Rozdział 4. Rozmowa z legendą.
Obudziłam się koło 10:30. Akurat przed telewizorem siedział Mikey. Przeciągnęłam się. Mikey spojrzał na mnie i z uśmiechem powiedział:
-Cześć Wika. Jak się spało?- Zapytał piegus kiedy wstawałam z kanapy. Założyłam buty.
-Może to nie moje łóżko ale było wygodnie.- Odpowiedziałam kiedy Mikey wstawał z podłogi. Oboje poszliśmy do kuchni. A raczej ja szłam. Mikey biegł jakby się paliło.- Dzień dobry wszystki.- Powiedziałam wchodząc do pomieszczenia.
-Cześć Wika.- Powiedzieli wszyscy jednocześnie poza Mikeym.
-Cześć.- Odpowiedziałam i wzięłam kawałek pizzy i zaczęłam jeść. Podczas śniadania rozmawialiśmy na temat moich pasji. Tak dokładnie to Mikey naciskał bym opowiedziała o moich pasji. Po śniadaniu dalej gadaliśmy. Dopóki nie włączył się budzik wskazując 11:20.
-Słuchajcie muszę już lecieć.- Powiedziałam kiedy Mikey za torował drogę wyjście.
-Może ciebie podrzucimy? Będzie szybciej.- Zaproponował Leo.
-Nie chce wam robić kłopotów.- Powiedziałam na co cała czwórka zaczęła się śmiać.
-Ty nie robisz nam kłopotów.- Powiedział Raph.- A teraz idziemy.- Chwycił moją rękę i zaczął iść w stronę samochodu. Kiedy mnie trzymał za rękę bracia Rapha zaczęli mówić coś na temat jego dziewczyny. Kiedy wsiedliśmy do pojazdu usiadłam na jednym z foteli i zapięłam pas.- A gdzie maszy ciebie podwieźć?- Spytał się buntownik.
-Do lasu miejskiego.- Na początku wszyscy poza mną byli w szoku. Ale Leo po chwili odpalił silnik. Nie jechaliśmy długo. Kiedy zaparkowali przed wejściem do lasu miejskiego Donnie dał mi numer telefonu abym zadzwoniła w razie potrzeby. Zrobiłam to samo. Po wyjściu z pojazdu stanęłam na poboczu i zapisałam numer przyjaciela. Następnie schowałam telefon do torby.
-Hejka!- Usłyszałam głos za mną. Odwróciłam się i zauważyłam Tobyego który szedł w moją stronę. Podbiegłam do niego.- Cześć psychopatko pieprzowa.- Powiedział Toby na co zachichotałam.
-Witaj Toby.- Na moje słowa chłopaka zatkało.- Creepypasta się kłania.- Powiedziałam drapiąc się po karku.
-Nie mów, że jesteś naszą fangril.- Powiedział nieco załamany Toby idąc w jakąś stronę. Szłam obok niego.
-Mówiąc szczerze kiedy zaczęłam się interesować waszymi historiami bardzo chciałam was spotkać. Ale nie chciałam i nie chce spotkać Offendera i Candyego.- Na moje słowa Toby się zaśmiał. Przez resztę drogi Toby opowiadał mi swoją historię. Mało różniła się od tej historii co czytałam na internecie.
-Poczekaj.- Powiedział szybko chłopak zatrzymując się. Również stanęłam. Toby podszedł do mnie i zdjął delikatnie opatrunek z mojego policzka.- Co ci się stało?- W jego głosie słyszałam zdenerwowanie.
-A ta rana. Wczoraj miałam małe spotkanko ze zmutowanym tygrysem.- Powiedziałam zakładając opatrunek. Toby na moje słowa zaczął się śmiać. Nagle nie wiem jak ale złapałam nóż który prawie wbił mi się brzuch. Toby i ja zrobiliśmy wielkie oczy. Spojrzeliśmy w stronę z której leciał nóż i zauważyliśmy tam Roześmianego Jacka który również był zdziwiony. Puściłam nóż, a z mojej prawej ręki zaczęła spływać krew.
-Jak ty to zrobiłaś?- Zapytał Jack podchodząc do nas. Wyjęłam z torebki chusteczki i przyłożyłam je do rany.
-A co ja wróżka? Nie wiem jak to zrobiłam.- Powiedziałam nadal będąc w szoku.
-Dobra idziemy bo Operator się na nas wkurzy.- Toby szybko wyjął z kieszeni bandaż i gazę. Szybko opatrzył moją rękę. Chwycił moją rękę i zaczął biec. Nie minęło pięć minut, a byliśmy pod wielką willą. Weszliśmy tam. Sprawdziłam godzinę i okazało się, że jesteśmy pięć minut przed 12:30. Wtedy na korytarzu pojawił się Jeff. Jak tylko mnie zobaczył od razu wyciągnął nóż.
-Co ona tu robi?!- Krzyknął chłopak.
- Sorry the kiler ale jestem umówiona na rozmowę z Operatorem.- Powiedziałam kiedy razem z Tobym przeszliśmy obok niego. Jeffrey jeszcze coś krzyczał do mnie ale nie interesowało mnie to. W pewnym momencie stanęliśmy pod wielkimi drzwiami. Domyśliłam się, że prowadzą do gabinetu Slendermana.
-Powodzenia.- Powiedział Toby. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Zapukałam do drzwi. Po dostaniu pozwolenia weszłam.
-Dzień dobrzy panie Slendermanie.- Powiedziałam zamykając drzwi.
-Witam. Wybacz za zachowanie Jacka ale nie powiedziałem pozostałym o twojej wizycie.- Odparł Slenderman kiedy dał mi znak bym usiadła. Wykonałam jego prośbę.
-Nic się nie stało.- Powiedziałam.- A więc mogę wiedzieć czemu pan mnie wezwał do swojej rezydencji?- Spytałam i miałam nadzieje, że powie mi prawdziwy powód.
-Powód jest taki. Jeffrey powiedział mi o tym twoim wybryku. I jestem pod wrażeniem.- Jego wypowiedź mnie zdziwiła.- Mam u ciebie dług. Sally powiedziała mi co zrobiłaś dla niej i dziękuję.- Powiedział Slender.
-Nie ma za co. Poza tym nie mogłam jej w takim stanie zostawić.- Odpowiedziałam kiedy na sercu było mi ciepło na wspomnienie co zrobiłam dla Sally.
-Ale doszły mnie także słuchy, że słyszałaś o Shredderze.
-Trudno by nie słyszeć o nim. W telewizji i internecie głośno o nim. Poza tym to jeden z postaci pewnego filmu i kreskówki.- Powiedziałam gdy do gabinetu wbiegła Sally. Oboje spojrzeliśmy w jej kierunku. Gdy tylko dziewczynka spojrzała na mnie podbiegła do mnie i wskoczyła na moje kolana. Następnie mnie przytuliła.
-Nie zabijaj jej Slendy.- Powiedziała Sally nadal mnie przytulając. Usłyszałam cichy chichot. Sally spojrzała na Slendermana.- Z czego się śmiejesz?- Spytała zaskoczona brunetka.
-Oj Sally. Ja nawet nie mam zamiaru jej zabijać.- Powiedział rozbawiony Slenderman.
-Co?- Spytałam się w tym samym momencie co Sally. Jego wypowiedź mnie zdziwiła.
-Tak. Nie mam zamiaru ciebie zabić. Z dwóch powodów. Pierwszy powód to taki, że pomogłaś Sally która jest moim oczkiem w głowie. Drugim powodem jest to, że mamy wspólnego wroga.- Powiedział Slender kiedy Sally zeszła z moich kolan.
-Wiktoria, a pobawisz się ze mną?- Spytała Sally kiedy spojrzałam na nią. Wstałam i podeszłam do niej. Klęknęłam przed dziewczynką i położyłam dłonie na jej ramiona.
-Sallynko bardzo bym chciała ale muszę wrócić do domu. Mam jeszcze szkołę na głowie. Ale jeśli pan Slenderman się zgodzi będę ciebie odwiedzała w wolnym czasie, dobrze?- Powiedziałam starając się być delikatną. Sally spuściła głowę. Uniosłam jej podbródek.- Maleńka nie smuć się.- Powiedziałam całując ją w czoło.
-No dobrze, dobrze. Zgadzam się Sally.- Na jego słowa Sally od razu się ożywiła i podbiegła do Slendera i zaczęła go przytulać. Taki widok był dla mnie słodki. Z powodu iż taka postać z legendy wyglądała w tej sytuacji jest jak kochający ojciec. Dbający o swoją córkę. Wtedy do pomieszczenia wszedł Toby.- Toby odprowadź Wiktorię do wyjścia z lasu.- Powiedział Operator.
-Tak Operatorze. Chodź Wika.- Powiedział Rogers podchodząc do drzwi od gabinetu. Podeszła do mnie Sally i przytuliła mnie.
-Obiecujesz, że przyjdziesz jeszcze?- Spytała z nadzieją w głosie Sally.
-Oczywiście, że przyjdę. Ale najpierw powiadomię o tym Slen... Znaczy pana Slendermana.- Powiedziałam nieco speszona tym, że prawie powiedziałam na Slendera po imieniu.
-Nic się nie stało Wiktorio.- Powiedział Slenderman kiedy puściłam Sally. Podeszłam do Tobyego.
-W razie co to jesteśmy w kontakcie.- Powiedziałam wychodząc z gabinetu Slendermana. Zdjęłam opatrunek i szłam za Tobym do wyjścia. Kiedy zbliżaliśmy się do drzwi wiedziałam, że wszyscy się na mnie patrzą. Po wyjściu z rezydencji czułam, że moje życie zmieni się. Nie wiem czy na gorsze, czy na leprze. Czas pokarze. Po pewnym czasie z Tobym powoli zbliżaliśmy się do wyjścia z lasu.
-Wiktoria trzymaj.- Powiedział chłopaki podając mi swoją chustę.- Aby zakryć ranę.- Dodał po chwili. Toby pomógł mi ją założyć. Kiedy się pożegnaliśmy poszliśmy w swoje strony. Jak tylko weszłam do domu zauważyłam moich rodziców i wujka. Cała trójka spojrzała na mnie. Zdjęłam buty i kurtkę. Zdjęłam nawet chustę od Tobyego. Na twarzy wuja, ojca i matki widziałam przerażenie.
-Co ci się stało?- Spytał się mnie wujek kiedy wchodziłam do dużego pokoju.
-Mówiąc w skrócie zaatakował mnie wczoraj jeden ze sługusów Shreddera.- Na moje słowa ojciec się zdenerwował. Wiedziała, że teraz mi nie pozwolą wychodzić z domu na wieczorne spacery. Poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki dwie czyste gazy, rywanol, bandaż i plaster. Poszłam do łazienki w której zaczęłam przemywać rany na policzku i ręce. Gdy tylko je opatrzyłam poszłam do swojego pokoju. Odrobiłam lekcje. Następnie spakowałam wszystko do plecaka. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Odebrałam połączenie.
-Hej Wiki co robisz?- Poznałam ten głos. Był to Mikey.
-Nic ciekawego. A wy?- Spytałam się rysując sobie coś na kartce.
-U nas też nic ciekawego, a właśnie Leo gadał z senseiem. I nie uwierzysz. Zgodził się byś uczyła się ninjitsu.- Słowa Mikeyego mnie zatkało.
-Żartujesz sobie? Ja mam szkołę. Jak moja mama dowie się, że chodzę na wagary to mnie zabije szybciej niż Shredder.- Powiedziałam szeptem by moi rodzice i wujek nie usłyszeli.
-A czy ktoś mówił, że masz uciekać z lekcji? Z resztą. Wszystkiego się dowiesz jak się spotkamy.- Powiedział i się rozłączył. Nie mogłam zrozumieć o co mu chodziło z tym, że ich ojciec chce mnie trenować. Nie mając żadnego pomysłu poszłam spać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro