Chapter 4
Obudziłam się czując na swojej talii coś ciężkiego, była to ręka tego kutasa Ashtona.
Próbowałam ją z siebie ściągnąć ale kiepsko mi to szło więc zaczełam krzyczeć.
-Ashton!!-krzyczę żeby go obudzić, po chwili czuje że zaczyna się budzić.
-Możesz do cholery nie krzyczeć?!-warknął na mnie.
-Było mnie nie trzymać-wkurwia mnie niesamowicie.
-Dzisiaj mnie nie będzie więc masz słuchać chłopaków.
-I co jeszcze mam robić?!-warczę zła bo nie powinien mi rozkazywać.
W jednej chwili czuje że przygniata mnie do łożka i mówi:
-Słuchaj suko, albo będziesz mnie słuchać albo pożałujesz!-krzyczy.
-Co mi zrobisz? Zabijesz mnie? Proszę bardzo nie zależy mi, wolę śmierć niż życie z takimi debilami jak wy!
-Uważaj o co prosisz- mówi już spokojniej wstając ze mnie i wychodząc z pokoju.
Po kilku minutach leżenia wstaje i kieruje się w strone toalety.
Wykonuję w niej poranne czynności i po 30 minutach wracam do pokoju w samym ręczniku.
Nie mam swoich ubrań więc pożyczam coś z garderoby Ashtona.
Gotowa schodzę do kuchni by coś zjeść.
Zastaje w niej wszystkich oprócz Asha.
Nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi, ponieważ są zajęci rozmową na temat jakiś aut.
Podzchodzę i zaczynam szperać w szafkach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Znajduje płatki czekoladowe więc postanawiam je zjeść,wyciągam jeszcze tylko mleko i miskę.
Gdy chcę spróbować nagle naskakuje na mnie Luke.
-Co ty kurwa robisz?!-krzyczy.
-Jem?-pytam i patrzę na niego jak na głupka.
-Ale co jesz? To są moje płatki i nikt nie ma prawa kurwa ich jeść!
-Ogarnij dupe to tylko płatki!-krzyczę rzucając miską w niego ale nie trafiam.
Patrzy na mnie morderczym wzrokiem a ja przestraszona zaczynam uciekać do mojego tymczasowego pokoju zamykając się na klucz.
Luke dobija się jeszcze chwile do drzwi krzycząc coś lecz ja nie słucham.
Gdy walenie ustaje kładę sie na łóżko i zaczynam rozmyślać jak się stąd wydostać.
Po około godzinie mam już gotowy plan i zaczynam go powoli realizować.
Pokój znajduje się na piętrze więc potrzebuję jakiś rzeczy żeby zrobić ''line''.
Wchodzę do garderoby i zaczynam mocno związywać koszule Ashtona.
Po kilku minutach mam już gotową line.
Wchodzę z nią na balkon i do barierki przywiązuje jeden koniec a drugi przerzucam.
Spoglądam w dół i nagle odzywa się mój lęk wysokości.
Na nogach jak z waty przechodzę na drugą stronę balustrady.
Spoglądam jeszcze w dół i zaczynam powoli schodzić.
Gdy jestem w połowie drogi nagle słysze jakby rozrywanie materiału.
Patrzę w góre ale jest już za późno, bo zaczynam spadać.
Chcę krzyczeć ale się powstrzymuje bo nie chce żeby ktoś mnie usłyszał.
Z cichym hukiem spadam na twardą ziemie.
Chcę szybko się podnieść lecz czuje ból w kostce.
Z trudem się podnoszę i zaczynam kuśtykać w stronę bramy.
Odwracam się żeby upewnić się czy nikogo za mną nie ma.
Gdy chcę się odwrócić spowrotem nagle uderzam w coś a raczej kogoś.
Przestraszona podnoszę wzrok i zamieram.
Przede mną stoi wkurwiony...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro