Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Wdech, wydech, wdech, wydech...

- Ana, podnieś dziecko tą głowę! I wciągnij ten brzuch, przytyłaś czy co? - szybko zastosowałam się do poleceń, unikając odpowiedzi. - Trzeba ci będzie odpowiednią dietę przygotować. Unieś ręce na wysokość barków! - niska blondynka chodziła wciąż wokół mnie pokazując to, co według niej jest do poprawy. Patrzyłam niemo w lustro zastanawiając się czy to jeszcze ja. Szczupłe ciało odziewała czarna, gładka tkanina, delikatny rozporek z jednej strony uwydatniał moje długie nogi. Cicho westchnęłam myśląc o tym co mnie czeka. - No powiedzmy, że jestem zadowolona z efektu. Proszę do jutra zająć się poprawkami, a ty przebierz się i idź na basen. To zawsze robi cuda. - nie czekając na odpowiedź, kobieta wyszła z pomieszczenia. Widziałam spojrzenia krawcowych więc tylko pochyliłam głowę.

- Panienka nie przytyła, a wręcz schudła. - usłyszałam cichutki głosik.

- Ale z moją matką się nie polemizuje. Nie jestem idealna, więc musi to zmienić. - stłumiłam ciche westchnięcie. Szybko przebrałam się w swoje ubrania, zastanawiając się czy matka zdaje sobie sprawę, że z każdym dniem coraz bardziej nienawidzę takiego życia.

A jest ono wyjątkowo przewidywalne i nudne. Zaplanowany jest każdy mój krok i dzień, każdy mój ruch ma uzasadnienie, każde skinienie głową ma swój sens. Moją rękę już dawno obiecano jakiemuś młodemu księciu z innego, bogatego kraju, zaplanowano imiona moich przyszłych dzieci. Moje uczucia nigdy nic nie znaczyły... w sumie to ja nic nie znaczę. Ważna jest moja rodzina, mój tytuł królewski i wizerunek. Tylko to tak naprawdę ma znaczenie.

Pomału skierowałam się w stronę naszego basenu. Wiedziałam, że matka znajdzie czas na to, żeby sprawdzić, czy wykonałam jej polecenie.

- O kogo my tu mamy. Witam Wasza Wysokość. - wysoki, młody brunet lekko się ukłonił gdy tylko mnie zobaczył. Niewiele myśląc rzuciłam w niego strojem kąpielowym, chłopak jednak, ze śmiechem złapał go w locie. - No już mała, nie denerwuj się. Co słychać siostrzyczko?. - Z uśmiechem objęłam Jeremiego wskazując mu budynek. 

- Miałbyś ochotę na mały wyścig? No chyba, że boisz się, że cię pokonam. - Braciszek uśmiechnął się z pobłażaniem. 

- Przypomnij mi bo chyba mam sklerozę. Czy ty kiedykolwiek ze mną wygrałaś w pływaniu? 

- Nie... ale dzisiaj to będzie ten dzień. To co za 5 minut? A i jeszcze jedno... Jeśli znajdziesz gdzieś Vanessę, powiedz jej, że czeka ją rozmowa ze mną. - Brat spojrzał na mnie nawet nie udając zaskoczenia. Nasza najmłodsza siostra była niezłym ziółkiem i uwielbiała przyprawiać naszą matkę o zawał średnio dwa razy dziennie.

- Co tym razem młoda zrobiła? - Westchnęłam po raz tysięczny tego dnia. 

- Co wy zrobiliście... Ta wasza ostatnia impreza nie przypadła rodzicom do gustu. Podobno nawet jak na was to przesadziliście i cytując " przekroczyliście wasze granice wynikające z królewskiego nazwiska" - mówiąc to zrobiłam cudzysłów w powietrzu. Zamiast tłumaczeń do moich uszu dotarł śmiech chłopaka.

- Ciągle zapominam, że nasze granice są inne niż twoje siostrzyczko. Wiesz, że graliśmy w butelkę? Więc dokładnie to, co robią ludzie w naszym wieku siska. Nie zrobimy nic, co mogłoby by ci zaszkodzić wstąpić na tron, spokojnie. - Jeremi nagle spoważniał. - Naprawdę nie musisz się martwić, jesteśmy po twojej stronie... - mówiąc to przytulił mnie, ale ja nagle zaczęłam płakać w jego ramionach. Miałam wszystko, a jednak byłam tak bardzo nieszczęśliwa. I żałosna.

 - Ana? Co się stało? - Pokręciłam głową. Wiedziałam, że nie mogłam powiedzieć na głos to co miałam w głowie. Zamiast tego odsunęłam się od brata i biorąc głęboki wdech ponownie wskazałam basen.

- Chodźmy już. Mam całe 3 dni na zrzucenie kilka kilogramów. - zdążyłam zrobić krok kiedy chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, tak bym mogła znów znaleźć się w jego objęciach.

- Kto do jasnej cholery powiedział, że musisz schudnąć? Kobieto jeszcze moment a wylądujesz w szpitalu! - Odwróciłam lekko głowę, ale Jeremy chwycił mój podbródek zmuszając żebym na niego popatrzyła. - Chyba cię trochę ostatnio zaniedbywałem. Chodź idziemy do mojego pokoju. Mam lody i wino, więc to co lubisz, a dzisiaj matka już nie będzie cię ścigać. Widziałem jak dostała pilny telefon i wraz z ojcem pojechali na miasto. Pakowała walizki, więc dzisiaj mamy ją z głowy. Idziemy, no już! Korzystamy z twojego wolnego dnia! - Nawet nie protestowałam, tylko posłusznie szłam za młodszym bratem, mimowolnie myśląc o konsekwencjach tego czynu. Czułam się jakbym właśnie popełniała przestępstwo, zresztą jak za każdym razem, gdy zamiast ćwiczyć i dbać o figurę, jadłam lody i słodycze.

Po kilku minutach siedziałam w pokoju brata i walczyłam sama ze sobą.
- Kochana, to śmietankowe, twoje ulubione. - Nagle brunet klęknął tuż przede mną, biorąc moje ręce w swoje. - Co się dzieje siostra? Jesteś jakaś nie obecna.

- Nic... dzięki, za lody. - Szybko odwróciłam głowę, bo w oczach znów pojawiły się zdradzieckie łzy. 

- Czemu kłamiesz? Przecież nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Co, królowej już brat nie jest potrzebny?!- Słysząc ironię w jego głosie gwałtownie wstałam i z furią zaczęłam krzyczeć. Tak po prostu, na środku pokoju. Jeremi patrzył na mnie z szokiem, kiedy mną wciąż targały negatywne emocje.

- A czy ktoś do cholery pytał czy ja tego chce? Inaczej, czy ktoś zapytał czego ja chce?! Od dzieciństwa nic mi nie wolno. Żyję jak zwierzę w złotej klatce, pokazywana tylko na ceremoniach i starannie chowana na co dzień. Nie mogę iść do sklepu, nie mogę iść na miasto czy na imprezę. Przecież ja nawet miałam nauczanie domowe całe swoje życie, podczas gdy ty i Vanessa żyliście i żyjecie jak normalni obywatele... - aby się trochę wyładować złapałam wazon i rzuciłam całą siłą w podłogę. - Rozumiesz?! Jestem marionetką w rękach naszej matki, nigdy idealną, którą wiecznie trzeba poprawiać... - roztrzęsiona nagłym wybuchem, zsunęłam się po ścianie i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili poczułam, że brat usiadł obok mnie. 

- Zawsze zastanawiało mnie jak to wytrzymujesz... Te wszystkie obowiązki, zakazy, nakazy. Nigdy tego nie rozumiałem, ale sądziłem, że ty to akceptujesz. Zawsze przykładna, oddana matce, jej słowom, a mimo to zawsze miałaś czas dla nieznośnego, młodszego rodzeństwa. Dwie totalne sprzeczności.

- Zbuntowałam się dwa razy w życiu: w wieczór kiedy poszedłeś na pierwszą imprezę i w momencie kiedy Vanessa już legalnie mogła wyjść... ale to było bezsensu. - Jeremi objął mnie delikatnie, więc położyłam głowę na jego ramieniu. - Zresztą za każdy przejaw nieposłuszeństwa byłam srogo karana więc nie opłacało się to. - dodałam już szeptem.

Nagle zapadła cisza, które przerwało delikatne pukanie do drzwi. Mój brat zerwał się od razu na równe nogi i podbiegł do drzwi.
- Witaj braciszku! Jesteś sam czy Margaret? I czy widziałeś Anę?

- Może wejść czy ją wyrzucić? - zanim zdążyłam się odezwać w drzwiach zobaczyłam głowę dziewczyny.

- O cholera, co tu się stało? Ana? - wstałam pospiesznie i uśmiechnęłam się do siostry.

- Szukałaś mnie? Co tam? - rodzeństwo stało bez słowa. Jeremi wyglądał na mocno zmartwionego, za to Vanessa na zszokowaną.

- Szukałam, ale to teraz nie ważne. Braciszku nalej nam winka, chyba czas się trochę odstresować.

Z wdzięcznością przyjęłam pełną lamkę czerwonego wina i nie czekając na rodzeństwo wypiłam ją jednym duszkiem. 

- Nie wiedziałam, że tak potrafisz... Chłopie dolej jej! Królowa nie może czekać! - Tą lampkę wypiłam już w tempie nadanym przez moją siostrę, więc również po kilkudziesięciu sekundach była już pusta. 

- Upijemy się dzisiaj? Matka przyjedzie dopiero na twoje urodziny Ana, więc nawet nie zauważy. - Mój brat jednak wyglądał jakby wpadł na inny pomysł. Przyglądał nam się w milczeniu by po chwili zdradziecko się uśmiechnąć.

- Dziewczyny czas zaszaleć. Idziemy do klubu, świętować urodziny Any.

I nie wiem czy to przez wino, czy przez chęć spełnienia swojego marzenia, ale uznałam to za świetny pomysł, który musimy zrealizować. Dlatego patrząc na swoje milczące rodzeństwo uśmiechnęłam się szeroko

- Zróbmy to

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro