Część 2
NA WSTĘPIE PRZEPRASZAM, ŻE LOUIS BĘDZIE TAKI W STOSUNKU DO JAY. BYŁA WSPANIAŁĄ KOBIETĄ I WSZYSCY ZA NIĄ TĘSKNIMY, ALE PO PROSTU TERAZ LOU JEST TAKĄ POSTACIĄ. ALE BEZ OBAW ZMIENI SIĘ.
- Louis! Gdzie się wybierasz?- z dołu usłyszał głos swojej matki.
Wywrócił oczami zdenerwowany.
- A co cię to obchodzi?- odkrzyknął.
- Nie wiem... MOŻE PO PROSTU JESTEŚ MOIM SYNEM!
- Przestań się drzeć, kobieto! Idę na randkę!- powiedział zapinając swoje eleganckie spodnie.
Stwierdził, że Marcel jest takim typem osoby, której zaufanie łatwiej będzie zdobyć zgrywając kulturalnego i szarmanckiego. No bo proszę... Popatrzcie na niego! Popsikał się dezodorantem i perfumami z CK. Na lekko umięśnione ramiona zarzucił białą koszulę i zapiał ją zostawiając u góry rozpięty guzik. Wszedł do swojej własnej łazienki i układając trochę swoje włosy stwierdził, że wygląda choć trochę jak chłopak w typie Marcela. Umył dokładnie zęby i wrócił do pokoju by wziąć wszystkie rzeczy, których będzie potrzebował. Na jego liście znalazł się portfel, telefon, no i oczywiście gumki. Przecież po to tam idzie. Zbiegł na dół i założył swoje Vansy wyjątkowo dzisiaj ze skarpetkami. Bez słowa skierowanego do swojej matki wyszedł z domu. Sprawdzając godzinę na zegarku na swoim nadgarstku przyspieszył tempa bo zostało mu tylko kilka minut, a dom Styles' a jest co najmniej 10 od niego. Przeszedł kilka metrów i wyciągnął ze swojej kieszeni telefon by na wszelki wypadek wysłać do Marcela wiadomość, że się spóźni. Ledwo co go odblokował zderzył się z twardym ciałem i upadł na ziemię przygniatając drugą osobę. Podniósł głowę z klatki piersiowej chłopka, z którym się zderzył i znieruchomiał. Ładne oczy, takie zielone jak żaba... ~ pomyślał.
- Oops...- wyszeptał zielonooki.
- Hi!- zachichotał.- Wybacz, że na ciebie wpadłem- zaczął się podnosić z chłopaka.
- Powinienem patrzeć przed sie-
Zamilkł kiedy zobaczył chłopaka przed sobą chłopaka. Był gorący, chociaż nie. To za mało powiedziane. Był najgorętszym chłopakiem, którego Louis kiedykolwiek widział. Zaczynając od jego śmiesznych butów, poprzez czarne spodnie z dziurami na kolanach, które wyglądały jak jego druga skóra przez co ciekawie opinały się na kroczu, które częściowo zakrywała biała koszulka z "The Rolling Stones". I wreszcie najpiękniejsze dzieło tego na górze, jego twarz. Pełne, różowe usta, gładkie policzki, lekko za duży nos (który i tak nie przeszkadzał Louisowi, bo... i tak był piękny) i te kocie oczy. Zielone jak świeżo skoszona trwa albo jak nowo wyrośnięte liście. Louis nawet nie przejmował się czy takie słowa istnieją. A to wszystko okalające krótkie brązowe loczki, zapewne pachnące czekoladą i miękkie jak mały kotek. Mój Boże! Skąd takie porównania?!
- W-wszystko w porządku?- zapytał się zachrypniętym głosem łudząco podobnym do głosu Mar-
CO? Louis spojrzał na twarz chłopaka jeszcze raz. Kolor włosów zgadzał się, rysy twarze w sumie podobne, niemalże takie same.
- Marcel?- spytał niepewnie.
- Mmm... N-nie. Tak właściwie to jestem od niego- "nie-Marcel" podrapał się po karku.
- Nie rozumiem.
- Jesteś L-louis Tomlinson?
- Tak, przynajmniej jak patrzyłem w lustro kilka minut temu byłem nim.
- Ja jestem Harry Styles, b-brat Marcela. Wysłał mnie w zastępstwie, bardzo źle się poczuł.
- Brat? Nigdy cię nie widziałem.
- Tak, mieszkam w Londynie, teraz przyjechałem w odwiedziny.
Louis zamyślił się na chwile. To bardzo komplikowało jego plany. Chociaż... takiego ciała nie można zmarnować. Wydaje się zupełnie inny niż jego brat więc może z nim pójdzie prościej.
- No dobra. Czyli teraz muszę zabrać ciebie na naszą randkę?- uśmiechnął się.- Nie uważasz, że twojemu bratu będzie z tego powodu przykro.
- Nie. Myślę, że sobie z tym poradzę... Znaczy się ON sobie z tym poradzi- zarumienił się.
- Uroczy jesteś... W takim razie proszę za mną, Panie Styles.
***
- Nie wierzę! Na prawdę zabrałeś mnie do wesołego miasteczka?- Harry chwycił go za rękę i zaczął podskakiwać.
- Jak widać, mały- zaśmiał się, po czym spoważniał gdy zobaczył jak się patrzy na niego Harry... z góry.
- Mały? Odezwał się ten gigant!- oparł swoje dłonie na biodrach.
- Wiesz, zaoszczędziłem wzrost na coś innego, coś co potrafi sprawić dużo przyjemności- wymruczał Harry' emu do ucha.
- Przekonamy się, Tomlinson- drugi odpowiedział, po czym jak gdyby nic potruchtał do kas.
Szatyn nadal stał w miejscu nie mogąc uwierzyć w to co powiedział Harry. Oh, tak... zdecydowanie lubi tego chłopaka.
KRÓTKIE, ALE COŚ TAM JEST 😂W NASTĘPNYM CAŁA RANDKA.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro