ROZDZIAŁ 6
SHANE
Wchodzę do przestronnego pomieszczenia, które kojarzy mi się z prywatnym salonem gier, tylko bardziej... zmodernizowanym? No i jest tam tylko jeden „automat" , o ile można to tak nazwać.
Czegoś takiego się nie spodziewałem, muszę przyznać.
— O co w tym wszystkim chodzi? Nie rozumiem... — pytam w końcu mężczyznę, który właśnie poprawia swoje nażelowane włosy. Próbuje je ułożyć perfekcyjnie, ale koniec końców pozostaje mu parę odstających kosmyków po lewej stronie.
— Niedługo wszystko stanie się jasne, nie mamy czasu na zbędne pytania. — odpowiada, wciąż nie zwracając na mnie większej uwagi.
No nie wiem, możliwe, że informacja o całym sensie tego serialu, w którym mam brać udział, nie jest taka bardzo błaha. Ale co ja tam wiem? W końcu niedoświadczony ze mnie nastolatek, który nawet nie umie pstrykać.
— Dlaczego oddaliliśmy się od planu serialu? Co to za miejsce? — Kładę ręce na biodrach. W tym momencie nie ma to tamto, trzeba skończyć z nieporadnym Shanem.
— Bez obaw, to jest serial jak najbardziej, tylko że... nieco nietypowy. Teraz jesteśmy na planie tego właściwego serialu. — Łączy dłonie, uśmiechając się perliście.
Znów się rozglądam. Pomieszczenie jest niemalże puste. Nie ma możliwości, żeby cokolwiek mogło tu zostać ukryte. Gdyby mężczyzna miał jakąś broń lub coś w tym stylu, sądzę, że bym to zauważył, skoro zdążyłem w połowie drogi spostrzec, że pruje mu się skarpetka na wysokości kostki. Oceniam wzrokiem siłę mężczyzny i stwierdzam, że miałbym większy problem, gdyby stał na jego miejscu okularnik. Poza tym, mam zegarek.
Dobra, chyba popadam w jakąś paranoję. Ostatecznie całe przesłuchanie i wszelkie formalności odbyły się legalnie.
— Mógłby pan jaśniej? — próbuję choć odrobinę zrozumieć sytuację.
— Postawiliśmy na nieco bardziej nietypową formę serialu. — Chowa ręce za siebie, po czym zbliża się do miejsca, gdzie znajduje się skupisko zaczepów. — Kojarzysz może gry VR? To coś bardzo podobnego, z tym że ulepszonego. Kilku wybranych uczestników ma okazję wziąć udział w tym przedsięwzięciu. To specjalny projekt, który będzie przełomem w świecie seriali. Aktorzy wybierają kim są ich postacie, jakie są, same decydują o swoich losach.
Muszę przyznać, że to brzmi bardzo... ciekawie. Sam z chęcią bym coś takiego oglądał.
— A co z... — Unoszę zegarek, ale nim kończę wypowiedź, dochodzi mnie lekki, pobłażliwy śmiech.
— To również część programu. Udało nam się nawiązać kontakt z projektantami, zapewne za jakiś czas wejdą do sprzedaży. Natomiast wy jako pierwsi możecie to przetestować. Póki co, zachowaj to dla siebie, dobrze? Nie chcemy zrobić zbędnego szumu, nim wszystko będzie pewne i gotowe. — Puszcza mi oczko.
Zerkam na ustrojstwo znajdujące się na moim zegarku. Naprawdę rozwiązanie było takie proste? Z jednej strony jestem zadziwiony, ale z drugiej obecnie technologia rozwija się w tak zawrotnym tempie...
— Nie chcę poganiać, ale ma pan coraz mniej czasu. Zaraz zaczynamy. — Z zamyślenia wyrywa mnie głos jurora.
Zaraz co?
— W porządku... A więc co mam robić? — mówię nadal zdezorientowany.
— Proszę podejść. Najpierw trzeba włożyć na siebie czujniki. — Widzę, że trzyma w rękach jakieś czarne zapięcia, których kilka elementów świeci na czerwono. Mierzę mężczyznę wzrokiem.
— Sam to zrobię — odpowiadam i biorę te dziwaczne ustrojstwa do rąk.
— No dobrze, życzę szczęścia. — Składa dłonie.
Zaczynam się uważniej przyglądać tym kosmicznym zapięciom. Oglądam je na wszystkie możliwe strony. Jak to się wkłada? Zaraz to ogarnę... Może to tutaj? Albo to tak i wtedy... Nie. Lub...
No dobra, jednak nie ogarnę tego.
— Co tu jest do czego? — pytam w końcu. To wprawia mężczyznę w rozbawienie. Zaczyna mnie krok po kroku instruować i po dłuższym czasie w końcu udaje mi się założyć wszystkie czujniki jak należy.
— Ah, i jeszcze to. — Podaje mi coś w rodzaju połączenia kasku i okularów przeciwsłonecznych, co o dziwo nie wygląda badziewnie, a wręcz przeciwnie. Od razu czuję się w nim jak jakiś rajdowiec statków kosmicznych.
Potem całe pomieszczenie staje się ciemne.
— A, i radziłbym się pośpieszyć, bo stracił pan wiele czasu. — Słyszę jeszcze głos żelowowłosego jakby znikąd. — Kiedy naciśnie pan czujniki, przejdzie pan w tryb kreacji.
Cisza.
A-ale zaraz... Z czym mam się śpieszyć? Czemu nawet tutaj muszę mieć ten problem? Wystarczy, że prawie codziennie biegnę zdyszany do szkoły! No dobrze, może to trochę moja wina, ale...
Za dużo. Za szybko.
No dobra, dość. Myśl.
Czujniki, o tym mówił ten gość.
Naciskam ten znajdujący się na ramieniu, a wtedy rękaw zwykłej koszulki zmienia się w czarno-czerwony naramiennik w stylu science fiction.
Zaraz.
Powtarzam czynność, a wtedy wygląd wybranego miejsca ponownie się zmienia.
To jest... genialne! Faktycznie jeszcze lepsze od gier VR (w które i tak grałem tylko w sklepie AGD, bo nie stać mnie, by je kupić)!
Zaczynam się bawić ustrojstwem, tworząc najrozmaitsze kombinacje mojego wyglądu. Mogę zaplanować design siebie od deski do deski. Ja cię kręcę, dlaczego to jest takie świetne i satysfakcjonujące?!
Zauważam, że mój zegarek odmierza czas za jaki powinienem być gotów. Skoro już rozumiem, co mam zrobić, pozostają tylko dwa aspekty: Jeśli mógłbym być taki, jaki tylko chcę, to jaki bym był? I jak to zrealizować w tak krótkim czasie...
***
CASIE
Gdybym miała porównać to miejsce z jakimkolwiek innym, zapewne byłoby to pomieszczenie z komiksu, który ostatnio czytałam. Akcja toczy się w odległej przyszłości, a ten „pokój", który mam na myśli, to dziwaczna, zmodernizowana przestrzeń, gdzie odbywają się walki.
Mam dziwne przeczucia.
Ta, chyba po prostu ostatnio trochę przesadzam z czytaniem.
— Przepraszam panią... Co to za miejsce? — pytam, rozglądając się na boki.
— Jak już wcześniej mówiłam, ten serial będzie inny niż wszystkie. To właśnie tutaj jest miejsce, w którym będzie pani mogła wykreować siebie. — Stukot jej wysokich obcasów odbija się echem w całym pomieszczeniu.
— Ale jak to? W jaki sposób? — Przestępuję z nogi na nogę, wlepiając spojrzenie w każdy zakamarek pokoju.
— Zaraz wszystko wyjaśnię... Ale pozwól, że najpierw założę pani czujniki. — Bierze do rąk białe zapięcia, które miejscami świecą na niebiesko.
Nadal nic z tego nie rozumiem. Nim w ogóle zdążę się zastanowić, automatycznie podchodzę bliżej.
— No cóż, dobrze... — mamroczę pod nosem. Kiedy kobieta zakłada mi owe czujniki, czuję się, jakby ktoś właśnie szykował mnie na bitwę. Na moją głowę trafia coś w rodzaju hełmu, w sumie sama nie jestem do końca pewna, jak to określić.
Nagle wnętrze pokoju spowija nieprzenikniona czerń, jedyne źródło światła to mocno świecące na niebiesko zaczepy. Odruchowo unoszę rękę, by dokładniej przyjrzeć się jednemu z nich.
— Naciskając wybrany z czujników, może pani stopniowo kreować kolejne elementy siebie. Proszę się nie bać. Całość programu będzie swojego rodzaju formą bardzo udoskonalonej gry. —Dochodzi mnie głos jurorki, który w tym momencie wydaje się być dziwnie odległy. Może tak mi się tylko zdaje przez tą ciemność.
Uderzam w przycisk na wysokości dłoni, a wtedy materializuje się na niej różowa rękawiczka. Mój zegarek również zmienia wygląd. Teraz jest srebrny i bardziej masywny, ma też fioletowe wstawki.
O kurczę, wiem, że zostałam wcześniej ostrzeżona, ale takiego efektu się nie spodziewałam. To wygląda genialnie! Serio jak z jakiejś gry, albo...!
Kątem oka dostrzegam, że na wyświetlaczu zegarka coś się odlicza.
— O co chodzi? — Wskazuję na niego.
— Pokazuje za ile czasu powinnaś być gotowa, żeby się nie spóźnić. — Jej kroki stają się coraz cichsze. — Gdy uznasz, że już wszystko jest jak powinno, naciśnij na jego tarczę — dodaje jeszcze, zanim jakiekolwiek oznaki jej obecności znikną.
Dobra. To przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Mam kompletny mentlik w głowie, to wszystko jest jakieś... Aj, czas, coraz mniej czasu! W zawrotnym tempie naciskam kolejne czujniki, ustawiając swój nowy design. Jest tak wiele ciekawych możliwości. Co wybrać? Co wybrać?
Po pewnym czasie eksperymentowania ostatecznie decyduję się na różowo-fioletowy kostium. Jest wygodny i lekki. Wcześniej próbowałam z pomarańczowym, ale miałam wrażenie, że wyglądałam w nim jak człowiek-mandarynka. Cóż, czuję, że moim przeznaczeniem nie jest zostać bohaterem wśród owocowych obywateli.
Okazuje się, że mogę też zmienić rysy twarzy oraz barwę oczu i włosów.
Może pomarańczowe tęczówki? Powrót do człowieka-mandarynki. A może finezyjna fryzura w odcieniu tęczy? Ta i może od razu do tego róg jednorożca... Może powiększyłabym sobie usta? Nie, botoks to zdecydowanie nie moja bajka.
A może tak naprawdę to wszystko jest w porządku, tylko dziwnie jest mi widzieć siebie inną niż jestem?
Ostatecznie postanawiam zostawić moją twarz i włosy takie, jakimi są. Najwyżej potem będę żałować. Zerkam na swoje odbicie i dotykam w okolicy policzka. Ciekawe czemu maska jest obowiązkowa w zestawie z kostiumem. No, dobra, niech już będzie. To takie tajemnicze, czy coś....
Jeszcze raz patrzę po sobie, a następnie naciskam na tarczę zegarka.
***
SHANE
Oślepia mnie ostre, jasne światło. Czy to tak właśnie czują się gwiazdy podczas koncertów lub ataku paparazzi? I czy to właśnie dlatego część z nich chodzi non stop w okularach przeciwsłonecznych?
Słyszę, że ktoś coś mówi, najprawdopodobniej przez mikrofon, ale w tej chwili nie jestem w stanie nic zrozumieć. Spóźniłem się czy nie?
Unoszę głowę, żeby się rozejrzeć. Trójka osób, których wyglądu nie jestem w stanie dokładnie przeanalizować, stoi na jasnej platformie o dziwacznej, kanciastej formie. Jedna z postaci ma założone ręce, inna rozgląda się, a ostania energicznie tupie stopą.
Ta, na pewno się spóźniłem.
Muszę się jakoś dostać na scenę. Używam zegarka, żeby zrobić to jak najszybciej. Mam wrażenie, jakby działał jakoś... Wydajniej? Przez chwilę nie mogę nad nim zapanować. Kiedy moja prędkość wraca do normalności, znajduję się tuż pod platformą. Niby wszystko pięknie z tym, że...
Jestem za nią.
Gratulacje, Shane, jak zwykle się popisałeś. Owacje na stojąco.
Myślę jak najszybciej trafić do celu. Zauważam jakiś dziwny mechanizm. Gdyby się tak po nim wspiąć... Dziurawe stopy i dłonie mam gwarantowane. To zły, bardzo zły pomysł. Na drugi rzut oka, spostrzegam grubą linę zwisającą z góry pionowej ściany owej platformy. Wygląda na mocną. Najpierw podchodzę do niej i sprawdzam, czy mnie utrzyma. Póki co wszystko wskazuje na to, że to będzie dobre wyjście z sytuacji. Mocno łapię linę i szarpię ją jeszcze kilka razy, żeby sprawdzić, czy faktycznie jest taka mocna, jak mi się wydaje. Na to wygląda. Jednak nic nie wiem na sto procent.
Normalnie w życiu bym się na coś takiego nie pokusił, ale przecież to tylko forma jakiejś gry. Nic nie może mi się tak naprawdę stać, tak?
Zaczynam wchodzić na górę. Jak się okazuje, wybór przyczepnych butów podczas kreowania siebie jest bardzo trafny. Krok po kroku czuję, że jestem coraz bliżej celu. Wiatr zaczyna wiać coraz mocniej. Moje ciało przechodzi jakiś dziwaczny dreszcz. Wspinam się coraz wyżej, ale nie wiem, jak daleko zaszedłem, ile jeszcze przede mną. Nadmierna ciekawość każe mi spojrzeć za siebie. Nie sądziłem, że to tak wysoko. To nic. Spokojnie. To tylko gra. Wystarczy iść dalej, nie myśleć o tym. Już dawno jest za późno, żeby zrezygnować. Mocniej zaciskam dłonie na linie. Drżą. Dlaczego? Zaczynam głęboko oddychać. Chcę, by bicie serca się wyrównało. Wszystko wydaje się takie realistyczne: faktura liny i ściany, chłód wiejący na plecy, włosy opadające na czoło, wpadające do ust, zdrętwienie zaciśniętych dłoni...
— To nic, to tylko gra — mówię cicho do siebie i znów idę ku górze. Słyszę lekkie skrzypienie. To nic. Jest coraz głośniejsze. To nic. Dzwoni mi w uszach. To nic. Zamykam na chwilę oczy. To nic. Włosy coraz bardziej przeszkadzają, nachodząc na oczy. To nic. Ręce tracą siły. To nic. Oddech jest coraz szybszy.
To wszystko nic.
To tylko gra.
Jestem już na szczycie.
Na moją twarz mimowolnie wkrada się uśmiech. Na pewno wygląda głupio, ale to nie jest teraz istotne. Jestem tutaj, dałem radę.
Spoglądam w dół. Widzę cztery barwne plamki. A więc jest tam więcej osób, niż myślałem na początku.
Biorę głęboki wdech i przekładam linę na drugą stronę. Teraz muszę się jakoś zsunąć. Poradzę sobie, skoro już w jedną stronę mi się udało. To tylko gra, tam wszyscy skaczą po ścianach i robią niemożliwe rzeczy. Kiedy zeskakuję wraz ze sznurem na drugą stronę, zdaję sobie sprawę, że czarne rękawiczki bez palców były dobrym wyborem, tak jak buty. Stopniowo znajduję się coraz niżej...
W pewnym momencie zbyt szybko.
Lina pękła. Nieubłaganie, z coraz większą prędkością spadam w stronę twardego podłoża. W takiej sytuacji mój zegarek nie pomoże. Mogę co najwyżej przyśpieszyć rozwalenie się na scenie.
„To nic. To tylko gra" — próbuję sobie nieustannie powtarzać w głowie. Mimo to moje serce bije nierówno i pośpiesznie, oczy z przestrachem wpatrują się w miejsce przyszłego upadku, a kończyny drętwieją w bezradności. Chcę sobie wmówić, że przecież i tak nic mi nie grozi, ale mózg nie przyswaja do siebie tej informacji. Wszystko odczuwam na sobie nazbyt dokładnie.
Nie, to wcale nie jest nic.
***
CASIE
Znajdujemy się na dość nietypowej, jasnej platformie. Mam na myśli mnie i jeszcze trzy osoby.
Najpierw spoglądam na dziewczynę w srebrnym koku i czerwono-czarnym stroju, z którego miejscami wystają ćwieki. Ciekawe czy są ostre... Buty wyglądają na porządne, a przy okazji zgrabne. Twarz zakrywa jej biała maska, na której przy lewym oku widnieje wymalowany niewielki, czerwony ornament kwiatowy. Jej zegarek jest smukły i czarny, a wzory na nim świecą jak światło na drodze, gdy musisz się zatrzymać. Całokształt robi niezłe wrażenie.
Kiedy ta mierzy mnie nieprzychylnym spojrzeniem, mój wzrok przenosi się na chłopaka. Ma krótkie włosy, które z efektem ombre stopniowo jaśnieją od brązu po jasny blond. Jego twarz po części zakrywa biała chustka, gdzie na wysokości ust widnieje nadruk uśmiechu. Mimowolnie na ten widok sama unoszę kąciki ust. Ma na sobie jasnozieloną koszulę i czarną kamizelkę. Wygląda to dość codziennie, w porównaniu z wymyślnym strojem dziewczyny. Gdy podwija rękaw, zauważam ochraniacz na jego łokciu. Ciekawe. Przenoszę wzrok z jego ciemnych, nietypowych spodni na ciężkie buciory, w których poszczególne elementy wydają się błyszczeć na złoto. W podobnym charakterze utrzymuje się jego zegarek. Zmieniam zdanie. Jego strój również się wyróżnia.
Widzę, że oboje patrzą na prowadzącego ubranego w garnitur. Kiwają głową. Powinnam słuchać.
Wracam na ziemię i zaczynam zwracać uwagę na słowa mężczyzny:
— „Bitwa o czas" to program, w którym czwórka zawodników będzie się mierzyć ze sobą w licznych wyzwaniach co każdą środę! Jednak dziś czekają ich zadania indywidualne, abyście mogli się lepiej przyjrzeć ich zdolnościom... Już nie mogę się doczekać, byście poznali ich bliżej! Jestem pewien, że każdy z nich was zaskoczy. Radzę już teraz zapiąć pasy!
Czwórka... A więc jest ktoś jeszcze. Czemu nie ma go tu z nami? To jakiś specjalny zawodnik? A może się spóźnił? Zaczynam się rozglądać. Zauważam zniecierpliwienie na twarzy pozostałej dwójki posiadaczy zegarków...
Znowu przestaję słuchać.
— ...Zwycięzca będzie mógł zachować wszystkie zegarki, tym samym zdobywając nieograniczone możliwości.
Możliwości? Jakie możliwości? Jakie zdolności mają pozostałe zegarki? Nie mogę się doczekać, aż się dowiem. Ale zaraz, zaraz...
Co to wszystko w ogóle ma znaczyć? Nie o tym myślałam, gdy zgłaszałam się na przesłuchania. Z drugiej strony, to co właśnie przeżywam nie jest nawet porównywalne do odgrywania roli jakiejś zbuntowanej nastolatki. Nie wiem co o tym myśleć.
Tak właściwie nadal też nie wiem, jak to będzie wyglądać. Widzę, że chłopak wskazuje na coś głową, kierując ją do góry... A raczej na kogoś. Czyżby czwarty zawodnik? Schodzi do nas w dół po linie. No, trzeba przyznać, że załatwił sobie efektowne wejście. Powoli zsuwa się coraz niżej, gdy lina nagle pęka.
Zaraz, co?
Czuję, jak serce mi staje. Mimo że to tylko gra, nie umiem na to patrzeć spokojnie. Trzeba coś zrobić! Nie mam pojęcia, kim jest, ale nie mogę stać bezczynnie. Od razu w głowie wyobrażam sobie jego upadek. A jeśli jemu naprawdę się coś stanie?
Spoglądam na resztę. Chłopak wygląda, jakby nie miał pojęcia co zrobić. Rozgląda się po scenie, ale jego oczy zdradzają bezradność. Natomiast druga zawodniczka nie wydaje się zbyt przejęta. Zerka na prowadzącego, jakby liczyła, że będzie kontynuować swój wywód. Oni nie pomogą...
Ale przecież ja mogę.
Zerkam na zegarek. Nie widzę żadnego przycisku, jedynie dwie fioletowe kreseczki symbolizujące pauzę. Chłopak jest coraz niżej. Co powinnam zrobić?
W głowie zaczyna mi coś świtać. Naciskam tarczę zegarka.
Nic.
Czuję, jak uginają mi się kolana. Przecież musi być jakiś sposób.
Zauważam, że znak pauzy na moim zegarku jest ustawiony lekko po skosie. Postanawiam go przekręcić tak, by znajdował się dokładnie pionowo.
Udaje mi się to, ale to wciąż nic nie zmienia.
Ostatnia szansa.
Bezmyślnie ponownie naciskam tarczę zegarka, zamykając oczy. Gdy je otwieram, wszystko staje w miejscu.
Nigdy nie sądziłam, że tak się ucieszę na ten widok. Wypuszczam powietrze z uśmiechem.
Strzelam kostkami u rąk i biorę się do dzieła. Muszę się jakoś dostać na tą samą wysokość co chłopak. Cóż, nie jest to zbyt daleko, szczerze mówiąc. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi. Po bokach jasnej sceny znajdują się masywne, sześcienne słupy ze stali. Są w nich spore wypustki. Postanawiam to wykorzystać. Kiedy znajduję się na odpowiedniej wysokości, próbuję go dosięgnąć. Gdy mi się to udaje, najpierw przytłacza mnie jego ciężar. Ewidentnie nie jest to waga mojego młodszego brata, a ja nie należę do tych silniejszych... Ostatecznie, najpierw łapię go oburącz, w efekcie czego muszę chwilowo utrzymywać równowagę tylko przy pomocy nóg. Kiedy daję radę przyciągnąć chłopaka do siebie, mogę go mocniej przytrzymać jedną ręką. Szlag by to. A mogłam więcej ćwiczyć...
Teraz mam okazję mu się przyjrzeć. Ma średniej długości włosy w odcieniu jasnego brązu, jedno z jego oczu jest siwe, gdy to po prawej ma odcień zieleni. Interesujące. Część jego twarzy zakrywa czarna chusta, a na czubku głowy dostrzegam gogle w steam punkowym stylu.
Dobra, gościu. Może i nie jesteś masywny, ale taka cienka baba jak ja dłużej cię nie utrzyma.
Mam już nacisnąć zegarek, jednak wtedy postanawiam spojrzeć na całą sytuację obiektywnym okiem.
Jeśli zrobię to teraz, nadal mając go w objęciach, zapewne zrobi się szum. Mogę być traktowana jak bohaterka, a co dziwniejsze widzowie mogliby zacząć uznawać, że między mną, a nim zrodziło się jakieś poważniejsze uczucie... Z chłopakiem, którego nie znam. Zupełnie niedorzeczne.
Teraz rozumiem, jak się czują aktorzy.
Ustawiam chłopaka tak, by sam się trzymał metalowych wypustek, schodzę na scenę i dopiero wtedy sprawiam, że czas wraca do normalnego trybu.
***
SHANE
Nieważne jak się staram, nie umiem opanować strachu.
Oczami wyobraźni już widzę, jak rozpryskuję się na nieskazitelnej podłodze, brudząc ją krwią, lub jak łamię sobie kości, wyginając którąś z kończyn o dziewięćdziesiąt stopni.
Już spisuję w swojej głowie testament, gdy nagle znajduję się w innym, stabilnym miejscu. Zupełnie jakbym się przeteleportował. Prędko schodzę z metalowego filaru, a gdy jestrm już wystarczająco nisko, skaczę i w przysiadzie opieram się ręką o podłoże. Wow, nawet się nie wywróciłem.
Ale tak właściwie... Co się wydarzyło? Zaczynam się rozglądać, szukając przyczyny tego zdarzenia. Zauważam, że jeszcze trzy osoby posiadają zegarki. To musiał być ktoś z nich.
Ale kto? Komu mam dziękować? Z zamyślenia wyrywa mnie głos prowadzącego, którego ubiór ani trochę mnie nie zaskakuje:
— Niezłe wejście, ale wiesz, że są schody na scenę?
— Nie lubię chodzić po schodach, to męczące... — odpowiadam nadal skołowany, a potem zakrywam usta, ponieważ mój głos brzmi zupełnie inaczej. Użyto w tej grze jakiegoś modulatora? Moje zachowanie wprowadza mężczyznę w śmiech. Mimowolnie unoszę kąciki ust. Potem wstaję i pewnym krokiem zajmuję miejsce obok reszty zawodników.
— O co chodzi? — pytam szeptem.
— Było się nie spóźniać. — odpowiada dziewczyna, poprawiając swoje siwe włosy. Chciała się postarzyć, czy co?
— Jesteście okropni. — Próbuję udawać urażonego, po chwili jednak znów się odzywam. — Dziękuję. — Gdy te słowa wydobywają się z moich ust, wszyscy patrzą po sobie zdziwieni. Najwyraźniej jeśli to sprawka kogokolwiek z nich, nie ma najmniejszego zamiaru się przyznawać...
— Dobrze, że już jesteś, bo zaraz czekają was indywidualne wyzwania. — Dochodzi mnie charyzmatyczny głos prowadzącego. Automatycznie kiwam głową.
Zaraz, zaraz... Jakie wyzwania?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro