uważała i obiecałam jej to. Po jakimś czasie spacerowałam po lesie słuchając przy tym muzyki. W pewnej chwili zamiast muzyki słyszałam piski. Wyjęłam słuchawki z uszu. Po chwili piski ucichły.- Nie dobrze. Jeśli dobrze myślę to będę trupem.- Pomyślałam i zaczęłam iść w stronę powrotną. Kiedy wracałam co jakiś czas się odwracałam by mieć pewność, że nikt mnie nie śledzi. Chociaż ciągle się tak czułam. Zrobiło mi się słabo więc usiadłam na przewalony pień drzewa. Zaczęłam szperać w torebce. Przypomniałam sobie że nie wzięłam nic słodkiego. Usłyszałam jak ktoś podchodzi do mnie. Bałam się odwrócić. Miałam nadzieje, że to nie ludzie Shreddera i Slendermana. Odwróciłam się i zobaczyłam jak za jednym z drzew chowa się ktoś. Wstałam i zaczęłam iść powoli w stronę tej osoby. Kiedy stałam kilka kroków przed drzewem zauważyłam małą dziewczynkę. Miała na sobie jedynie różową sukienkę i buty typowe na lato. Była cała brudna w piachu. Kucnęłam dalej patrząc na dziewczynkę. Wiedziałam że musi być przerażona, zmarźnięta i głodna.- Cześć.- Powiedziałam i delikatnie się uśmiechnęłam.- Ja jestem Wiktoria, a ty??- Dziewczynka wyszła powoli za drzewa i podeszła do mnie kilka kroków. Widziałam jak po policzkach płyną łzy.

-Sally.- Powiedziała zapłakana. Nie mogłam patrzeć jak marznie. Zdjęłam czapkę i założyłam jej na głowę. Z kurtką było podobnie. Założyłam ją na jej ramiona, a kiedy włożyła swoje ręce do rękawów zapięłam kurtkę. Nie bałam się że zachoruję. Teraz chciałam taj małej pomóc. Dobrze że miałam na sobie ocieplaną bluzę.

-Powiedz mi Sallynko dlaczego jesteś tu sama i na dodatek w takich ubraniach??- Spytałam wycierając jej łzy z policzków.

-No bo byłam z kolegą i jego psem. W pewnej chwili zobaczyliśmy złych ludzi, a mój kolega kazał mi uciekać. Uciekałam i się przewróciłam, a moja bluza była rozdarta więc ją zdjęłam. A teraz nie wiem gdzie jestem. Chce do domu.- Powiedziała Sally i zaczęła płakać. Przytuliłam ją.

-No już spokojnie poszukamy twojego domu.- Wzięłam ją na barana i zaczęłam się rozglądać zaczynając chodzić powoli. Chodziliśmy tak trochę. Usłyszałam szczekanie psa. Postawiłam Sally na ziemię i włożyłam rękę do torebki. Chwyciłam za pistolet ale go nie wyjęłam. Nie chciałam wystraszyć Sally. Po chwili kilka metrów ode mnie i Sally zauważyłam jak biegnie w naszą stronę pies. Ale nie taki nie typowy. Był taki bardziej jak z horroru. Stanęłam przed Sally. Wyjęłam pistolet i celowałam w te zwierze. Po chwili zwierzak stał i warczał na mnie, a za nim stali trzech chłopaków. Rozpoznałam ich, a mianowicie Jeff the killer, Eyeless Jack i Ticci Toby. Cała trójca wyjęła broń. The killer podszedł do mnie, a ja psiknęłam mu prosto w gały gazem pieprzowym. Tez przewrócił się i upadł na ziemie tyłkiem krzycząc przekleństwa. Dlatego poprosiłam Sally by zatkała uszy.

-Ty debilko! Aua! Czym ty mi psiknęłaś!? I to jeszcze po moich gałach!!!- Zaczął się na mnie wydzierać.

-Przymknij się Jeff!- Krzyknęli w tym samym czasie Toby i Jack na Jeffa. Spojrzałam na tą trójkę i wystawiłam lufę od pistoletu w ich stronę. Cała trójka gapiła się na mnie.

-Rączki góry inaczej oberwiecie gazem po patrzałkach. No chyba że będziecie grzeczni.- Na moje słowa Jack od razu uniósł swoje obie ręce.

-Co ty odwalasz Jack?!- Spytał wkurzony Jeff.

-Ja tam wolę się słuchać dziewczyny.- Odparł dalej z rękoma w górze Jack.

-Ma racje. Z resztą macie farta, że ta spluwa jest na gaz. To po raz. Zaś jeśli macie sztamę z Klanem Stopy to...- Nie skończyłam, ponieważ Toby mi przerwał.

-Klan Stopy? Z nimi? Sztamę?- Zaczął się śmiać.- Ciebie powaliło? Nasz Operator nie trzyma z nimi sztamy.- Powiedział przestając się śmiać.

-To chyba się dogadamy.- Powiedziałam kiedy Sally stanęła obok mnie.

-Sally co ty masz na sobie?- Spytał się Toby.

-Później se to wyjaśnimy.- Powiedział Jeff wstając z ziemi.

-Weźcie Sally do domu. Jakby co to macie to.- Podałam kartkę z moim numerem. Sally oddała moją kurtkę i czapkę. Po chwili już ich nie było. Wróciłam do domu i napisałam całe zdarzenie w zeszycie. Usiadłam na łóżku i zaczęłam oglądać film ,,Wojownicze żółwie ninja" na kompie. Kiedy zaczął się moment kiedy April miała rozmawiać z Splinterem usłyszałam jak mój telefon dzwoni. Wyjęłam telefon z torby i odebrałam połączenie.

-Halo?- Spytałam się.

-Czy rozmawiam z dziewczyną która groziła gazem pieprzowym mojemu proxy i dwojgiem moich ,,podopiecznych"?- Spytał się męski głos.

-Zależy kto pyta.- Odparłam pomimo iż wiedziałam z kim rozmawiam.

-Chciałbym abyś przyszła jutro o 12:30 do lasu miejskiego. Wyślę po ciebie Tobiego.- Powiedział Slender.

-Zgoda o ile moja rodzina i przyjaciele nie będzie waszym kolejnym celem.- Powiedziałam, a w duchu prosiłam by się zgodził.

-Oczywiście.- Po chwili się rozłączył. Byłam w szoku że na pewno rozmawiałam ze Slendermanem. No ale cóż dowiem się jutro. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Była 16:10. Postanowiłam się przejść by od reagować  tą sytuację w lesie. Wzięłam torbę i standardowe rzeczy. Po chwili byłam już ubrana. Krzyknęłam mamie, że idę się przejść. Następnie wyszłam. Szłam przez miasto słuchając ,,Shell shocked" na słuchawkach. W pewnej chwili zauważyłam tego samego chłopaka co w szpitalu. Z nim była jakaś rudowłosa dziewczyna. Widziałam jak idą do jednej z ciemnych uliczek. Poszłam za nimi z wyłączoną muzyką i przygotowanym telefonem by nagrać zdarzenie. Kiedy wyszli z uliczki ja wychyliłam się trochę z ukrycia. Widziałam jak ta dwójka z kimś rozmawia przez telefon. Włączyłam kamerę w telefonie. Nagle usłyszałam warczenie jakiegoś zwierzaka. Poczułam czyjś oddech na policzku. Od góry na dół byłam sparaliżowana strachem. Nie miałam odwagi się odwrócić ani wydać jakiegokolwiek dźwięku. Wyłączyłam telefon i powoli włożyłam go do torby. Poczułam jakieś zimne ostrze przy szyi.

-Idź.- Odezwał się męski głos. Zaczęłam iść. Stanęłam na chwilę i nadepnęłam na nogę tego gostka. Kiedy ostrze nie było przy mojej szyi zaczęłam uciekać. Niestety wywróciłam się. Zostałam brutalnie pociągnięta za włosy do góry. Spojrzałam na osobę która mnie trzyma i zauważyłam, że to Tygrysi Pazur. Uniósł łapę którą mnie nie trzymał i uderzył mnie w twarz zostawiając ślad pazurów na moim policzku. Zauważyłam, że jacyś chłopacy w płaszczach walczą z ninjami Klanu Stopy, Razorem i Rybimryjem. Zmutowany tygrys puścił mnie i zaczął walczyć z pozostałymi. Wyjęłam telefon i zaczęłam nagrywać. Wstałam z ziemi i dalej oglądałam walkę. W pewnej chwili zauważyłam, że Casey zaraz oberwie od Tygrysiego Pazura. Zaczęłam biec. Kiedy tygrys miał już uderzyć Caseyego psiknęłam mu w oczy gazem pieprzowym. Tygrys wrzasnął z bólu i uderzył mnie w brzuch. Upadłam na ziemię tracąc przy tym przytomność.

(Perspektywa Leonarda)

Klan Stopy uciekł, a Tygrysi Pazur biegł na ślepo bo jakaś dziewczyna psiknęła mu czymś w patrzałki. Spojrzałem w stronę tej dziewczyny. Po chwili wziąłem ją na ręce. Dopiero teraz zauważyłem jej twarz. To była ta sama dziewczyna którą spotkaliśmy na festiwalu i o której rozmawialiśmy z Raphem.

-Może weźmiemy ją do kryjówki??- Spytał się jak zwykle Mikey. Zdecydowałem byśmy zabrali ją do naszego domu. Kiedy do niego wróciliśmy Donnie poszedł z nią do laboratorium by się nią zająć. Nagle zauważyłem jak Raph zaczyna szperać w torebce dziewczyny. Podszedłem do niego i wyrwałem mu torebkę z rąk.

-Co ty odwalasz Raph? Nie grzebiemy w czyich rzeczach.- Powiedziałem kiedy zauważyłem w rękach Rapha telefon tej dziewczyny.- Oddawaj ten telefon.- Powiedziałem wkurzony.

-Czekaj.- Powiedział i zaczął coś... kolorować? On kolorował jakiś obrazek! Nie dałem mu skończyć bo wyrwałem mu z dłoni telefon.- Ej oddawaj!- Krzyknął Raph wkurzony na mnie.

-To nie twój telefon. Jeśli chcesz taką grę to sobie ściągnij na swój telefon.

-Dobra.- Powiedział kiedy na telefon tej dziewczyny przyszedł SMS.- No i co zrobisz Leo? Przecież nie będziesz czytał czyiś wiadomości.- Powiedział z głupim uśmieszkiem Raph. Sprawdziłem treść SMSa i odpisałem w imieniu tej dziewczyny, że zostaje u koleżanki.

(Perspektywa Wiktorii)

Usłyszałam jakieś pikanie. Powoli otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku. Powoli usiadłam. Byłam podpięta do maszyny kontrolującej bicie serca. Zaczęłam rozglądać się wzrokiem po pomieszczeniu. Usłyszałam kroki więc szybko się położyłam. Słyszałam jak dźwięk na tej maszynie przyspieszył. Po chwili poczułam jak ktoś głaszcze mnie po głowie. Powoli otworzyłam oczy i zauważyłam tego całego Caseyego. Gwałtownie wstałam i uderzyłam tego durnia w nos.

-Aua!- Krzyknął łapiąc się za nos.- Za co?- Spytał się kręcąc nosem.

-Masz u mnie dług.- Odparłam wstając z łóżka. Po chwili do pokoju weszła ta sama dziewczyna co widziałam ją w tej uliczce, a za nią stały żółwi.

-A niby jaki dług, blondi??- Powiedział zadziornie. Wkurzyłam się na niego maksymalnie. Odpięłam kable i podeszłam do niego. Kiedy byłam przed nim kopnęłam go między nogi.

-Nigdy więcej nie mów do mnie ,,blondi".- Powiedziałam i kopnęłam go w nos.- A to za ten krążek.- Spojrzałam na niego i zauważyłam jak z jego nosa płynie krew.

-Casey żyjesz?- Spytał się rozbawiony Raph.

-Nie kurwa umarłem.- Powiedział wstając z ziemi. Jedynie Mikey, Leo i Raph zaczęli się śmiać.- Z czego się śmiejecie?!- Casey się chyba wkurzył.

-No ładnie cię załatwiła. Nos chyba masz złamany.- Powiedział Donnie podchodząc do Caseyego i patrząc na jego nos.

-Skoro tu jesteś to powinnaś nam coś o sobie powiedzieć- Powiedziała rudowłosa.- Tak po za tym jestem Aprli.

-Miło mi. Więc mam na imię Wiktoria. Jeśli chodzi o Shreddera to nie jestem z nim. Jeżeli chodzi o was. Wasze imiona są z Włoskiego renesansu Leonardo, Donatello, Raphael i Michelangelo.- Powiedziałam pokazując na nich palcem. Na ich twarzach pojawiło się zaskoczenie.- Waszym wrogim numer jeden jest Shredder. Zwany też jako Oroku Saki.- Mikey jak usłyszał to podbiegł do mnie.

-Mów o czym teraz myślę??- Spytał łapiąc mnie za ramiona.

-Założę się, że o pizzy.- Powiedziałam na co on zaczął mnie przytulać i gadać jakieś bzdury. Całe szczęście zostałam uratowana przez April.

-Chłopaki opanujcie się.- Powiedziała April. Po chwili cała czwórka się uciszyła.- No więc powiedz skąd wiesz o ich imionach i Shredderze?- Zapytała się April kiedy Raph wyglądał jak by miał zaraz wybuchnąć.

-Już mówiłam. Z kreskówki i filmów. Leonardo ma niebieską bandanę i dwa miecze katana oraz jest liderem w drużynie. Raphael nosi czerwoną bandanę i posiada dwa sztylety sai w drużynie jest często narwańcem jak i buntownikiem. Donatello posiada fioletową bandanę i kij bo jest wynalazcą i mózgowcem w waszej ekipie. Zaś Michelangelo ma pomarańczową bandanę i dwa nunchaku jest fanem pizzy, wymyśla imiona dla nowych wrogów i czasami robi wam żarty. Mogę jeszcze więcej powiedzieć o reszcie.- Powiedziałam, a wszyscy normalnie stali jak by zobaczyli ducha.

-W cholerę dobra jest.- Powiedział Casey. Już chciałam powiedzieć więcej co o nich wiem jednak do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak sam Splinter zwanym też Hamato Yoshi.

-Mogę wiedzieć Leonardo co obca dziewczyna tu robi??- Po tonie jego głosu uznałam, że się nieźle wkurzył. Leo i pozostali gadali przez co było za głośno. Wkurzyło mnie to.

-Cisza.- Powiedziałam podniesionym głosem na co wszyscy się ucichli.- Ja wszystko wyjaśnię Leo.- Podeszłam do Splintera i ukłoniłam się tak jak przed mistrzem. Po chwili się wyprostowałam.- Jestem Wiktoria. Nie jestem ze Shredderem. Pewnie Pan słyszał moją rozmowę z żółwiami.- Powiedziałam z lekkim uśmiechem.

-Owszem. Zastanawiam się czemu się tłumaczysz z mojego syna?- Powiedział zaciekawiony.

-Oni uratowali mi po raz drugi życie i mam u nich dług. Mam obowiązek spłacić długi. Kto żyje bez honoru umrze bez honoru.- Powiedziałam pewna siebie.

-Wybacz sensei jeśli przerwę wam rozmowę ale z tym przysłowiem się zgadzam.- Powiedział Donnie kiedy ja skapnęłam się, że nie mam przy sobie torebki. Wtedy podeszła do mnie April i podała torebkę. Przyjęłam ją i od razu wyjęłam telefon. Sprawdziłam wiadomość od mamy i mnie zatkało. Pisało, że niby ja jestem u koleżanki.

-No to już mam trzy długi do spłacenia.- Powiedziałam patrząc na żółwie.

-Nie ma za co.- Powiedział Leo.

-Gdybyście nie odpisali mojej mamie zaczęła by myśleć, że zostałam porwana przez Shreddera. Przecież to temat numer jeden do rozmów w szkołach.- Odpowiedziałam.- Wtedy na pewno powiedziała by o tym wujkowi i nie wiadomo co by się stało gdyby przejrzeli mój pokój.- Dodałam po chwili drapiąc się po karku.

-Czyli nie kłamałaś jeśli chodzi o wujka.- Powiedział ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej Raphael.

-Jeśli chodzi o kłamstwa okłamuje rodzinę i przyjaciół tylko dla ich dobra i bezpieczeństwa. Chociaż po tej ranie nie uda mi się ich okłamać. Innym słowem będą kłopoty.- Powiedziałam dotykając opatrunku na całym policzku.

-Z tym się zgodzę.- Odparł Splinter.

-Do domu już nie wrócisz bo twoi rodzice będą coś podejrzewać więc nie masz wyjścia i musisz zostać na noc.- Odparł radosny Mikey. Wtedy złapał mnie za nadgarstek i zaczął mnie gdzieś ciągnąć, a jego bracia krzyczeli żeby nie zachowywał się jak jakiś przedszkolak.- Siadaj na kanapę, a ja biegnę zrobić pizze.- Powiedział i pobiegł prawdopodobnie do kuchni. Usiadłam na kanapie, a po chwili przyszli pozostali.

-Uwierz mi lepiej bój się pizzy zrobionej przez Mikeyego.- Powiedział Raph który siedział obok mnie.- Jednego dnia on zrobił paskudą pizze. Myślałem, że pusze pawia.- Powiedział Raph.

-A tak zmieniając temat może opowiedziałabyś coś o sobie swojej rodzinie itp?- Zapytał się Donnie.

-No ok. Ale nie chce rozmawiać o szkole i rodzinie.- Powiedziałam trochę zdenerwowana.

-Dlaczego?- Spytali się wszyscy po za April i Splinterem jednocześnie. Nie chciałam im mówić co się działo kiedyś w podstawówce. To był dla mnie zbyt bolesny okres życia.

-Wolała bym o tym nie rozmawiać.- Spuściłam wzrok na podłogę.

-Aż tak źle było?- Spytał się Casey. Już chciałam coś powiedzieć kiedy poczułam zapach pizzy.

-Z drogi niosę pizze.- Powiedział i usiadł na przeciwko mnie i wyciągnął w moim kierunku pudełko z pizzą.- No dalej Wika.- Wzięłam kawałek i zaczęłam jeść tak jak pozostali. Wtedy przypomniałam sobie o spotkaniu ze Slendermanem.

-O kurze pieczone prawie bym zapomniała.- Powiedziałam, a wszyscy spojrzeli na mnie.

-O czym?- Spytał się zaciekawiony Mikey.

-Prawie zapomniałam o spotkaniu ze znajomym.- Powiedziałam nastawiając budzik na jutro.

-Opowiedz o im może go znamy.- Powiedział Donatello kiedy chowałam do torebki telefon.

-Wydaje mi się, że go nie znacie.- Powiedziałam drapiąc się po karku. Leo już chciał coś powiedzieć ale przerwałam mu.- A tak zmieniając temat długo się trenuję na kunoichi?- Moje pytanie wszystkich zdziwiło. Ale chyba w największym szoku był Splinter.

-Wiesz to zależy od sprawności fizycznej. Wiem to z własnego doświadczenia.- Powiedziała April. Porozmawialiśmy wszyscy jeszcze chwilę, a potem wszyscy poszli do swoich pokoi. Zdjęłam buty i ułożyłam się wygodnie na kanapie. Po chwili zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro