Rozdział I
Wdech, wydech, wdech, wydech...
- Ana, podnieś dziecko tą głowę! I wciągnij ten brzuch, przytyłaś czy co? - szybko zastosowałam się do poleceń, unikając odpowiedzi. - Trzeba ci będzie odpowiednią dietę przygotować. Unieś ręce na wysokość barków! - niska blondynka chodziła wciąż wokół mnie pokazując to, co według niej jest do poprawy. Patrzyłam niemo w lustro zastanawiając się czy to jeszcze ja. Szczupłe ciało odziewała czarna, gładka tkanina, delikatny rozporek z jednej strony uwydatniał moje długie nogi. Cicho westchnęłam myśląc o tym co mnie czeka. - No powiedzmy, że jestem zadowolona z efektu. Proszę do jutra zająć się poprawkami, a ty przebierz się i idź na basen. To zawsze robi cuda. - nie czekając na odpowiedź, kobieta wyszła z pomieszczenia. Widziałam spojrzenia krawcowych więc tylko pochyliłam głowę.
- Panienka nie przytyła, a wręcz schudła. - usłyszałam cichutki głosik.
- Ale z moją matką się nie polemizuje. Nie jestem idealna, więc musi to zmienić. - stłumiłam ciche westchnięcie. Szybko przebrałam się w swoje ubrania, zastanawiając się czy matka zdaje sobie sprawę, że z każdym dniem coraz bardziej nienawidzę takiego życia.
A jest ono wyjątkowo przewidywalne i nudne. Zaplanowany jest każdy mój krok i dzień, każdy mój ruch ma uzasadnienie, każde skinienie głową ma swój sens. Moją rękę już dawno obiecano jakiemuś młodemu księciu z innego, bogatego kraju, zaplanowano imiona moich przyszłych dzieci. Moje uczucia nigdy nic nie znaczyły... w sumie to ja nic nie znaczę. Ważna jest moja rodzina, mój tytuł królewski i wizerunek. Tylko to tak naprawdę ma znaczenie.
Pomału skierowałam się w stronę naszego basenu. Wiedziałam, że matka znajdzie czas na to, żeby sprawdzić, czy wykonałam jej polecenie.
- O kogo my tu mamy. Witam Wasza Wysokość. - wysoki, młody brunet lekko się ukłonił gdy tylko mnie zobaczył. Niewiele myśląc rzuciłam w niego strojem kąpielowym, chłopak jednak, ze śmiechem złapał go w locie. - No już mała, nie denerwuj się. Co słychać siostrzyczko?. - Z uśmiechem objęłam Jeremiego wskazując mu budynek.
- Miałbyś ochotę na mały wyścig? No chyba, że boisz się, że cię pokonam. - Braciszek uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Przypomnij mi bo chyba mam sklerozę. Czy ty kiedykolwiek ze mną wygrałaś w pływaniu?
- Nie... ale dzisiaj to będzie ten dzień. To co za 5 minut? A i jeszcze jedno... Jeśli znajdziesz gdzieś Vanessę, powiedz jej, że czeka ją rozmowa ze mną. - Brat spojrzał na mnie nawet nie udając zaskoczenia. Nasza najmłodsza siostra była niezłym ziółkiem i uwielbiała przyprawiać naszą matkę o zawał średnio dwa razy dziennie.
- Co tym razem młoda zrobiła? - Westchnęłam po raz tysięczny tego dnia.
- Co wy zrobiliście... Ta wasza ostatnia impreza nie przypadła rodzicom do gustu. Podobno nawet jak na was to przesadziliście i cytując " przekroczyliście wasze granice wynikające z królewskiego nazwiska" - mówiąc to zrobiłam cudzysłów w powietrzu. Zamiast tłumaczeń do moich uszu dotarł śmiech chłopaka.
- Ciągle zapominam, że nasze granice są inne niż twoje siostrzyczko. Wiesz, że graliśmy w butelkę? Więc dokładnie to, co robią ludzie w naszym wieku siska. Nie zrobimy nic, co mogłoby by ci zaszkodzić wstąpić na tron, spokojnie. - Jeremi nagle spoważniał. - Naprawdę nie musisz się martwić, jesteśmy po twojej stronie... - mówiąc to przytulił mnie, ale ja nagle zaczęłam płakać w jego ramionach. Miałam wszystko, a jednak byłam tak bardzo nieszczęśliwa. I żałosna.
- Ana? Co się stało? - Pokręciłam głową. Wiedziałam, że nie mogłam powiedzieć na głos to co miałam w głowie. Zamiast tego odsunęłam się od brata i biorąc głęboki wdech ponownie wskazałam basen.
- Chodźmy już. Mam całe 3 dni na zrzucenie kilka kilogramów. - zdążyłam zrobić krok kiedy chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, tak bym mogła znów znaleźć się w jego objęciach.
- Kto do jasnej cholery powiedział, że musisz schudnąć? Kobieto jeszcze moment a wylądujesz w szpitalu! - Odwróciłam lekko głowę, ale Jeremy chwycił mój podbródek zmuszając żebym na niego popatrzyła. - Chyba cię trochę ostatnio zaniedbywałem. Chodź idziemy do mojego pokoju. Mam lody i wino, więc to co lubisz, a dzisiaj matka już nie będzie cię ścigać. Widziałem jak dostała pilny telefon i wraz z ojcem pojechali na miasto. Pakowała walizki, więc dzisiaj mamy ją z głowy. Idziemy, no już! Korzystamy z twojego wolnego dnia! - Nawet nie protestowałam, tylko posłusznie szłam za młodszym bratem, mimowolnie myśląc o konsekwencjach tego czynu. Czułam się jakbym właśnie popełniała przestępstwo, zresztą jak za każdym razem, gdy zamiast ćwiczyć i dbać o figurę, jadłam lody i słodycze.
Po kilku minutach siedziałam w pokoju brata i walczyłam sama ze sobą.
- Kochana, to śmietankowe, twoje ulubione. - Nagle brunet klęknął tuż przede mną, biorąc moje ręce w swoje. - Co się dzieje siostra? Jesteś jakaś nie obecna.
- Nic... dzięki, za lody. - Szybko odwróciłam głowę, bo w oczach znów pojawiły się zdradzieckie łzy.
- Czemu kłamiesz? Przecież nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Co, królowej już brat nie jest potrzebny?!- Słysząc ironię w jego głosie gwałtownie wstałam i z furią zaczęłam krzyczeć. Tak po prostu, na środku pokoju. Jeremi patrzył na mnie z szokiem, kiedy mną wciąż targały negatywne emocje.
- A czy ktoś do cholery pytał czy ja tego chce? Inaczej, czy ktoś zapytał czego ja chce?! Od dzieciństwa nic mi nie wolno. Żyję jak zwierzę w złotej klatce, pokazywana tylko na ceremoniach i starannie chowana na co dzień. Nie mogę iść do sklepu, nie mogę iść na miasto czy na imprezę. Przecież ja nawet miałam nauczanie domowe całe swoje życie, podczas gdy ty i Vanessa żyliście i żyjecie jak normalni obywatele... - aby się trochę wyładować złapałam wazon i rzuciłam całą siłą w podłogę. - Rozumiesz?! Jestem marionetką w rękach naszej matki, nigdy idealną, którą wiecznie trzeba poprawiać... - roztrzęsiona nagłym wybuchem, zsunęłam się po ścianie i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili poczułam, że brat usiadł obok mnie.
- Zawsze zastanawiało mnie jak to wytrzymujesz... Te wszystkie obowiązki, zakazy, nakazy. Nigdy tego nie rozumiałem, ale sądziłem, że ty to akceptujesz. Zawsze przykładna, oddana matce, jej słowom, a mimo to zawsze miałaś czas dla nieznośnego, młodszego rodzeństwa. Dwie totalne sprzeczności.
- Zbuntowałam się dwa razy w życiu: w wieczór kiedy poszedłeś na pierwszą imprezę i w momencie kiedy Vanessa już legalnie mogła wyjść... ale to było bezsensu. - Jeremi objął mnie delikatnie, więc położyłam głowę na jego ramieniu. - Zresztą za każdy przejaw nieposłuszeństwa byłam srogo karana więc nie opłacało się to. - dodałam już szeptem.
Nagle zapadła cisza, które przerwało delikatne pukanie do drzwi. Mój brat zerwał się od razu na równe nogi i podbiegł do drzwi.
- Witaj braciszku! Jesteś sam czy Margaret? I czy widziałeś Anę?
- Może wejść czy ją wyrzucić? - zanim zdążyłam się odezwać w drzwiach zobaczyłam głowę dziewczyny.
- O cholera, co tu się stało? Ana? - wstałam pospiesznie i uśmiechnęłam się do siostry.
- Szukałaś mnie? Co tam? - rodzeństwo stało bez słowa. Jeremi wyglądał na mocno zmartwionego, za to Vanessa na zszokowaną.
- Szukałam, ale to teraz nie ważne. Braciszku nalej nam winka, chyba czas się trochę odstresować.
Z wdzięcznością przyjęłam pełną lamkę czerwonego wina i nie czekając na rodzeństwo wypiłam ją jednym duszkiem.
- Nie wiedziałam, że tak potrafisz... Chłopie dolej jej! Królowa nie może czekać! - Tą lampkę wypiłam już w tempie nadanym przez moją siostrę, więc również po kilkudziesięciu sekundach była już pusta.
- Upijemy się dzisiaj? Matka przyjedzie dopiero na twoje urodziny Ana, więc nawet nie zauważy. - Mój brat jednak wyglądał jakby wpadł na inny pomysł. Przyglądał nam się w milczeniu by po chwili zdradziecko się uśmiechnąć.
- Dziewczyny czas zaszaleć. Idziemy do klubu, świętować urodziny Any.
I nie wiem czy to przez wino, czy przez chęć spełnienia swojego marzenia, ale uznałam to za świetny pomysł, który musimy zrealizować. Dlatego patrząc na swoje milczące rodzeństwo uśmiechnęłam się szeroko
- Zróbmy to
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro