ROZDZIAŁ 47
NICK
— Czemu mi znikasz? Nie martw się, zaraz cię odnajdę i w końcu to zakończymy! To specjalny dzień, więc mam nadzieję, że się przygotowałaś!
Zatrzymałaś czas, żeby uciec, myśląc, że to coś da. Błąd. Błąd. Błąd. Uciekałaś ode mnie już raz, a jednak wciąż nas łączy los. I może coś we mnie pękło, fakt, kiedy próbowałaś się ode mnie odciąć. Czułem się bezradny, czułem żal. Błąd. Błąd. Błąd. I znów błąd.
Lecz czas odmienić dawny byt.
Czas zmienić zasady gry.
Zaplanować los! Podrzeć nieaktualny scenariusz! Stworzyć wszystko na nowo!
Nasza więź jest nieśmiertelna... To wszystko też dla ciebie. Nie chowaj się już i nie denerwuj, proszę. Pozwól mi dokończyć to, co zacząłem. Nasza więź jest nieśmiertelna...
Strzał.
Zerkam w stronę podłoża, w które wbita jest strzała.
Casie zaopatrzyła się w łuk?
Wspinam się na jedno z drzew, próbując się rozeznać w sytuacji. Wszystko stąd wygląda jak głupia, dziecinna gra. Muszę jedynie znaleźć ten jeden drobny pionek. Bezsensownie poruszającą się figurkę, która myśli, że ma na coś wpływ.
Na nic nie ma się wpływu.
Tak naprawdę na nic się nie miało.
Nigdy.
Gdy odnajduję cel, schodzę z mojego punktu widokowego. Raz się wywinęła, ale to już się nie powtórzy. Idę do niej.
Widzę. Strzelam. Ramię trafione. Znowu. Unik. Ucieka.
Suche fakty cię zaślepiły, dalej nie rozumiesz. Wszystko było zaplanowane, zaplanowane bez niczyjej wiedzy! Strzelam, bo tak chcą, strzelam, bo tak wybrali. Ale to nic, już nic, bo już zaraz...!
Nastanie nowy dzień, który będzie przeszłością.
Wszystko będzie na swoim miejscu, poukładane! Tak jak ustalę! Znów będziemy razem biegać, uśmiechać się, ufać sobie! Tak jakby niczego nie było!
Bo nie będzie.
Nasza więź jest nieśmiertelna. To kwestia chwili nim zrozumiesz. Będzie tak, jak powinno... Po prostu daj mi szansę. Nasza więź jest nieśmiertelna...
Więc nie ma znaczenia życie,
lub śmierć...?
To wszystko już nie istnieje,
nie będzie.
Mam wrócić do ciemnego zaułka, punktu wyjścia?
Dzięki, nie skorzystam.
Rzeczywistości gdzieś zaplanowana,
żegnaj.
Cassandra! Ona nadal walczy, walczy nadal! Rzuca czymś we mnie, przestała się wycofywać! Cassandro, ty nadal nie rozumiesz? Nie rozumie, nie! Atakuje znowu i znów!
Cassandro, nie zamierzam cię oszczędzać, nie zamierzam, nie!
Casie, możemy już dłużej nie walczyć... Proszę? Nie chcę tego...
Stopklatko, zmuszasz mnie do ostateczności, niech i będzie tak!
Raz, dwa, trzy.
Niewielka rzutka wsysa się w mój bok jak jadowity owad. Powieki robią się ciężkie, jakby gotowe do żelaznego snu. Czy to ma się skończyć? Skończyć w ten sposób?
Nie chcę znowu być sam... Nie chcę wpaść w nicości studnię... Nie chcę znowu wszystkiego tracić...
Trzy, dwa, raz.
***
CASIE
Nick bezwładnie pada na ziemię, a ja w pierwszej chwili nie wiem co myśleć.
Powoli podchodzę bliżej, w razie potrzeby gotowa zatrzymać czas. Zero reakcji. Powoli przykucam nad zawodnikiem. Nadal nic. Niepewnie unoszę jego rękę, już prawie wyciągam umiejętności z jego zegarka. Wtedy jednak zdaję sobie sprawę, że klatka piersiowa przeciwnika się nie unosi. Przypatruję jej się dłuższą chwilę. Wciąż jest w bezruchu. W końcu decyduję się nachylić, nastawiając ucho do ust Nicka. Nie oddycha.
Boże.
Broń, której na nim użyłam, ma nazwę "rzutki nasenne". Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to określenie może mieć inne znaczenie, niż przypuszczałam. Ja wcale nie chciałam tego zrobić. Miało już nie być więcej ofiar, obiecałam to sobie... Ironia, tragiczna nieświadomość. Sama osobiście wpadłam w pułapkę programu, z której nie da się wydostać.
Czuję jak moje oczy mimowolnie wypełniają się łzami. Cała drżę, nie dowierzając. Przecież to nie może być prawda. Nie jest, na pewno. Nie może. Siadam, zakrywając usta dłońmi. To nie tak miało być. Nawet jeśli Nick okazał się być zupełnie innym człowiekiem, nawet jeśli mu na mnie tak naprawdę nie zależało, nawet jeśli zamierzał mnie zabić...
Między mną a nim zaistniała niezrozumiała więź.
Niespodziewanie zostaję przygwożdżona do ziemi. Momentalnie blednę, a moje zmysły zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Jest tuż nade mną. Kiedy wyczuwam w okolicy szyi lodowaty, żelazny nacisk, tracę zdolność do myślenia.
— Nadal nie uczysz się na błędach... — odzywa się Del, który w tym momencie ma mnie jak na dłoni. Oniemiała mierzę go wzrokiem, a wtedy zdaję sobie sprawę, że w jego bok nie jest wbita ta strzałka, którą w niego celowałam. To najzwyklejsza atrapa. Zawodnik wolną ręką przytrzymuje mój nadgarstek z założonym zegarkiem.
Nie mam jak uciec, jestem w ślepym zaułku.
Czuję, jak nacisk ostrza stopniowo się zwiększa. Robi mi się niedobrze, dostaję niekontrolowanych zawrotów głowy, co robić, co robić? Jestem kompletnie bezradna.
Momentalnie przestrzeń wokół nas piskelizuje się, gwałtownie zmienia. Elementy w formie małych sześcianów odparowują w przestrzeń, zastępowane zupełnie nowymi. Mnie i Dela przenosi w zupełnie inne miejsca. Jeszcze nietrzeźwym wzrokiem spoglądam na otoczenie.
Wygląda na to, że jesteśmy w zamku.
Zerkam ku górze, śledząc napisy na ekranie.
"CZAS MINĄŁ — RUNDA PIERWSZA ZAKOŃCZONA.
DEL: 1
STOPKLATKA: 0
UKRYTE WYZWANIE NIE ZOSTAŁO WYKONANE".
Ukryte wyzwanie? Czy to znaczy, że jest inna droga zwycięstwa niż po prostu walka? W mojej obecnej sytuacji to brzmi jak jedyna szansa.
Pora zmienić zasady gry.
Ostrożnie podążam wąskim, ciemnym korytarzem, oświetlonym tylko świecami przymocowanymi do ściany za pomocą świeczników. Przyglądam się dokładnie otoczeniu, licząc, że trafię na jakieś wskazówki. Wkrótce dostrzegam cegłę, która gdyby była w grze komputerowej, mówiłaby "jestem tym ukrytym przejściem". Podchodzę do niej bliżej. Udaje mi się ją wyjąć i gdy dokładniej analizuję strukturę przedmiotu, wyczuwam, że pod drugiej stronie jest coś wyżłobione. Zbliżam się do jednej ze świec, by móc to odczytać dokładniej:
"Klucz tkwi w spojrzeniu".
Odkładam cegłę na miejsce, w kółko odtwarzając zapisane na niej słowa. Trafiam na obszerniejszy, pełen zakamarków i przejść korytarz. Do moich uszu dochodzi cicha, znajoma melodia. Wolnym krokiem postanawiam podążać w stronę jej źródła. Po krótszym czasie rozpoznaję w tej romantycznej melodii na lirze piosenkę Donsów, którą zagrali podczas szkolnej dyskoteki... To w trakcie niej uderzyłam Ethana.
Wybacz, kolego.
Momentalnie moje myśli przerywa nagły atak. Niebezpiecznie zbliżający się odgłos sprawia, że bez namysłu naciskam zegarek. Gdy już jestem bezpieczna, odwracam się, by sprawdzić, co tak właściwie mogło mieć miejsce. Sztywnieję, dostrzegając parę strzał zastygniętych w powietrzu. O mały włos, a moje plecy zaczęłyby przypominać ser z dziurami. Chwytam ów pociski i wbijam je w ziemię. Gdyby tak połączyć punkty, jakie utworzyły, powstałoby prowizoryczne, nieco krzywe, geometryczne serce... Tak przynajmniej załóżmy.
Intuicyjnie wchodzę do jednego z pomieszczeń, a to, co tam zastaję, od razu przywodzi mi na myśl pewne wspomnienie. Dwie zbroje rycerskie zwrócone ku sobie, ustawione na przeciwnych końcach pokoi, a pomiędzy nimi w górze stalowa obręcz. Na moje usta wstępuje nieznaczny uśmiech. Po chwili postanawiam dokładniej przejrzeć ów pomieszczenie (między innymi upewniam się, że rycerze są puści w środku...). Wkrótce na jednym z wysokich, ozdobnych świeczników dostrzegam coś, co zupełnie nie odpowiada przedmiotowi, który z reguły tam powinien się znajdować. Z zaciekawieniem chwytam lekki, czarny przedmiot w kształcie kuli i po chwili już rozumiem, co należy zrobić w tym pokoju.
Zgaduję, że jeśli moje działanie ma przynieść jakiś efekt, czas musi wrócić do normy. Postanawiam anulować działanie zegarka.
Znajduję się na środku "boiska".
Powoli się przymierzam do rzutu...
I jest! Prosto w kosz! Willows byłby ze mnie dumny... może.
Po chwili z sufitu zsuwa się papier zawinięty w rulon, który buja się na lince jak na bungee. Muszę się jakoś po niego dostać...
Kroki. Ktoś tu idzie.
Zużyłam już dwie szanse. Del ma ich znacznie więcej. Nie mogę ich za często wykorzystywać. Może to się nieraz przydać przy faktycznym zagrożeniu życia, o czym Nick uświadomił mnie już dwukrotnie. Zdesperowana rozglądam się po pomieszczeniu. Musi być jakieś inne rozwiązanie... Ostatecznie chowam się w jednej ze zbroi.
W samą porę.
Przez szpary w hełmie dostrzegam, że ktoś już tu jest. Del rozgląda się po pokoju, a ja dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że moja wskazówka nadal zwisa z sufitu jakby nigdy nic. Świetnie. Żyję nadzieją, że przeciwnik nie zwróci na to uwagi. Mi pozostaje tylko bierne ślęczenie w za dużej, ciężkiej, zimnej stali.
Nick idzie dalej, a moje serce dosłownie staje, gdy pół metra wyżej, centralnie nad jego głową, beztrosko dynda zwitek papieru. Jednak myślę w duchu, że trudno znaleźć coś, czego właściwie się nie szuka. Mimo wszystko sądzę, że Del pozostał przy pierwszym sposobie na wygraną i próbuje odnaleźć mnie lub ewentualnie jakąś broń. Od jego strony walka ze mną wydaje się prostsza niż poszukiwanie drobnostek w nadziei, że twój przeciwnik cię nie uprzedził. Poza tym, on nie jest przy zdrowych zmysłach...
Próbuję się uspokoić, jednak nic nie jest pewne.
Kiedy ma już spojrzeć ku górze, mimowolnie poruszam ręką, co wprowadza zbroję w ciche skrzypienie.
Zawodnik zbliża się do mnie, a ja momentalnie zamieram. Wstrzymuję oddech, osłupiała wpatrując się w jego poczynania. To wszystko przypomina mi grę, ale zupełnie nie z takim założeniem, jakie było na samym początku. Zamiast rozgrywki między dwoma zawodnikami w zaciętej walce mamy horror, w którym jestem zamknięta w budynku z kimś nieobliczalnym. Nie pozwalam sobie na żaden ruch, choć nawet przez drobne szpary wzrok Dela sprawia, że mam ochotę wyparować ze zbroi i rzucić się do ucieczki. Zawodnik ostatecznie wykonuje jeden strzał od niechcenia i wychodzi, mamrocząc coś pod nosem.
W tym momencie jestem wdzięczna rycerzowi, że był ode mnie większy o co najmniej dwa rozmiary. Dosłownie kawałek, a mój bok byłby przestrzelony.
Odczekuję chwilę, upewniając się, że Del już się oddalił i wychodzę ze zbroi — mojego pustego wybawcy. Zastanawiam się przez jakiś czas, jak się dostać do zwisającej kartki i wtedy zdaję sobie sprawę, że rycerz znów poda mi pomocną dłoń. Usiłuję wyciągnąć od niego włócznię, ale ta odpada jedynie w zestawie z ręką. Tak w gratisie. A więc "pomocna dłoń" nie jest w tym wypadku tylko przenośnią... Nabijam kartkę jak złowioną rybę i w końcu udaje mi się ujrzeć jej zawartość.
To mapa.
Na pewno będzie przydatna. Analizuję ją dokładnie, chowam do torby i ostrożnie ruszam dalej. Odtwarzam sobie w głowie, w którym miejscu na planie była narysowana lira i postanawiam kierować się w tamtą stronę. Wszystko okazuje się iść zgodnie z planem, bo dźwięk znanej mi melodii robi się coraz głośniejszy.
Wchodzę do pomieszczenia, gdzie znajduje się stylizowane na średniowieczne stereo... Ta, bardzo śmieszne. W jasnym pokoju, gdzie jedynymi przedmiotami (oprócz radia) są te zawieszone na ścianie, moją uwagę szczególnie przykuwa jeden obraz. Może to dlatego, że namalowana na nim kobieta bez przerwy się na mnie gapi, nieważne w którą stronę się udam. To chyba była specjalna technika malarska, jeśli dobrze pamiętam...
Zaraz, zaraz.
"Klucz tkwi w spojrzeniu".
Po krótkim namyśle postanawiam spojrzeć na wszystko z perspektywy namalowanej kobiety o płowych lokach i pyzatej buzi. Staję na "jej miejscu" i patrzę na to, co ma przed sobą. To obraz przedstawiający tę samą osobę, tylko że z profilu... Jakże skromnie. Zdejmuję malunek, a w ramie jest ukryty klucz. No i mamy naszą wskazówkę.
Ciekawość jednak bierze nade mną górę i postanawiam jeszcze spojrzeć na pokój z perspektywy kobiety patrzącej z profilu. Ta spogląda na samą siebie tym razem z stojącą z półprofilu, trzymającą w dłoniach białe róże. Podchodzę bliżej i mam już zdjąć malunek, ale wtedy zauważam, że podpis "artysty" wygląda jakoś dziwnie...
Bo to nie podpis.
Jest to zręcznie, niedbale napisane hasło "Na koronę trzeba zasłużyć".
A więc to tak! Mamy kolejną podpowiedź. Wiedziałam, że to nie może się ograniczać do klucza jedynie w sensie dosłownym... To by było za proste. To by było...
Tak, zdecydowanie brakuje mi Shane'a.
Z ciekawości patrzę na wszystko z perspektywy ostatniej kobiety, a jej wzrok prowadzi mnie w stronę obrazu, na którym moje dochodzenie się zaczęło. Sprytne.
Zerkam na mapę, by odnaleźć salę tronową i uważnie się rozglądając, kieruję się w tamtą stronę. Wkrótce moim oczom ukazują się bogato zdobione drzwi. Nie da się ich tak po prostu otworzyć, więc wkładam w dziurkę wcześniej zdobyty klucz. Sumiennie zamykam się od środka. Rozchylam usta, gdy mierzę wzrokiem wysokie, dekoracyjne wnętrze. Parę płaskich schodków prowadzi mnie po czerwonym dywanie w stronę dużego, wytwornego tronu. Powoli wciągam powietrze i zajmuję miejsce siedzące.
Przede mną ukazuje się ekran.
"UKRYTE WYZWANIE: Oto dwójka skazanych. Wybierz spośród nich tego, który ma zostać uniewinniony. Drugiego czeka egzekucja".
Przed moimi oczami pokazują się znajome twarze. To Błysk i Hamulec. Zaskoczona, nie, zszokowana niemalże wbiegam na chłopaka, ale ten marszczy brwi i mówi jedynie:
— Nie jestem tym, którego szukasz.
Wtedy momentalnie ostudzam emocje i jeszcze raz wszystko kalkuluję w głowie. Jedna z aparatur, dzięki której można dostać się do programu, jest zepsuta. Nie ma możliwości, żeby czterej zawodnicy byli w grze jednocześnie. Ta dwójka nie jest prawdziwa... Ale być może moja decyzja będzie mieć wpływ na ich realne życie (wciąż chcę mieć nadzieję, że Shane gdzieś tam jest...). Znając ten program, nie zdziwiłabym się.
Momentalnie do moich uszu dochodzi głośne walenie w drzwi i odgłosy strzałów.
Del już wie, że tu jestem. Może tu wtargnąć lada chwila. Zaczynam drżeć. Skupić, muszę się skupić, mam szansę wygrać. Używam zegarka, nim przeciwnik zdąży się tu dobić.
Dopiero teraz dochodzi do mnie, co ja tak właściwie muszę zrobić.
Czemu mam podejmować taką decyzję? Kto mi dał do tego prawo? Nawet jeśli mogę zatrzymywać czas i być może zdobędę wszystkie umiejętności zegarków, wciąż nie jestem nikim ponad zwykłego człowieka. To nie jest zadanie dla mnie. To nie jest zadanie dla nikogo.
Subiektywnie rzecz biorąc, pewnie wybrałabym Błyska, bo jest bliższy mojemu sercu. Dużo dla mnie znaczy, wiele razem przeżyliśmy, znam go, wiem, że niczemu nie zawinił.
Jednak nie wiem, kim jest Hamulec. Nie mam pojęcia, jak wygląda jej życie, nie znam jej przeszłości, być może nawet nie zdaję sobie sprawy, gdy mijam ją codziennie na ulicy.
Nikt z nich nie zasłużył, żeby zostać ukaranym, a na pewno nie w taki sposób. Najchętniej uniewinniłabym ich obu, nawet w zamian za mnie.
Wiem jednak, że to wyzwanie to nie fragment filmu familijnego, gdzie mogę wychodzić z poruszającymi przemowami. Na pewno nie wzruszyłaby twórców programu. To nie dobroduszni jurorzy talent show, to bezwzględni, anonimowi ludzie, których nie obchodziło, co czuje Shane czy jego bliscy, to ci, którzy zastraszają mnie każdego dnia...
Muszę podjąć decyzję. Już raz jej nie podjęłam.
Wszystko dogłębnie analizuję, wykorzystując cały czas szansy z zegarka.
Wiem.
— Już zdecydowałam, to Hamulec będzie uniewinniona — stwierdzam, schodząc z tronu, by zbliżyć się do imitacji zawodników.
— Dlaczego ona? — Dochodzi mnie zrezygnowany głos Błyska. Kat już pojawia się przed nim, by go zabrać na dokonanie wyroku.
— Ponieważ... Ja tu rządzę, więc mogłam sobie zdecydować. — Chwytam jego dłoń, ukradkiem podając mu klucz i bombę dymną. Mam nadzieję, że wie co robić. Oczy zawodnika się rozjaśniają, a sala tronowa jak i cały zamek powoli zaczynają znikać. W samą porę, bo Del właściwie już wchodził do środka.
"RUNDA DRUGA ZAKOŃCZONA.
DEL: 1
STOPKLATKA: 1
UKRYTE WYZWANIE ZOSTAŁO WYKONANE PRZEZ STOPKLATKĘ! ŚWIETNE ZAGRANIE!".
To prawda, nie można uciekać od podejmowania decyzji. Ale nie zawsze wszystkie możliwe rozwiązania są widoczne gołym okiem.
Tym razem trafiamy do domu, jednak nie ma w nim wiele z ciepła. Wygląda na opuszczony z nieprzypadkowych powodów...
Znajduję się w salonie, który jest oświetlany jedynie przez włączony telewizor. Pokazują się na nim urywki rozmów Alberta z publicznością. Postanawiam na razie to zignorować, bo na drewnianej komodzie dostrzegam coś, co wygląda znajomo. Biorę do rąk ramkę ze zdjęciem, które rozpoznaję mimo tego, że twarze postaci są zamazane.
To ja z rodziną.
Jaki ma być tego przekaz? "Tak będzie wyglądać twój dom, jeśli postanowisz się za bardzo wychylać"? Odkładam fotografię tak, że to co przedstawia jest niewidoczne, a wtedy dostrzegam napis na odwrocie.
"Czasem trzeba odnaleźć siebie więcej niż raz".
Jest też strzałka kierująca w stronę drzwi naprzeciwko. Postanawiam za nią podążyć. Trafiam do małej, nieco zabrudzonej łazienki, gdzie jest zawieszone pięć luster. A więc zgaduję, że tyle razy mam odnaleźć "siebie"...
Słyszę powolne kroki, więc prędko przylegam do ściany, wstrzymując oddech. Mija łazienkę. Wypuszczam powietrze z ulgą.
Prędko wchodzę do najbliższego pomieszczenia. Jest to sypialnia. Wygląda, jakby należała do dziecka. Na półce leżą zepsute zabawki, a ściany są pomazane mazakami. Rozglądam się po lalkach, misiach, samochodach, by w końcu trafić na pozytywkę.
Po chwili nakręcam ją i do moich uszu dochodzą znajome dźwięki. Tę kołysankę śpiewała mi mama na dobranoc, gdy byłam jeszcze mała. Odczuwam kłujący ból na myśl, że te wszystkie wspomnienia, chwile spędzone z rodziną w jednej chwili mogą zostać zamazane...
Na spodzie pozytywki jest napisany numer jeden. Wygląda na to, że zdobyłam już pierwszą siebie.
Niespodziewanie ktoś mnie łapie od tyłu i przystawia coś do głowy. Bliskość, a jednak chłodna, pusta. Oniemiała używam zegarka i bez zastanowienia, instynktownie uciekam do innego pomieszczenia.
— Nie chcę wierzyć, że to właśnie jesteś ty... — mówię cicho w głuchą przestrzeń.
Trafiam do innej sypialni. Ta jednak wygląda, jakby jej właścicielem był już ktoś starszy. Sięgam po album ustawiony wśród nielicznych książek i zaczynam go przeglądać.
To są wspomnienia, ale nie moje.
Zerkam na strony, gdzie mały, jeszcze pyzaty blondyn robi głupie miny do zdjęć i próbuje zużyć swoją niespożytkowaną energię. Potem moim oczom ukazuje się cała masa czarnych, nic nieprzedstawiających fotografii. Później widnieje taki Nick, jakiego poznałam na początku. Wkrótce przewijam do momentu gdzie on i jego rodzice są na oddzielnych zdjęciach, jakby dzieliła ich jakaś bariera.
Spochmurniała zamykam album i dalej przeszukuję pokój. W szufladzie odnajduję znajomy mi grafitowy telefon, który aż wrze od stale przysyłanych do niego wiadomości. Każda z nich ma tą samą treść:
"oszust"
Gdy w końcu udaje mi się go odblokować, dostrzegam tapetę, która od razu przywołuje we mnie wspomnienia. To ja i Nick, ale nasze twarze są zamazane. Na zdjęciu jest też napis:
"To już umarło".
Na moment zamieram, czując, jak coś we mnie pęka. Kładę telefon na biurku. To wszystko to jakaś pomyłka. Nick nie mógł zawsze być taki jak teraz, to program go zniszczył. Ja też w pewnym momencie prawie straciłam rozum, ale Elena mi pomogła.
Kto pomógł jemu?
Muszę coś zrobić. Nie wiem, co Nick planuje, ale jeśli dalej będzie szedł taką ścieżką jak teraz, to na pewno nie skończy się dla niego dobrze, śmiem twierdzić, że nawet tragicznie.
Wychodzę na korytarz, gdzie na drugim końcu już czeka Del z pistoletem wystawionym w moją stronę.
— Skończmy to wreszcie, co? — mówi. Nieco sztywnieję, ale zaciskam pięści i zaglądam w jego oczy.
— Przecież wiesz, że to nie musi tak wyglądać... — Powoli stawiam spokojne kroki w przód. Wzrok Nicka się nieco zmienia, zdaje się być zagubiony.
— Chciałabym, żebyśmy mogli się poznać wcześniej, nim to wszystko się zaczęło, nim zaczęli ci wmawiać twoją tożsamość. Chciałabym, żeby ktoś mógł ci pomóc, nawet jeśli nie ja. Może jest jakieś rozwiązanie, mamy inny wybór niż po prostu wojna. — Opuszczam jego rękę z pistoletem. — Zakończmy tą chorą grę, razem, proszę...
Del patrzy na mnie przez chwilę, po czym spuszcza pusty, matowy wzrok.
— Już się zdążyłem przekonać, jak łatwo mnie zostawić. — Próbuje we mnie strzelić, ale prędko wytrącam mu pistolet z ręki. Nie mogę mu pozwolić, by jeszcze bardziej wpadł w obłęd.
A potem znowu ta sama zimna bliskość. Bolesny taniec, w którym nasi partnerzy są przeciwnikami. Ruchy pełne chaosu, z akompaniamentem czerwieni.
Trafiamy do salonu, gdzie moja głowa uderza o regał, a jego noga zahacza o mały stolik. Przewracamy się, kontynuując układ, a do naszych uszu dochodzą dźwięki z telewizora:
— Czy gdybyś miał okazję porozmawiać z Delem, co być mu powiedział?
— Żeby mieć w dupie zdanie innych. Wiem, że do czasu incydentu z Błyskiem, nie oszukiwał. Wierzę w to.
— Że go kocham.
— Że zawsze jest więcej niż jedno rozwiązanie.
Chwila przerwy.
— A co byście przekazali Błyskowi?
— Znajdziemy cię.
— Znajdziemy cię.
— Nie damy ci odejść tak łatwo.
— Wierzymy, że jesteś.
Wkrótce dochodzi mnie pojedynczy, dziewczęcy głos:
Wciąż buduję swoje życie na pomyłkach
Spadam i ponownie się potykam
Całej masy rzeczy nie rozumiem
A mój głos zanika w tłumie
Jednak coś karze trwać...
Wkrótce dołącza do niej coraz więcej osób, zbiera się ich tak wiele, że zaczynam te głosy wyraźnie słyszeć z zewnątrz. Ja i Del na chwilę ostygamy. Postanawiam wyjść poza pole, żeby to zobaczyć. Cały tłum widzów głośno śpiewa piosenkę Shane'a, rytmicznie uderzając nogami. Siła tego zdarzenia sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Ich głos scala się w jeden, który uderza mocniej niż fala tsunami.
Widzowie pewnie nieraz wychodzą z założenia, że nie mają wielkiego znaczenia, że nie wybijają się na tle zawodników. Moim zdaniem to jednak oni mają największą moc.
Do nich jednak należy decyzja, jak to wykorzystają.
Choć nie wierzę, to się nie poddaję
Stawiam kroki coraz dalej
A gdy nogę znowu mi podłoży los
Padam na twarz, ale nie przegrywam
Kolejne szczyty zdobywam
Tak każdego dnia
już walczyć czas
Po moich policzkach zaczynają spływać łzy. Chciałabym, żeby Shane mógł to zobaczyć...
Wygląda na to, że niektórzy "nie umierają" tak łatwo.
Gdy udaje mi się opanować emocje, wchodzę do środka, w razie czego gotowa kontratakować. To, co jednak zastaję na miejscu, sprawia, że opuszczam gardę, a spojrzenie znów łagodnieje.
— Nie jestem w stanie podejmować wyborów. Nieważne jaki podejmę, to zawsze jest błąd... — Nick siedzi na podłodze, wpatrując się pochmurnym, błyszczącym wzrokiem w podłoże. Podchodzę do zawodnika, kładąc rękę na jego ramieniu, ale ten ją odpycha.
— Przestań udawać, że znów może być tak, jak dawniej. Zrobiłem mu krzywdę, pamiętasz to. Nawet jeśli człowiek wybacza, to nadal pamięta. Pomiędzy nami już zawsze będzie swojego rodzaju nieprzekraczalna bariera... — Jego głos drży, a ciało wtóruje pod jego takt. Odwracam wzrok, zaciskając usta.
Nastaje chwila ciszy.
Wkrótce Del zdejmuje chustę, wkładając w nią trzy pendrive'y z zegarka. Związuje materiał w mały woreczek, a ja w końcu dostrzegam jego wyraz twarzy, zupełnie kontrastujący z wyrysowanym uśmiechem zakrywającym go przez ten cały czas.
— Nie chcę już tego... Ja, po prostu... — Zatrzymuje się na chwilę. — Nie dam rady. — Rzuca zwitek w kąt, opuszczając pomieszczenie. Odprowadzam Nicka pochmurnym wzrokiem.
Czy to właśnie tak ma się skończyć?
Stoję osłupiała, wciąż nie mogąc przetworzyć tej informacji.
— Skoro ty się nie palisz, pozwolisz, że ja to wezmę. — Niespodziewanie pojawia się przede mną postać, która wygląda, jakby zdejmowała pelerynę niewidzialności. Naprzeciwko mnie stoi zakapturzony bohater, z przewieszonym przez ramię łukiem, który spokojnym krokiem podchodzi do chusty Dela i ją podnosi.
Wyrośnięty przed nami dom zaczyna się rozkładać na części, pozostawiając na polu tylko cztery elementy: mnie, Nicka, Alberta i tajemniczą postać. Kiedy anonimowy gracz zdejmuje kaptur, dosłownie oniemieję.
— Tęskniliście? Mam na koncie najwięcej głosów, uznali mnie za najlepszego zawodnika, więc mam prawo zawalczyć w finale ze zwycięzcą tego odcinka — odzywa się, spoglądając na mnie i Dela triumfalnie. Po chwili zastanowienia rzuca mi jeden z pendrivów. — Zasłużyłaś, na ten jeden zdecydowanie zasłużyłaś.
— Czy jest coś, co chcesz przekazać naszym widzom? — Zwraca się do zawodnika Albert. Ten bierze mikrofon prowadzącego i unosi dłoń zaciśniętą w pięść.
— Hamulec wraca do gry! — Po tych słowach trybuny zaczynają wrzeć. Do moich uszu dochodzą głośne, pełne emocji okrzyki.
To jeszcze nie koniec, nie mógł być.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro