ROZDZIAŁ 8
SHANE
— Czemu jeszcze nie zaczynamy? — Niespodziewanie dochodzi nas głos Młodocianej Babci. Ale jak to? Skąd?
Odwracamy się, a wtedy zauważamy, że na ekranie w rogu ściany pojawia się wspomniana zawodniczka w obecności prowadzącego. Ten uśmiecha się, jakby brał udział w reklamie pasty do zębów, i trzyma w ręku mikrofon.
— Chętnie zobaczymy, jak zmierzasz się z tymi wszystkimi śmiercionośnymi przeszkodami, używając zegarka, ale mój pokazuje, że teraz pora na parę super hiper ekstra ogłoszeń. Cieszysz się, że możesz wziąć w tym udział razem ze mną? — Wykonuje energiczny gest ręką.
Skąd tam się nagle wzięło konfetti? W każdym razie wystrzeliwuje w obecności dźwięków wyjętych niczym z taniej gry, w której udało ci się przejść następny poziom. Kolorowe skrawki opadają na postacie z ekranu, Młodociana przewraca oczami, a prowadzący strzepuje parę z nich z ramienia.
— Mogę już iść, a ty będziesz w tym czasie to swoje tam ogłaszał? — mówi, zerkając na niego kątem oka. Słysząc to, zaczynam się śmiać.
— Nie. — Szturcha ją, nie przestając się uśmiechać. Ta w odpowiedzi jedynie wzdycha. — W pierwszej kolejności chcieliśmy podziękować naszym sponsorom, których zaraz wam przedstawimy! — Gdy to mówi, od razu oczami wyobraźni widzę, jak na ekranach telewizorów pojawiają się reklamy proszku do prania czy jakiegoś majonezu. — Przypominamy również o śledzeniu nas na facebooku, instargamie, a także o pobraniu specjalnej aplikacji! Ta oferuje wam naprawdę wiele niespodzianek. Od razu wam zaspoileruję, że serio warto! — Puszcza oczko do kamery. — A teraz pytanie do naszej zawodniczki: Jakie są twoje dotychczasowe uczucia? — Podstawia jej mikrofon.
— Może łatwiej by mi było powiedzieć, gdybym zdążyła już coś przeżyć. Nie wiem... — odpowiada jedynie, na co prowadzący drapie się po głowie.
— Dobre spostrzeżenie. — Puszcza jej strzałkę. — W takim razie nie zabieram ci czasu i powodzenia!
Wkrótce zawodniczka pozostaje sama na torze. Uważnie analizuje pierwszą przeszkodę, układając w głowie plan działania. Czy jej się powiedzie? Ile szans wykorzysta? Jaka jest umiejętność jej zegarka? Tego dowiecie się już za chwilę! Proszę o werble...
Całkiem nieźle mi idzie bycie prowadzącym... W głowie.
Staję bliżej wielkiej, przeszklonej ściany, by wyraźniej przyjrzeć się polu, na którym będzie rozgrywać cała akcja. Część przeszkód wydaje się poruszać bardzo szybko, można powiedzieć, że dla przeciętnego człowieka są niemalże nie do przejścia. Ledwo mój wzrok jest w stanie za nimi nadążyć, przez co trudno mi je dokładnie zidentyfikować. Inne wręcz przeciwnie — zachowują się, jakby miały być torem przeszkód dla przedszkolaka.
Pierwsza zasadzka czekająca zawodniczkę to cała masa maszyn, które kręcą się niczym wałek. Taki ogromny, sterowany przez robota napędzanego silnikiem rakiety. No i z kolcami. Na robienie ciasta by się nie nadawał. Dziewczyna od razu używa swojego czarnego zegarka ze świecącymi, czerwonymi wzorami. Gdybym przyjrzał im się wcześniej, o wiele łatwiej byłoby mi zgadnąć, jaką dodatkową umiejętność skrywa. Tak, to zdecydowanie byłoby bardziej pomocne niż wymyślanie dziwnych ksyw i zastanawianie się nad tym, czy ćwieki na jej ubraniu są kujące...
Wracając, zawodniczka zdaje się wyminąć "wałki" szybko, a jednocześnie ze spokojem, niemalże spacerkiem. Jej zachowanie, gesty zdają się być wręcz nieadekwatne do gwałtowności poruszających się maszyn. Ale trzeba przyznać — wygląda to efektownie.
Gdy ma pokonać kolejną przeszkodę, na jej twarzy pojawia się... zniecierpliwienie? Faktycznie, ogromny sześcian wydaje się odsuwać powoli, ale bez przesady. Z naszego punktu widzenia to wygląda na ułatwienie. Ta jednak znów naciska tarczę zegarka. Zapewne chce anulować jego działanie. Bryła odsuwa się leniwie, ociężale. Dzieje się to na tyle powoli, że łatwo stracić czujność — zupełnie tak jak przy oczekiwaniu aż grzanka wyskoczy z opiekacza. To właśnie się dzieje, bo gdy sześcian otwiera drogę dla zawodniczki, jakby znikąd wyskakują ostrza. Czy te szpiczaste przeszkody mają być ironicznym nawiązaniem do stroju zawodniczki? Ta przez chwilę zdaje się być sparaliżowana, ale tylko na chwilę, bo potem szybko reaguje i stara się wskoczyć na pułapkę. Udaje jej się to, jednak nogą nieco zahacza o jedną z igieł. Rana faktycznie pojawia się w tym miejscu, wydaje się być dość głęboka.
Czy to sprawia Młodocianej prawdziwy ból, a może to tylko trik, by zdarzenie wywoływało więcej emocji u widzów?
Spoglądam na resztę zebranych. Blondi zdaje się być trochę zmartwiona, ale jednocześnie zaciekawiona. Napiera dłońmi na szybę, rytmicznie stukając o nią palcem wskazującym. Zauważam, że jeden z jej kucyków jest prawie rozwiązany... Może potem jej powiem. Drugi zawodnik (sami wiecie, czego nie chcę wypowiadać w myślach)przygryza wargę z niezadowoleniem. Nieświadomie pociera swoje ramię, wciąż nie odrywając wzroku od toru. Czy wie coś, o czym nie wie reszta?
To bardzo możliwe, w końcu potrafi cofać czas.
Znów patrzę w stronę Młodocianej. Naprawdę żałuję, że teraz nie mogę nie mogę zobaczyć wyrazu jej twarzy, może to by była jakaś wskazówka? Zawodniczka zerka w stronę rany i zaciska pięść. Mam wrażenie, że oddycha głośno, wprawiając w wyraźny ruch klatkę piersiową. Potem pędzi w stronę następnej przeszkody. Boli mnie coś w nodze, gdy widzę, że biega z tą raną, a ona zachowuje się, jakby wszystko było w porządku. Automatycznie mam ochotę złapać się w tym miejscu, ale się powstrzymuję. Dziewczyna naciska zegarek i zaczyna wymijać ostrza, które do połowy wbite w podłoże przesuwają się z dużą prędkością na różne strony. Mimo że nie mogę się szczegółowo przyjrzeć jej twarzy, zauważam, że ma w sobie teraz mnóstwo determinacji. To zdaje się wręcz bić z każdego jej ruchu, gestu. Mimo to tuż przed połową potyka się. Przez chwilę nie może się podnieść, a potem... Staje na rękach. Omija piły i jest gotowa by iść dalej.
Zaraz, co?
Rozglądam się po zawodnikach, którzy znajdują się koło mnie: Blondi szeroko otwiera buzię, a jej oczy z niedowierzaniem wpatrują się w tor. Kowboj bardziej próbuje ukrywać jego zaskoczenie.
W tej chwili wszyscy zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z nie byle jaką zawodniczką.
Tą jeszcze czeka ospale poruszająca się ściana, więc na chwilę staje na nogach i odwraca działanie zegarka, ale gdy tylko ściana się odsuwa, ponownie naciska tarczę. Wygląda na to, że po ostatnim wypadku już nauczyła się większej ostrożności. Spod blachy wysuwa się wielkie, metalowe pudło gotowe ją zamknąć. Ta łapie się jednego z boków, a gdy skrzynia się zamyka, puszcza je, aby wskoczyć na przedmiot. Kiedy jest już w bezpiecznym miejscu, kuca, dotykając się w zranione miejsce.
Ostatnia pułapka za nią.
Po tym wszystkim, jakby nigdy nic, naciska zegarek i nieśpiesznym krokiem udaje się w stronę windy. Mimo jej pozy widać, że stara się nie nadużywać zranionej nogi.
Moje myśli ponownie wracają do tego, w jaki sposób ta zawodniczka umie manipulować czasem. Skoro szybkie przeszkody nie sprawiały jej kłopotu, a te spokojniejsze ją niecierpliwiły, czy to znaczy, że jej umiejętność jest podobna do mojej? Oby nie taka sama! To by było takie nieoryginalne i... No po prostu też chciałbym być wyjątkowy! Czy proszę o zbyt wiele?
***
CASIE
Drzwi białej windy otwierają się, a wtedy przed naszymi oczami pojawia się zawodniczka. Gdy widziałam, jak przeszła tor, zwątpiłam, czy mam chociaż drobną szansę na wygraną... Ale zaraz. O czym tak właściwie jest ten program?
— Całkiem nieźle ci poszło — mówi jeden, zsuwając uśmiechniętą chustę z ust. Jego złote oczy zdają błyszczeć z ekscytacji.
— Ta... Dzięki — odpowiada tamta bez przekonania i od niechcenia wykonuje gest ręką. Następuje chwila ciszy.
— A więc... Jaka jest umiejętność twojego zegarka? — Drugi zaczyna temat, z trudem ukrywając jego nieodparte zaciekawienie. Jednak nie oszukujmy się: kogo z nas to nie interesuje?
— Może... Umiesz się przyśpieszać? — sugeruję, poprawiając kucyka, który wcześniej mi się rozplątał. Na te słowa chłopak, któremu nadal nie mogę zapomnieć, że o mało co nie rąbnął twarzą o scenę, wydaje się być jakiś nieswój... Czyżby myślał podobnie? A może powiedziałam coś, co mu nie podpasowało?
— Nie, wręcz przeciwnie. To świat się spowalnia dla mnie — prostuje nasze spostrzeżenia. Spogląda na nas, przy okazji bawiąc się ćwiekami na swoim ubraniu. Ja i chłopak, który umie cofać się w czasie zerkamy na nią pytającym wzrokiem, gdy nagle słyszymy wołanie ostatniego zawodnika:
— No tak! Przecież to oczywiste! — Jego wyraz twarzy mówi: "Jakim cudem wpadłem na to dopiero teraz? " .
Wzrok każdego z nas przenosi się na niego. Ten odwraca zmieszane spojrzenie i zaczyna bawić się palcami.
— Znaczy, bo ten, no... To by tłumaczyło dlaczego twoje ruchy są takie spokojne i że ten... Tak się niecierpliwiłaś...? — Mimo że jego usta są zakryte czarną chustą, jestem pewna, że teraz układają się w nieśmiały wyszczerz. Po prostu to wiem. Przez chwilę jeszcze na niego patrzymy. Kręcę głową rozbawiona, mając już pewne podejrzenia wobec tego gościa.
Przypominam sobie jednak jeszcze jeden nęcący aspekt odnośnie tego, co przed chwilą działo się na torze. Przez chwilę waham się, czując, jakby wypowiedziane przeze mnie słowa miałyby ważyć tonę, ale ostatecznie się przełamuję:
— Czy to... To jest realny ból? — Niepewnie wskazuję na zranioną nogę dziewczyny.
Na moment nastaje cisza. Zawodniczka odwraca głowę, przeczesując parę kosmyków za ucho, po czym wzdycha.
— Tak, zdecydowanie — odpowiada w końcu. Jeden z chłopaków niewyraźnie kiwa głową, zaciskając dłoń na rękawie zielonej koszuli. Skąd on może to wiedzieć?
— Skoro tak, czy istnieje szansa, że podczas tego programu my możemy...? — Drugi urywa w połowie zdania. Jego wzrok ucieka od naszych spojrzeń.
Wszyscy patrzymy po sobie. Znów następuje nieprzyjemna, wręcz męcząca cisza. A jeśli to prawda? W takim wypadku nawet nie chcę myśleć o tym ile razy każdy dziś z nas mógłby...
— Nie, nie. Przecież to tylko jakiś durny program mający dostarczyć rozrywki. W grach VR nic nie może nam się stać, więc dlaczego tutaj? Po prostu ta gra musi być zrobiona dobrze, żeby przekonywała widzów. — W końcu odzywa się zawodnik, który ponownie nasuwa uśmiechniętą chustę na twarz. Mimo spokojnej mowy ciała, jego głos nie wydaje się być zbyt przekonujący.
Koniec końców dobrze wiemy, że każdy z nas potrzebował to usłyszeć. Zgodnie kiwamy głowami, licząc, że te przypuszczenia są prawdziwe.
Przenoszę wzrok na zawodniczkę. Do tej pory nie opuściła windy i opiera się o ścianę, unosząc zranioną nogę. Pytanie brzmi, czy jest jedynie zraniona, czy może wydarzyło się coś więcej, o czym dziewczyna nam nie mówi? Z trudem powstrzymuje grymas na twarzy. Może ktoś powinien jej pomóc?
— Twoja noga nie wygląda najlepiej, może mogłabym pomóc ci w... — Zanim zdążam na dobre podejść, ta odpycha mnie.
— Nie potrzebuję twojej pomocy. Nikogo z was. To, co w ogóle się wcześniej wydarzyło, to jakaś pomyłka — mówi nieco uniesionym tonem. Potem jakby się reflektuje i masuje czoło, próbując opanować emocje.
— Jaka pomyłka? — odzywa się chłopak w uśmiechniętej chuście, patrząc na zawodniczkę zdziwionym wzrokiem.
Ta jednak już się nie odzywa i kuśtykając, kieruje się w stronę stalowych, otwieranych automatycznie drzwi. W ten sposób udaje się do innego przedziału. Przez pewien czas pozostajemy w milczeniu.
— Myślicie, że to pod wpływem presji? — pyta chłopak, którego czarny strój od razu przywodzi mi na myśl Edda.
— Jeśli tak, to skoro zachowuje się w ten sposób już podczas pierwszego odcinka... — zaczyna drugi.
— Strach się bać co będzie dalej.
***
SHANE
Wchodzę do windy, która porusza się ze sporą prędkością. Trochę mi to przypomina podróże na motocyklu, ale tylko odrobinę. Brakuje swobody, przestrzeni, widoków, panowania nad tym, co się dzieje... Mija chwila i już jestem na miejscu. Ciekawe, co mnie czeka. Każdy z torów był zupełnie inny i dopasowany do umiejętności zegarka poszczególnego zawodnika. Co takiego szczególnego mogli wymyślić dla mnie?
Biorę głęboki wdech i nie przedłużając, wysiadam.
Przede mną stoi pole pełne szybko przemieszczających się przeszkód. Niczym w wesołym miasteczku, albo na świątecznych przecenach, wszystko dzieje się w nieustępliwym tempie. Pierwsze z kolei są sznurki, które zwisając z góry, poruszają się na wszelkie możliwe strony. Pamiętając pułapkę z toru Galaktycznego Kowboja domyślam się, że będą próbowały mnie złapać.
A więc muszę być szybszy i precyzyjniejszy od nich.
Niechętnie już na samym początku używam zegarka, ale wiem, że nie mam wyjścia. Nie widzę możliwości, bym mógł to wyminąć bez żadnej pomocy. Znów czuję się lekki, zupełnie jakby grawitacja zaczęła przypominać tą na księżycu. Wymijam wszystkie linki, napawając się szybkością, jaką mogę osiągnąć, gdy nagle przed moimi oczami wyrasta ściana. Szlag by to! Odruchowo zaczynam się stresować, moje serce niemalże staje, a ja sam zalewam się nieprzyjemnym gorącem. Próbuję się gwałtownie zatrzymać, jednak przy takiej prędkości to nie takie proste. Moje palce u stóp lekko uderzają o mur. Przygryzam wargę, żeby nie syknąć z bólu. Dłońmi opieram się na przeszkodzie, co jak mniemam, pomogło mi w niezłamaniu sobie nosa. To jest właśnie różnica pomiędzy moim zegarkiem i Młodocianej. Kiedy wszystko wokół się dla niej spowalnia, znacznie łatwiej jej nad sobą zapanować, natomiast w przypadku spokojniejszych przeszkód pewnie odczuwa to, jakby zmieniały swoje położenie wolniej niż światła na drodze, gdy akurat się śpieszysz. W moim przypadku za to wszystko wokół porusza się swoim normalnym tempem, to ja jestem szybszy. I żeby nie było, to naprawdę przyjemne uczucie, ale...
Ale muszę znacznie bardziej uważać.
W tej chwili zauważam więcej takich ścian. Cudownie. Mógłbym wycofać działanie zegarka, ale jednocześnie nie chcę zużywać za dużo szans...
Wzdycham cicho. Postanawiam zaryzykować. Biegnę z niepohamowaną szybkością tylko po to, aby potem gwałtownie się zatrzymywać, niemalże nie rozbijając sobie głowy. Wyśmienity plan, jeden z najgorszych jakie miałem! Czuję, że tracę nad sobą panowanie, jestem bardzo bliski mocnego zderzenia z przeszkodą. Otwieram szeroko oczy i próbuję jakoś temu zaradzić, jednak wychodzi mi to równie udolnie co hamowanie niedoświadczonemu rolkarzowi zjeżdżającemu z górki. Zamykam powieki, już oczekując na nieunikniony, przeszywający ból.
Nagle jednak zdaję sobie sprawę, że zwalniam. Zatrzymuję się dosłownie centymetr przed ścianą. Podpieram się o nią, cały drżąc. Głośno wpuszczam i wypuszczam powietrze, chcąc opanować emocje.
Jestem uratowany.
Zaraz... Do tej pory nie zastanawiałem się jak długo trwa działanie jednej szansy zegarka. Wcześniej wydawało mi się, że działa przez dużo czasu, ale w takich sytuacjach mija w mgnieniu oka. Pozostaje pytanie: Czy jest to coś stałego? Jeśli tak, muszę się dowiedzieć konkretów.
Ostatni mur sprawia mi mniej trudności niż poprzednie. Nareszcie nastał koniec tych piekielnych ścian. Chyba od tej pory dokonam wszelkich starań żeby nie być murarzem czy budowlańcem tylko po to, by nie musieć więcej na nie patrzeć. Ta... Na pewno ich nie zobaczysz, Shane, w końcu żyjesz na jakimś pustkowiu!
Biegnę dalej. Nie widzę nic przed sobą. Nie widzę nic na prawo. Nie widzę nic na lewo. Nie widzę nic pod spodem.
To znaczy, że coś uderzy mnie z góry.
Jak na zawołanie pojawia się ogromny młot gotowy mnie zgnieść. Jakby no... Chyba tego się spodziewałem? Odruchowo naciskam zegarek i szybko wskakuję na przedmiot, a z tego natomiast wysuwa się coś w rodzaju platformy ze sprężyną, która w efekcie wybija mnie na poziom wyżej. Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie jestem w stanie o czymkolwiek choćby na chwilę pomyśleć.
Teraz przede mną znajdują się lewitujące, prędko przemykające białe płyty. Układam daszek z dłoni i mrużę oczy. W dali dostrzegam jakiś stały ląd... To chyba brzmi, jakbym był piratem.
Chciałbym dostać się na drugą stronę, zanim zegarek w zaskakującym momencie przestanie działać. Przebiegam, usiłując jak najbardziej stabilnie utrzymywać się na kawałkach podłoża. To okazuje się być bardzo trudne — te kiwają się na prawo i lewo, gdy staję zbyt blisko ich brzegów. Uważnie analizuję ich ruchy, próbując obrać konkretną taktykę, jednolity system działania. W pewnym momencie czuję, że idzie mi coraz lepiej i wtedy... Jedna z płyt odsuwa się, nim zdążam na niej stanąć, w efekcie czego tracę równowagę. Jedną dłonią trzymam się białego elementu. Czuję jak cały się trzęsę. Wdech, wydech, wdech, wydech. To tylko jakaś gra, nic ci się nie stanie. Poza tym, jest tu dość nisko.
Nie trać głowy. Myśl, jak znów dostać się na górę. Próbuję się podciągnąć, ale bezskutecznie. Jedyna deska ratunku przy każdym moim ruchu obraca się wraz ze mną. Gdybym teraz zeskoczył, zapewne nie odniósłbym większych obrażeń. Jednak nie miałbym potem żadnej możliwości, by dostać się na koniec toru. Mocniej ściskam płytkę i marszczę brwi, ponownie analizując zachowanie przeszkód. Poruszają się szybko, ale w stałym rytmie.
A może ja wcale nie muszę nic zmieniać...?
Przesuwam się wraz z białą płytą na możliwie najbliższą odległość od stałego podłoża, a potem chwytam się następnej. Jestem już tak niedaleko, muszę dać radę. Najtrudniejsze za mną. Wkrótce znajduję się na drugiej stronie. Przysiadam na chwilę, śmiejąc się do siebie. Co tu się właściwie wydarzyło? Co ja przed chwilą zrobiłem? Odczuwam swojego rodzaju satysfakcję, a gdy spoglądam na zegarek...
Zdaję sobie sprawę, że znów nie udało mi się odgadnąć tego, jak długo trwa jedna szansa.
W tej chwili nie mam słów opisujących moje uczucia.
Do zejścia z platformy prowadzi drabina. Wydaje mi się jakoś za mało przerażająca i udziwniona w stosunku do reszty toru. Nie ufam jej. To by było za proste. Rozglądam się i ostatecznie postanawiam zwyczajnie zeskoczyć. Bo czemu nie? Po moim prawie miękkim lądowaniu, zauważam na szczeblach błyszczące na błękitno elementy. Niby już mógłbym zakończyć trasę, jestem bezpieczny. Ale co by było gdyby...? Postanawiam nacisnąć jedno z niebieskich świecidełek i uciec. Wtedy drabina zaczyna się gwałtownie rozszczepiać, tworząc klatkę. Zerkam na nią przez jakiś czas w osłupieniu.
Cóż... A nie mówiłem?
To koniec. Winda już jest niedaleko. Wsiadam do niej, kładę dłonie na kolanach i głośno oddycham. Trzeba przyznać, że to było coś. Nawet teraz, gdy cały tor mam za sobą, nie mogę uwierzyć, że tego dokonałem. Powoli wyrównuję puls. Lada chwila będę na górze. Biorę się w garść, staję na równe nogi i opieram się o ścianę. Kiedy drzwi się otwierają, cała trójka zawodników już tam stoi i mówi równocześnie:
— Przyśpieszasz siebie w stosunku do czasu.
— A więc nie byłem zbyt dyskretny... Prawda? — Łapię się za głowę, odwracając wzrok i uśmiecham się, czego w sumie reszta i tak nie zobaczy. Zawodnicy wyraźnie rozbawieni kręcą głowami. Ta, moja panika podczas odkrywania umiejętności zegarka Młodocianej mogła nie być najlepszym kamuflażem...
— Chodź, odkryliśmy fajne miejsce. — Blondi wykonuje gest ręką i unosi kącik ust. O, widzę już sobie poprawiła tego kucyka.
— Ja odkryłam — skromnie prostuje druga. Uwaga, właśnie używam sarkazmu.
— W porządku, a więc prowadźcie. — Wychodzę z windy, a reszta kieruje się za te same, stalowe drzwi, za które udała się drama queen, gdy ktoś zaoferował jej pomoc.
Wtem moim oczom ukazuje się przestronne, jasne pomieszczenie z małym, ciemnobrązowym stoliczkiem. Okrążają go kolorowe pufy i jasnozielona kanapa. Oprócz tego znajduje się tam lada, a za nią kryje się lodówka i wiele innych sprzętów kuchennych. Ściany są na zmianę białe lub przeszklone.
— Genialne! I oczywiście odkryliście je, gdy mnie nie było... — Rozbawiony usadawiam się na błękitnej pufie. W tej chwili przypomina mi się anegdotka Eleny o rosyjskiej mafii i lodach. Reszta w najwidoczniej dobrym humorze również zajmuje miejsca.
— W sumie bałem się, że przyjdzie mi grać w tym serialu z jakimiś bufonami. Ale wy w sumie nie jesteście tacy źli... A właśnie, jak powinienem was nazywać? — odzywa się Galaktyczny Kowboj, przewieszając rękę za tylne oparcie kanapy.
— Chyba nie będziemy tu mówić do siebie po imionach... To jakoś tak po prostu nie pasuje do naszych nowych wcieleń, prawda? No i chyba jeszcze nie chcemy odkrywać swoich tożsamości, tak będzie łatwiej na starcie — odpowiadam, wspierając dłonie na kolanach.
— Może powinniśmy nadać sobie ksywy? — proponuje Blondi, wychylając się nieco z siedzenia. Widać, że spodobał jej się ten pomysł. Ja natomiast liczę na to, że wspólnymi siłami wymyślimy coś lepszego niż to, co powstało w mojej głowie.
— Czy ja wiem... A jeśli się do siebie przywiążemy czy coś? — stwierdza Młodociana z założonymi rękami i przeskakuje wzrokiem po każdym z nas.
— Nie sądzę, żebyśmy byli zwierzątkami domowymi — odpowiadam. Wtedy Blondi zaczyna się śmiać, a Kowboj wystawia do mnie rękę, by przybić piątkę. Aż żal z takiej propozycji nie skorzystać.
— A więc co proponujecie? — ustępuje, choć nadal wydaje się niezadowolona tym pomysłem. Bawi się ćwiekami przy swoim ubraniu, już nie zerkając na nas.
— To może być coś, co określa umiejętności naszych zegarków... — Zawodnik opiera głowę na otwartej dłoni.
— Ty możesz być Błyskawica! — woła Blondi, wskazując na mnie. Mówi to tak prędko, jakby już dawno wpadła na ten pomysł i tylko czekała, by wyjawić go reszcie. — Albo w skrócie Błysk.
— Już mi się podoba... — Wygodnie usadawiam się na pufie. Myśl, że ktoś będzie mnie nazywał w ten sposób sprawia, że czuję się, jakbym miał być jakimś super bohaterem.
— A ty możesz być Stopklatka — proponuje Kowboj. Wtem wszyscy próbujemy wypowiedzieć to słowo szybko i wielokrotnie. Ciężka sprawa. Z drugiej strony, jest to całkiem chwytliwe.
— Dość trudne w wymowie... Ale da radę! Jest w sumie urocze. — Właścicielka nowego imienia uśmiecha się szeroko. Jej duże, zielone oczy również zdają się śmiać.
— A co z tobą? — zwracam się do zawodnika.
— Najwspanialszy mistrz? — mówi, przyjmując luzacką pozę, co sprawia, że wypada jeszcze zabawniej.
A może jednak "Galaktyczny Kowboj"?
— To by było lepsze dla mnie — odpowiadamy jednocześnie, a potem zaczynamy się śmiać.
— Ja bym ci dał... — "Galaktyczny Kowboj" — "Ctrl+z". — Puszczam mu strzałkę.
— Jeszcze trudniejsze w wymowie niż moja ksywa... — Śmieje się Stopklatka. — Ale jesteś na dobrym tropie... — Zastanawia się przez moment, marszcząc czoło. Po krótkim czasie pstryka palcami. — Co powiecie na Delete?
— W skrócie "Del". Całkiem niezłe. — Chłopak kiwa głową z uznaniem. Ciesz się, że jesteś Delem, a nie Galaktycznym Kowbojem. — A więc zostaje jeszcze nasza drama queen. — Wszyscy zwracamy ku niej wzrok. Tamta wzdycha.
— Skoro już musicie... To "Najwspanialszy Mistrz" brzmiało całkiem nieźle — odpowiada, unosząc głowę. Znów zaczynamy się śmiać.
— Komuś tu się nastrój polepszył... A może Slow Motion? — Del szturcha ją, a ta chowa się głębiej w jaskrawo-żółtej pufie.
— Bardzo śmieszne. — Przewraca oczami.
Przez chwilę wszyscy trwamy w milczeniu, zastanawiając się nad odpowiednią nazwą. Trzeba przyznać, że w jej przypadku najtrudniej wymyślić coś chwytliwego, a jednocześnie pasującego. Każdy bije się z myślami, mając nadzieję, że to do jego głowy wpadnie coś dobrego, kiedy nagle odzywa się Stopklatka:
— Hamulec. — Wstaje przy tym z zielonej pufy. Brakowało tylko, żeby podniosła rękę jak do odpowiedzi.
— Beznadziejne — komentuje tamta.
— Więc zostanie — dodaję, kierując palec ku górze.
— Nie ma mowy.
— A więc chrzest zakończony... — wtrąca się jeszcze Del.
— Nie.
— Hamulec — wołamy we trójkę, a tamta wydaje z siebie dźwięk niezadowolenia.
— ...Czemu ja muszę mieć najsłabszy pseudonim? — Opiera ręce na biodrach.
— Bo najtrudniej coś wymyślić do twojej zdolności — odpowiada jej niegdyś Galaktyczny Kowboj. Chyba ostatecznie będzie mi tego brakować. To zupełnie tak jak z czkawką — kiedy jest, próbujesz się jej pozbyć, a gdy ustaje, czujesz się jakoś dziwnie, bo masz wrażenie, że coś powinno nadejść, a to się nie dzieje.
Wracając jednak do tematu: Hamulec nieusatysfakcjonowana przewraca oczami. Milczy przez jakiś czas. Może liczy, że ostatecznie jednak sama wpadnie na coś, co jej się spodoba? Zapewne tak jest, jednak nic to jej nie daje, bo za chwilę mówi:
— Fakt. Ale pamiętajcie, że mimo tych całych ksyw nie macie co liczyć na żadne fory.
— I vice versa — odpowiada Del, układając pistolet z palców.
Nasza rozmowa wkrótce się ożywia, zupełnie jakbyśmy nie mieli ze sobą rywalizować. W całkiem miłej atmosferze mija nam czas, gdy odpoczywamy, nawadniamy się po mocnym wysiłku i zajadamy smacznymi przekąskami. Zastanawiam się jednak, jak relacje między nami się zmienią w trakcie programu. W końcu zostajemy dla siebie konkurentami, a stawką, nie oszukujmy się, nie jest byle co. Jednak kim ostatecznie dla siebie będziemy?
Przyjaciółmi?
Wrogami?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro