Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 45

NICK


Wstawaj. Czas pędzi, a ty razem z nim. Już, już.

Budzik zaczyna dudnić, wiertło dla moich uszu.

Powinienem się obudzić, czy dać sobie parę minut? Jeśli wstanę teraz, będę chodzącym trupem, głowa będzie mi pulsować do czasu, aż nie wybuchnie, nie będę mógł się na niczym skupić. Ale jeśli na chwilę sobie odpuszczę, może być gorzej, nie nagram vloga i nie zdążę pobiegać, co odbierze mi chwilę spokoju, więc będę czuł się spięty cały dzień, a potem będę się spieszyć na korki, więc zdenerwowany na siebie będę musiał iść na kolejne zajęcia, co znaczy, że nie będę mógł się skupić, więc znowu coś zawalę. Wybory, znowu wybory...

Dzień dobry, czas zacząć wyścig po nic.

Wstawaj. Czas pędzi, a ty razem z nim. Już, już.

Bez namysłu szybko zrywam się z łóżka i szykuję się do wyjścia, używając umiejętności zegarka Błyska i Hamulca. Mój napięty styl życia nauczył mnie kombinować, dzięki czemu zdałem sobie sprawę, że można manipulować czasem nie tylko na cztery sposoby. Istnieją różne kombinacje, które dają niespodziewanie wiele wyników, wystarczy odpowiednio ustawić zegarek. W przypadku Błyska i Hamulca można na przykład jednocześnie spowolnić czas i przyśpieszyć siebie, zwiększając swoją wydajność.

Przez chwilę czuję się lekko, a jednocześnie nieco uspokojony, widząc, jak wskazówki zegara ściennego poruszają się wolniej. Gdyby tak mogło być cały czas... Z niechęcią spoglądam na granatowy zegarek przypominający designem smartwatcha, gdy czas jego specjalnego działania się kończy. Już gotowy do wyjścia spoglądam w lustro znajdujące się w jasnej łazience. Chyba pora nagrać porannego vloga. Wyciągam z kieszeni telefon z rozbitą szybką i mimowolnie wzdycham.

Na wygaszaczu jestem ja i Ashley, a na tapecie ja i Casie. To tylko sprawia, że powracają do mnie wspomnienia, dlaczego jej nie zmienię? Gdzieś wewnętrznie chcę wierzyć, że nasza więź nie umarła, jest nieśmiertelna.

Mam już zacząć nagrywać, kiedy zrozumiałem, że zapomniałem ubrać jeszcze jednej rzeczy.

Uśmiechu.

— Cześć, kochani! Gotowi, aby zacząć dzień? Bo ja tak! Zaraz czeka mnie zastrzyk energii w postaci porannego biegania, jak zawsze, Casie będzie mi towarzyszyć. Do zobaczenia wkrótce i trzymam za was kciuki! — Wysyłam krótkie nagranie do widzów.

W vlogowaniu jest coś, co mi się podoba. Nie pokazujesz tam wszystkiego, tylko to, co faktycznie chcesz pokazać. Zupełnie jak w telewizji na kanałach informacyjnych — pomijasz pewne wątki, dając innym tylko część prawdy. Przekazujesz tylko ten fragment siebie, który uważasz za słuszny. Kiedy zaczynałem przygodę z nagrywaniem, byłem nieco inny. Teraz, gdy się zmieniłem, nie chcę im dać o tym znać. Ta wiedza mogłaby ich zniechęcić, lub co gorsza, zaniepokoić. Nie zasługują na to. Chcę im przekazywać coś pozytywnego, nieważne za jaką cenę.

Wychodzę na zewnątrz i mimo wczesnej pory dopada mnie nieprzyjemna duszność. Podążam szarym, chropowatym chodnikiem w stronę parku. Wspominałem, że Casie będzie ze mną biegać? Oczywiście, że nie będzie. Od czasów naszej kłótni przestała mieć ze mną jakikolwiek kontakt. Pewnie zapytacie, po co nadal tu przychodzę. Mógłbym przecież sobie odpuścić i wstawać później. Po pierwsze, bieganie na swój sposób mnie uspokaja.

Po drugie i ważniejsze, mogą mi mówić, że jestem niemęski, mogą się nabijać z mojego stylu bycia, ale zawsze kończę to, co zacząłem. Tak mam w zwyczaju i nieustannie się tego trzymam.

Zerkam w stronę drzewa, pod którym zawsze się spotykaliśmy z Casie. Mimo że wiedziałem, że jej tam nie będzie, czuję swojego rodzaju zawód, pustkę.

— Cześć, kochani! Tym razem to Casie się spóźnia, a nie ja! — stwierdzam z udawaną dumą. — A skoro póki co jej nie ma, w zamian opowiem wam żart: Czemu kogut przeszedł przez ulicę...? Bo nie chciał być kurczakiem! ...Tak, wiem, że nieśmieszne, ale zawsze możecie się pośmiać ze mnie, a nie z żartu. Co wy na to? — Po chwili kończę nagrywać i biorę się za bieganie.

Poruszam się stałym tempem, głęboko oddychając. Staram się przez chwilę nie myśleć, wyłączyć z rzeczywistości, żebym istniał teraz tylko ja i droga.

— Dobrze ci idzie. — Niespodziewanie dochodzi mnie głos Casie. — Tak jest najlepiej, udawać, że nic się nie stało i iść dalej, prawda?

Usiłuję nie zwracać na to uwagi, biegnąc dalej.

— Jasne, że tak. W końcu ten problem cię nie dotyczy, to nie tobie dzieje się krzywda.

Zostaw mnie w spokoju.

— Oczywiście, że tak. Nie martw się. On gdzieś cierpi, jeśli jest. Ale czy to twoje zmartwienie? Oczywiście, że nie. Ty osiągnąłeś swój cel.

Staram się przyśpieszyć tempo.

— Odegrałeś swoją rolę, udawałeś kogoś, kogo musiałeś udawać. Podjąłeś decyzję i zostawiłeś wszystko w tyle. Czy to w ogóle istotne, że ktoś musiał za to zapłacić?! — Ash...?

— Ale ty masz już to, czego chciałeś, więc możesz resztę porzucić. Śmiało, to już dla mnie nie ma znaczenia! — odzywają się obie.

Mój bieg staje się chaotyczny i nierówny. Usiłuję zostawić je w tyle, ale nieważne, gdzie się znajdę, wciąż je słyszę.

— Mogę dać ci spokój i nie odezwać się już ani słowem, to będzie dla ciebie najlepsze? — mówi Ashley.

— Mogę porzucić wszystko i pozwolić ci osiągnąć kolejny cel, to będzie dla ciebie najlepsze? — włącza się Casie.

Jeden raz popełniłem ogromy błąd i nie mam pojęcia jak go naprawić. Niech ktoś mi powie, jak zmienić bieg wydarzeń. Nie jestem w stanie cofnąć niczego. Tracę wewnętrzny ład i skład. Znów dopadają mnie wybory. Czy jest możliwość by coś zmienić?

— To wszystko będzie dla ciebie najlepsze?

Mam już dość, przestańcie, zostawcie mnie w spokoju!

— Przecież masz wszystko czego chciałeś, osiągnąłeś swój cel. I to jest najlepsze, ale tylko dla ciebie. Reszta jest nieistotna? No to świetnie! Teraz możesz zdobyć więcej! Tylko ty, jedynie ty i wyłącznie ty. — Nadal je słyszę. Mam wrażenie, jakby obraz przed moimi oczami stawał się coraz bardziej niewyraźny. Biegnę na oślep, próbując nie zwracać uwagi na słowa dziewczyn. Wtem nagle kogoś dostrzegam.

To Shane.

Opiera się o jedno z drzew i patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem.

Powiedz coś.

Cokolwiek.

Powiedz, że popełniłem błąd.

Odegraj się.

Teraz.

Nadal milczy.

Niespodziewanie wpadam na kogoś. Rozglądam się uważnie i nagle nie ma już ani Casie, ani Ashley, ani Shane'a... Tak to jest, jak się nie wysypiasz. Widzisz ludzi, których tu nie ma. Jednak wywrócona dziewczyna tuż przede mną na pewno nie jest iluzją.

— Nic ci nie jest? — Podnoszę się i dokładniej przyglądam mojej ofierze. Jest tak drobna, że wydawałaby się być co najmniej parę lat ode mnie młodsza, jednak z błędu wyprowadzają mnie rysy twarzy. Ma bardzo długie włosy w kolorze platynowego blondu, które związała w warkocz i duże, brązowo-niebieskie oczy. Zdaje się ignorować moje pytanie i zrywa się z miejsca z szerokim uśmiechem.

— Nicki!

O nie. Teraz ją poznaję. O ile cieszę się, jak czasem uda mi się spotkać osoby, które oglądają moje vlogi, tak jej mam serdecznie dość. Jest dosłownie jak cień, cały czas jest tam gdzie ja i ciągle "przypadkiem" się spotykamy... Najpierw mnie to trochę przerażało, ale staram się już nie zwracać na to uwagi.

— Co za spotkanie! — No oczywiście... Staje tuż obok mnie i robi nam selfie. Po co używa flesza, skoro jest jasno? Żeby moje zmęczone oczy jeszcze bardziej ucierpiały?

— Cześć, em... — Usiłuję być miły, ale wtedy zdaję sobie sprawę, że nie pamiętam lub zwyczajnie nie znam jej imienia.

— Nie musisz pamiętać mojego imienia. — Macha ręką z uśmiechem. — W końcu cały czas masz tyle rzeczy na głowie, prawda? — śmieje się, a ja próbuję jej wtórować, jednak brzmi to niezbyt naturalnie. — Tak sobie pomyślałam... że może pora przejść na dalszy etap. Co ty na to, Nicki? — Zbliża się, lekko chwytając moje dłonie. Mimowolnie marszczę brwi.

— O czym ty mówisz? Przecież cię nie znam... — odpowiadam zgodnie z prawdą. Po chwili mój policzek zaczyna szczypać po uderzeniu otwartą dłonią w wykonaniu fanki.

— Jak możesz! Tyle dla ciebie poświęciłam! — Niemalże ma świeczki w oczach.

Błąd, znowu błąd.

Tym razem używam zegarka, łącząc umiejętność moją i Błyska. Ponieważ w teorii czas mijał szybciej, mogę się cofnąć o dłuższy czas niż przy wykorzystaniu jednego zegarka. To pozwala mi snuć pewną teorię. Gdyby wziąć pod uwagę to, że każdego dnia ładują ci się kolejne szanse, być może posiadając wszystkie cztery zegarki, można dokonać czegoś wielkiego, ogromnego kroku mającego większy wpływ na rzeczywistość, niż to, czy zwyczajnie zdążysz zjeść płatki na śniadanie.

Znów jestem na początku trasy do przebiegnięcia. Uspokaja mnie fakt, że tym razem nie widzę Casie, Ash i Shane'a. Mam z tyłu głowy, gdzie tak mniej więcej spotkałem moją stalker... fankę. Uznaję, że najprościej będzie jej po prostu nie spotkać, więc nieco zmieniam drogę, którą miałem przemierzyć. Może tym razem uda mi się chociaż przez chwilę pobiegać w spokoju...?

— O, Nicki! — Dochodzi mnie radosny głos dziewczyny siedzącej na jednej z ławek. Macha do mnie z uśmiechem, a ja to odwzajemniam, z trudem unosząc kąciki ust. Ale jak to możliwe? Wygląda na to, że niektórych rzeczy nie da się uniknąć...

— Cześć... Em...

— Nie musisz pamiętać mojego imienia. — Wykonuje gest ręką. — W końcu...

— Cały czas mam tyle na głowie, tak, tak... Ale może jednak mi je przypomnisz? Głupio mi o to pytać, jednak potrzebuję twojej pomocy, żeby je lepiej zakodować. — Stukam się w głowę, posyłając jej miłe spojrzenie.

— Ty to bystry jesteś... Trish, tak mam na imię. — Uśmiecha się. Klepie miejsce obok siebie, a ja chcąc nie chcąc przysiadam się do niej. Ostatecznie to moja fanka i czuję się zobowiązany ją szanować.

— Tak sobie pomyślałam... — Powoli przysuwa dłoń w moją stronę, by lekko położyć ją na mojej ręce. — Że może pora przejść na dalszy etap. Co ty na to, Nicki? — Spogląda na mnie z wciąż przyklejonym uśmiechem na twarzy.

Zastanów się. Co mówią ci wszyscy kolesie na filmach, gdy odrzucają uczucia dziewczyny? Przecież to zawsze brzmi identycznie...

— Cóż, to nie takie proste. To nie twoja wina, tylko moja. Zasługujesz na kogoś zdecydowanie lepszego. A teraz... — Podnoszę się z miejsca. — Wybacz mi, ale muszę już iść, obowiązki czekają. — To akurat prawda, jeszcze chwila i będę spóźniony na korki. Fanka spogląda na mnie oszołomiona. Kiedy oddalam się, odwracam na chwilę głowę, aby zobaczyć jej reakcję. Wtedy układa swoją dłoń w telefon i mówi nieme "Zadzwoń".

No masz...

***

CASIE


Nadal nie mam nic.

Siedzę nad toną papierów, usiłując cokolwiek wymyślić. Odcinek zbliża się wielkimi krokami, a ja wciąż nie widzę najmniejszej szansy, abym mogła go wygrać. Nick ma trzy zegarki, a co za tym idzie, znacznie więcej szans ode mnie. W dodatku mój przeciwnik nieraz udowodnił, że jest mądry i przebiegły jednocześnie. Jak ja mam temu sprostać?

Może gdyby stał tuż przede mną, a ja bym użyła zegarka...

Tak, Casie, gratuluję, na pewno tak będzie.

Kreślę kolejny pomysł do nieznanego mi w żadnym stopniu wyzwania, po czym wyrzucam kartkę do kosza, by jako trup dołączyła do swoich licznych poprzedniczek. Zatrzymuję na chwilę tępy wzrok na śmietniku. Może jednak przez ten cały czas udało mi się wymyślić chociaż jedną sensowną rzecz? Albo połączenie niektórych pomysłów dałoby jakikolwiek wynik, tyci krok w przód?

Bez namysłu wywracam kosz do góry nogami i siadam na podłodze po turecku, po czym po kolei, drżącymi dłońmi otwieram każdy zwitek papieru.

Banał.

Bzdura.

Więcej bzdur.

O jakiej porze ja to pisałam?

Jakim cudem przyszło mi na myśl, że coś tak absurdalnego może się udać?

Wzdycham, odpychając od siebie wszystkie kartki, by następnie położyć głowę w ich miejsce. Shane pewnie już dawno by miał przynajmniej kilka solidnych pomysłów. Ale nie, to ktoś tak niekompetentny jak ja znalazł się w finale, żeby próbować się zmierzyć z inteligentnym wrogiem, który jest gotów wygrać za każdą cenę. Śmieszne. A przecież muszę coś zrobić, nie mogę pozwolić, żeby ktoś ucierpiał, moja rodzina, przyjaciele, nikt. Muszę pomóc Shanowi.

Wydaję z siebie niezrozumiały odgłos niezadowolenia, po czym znów zasiadam do biurka, mając nadzieję na nagłe olśnienie. Do moich uszu dochodzi pukanie do drzwi, które w tym momencie brzmi jak próba dobicia się wojska do mojego pokoju.

— Nie wchodzić. — Podpieram głowę na dłoni, mocno ciągnąc za włosy. Mam już wrócić do rozmyślań, gdy nagle słyszę, że ktoś do mnie dzwoni, co teraz jest dla mnie jedynie jak irytująca melodia puszczona na cały regulator.

Szczerze mówiąc, boję się sprawdzić, o co chodzi. Od momentu mojej próby skontaktowania się z policją, co jakiś czas dostaję niepokojące SMS-y, głuche telefony, zdjęcia moich bliskich, mojego miejsca zamieszkania, nieraz z samą komórką zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Po chwili jednak wszystko znika, jakby nigdy nie istniało. Ostatecznie kątem oka zerkam na rażący  oczy wyświetlacz.

Elena dzwoni.

Trochę mnie to uspokaja, ale i tak postanawiam zaczekać, aż telefon przestanie dzwonić. Mam zadanie do wykonania, nie mogę się dekoncentrować, nie teraz. Po chwili jednak dostaję SMSa:

El <(*3*)/: Co jest? Od kilku dni w ogóle nie ma z tobą kontaktu...

Zatrzymuję się na chwilę. Nie mam najmniejszej ochoty na cokolwiek odpowiadać ani siły, by się tłumaczyć. Poza tym, jak mogłabym jej to wszystko wyjaśnić?

Ja: Żyję, nic się ze mną nie dzieje.

Po drugiej stronie zastaję ciszę. Postanawiam wrócić do pracy. Ponownie usiłuję wyciągnąć z mojej głowy tę jedną upragnioną myśl. Przymykam na chwilę zmęczone oczy, jednak szybko otrząsam się i uderzam w twarz. Nie mam na to czasu. Zaczynam krążyć po pokoju, licząc, że to w jakikolwiek sposób mi pomoże, jednak bezskutecznie. Znów wracam za biurko, kładąc głowę na blacie. Myśl, Casie, musi być sposób, po prostu musi...

Momentalnie ktoś otwiera drzwi.

— I to jest twoje "nic", tak? — Niespodziewanie dochodzi mnie znajomy głos. Odwracam głowę w stronę dziewczyny w okularach. Rozpoznaję w niej Elenę. Posyłam jej pytające spojrzenie.

— Tim mnie wpuścił.

— Doprawdy, nie było takiej potrzeby... Mówiłam przecież, że nic się nie dzieje — odpowiadam jedynie.

—Nic — zaimek określający nieistnienie obiektu, zdarzenia lub osoby. Najczęściej stosowany, gdy ma się do czynienia z trudną sytuacją i tym podobne. Można stosować zamiennie z "Mam problem, ale ci o nim nie powiem". Sama wymyśliłaś tę regułkę, pamiętasz?  — Słysząc to, przewracam oczami. Wtedy Elena podchodzi bliżej, przyglądając mi się. — Boże, jest gorzej, niż myślałam. Kiedy ty ostatnio patrzyłaś w lustro, co? — Bez ostrzeżenia podnosi rolety, a mnie uderza rażące światło. Która tak właściwie jest godzina?

— Co ty robisz?! — Podirytowana zakrywam oczy dłońmi.

— Przywracam cię do życia, moja droga — odpowiada, wrzucając rozwalone papiery z powrotem do śmietnika.

— Po prostu zostaw mnie w spokoju, co?! — rzucam, masując sobie skronie.

— Nie ma opcji. Pamiętasz ten mem, w którym gość gra na trąbce nad uchem dziewczyny? Właśnie taka będę teraz! — stwierdza zbyt głośno.

— Czemu na mnie krzyczysz?!

— Żebyś ty w końcu zaczęła! — Słysząc to, wydaję z siebie pisk, a przyjaciółka mi wtóruje, co tworzy wręcz zabójczy duet.

— Mam dość! — wypalam.

— Czego?!

— Świadomości! Tego wszystkiego, co się dzieje! Że Shane'a nie ma! Że jest tysiąc spraw, z którymi muszę sobie poradzić! I..i! — zatrzymuję się na chwilę, po czym przygasam. — I zwyczajnie nie umiem. —W tym momencie przyjaciółka się do mnie przytula, a ja odwzajemniam jej uścisk. Po pewnym czasie odsuwa się.

— Nareszcie to z siebie wydusiłaś. — Uśmiecha się.

— Czemu baby muszą być takie głoś... — Do pokoju wchodzi mój brat, zatykając sobie uszy palcami. Jego wzrok zatrzymuje się na mnie przez dłuższy czas. Wtem niespodziewanie Tim z głośnym piskiem wybiega z pomieszczenia. Odprowadzam go pytającym wzrokiem.

— Weź czyste ubrania, wejdź pod prysznic, przebierz się i uczesz... Dobrze ci to zrobi — stwierdza Elena, a ja po chwili namysłu wykonuję jej polecenia.

Kiedy przechodzę obok lustra, przestaję się dziwić, że Tim się mnie wystraszył. Istna ze mnie zmora. Ogromne wory pod oczami, blada twarz, rozmazany tusz, gdzieniegdzie ślady jedzenia, włosy jakby kopnął mnie prąd... Do czego ja się doprowadziłam? Na dosłownie chwilę z moich ust wydobywa się szczery śmiech.

Prysznic faktycznie sprawia, że czuję się o niebo lepiej. Chłodna woda mnie orzeźwia jak kąpiel nad morzem w upalny dzień, a przy tym nieco ożywia jak łyk zielonej herbaty w późny wieczór.

Po przemianie z potwora w zwykłą nastolatkę, jeszcze raz zerkam na swoje odbicie w lustrze. Dwa małe, wysoko uczesane koki znacznie lepiej prezentują się niż huragan kołtunów, a krótkie jeansy na szelkach i biała koszulka z nadrukiem okazują się być lepszym rozwiązaniem niż wymięty t-shirt i dresy sprzed kilku dni. Po tej krótkiej ocenie wracam do swojego pokoju.

— Wychodzimy — stwierdza Elena.

— Dokąd? — dziwię się.

— Nie dyskutuj — nakazuje od razu, więc nie mając większego wyboru, podążam za nią.

Kierujemy się rozgrzanym asfaltem w stronę mniej zaludnionych, zapiaszczonych ścieżek. W pewnym momencie znajdujemy się na kompletnym odludziu, gdzie towarzyszy nam jedynie spokojna natura. Elena siada na trawie, więc powtarzam za nią tę czynność.

— I... Co teraz? — zaczynam niepewnie. Ta w odpowiedzi wzrusza ramionami, przypatrując się niewielkim, kłębiastym chmurom. Nastaje cisza, ale wreszcie ta pozytywna. Przez chwilę zerkam na błękitny nieboskłon, wpatrując się w porozrzucany na nim biały puch. Mimowolnie przymykam oczy, odpływając na pewien czas.

Tak, nie mogę pozwolić nikomu cierpieć.

Tak, nadal czeka mnie decydujący odcinek.

Tak, wciąż muszę chronić moją rodzinę i bliskich.

Ale popadając w szaleństwo i wymęczając się do granic możliwości na pewno niczego nie zdziałam.

— Dziękuję... — odzywam się w końcu, a ona macha na to ręką.

— To nic. Od tego są przyjaciele. W końcu przyjaźń to nie tylko miłe wspomnienia i żartowanie na każdym kroku. Gdy jednemu odbija, trzeba dać mu porządnego plaskacza i ogarnąć dupę — odpowiada, co sprawia, że delikatnie się uśmiecham.

To cudowne mieć u swojego boku kogoś takiego jak ona. W pewnym momencie przypomina mi się tekst piosenki, które obie znamy z dzieciństwa, a teraz nabrał dla mnie zupełnie nowego znaczenia:


W drogę, w drogę, w drogę komu czas

Choćby wszystko się waliło

Nic nie rozdzieli nas

W drogę, w drogę póki starczy sił

W takich chwilach dobrze wiedzieć

Że mam kogoś, tak jak ty

***

NICK


Wychodzę z kolejnych tego dnia zajęć, próbując zebrać myśli. Nie idzie mi to najlepiej, gdy moim oczom ukazuje się znajoma osoba.

Niska, ruda dziewczyna jedzie na deskorolce, przy okazji wykonując parę trików, których nazw nigdy nie byłem w stanie zapamiętać. Przypatruję się jej zwinnym ruchom, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie zaraz się miniemy. Nie brałem dziś poprawki na to, że możemy się ze sobą zetknąć, nie myślałem o tym, że Ash zazwyczaj jeździ w tej okolicy. Niespodziewanie dopada mnie mieszanka skrajnych uczuć. Z jednej strony mam ochotę z nią pogadać, z drugiej strony bardzo się tego obawiam. Kiedy mamy się minąć, ostatecznie zbieram się na to, żeby chociaż po ludzku się z nią przywitać. Powoli wypuszczam powietrze.

— Cześ... — zaczynam, ale ona jakby nigdy nic jedzie dalej. — Nadal zamierzasz udawać, że mnie nie widzisz?! — wypalam. Wtedy gwałtownie się zatrzymuje i schodzi z deskorolki.

— Wiesz, kiedy chciałam cię zobaczyć...? — Układa usta w wąską kreskę. — Podczas występu, w teatrze. Kupiłam ci nawet bilet, pamiętasz? — Odwraca wzrok. Słysząc to, znów dopada mnie poczucie winy. Tamtego dnia liczyła na mnie bardziej niż kiedykolwiek, a ja najzwyczajniej zawiodłem.

— Słuchaj... ja naprawdę chciałem tam być, wiesz? — Dotykam jej ramion, usiłując nawiązać kontakt wzrokowy. — Po prostu to było w tym samym czasie, co...

— Rozumiem... Zawsze jest coś ważniejszego. — Wymusza uśmiech.

— Szczerze? Dla mnie to nie było ważniejsze... ale dla moich rodziców tak. Naprawdę mi zależało, po prostu nie miałem wyboru. Może mogę ci to choć trochę zrekompensować? Wspólne nagrywanie, czy coś? — Szturcham ją łokciem, co wprawia ją w lekkie rozbawienie.

— Może... Szczerze mówiąc, ostatnio trochę zaczęłam się o ciebie martwić, zacząłeś się jakoś dziwnie zachowywać od czasów... hm... — Oskarżenia mnie przez Hamulca o oszustwo na wizji? Tak, to chyba wtedy moje spięcie wzmocniło się jeszcze bardziej.

Asha zagląda w telefon. Po chwili jej oczy nieco się poszerzają.

— Nasz kanał wbił pięćdziesiąt tysięcy subskrypcji! Czy ty to rozumiesz?! Nareszcie! Słuchaj... Zgarniamy twoją siostrę z lekcji tańca i lecimy świętować! — Rozemocjonowana przytula się do mnie.

Do tej pory nie wierzę, że Ash mi tak łatwo wybacza. Nie rozumiem tego, a jednocześnie podziwiam za taką umiejętność. Przez chwilę i ja się uśmiecham, widząc jej entuzjazm. Nie trwa to jednak długo, gdyż znowu uderza mnie świadomość.

— Idziemy... prawda? — Zerka na mnie już trochę ostudzona. Odwracam wzrok i wzdycham.

— Nie mogę. Przepraszam. — Ashely słysząc to, uśmiecha się smutno.

— Okej... To na razie... — żegna się ze mną.

— Trzymaj się — odpowiadam niemrawo, po czym każdy udaje się w swoją stronę.

Znowu to samo, niby się pogodziliśmy, ale nadal jestem w punkcie wyjścia. Nieważne jak bardzo chcę, zataczam koło, myśląc, że robię krok w przód, a jednak wciąż zatrzymuję się na tym samym etapie co poprzednio. W mojej głowie zaczynają się kłębić chaotyczne myśli pozostawiające coraz mniej wolnej przestrzeni. Rodzice. Ash. Casie. Shane. Zegarki. Zajęcia. Konkurs. Casie. Zegarki. Rodzice. Siostra. Ash. Telefon. Błąd. Vlogi. Zajęcia. Bieganie. Pogram. Shane. Casie. Ash...

Za dużo.

Nie wytrzymam.

Potrzebuję chwili spokoju, chociaż pięć sekund.

Drżącą ręką sięgam do kieszeni i zapalam papierosa. W tym momencie czuję, jakby na moment wszystkie myśli ulotniły się z dymem.

Kolejna mała porażka do dzisiejszej kolekcji.

Kiedy znajduję się blisko celu, zgniatam niedopałek butem i wrzucam do buzi miętową gumę do żucia. Lepiej jeśli siostra nie będzie wiedzieć o mojej słabości. Mia wybiegając z budynku, rzuca mi się na szyję.

— Jak było na zajęciach? — zagaduję.

— Super! Mam szansę pojechać na zawody! W trio, wiesz razem z Jackiem i Molly... Jestem wystarczająco "cool"? — Uśmiecha się do mnie. Po tych słowach zdejmuję czapkę z prostym daszkiem i zakładam na jej głowę.

— Teraz jesteś.

— Swoją drogą, słyszałam, że wygrałeś kolejną olimpiadę? — zaczyna, dorównując mi kroku. Jedynie potakuję głową.

— Kurczę, ale super! Chciałabym być kiedyś taka jak ty... — Jej oczy dosłownie błyszczą.

Ale ja nie chciałbym być.

Mam dość obecnego życia. Nie życzę sobie idealnego życiorysu, tylko odrobinę normalności. W tej rzeczywistości to chyba już niemożliwe...

W tej rzeczywistości.

Jeśli moja teoria odnośnie ukrytego działania zegarków się sprawdzi, mam możliwość coś zmienić. W tej wersji wydarzeń mam stać się tym złym? Niech będzie. Zdecydował o tym los, który postawił mnie w sytuacji bez wyjścia. To i tak nie ma znaczenia. Poprawka — nie będzie mieć znaczenia. Sprawię, że dotychczasowe błędy będą tylko nieistniejąca wizją, iluzją, którą znam tylko ja. Mogę stworzyć nowy świat wokół siebie. Mogę stworzyć nowego siebie.

Sprawię, że będą dumni.

Już nikogo nie zawiodę.

Nie popełnię żadnego błędu.

Wybory...? Mam teraz tylko dwa. Zostać na zawsze w tym miejscu, w którym jestem lub podjąć się działania. Wcześniej nie byłem pewien, ale teraz rozumiem, że to jedyne wyjście.

Czas się zaktualizować. Czas się przeprogramować. Naprawić błędy....

Usunąć wszystkie zbędne pliki.

Wyjmuję telefon i patrzę przez dłuższy czas na tapetę. Dwójka beztroskich przyjaciół tuż przed porannym bieganiem. Ja i Casie — nadal przyjaciele, czy w tej rzeczywistości już tylko przeciwnicy?

Nasza więź jest nieśmiertelna.

Nasza więź jest nieśmiertelna...

Nasza więź jest nieśmiertelna?

"Tapeta zmieniona pomyślnie"

"Zdjęcie usunięte"

Nasza więź umarła.

Pora dokończyć to, co zacząłem.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro