Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 40.2

CASIE


Niepewnie naciskam dzwonek do drzwi, po czym przeczesuję kosmyk, który wbrew mojej woli wydostał się z włosów upiętych w warkocz.

Po chwili drzwi otwiera mi Shane ubrany na wpół elegancko. Na ten widok delikatnie unoszę kąciki ust.

— Cześć. — Posyłam mu serdeczne spojrzenie. Ten przez chwilę mierzy mnie wzrokiem.

— Wow... Znaczy cześć — poprawia się szybko. A więc Elena miała rację, mówiąc, żebym włożyła tę luźną, kwiecistą sukienkę. Uśmiecham się lekko zakłopotana.

— Ty też "wow". — Puszczam mu strzałkę, próbując rozluźnić sytuację. Śmiejemy się przez chwilę.

Nagle zza Shane'a wyłania się, jeśli dobrze naliczyłam, pięć głów. Co oni tu wszyscy robią? Dostrzegam kątem oka, że Ethan kończy jeść sernik, który trzyma na małym talerzyku. Co tu się wydarzyło...? I czemu mnie tu nie było?

Ej, ja też chcę ciasto.

Willows niemo oferuje mi kawałek własnego, ale ostatecznie odmawiam. Unoszę brew, zerkając na każdego z osobna.

— To... idziemy? — Shane posyła mi niepewny uśmiech. Kiwam mu głową w odpowiedzi. Cała drużyna macha nam, szczerząc się szeroko do czasu, aż nie znikniemy im z pola widzenia.

— Miłej zabawy! — woła Elena. Zerkam na przyjaciela pytająco.

— Zbyt długo wyjaśniać... — stwierdza rozbawiony. Po chwili rozgląda się, by później znowu się do mnie odezwać. — Skoro już jesteśmy sami to... Mam coś dla ciebie. Ale musisz zamknąć oczy. — Posyła mi uśmiech. Patrzę na niego zaskoczona, po czym wykonuję jego polecenie.

Stoję w bezruchu, by po krótszym czasie wyczuć jego dotyk. Przechodzi mnie dreszcz, gdy delikatnie przesuwa nieco szorstkie dłonie po mojej szyi. Kiedy dochodzi do tego jego ciepły oddech i zdaję sobie sprawę, jak niewielki dystans nas dzieli, momentalnie sztywnieję. Co on kombinuje? Wkrótce jednak wszystkie wrażenia nagle znikają, gdy przestaję odczuwać jego bliskość.

— Możesz otworzyć oczy — odzywa się w końcu. Rozchylam powieki, szukając jakichś zmian czy  dopatrując się choćby wskazówek odnośnie tego, co się wydarzyło przed chwilą. Wtedy zauważam pełną kolorów, na wpół przezroczystą kostkę do gry zawieszoną na mojej szyi w formie prostego naszyjnika.

— Nie jest to może nic wielkiego, ale stwierdziłem, że...

— Przecież mówiłeś, że to twoja ulubiona. — Uśmiecham się szeroko, nie dowierzając. Przy okazji bawię się podarunkiem w dłoni, uważnie mu się przyglądając.

— E tam, w sumie to nie lubiłem jej aż tak bar... — Nie zdąża dokończyć, bo momentalnie zamykam go w mocnym uścisku.

— Dziękuję. — Wtulam się w niego, a on odwzajemnia ten gest najpierw nieco niepewnie, by z czasem nabrać odwagi. Jego włosy łaskoczą mnie w szyję, jednak wcale mi to nie przeszkadza. Może prezent od Shane'a nie jest jakiś niesamowicie wyszukany, ale z serca. Pamiętał o tym, że ta kostka mi się podoba i ja to doceniam, a podarunek tego typu zawsze mi będzie o nim przypominać. Stoimy tak przytuleni do siebie przez dłuższy moment.

— Nie żeby coś... Cieszę się, że prezent przypadł ci do gustu i w ogóle, ale zaczynam się już trochę dusić — mówi do mnie na wpół poważnie. Wtedy odsuwamy się od siebie, a ja ze zmieszanym uśmiechem przeczesuję kosmyk za ucho. Potem zaczynamy prowadzić ze sobą luźną i przyjemną rozmowę i ani się spostrzegamy, gdy już jesteśmy na miejscu.

Może lodziarnia "Ice Turtle" nie jest tu aż tak rozbudowana jak we Flaxton, ale co nieco się zmieniło. Koło dość skromnej budki ktoś postanowił postawić parę smukłych, jasnych stolików. W dodatku doszły do oferty specjalne desery lodowe. No i... Steve już tu nie pracuje, zdrajca jeden.

— Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego przyprowadziłeś mnie akurat tutaj? — pytam z uśmiechem, gdy zajmujemy wolne miejsca.

— W sumie, to jest kilka. Po pierwsze, to "nasza" lodziarnia, po drugie, ma dobre położenie, jest blisko parku i jest całkiem klimatycznie, a po trzecie, ale wcale nie najmniej ważne... — Sięga do kieszeni. — Kupony. — Wyciąga ów przedmiot przed siebie, jakby udowadniał mi, że należy do CIA.

— I co? Myślałeś, że będziesz mógł zapłacić taniej za nas oboje? — Próbuję na chwilę zachować powagę, z wewnętrznym rozbawieniem obserwując poczynania Shane'a. — Ale tak się składa... — Zaczynam grzebać w torebce. — Że ja też mam kupony! — Pokazuję mu zniżki z dumą. Wyglądamy teraz, jakbyśmy zdradzali sobie nasze sekretne tożsamości. Momentalnie wybuchamy śmiechem.

Wtem dostrzegamy, jak w naszą stronę zbliża się parę znajomych twarzy. Czyżby zespół The Dons (ciekawe skąd taka nazwa...)? Shane mówi coś niemo do siebie.

— Elo, elo, trzy, dwa, zero! — wita się za wszystkich Luke.

— Hej, a co wy tutaj... — zaczynam, ale od razu przerywa mi Rossie:

— Przyszliśmy zobaczyć, jak sobie radzi nasz mały Shane. — Czochra go po głowie, a ten w odpowiedzi wydyma usta.

— Tak szybko dorasta... — Vivian wtula się w Luke'a, ocierając niewidzialną łzę. Wspomniany chłopak wzdycha, kręcąc głową. Na jego twarz mimowolnie wkrada się uśmiech.

— Spoko wodza, Shane! Wszystko będzie dobrze, wystarczy, że powiesz jej wszystko to co na... — Kiedy Eddie wypowiada te słowa, obrywa z łokcia. Spoglądam na tę sytuację z zaciekawieniem. Co on im mówił? Potem Shane posyła reszcie zespołu porozumiewawcze spojrzenie.

— No dobra, niech będzie prywatność — mówi Vi teatralnym szeptem. — Załoga, odwrót!

— Ej, ale ja chcę lody! — oburza się Eddie, imitując małe dziecko. Po tych słowach cała czwórka podchodzi do budki, by zamówić sobie po gałce. Gdy już się oddalają, zaczynają krzyczeć w stronę Shane'a motywujące hasła typu: "Dasz radę!", "Bądź sobą!", "Łuhuu!". Cóż, może to ostatnie nie było zbyt ambitne, ale je zapamiętałam. Ten w odpowiedzi jedynie kręci głową, którą podpiera czoło. Po chwili wzdycha.

— To... Już wybrałaś, co chcesz zjeść? — Zerka na mnie.

— Tak, chyba wezmę ten deser. — Pokazuję mu na karcie.

— Mały, średni, duży? — Słysząc to, zastanawiam się przez chwilę.

— Średni — odpowiadam w końcu. Shane kiwa głową i podnosi się z miejsca.

— Okej, to pójdę nam zamówić — oddala się, nim zdążę cokolwiek dodać. Po pewnym czasie wraca z dwoma deserami lodowymi, a ściślej z dwoma dużymi deserami lodowymi.

— Przecież mówiłam, że chcę średni — usiłuję być oburzona, ale rozbawienie bierze nade mną górę.

— Jasne, jasne. Przecież wiadomo, jak to działa. Patrzyłabyś na mnie cały pobyt w lodziarni z zazdrością. — Stawia przede mną pucharek, a ja nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Po chwili jeszcze raz analizuję sytuację.

— Hej! Użyłeś tylko swoich kuponów! — Kładę ręce na biodrach.

— Wiesz... Czasem trzeba być bohaterem. — Podpiera się dłonią o stolik, przyjmując pozę modela. Ponownie zaczynam chichotać, kręcąc głową.

— Mój bohaterze! — Obejmuję jego rękę, a wtedy i on się śmieje. Kiedy już się uspokajamy, zajmuje swoje miejsce i zaczynamy kosztować desery. W pewnym momencie, gdy unoszę spojrzenie na Shane'a, usiłuję powstrzymać moje rozbawienie.

— Co jest? — Unosi brew.

— Nie jestem pewna, jak ty do zrobiłeś, ale masz na nosie bitą śmietanę. — Śmieję się, zakrywając usta ręką. Ten najpierw zerka na mnie zaskoczony, po czym odwraca głowę. Oboje sięgamy do stojaczka z serwetkami. Kiedy nasze dłonie przypadkiem się spotykają, mam już prędko odsunąć własną, ale on na to nie pozwala. Delikatnie kładzie swoją dłoń na mojej, lekko przesuwając po niej opuszkami. Niepewnie unoszę wzrok na Shane'a, jeszcze go nie widziałam w takim wydaniu. Jego intensywnie zielone oczy są pełne ciepła, jakby rozmarzone. Czy to właśnie o tym spojrzeniu mówiła mi Elena? Chyba w życiu bym nie uwierzyła, jeśli bym tego nie zobaczyła...

Gość jest umazany w bitej śmietanie, wygląda co najmniej zabawnie. A ja i tak przepadam. Z jakiegoś powodu przenoszę spojrzenie na jego uśmiechnięte usta. Mam wrażenie, jakby ktoś wyłączył klimatyzację w zatłoczonym autobusie w letnie południe. Mam wrażenie, jakby ktoś w moim wnętrzu puszczał fajerwerki. Mam...

Poczucie winy?

Momentalnie nachodzi mnie dziwny chłód i kompletnie nie wiem co robić. Wydaje mi się, jakbym w tej sytuacji o kimś zapominała, o kimś, kto wcale na to nie zasługuje.

— Zamierzasz... Zostawić sobie tą śmietanę do końca wieczora? — odzywam się w końcu. Wtedy Shane zdaje się wybudzić. Puszcza moją dłoń i starannie wyciera nos serwetką.

Niespodziewanie odczuwam wibrowanie telefonu. Okazuje się, że Nick wysłał mi krótkie nagranie, w którym wyraża swoją agonię i cierpienie związaną z nauką chyba do jakiejś kolejnej olimpiady w formie zabawnego jęku niezadowolenia. Śmieję się przez chwilę, mam już mu odpisać, że teraz nie mogę gadać, ale niespodziewanie komórka trafia do innych rąk.

— Halo? Policja? — Shane z tymi słowami na ustach oddala się, trzymając słuchawkę przy uchu.

— Hej! — Rozbawiona podążam za nim.

— Pewna nastolatka w opałach wysyła niepokojące nagrania Cassandrze Danson, przez co traci kontakt z rzeczywistością... — mówi do nadal włączonej konwersacji z Nickiem. Kiwa głową, jakby otrzymywał odpowiedź od powietrza.

— Tak, tak... Poza tym, to nagranie Nicka — wołam do niego z uśmiechem.

— A więc tak jak mówiłem. Pewna nastolatka w opałach wysyła niepokojące nagrania...

— Przestań być niemiły! — Mimowolnie śmieję się. W pewnym momencie rzucam się na niego, próbując odzyskać własność. — Oddaj mi to...

Shane w odpowiedzi spogląda na mnie z uśmieszkiem. Podnosi rękę, w której trzyma telefon.

— Proszę...? Już będę grzeczna. — Robię wyszczerz.  Chłopak po chwili namysłu oddaje mi własność.

Dopiero teraz zauważam, że jesteśmy w parku. Skrzące się ciepłymi barwami niebo daje o sobie znać przez niewielkie szczeliny między jasnozielonymi liśćmi i ciemnymi gałęziami drzew. Wszystko zdaje się być pogodne, jednak już w spokojny, relaksujący sposób. Wędrując z Shanem, pogrążamy się w żywej rozmowie, gdy znowu rozlega się wibrowanie mojego telefonu.

— Znowu nastolatka w opałach? — Zerka w moją stronę. Przewracam oczami z uśmiechem. Ale sobie wymyślił... Sprawdzam treść wiadomości.

— W sumie to tak, ale tym razem to ja jestem tą nastolatką. Dostałam od koleżanki z warsztatów teatralnych nagranie mojego duetu z Royem... Ale ja już to widziałam wcześniej, Elena jest twórcą tego filmiku, więc... — Pokazuję mu występ opowiadający o moim spóźnieniu na pierwszą próbę. Ogląda to niby z uśmiechem, ale zdaje się wszystko dokładnie analizować. — Coś nie tak?

— Nic, po prostu zauważyłem, że trochę facetów się wokół ciebie kręci — stwierdza, idąc dalej.

— To nieprawda, głupku. — Doganiam go i czochram po głowie, na co ten unosi kąciki ust. Potem zdejmuje moją rękę z jego czupryny.

— Tak? — Na jego twarzy widnieje uśmieszek.

— Tak. — Rozbawiona zakładam ręce.

"Sprzeczamy" się tak jeszcze przez jakiś czas, spacerując, aż trafiamy na dźwięki gitary akustycznej. Nasz wzrok przenosi się na brodatego mężczyznę w fedorze, który wczuwa się w melodię wydawaną z jego instrumentu. Delikatnie szturcham Shane'a, gibiąc się w rytm muzyki, na co on uśmiecha się, kierując oczy ku górze. Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę, że trzymaliśmy się za dłonie przez cały ten czas. Ponownie zaczynają się we mnie kłębić sprzeczne uczucia. Nie myślę o tym jednak za długo, bo dostrzegam u chłopaka charakterystyczny dla niego wzrok, gdy wpadnie na jakiś pomysł. Co on kombinuje? W pewnym momencie dosiada się do mężczyzny na ławce i zaczyna mu coś po cichu tłumaczyć. Mrużę oczy z zaciekawieniem.

Wkłada kapelusz nieznajomego i podnosi się z miejsca. Gitarzysta natomiast zaczyna przygrywać delikatną melodię.

— Każdy potrzebuje miłości... Która z pań jeszcze czeka na swojego księcia? — mówi Shane na wstępie. Podnoszę dłoń w oczekiwaniu na jego dalsze poczynania.

— To jeszcze sobie poczekacie... — kontynuuje, a ja marszczę brwi z uśmiechem.

— Próbowałem przez jakiś czas analizować, czego pragną kobiety... I w sumie nadal nie wiem. — Po tych słowach piosenka nieco się ożywia, a on zaczyna śpiewać:


Czasem mówicie, że to ma być

Romantyk na białym koniu

Wrażliwy bardziej niż... wy

A jednocześnie ma być twardszy niż głaz

Dobry, ale zły, miły, lecz niemiły, ten super przyjaciel, którego wszyscy friendzonują...


I czasem myślisz

Ideału jak z książki brak.

I co mam rzec?

No tak


Bo miłość to

Niedoskonały ideał

Bo miłość zna

Wszystkie braki i pomyłki

Miłość to nie

Scenariusz wyjęty z tandetnego filmu... W którym gra Jace.


Shane na świeżo wymyśla tekst, wykonując przy tym zabawne, a'la taneczne ruchy. Zakładam ręce, kręcąc głową z uśmiechem. Tak łatwo mu nie odpuszczę.

— Dobrze,  że faceci nie mają takiego problemu... — Przewieszam rękę przez jego ramię, by po krótkiej chwili włożyć kapelusz, który miał na głowie. — A nie, jednak mają. — Uśmiecham się. Zaczynam wykonywać ruchy taneczne z choreografii przedstawienia, w którym niedawno grałam.


Niby twierdzicie, że powinna

Nie martwić się o wygląd

A jednak być przepiękna

Dziewczyna, która ma mieć wszystko i nic

Stanowcza, niestanowcza, ciekawa, nieciekawa, ta jedna, która będzie wymagać, nie wymagając, będzie lubić wszystkich twoich kumpli, ale przy okazji też nie i nigdy nie będzie chciała, żebyś się czegoś domyślał....


Po ostatnim, "nieco dłuższym" wersie wyśpiewanym na jednym tchu, oddycham głęboko i powracam do występu.


I czasem myślisz

Że nie spotkasz takiej, chłopie

Lecz jest, znajdziesz ją

W photoshopie.


Dostrzegam, jak Shane, rozchyla usta rozbawiony.


Bo miłość to

Niedoskonały ideał

Bo miłość ma

Wady lecz się ich nie boi

Miłość to nie

Banalny "happy end", który każdy zna...


Po chwili chłopak mi przerywa, nadal śpiewając:

— Ale każdy potrzebuje miłości... — Podchodzi do mnie, zaczynamy razem powoli tańczyć.

— Tej idealnie nieidealnej... — kontynuuję.

— Banalnie niebanalnej...

— W te najtrudniejsze dni...

— Kiedy myślisz, że jej brak, puka do twoich drzwi...

Szczerze mówiąc, bałam się tego wieczora. Bałam się, że Shane znowu będzie się zachowywać dziwnie, jak na początku naszego spotkania po występie, że zacznie tracić siebie. Najwidoczniej niepotrzebnie. Właśnie stoi tu przede mną, jako najprawdziwsza wersja siebie. Zerkam na jego oczy, poruszając się z nim w rytm muzyki. Momentalnie dopada mnie miłe ciepło. Niewielki dystans między nami przyprawia mnie o szybsze bicie serca, a jednak chciałabym, żeby tak zostało...

Ale znów coś się dzieje. Uderza mnie niezrozumiałe zmieszanie, coś, co każe mi się od niego odsunąć, coś, co mówi mi, że robię źle. Mam wrażenie, że to już było, ale trochę inaczej, znów mi się zdaje, że kogoś ranię.

— Ale co ja tam wiem, jestem singlem całe życie — kończę piosenkę, po czym nieco się odsuwam. Oddaję kapelusz brodatemu mężczyźnie, po czym zerkam z zaciekawieniem w stronę Shane'a. — Myślałam, że się boisz publicznego śpiewania...

— Bo boję — odpowiada niemalże od razu.

— A więc, co się stało? — Spoglądam na niego z uśmiechem.

— Nie mam pojęcia! — Szczerzy się tak szeroko, jak tylko jest w stanie, a jego zielone oczy zdają się dosłownie błyszczeć. Po chwili jego niezwykle dobry humor zaraża i mnie.

— Chodźmy! — Rozradowany ściska moją dłoń.

— ...Już idziecie? — odzywa się mężczyzna jakby rozczarowany. W odpowiedzi śmiejemy się serdecznie.

— Na to wygląda. Przepraszamy i dziękujemy za podkład muzyczny... i fedorę — dodaję z uśmiechem. Gdy się oddalamy, grajek macha nam jeszcze, a my odwzajemniamy ten gest.

Kiedy Shane prowadzi mnie, trzymając za rękę, znów dopadają mnie skrajne uczucia. Powoli już zaczynam rozumieć dlaczego... Próbuję jednak odrzucić od siebie te myśli i decyduję się zadać nurtujące mnie pytanie:

— Tak właściwie... Czemu boisz się śpiewać? Moim zdaniem jesteś w tym naprawdę dobry, nie rozumiem, czego tu się wstydzić... Oczywiście, nie musisz odpowiadać, jeśli to dla ciebie trudne. — Kiedy ten to słyszy, przez chwilę jego pogodność blednie. Milczy przez krótki czas, ale w końcu się odzywa:

— Zacząłem grać na gitarze, gdy byłem o taki mały. — Pokazuje mi ręką jego przybliżony wzrost z tamtego okresu. Mimowolnie się uśmiecham, wyobrażając sobie małego Shane'a, który trzyma instrument większy od siebie.

— Ponieważ i ja i Vi interesowaliśmy się muzyką, nasi rodzice pomyśleli, że moglibyśmy uczęszczać do szkoły muzycznej. Nie brzmiało to wcale tak głupio, całkiem podobała mi się myśl bycia w jednej klasie z przyjaciółką. Ale żeby się tam dostać, trzeba zdać egzamin. Wydaje mi się, że samo słowo "egzamin" mnie przeraziło. Jego częścią również było zaśpiewanie czegoś. Kiedy przyszła na to pora, totalnie zamarłem. Miałem wrażenie, jakby w mojej głowie trwała jedna wielka pustka. Coś ściskało mi gardło, stałem jak słup soli, cały drżąc. Nikt z komisji nie odezwał się do mnie nawet słowem, nie próbowali nic zrobić. Dopiero w pewnym momencie usłyszałem od nich "Dziękujemy" i wtedy dosłownie wyparowałem z sali. Vivian została przyjęta, a jak można się domyślić, ja nie...

— Przykro mi... — Nieco mocniej ściskam jego dłoń. Coś w tym jest, że to, jak będzie wyglądać nasze pierwsze zetknięcie z czymś nowym, ma wpływ na nasz dalszy rozwój. Ja śpiewanie kojarzę z występami, które organizowałam dla moich rodziców. Praktycznie zawsze ten sam repertuar w postaci moich ulubionych piosenek z bajek, ale wszyscy zdawali się być zachwyceni lub nieco przerysowywali swoje emocje. Jestem im wdzięczna za to, że wspierali mnie od samego początku. 

Shane macha ręką od niechcenia.

— Jak tak sobie o tym myślę, chyba tak jest lepiej. W razie czego Vi pomaga mi rozczytywać te całe nuty, a okazuje się, że w tej szkole ma się naprawdę niewiele czasu dla siebie. Poza tym, nie widzę siebie grającego muzykę klasyczną... — Słysząc to, przewracam oczami, unosząc kąciki ust. Ani się oglądamy, a już jesteśmy, jak mi się zdaje... na miejscu? Stoimy przed dość wysokim, szarym budynkiem i jak się okazuje, to właśnie do jego wnętrza zostaję prowadzona.

— Co ty...? — zaczynam.

— Zobaczysz. — Posyła mi uśmiech, po czym wsiadamy do windy. Kiedy trafiamy na ostatnie piętro, otwiera niewielkie przejście w suficie. Jak się domyślam, mamy wejść po drabince, prowadzącej nas jeszcze wyżej. Kiedy podwija mi się noga, Shane przytrzymuje mnie i pomaga wejść. Posyłamy sobie uśmiechy.

Nawet nie zauważyłam, że zaczęło się ściemniać. Widzę to dopiero teraz, na dachu, gdzie na szafirowo-fioletowym niebie rozciąga się pasmo połyskujących gwiazd. Można stąd obserwować tętniące życiem miasto, jakby zapalczywie pracujące mrówki czy sterowane przez dziecko zabawki.

— Niezłe, co? — Shane zabawnie unosi brwi. — Tylko nie wychylaj się za bardzo, bo może ci coś spaść albo ty możesz spaść. — Przez chwilę podziwiam w zachwycie widok z dachu, by w końcu się odezwać:

— Mogę wiedzieć, dlaczego kiedyś przebywałeś na tym dachu? — Opieram ręce na biodrach.

— Kiedyś opowiem ci tę historię, ale jeszcze nie teraz. — Siada i klepie miejsce obok siebie. Wedle tego gestu, usadawiam się koło niego.

— Jak wiele rzeczy jeszcze o tobie nie wiem? — Unoszę brew z uśmiechem.

— Cóż... Zapewne całej masy rzeczy. Ale już mniej niż kiedyś.

— A więc może to pora, żebyśmy poznali się lepiej? — stwierdzam w dobrym humorze. — No wiesz, możemy powiedzieć sobie te wszystkie gnieżdżące się w nas informacje, jak... — Jestem Stopklatką. — To, że kiedyś skręciłam kostkę, idąc prostą drogą.

— Co? — śmieje się.

— Teraz twoja kolej. — Szturcham go.

— Miałem żółwia imieniem Don.

— A więc stąd nazwa zespołu... — Nie mogę się powstrzymać od chichotu. — Kiedyś włamywałyśmy się z Eleną do jej własnego domu. — Jestem Stopklatką.

— Kiedyś udawaliśmy z Lukiem gejów, żeby odczepiła się od niego taka jedna.

— Miałam kiedyś sen, w którym miałam crusha w złotej rybce! — Jestem Stopklatką.

— Zostałem zrzucony z drzewa przez własną siostrę!

— Nadal nie pamiętam wzorów skróconego mnożenia! — Jestem Stopklatką.

— Kiedyś schowałem się w szafie, żeby nie iść do szkoły! — Słysząc to, zanoszę się śmiechem.

— Mam dwudziestu jeden kuzynów! — Jestem Stopklatką.

— Ilu? — Shane spogląda na mnie z zaciekawieniem.

— Dwudziestu jeden — powtarzam.

— No to musisz mieć wesoło, gdy wszyscy cię odwiedzają... — stwierdza rozbawiony.

— W sumie to nie odwiedzają. Tak na dobrą sprawę znam tylko dwóch z nich. Reszta pewnie nawet nie pamięta, że istnieję... — odpowiadam zgodnie z prawdą.

— Straszne — komentuje już nieco ostudzony. Macham na to ręką.

— Cóż... W sumie już się do tego przyzwyczaiłam. Część z nich jest ode mnie o wiele starsza, mają własne życia.

— Mnie i Hailey nie dzieli aż taka różnica wieku. Kiedyś byliśmy ze sobą naprawdę blisko, ale w pewnym momencie się od siebie odsunęliśmy i w sumie... Nawet nie wiem dlaczego. — Zamyślony zerka w stronę rozgwieżdżonego nieba. Słysząc to, zaczynam się zastanawiać.

— Myślę... Myślę, że to kwestia czasu. Teraz macie trudny okres, ale każde rodzeństwo na pewnym etapie tak ma. Gdy miałam trzynaście lat, nie przepadałam za Timem. Teraz jednak jest inaczej i wierzę, że z tobą i twoją siostrą też tak będzie. — W tym momencie Shane zerka w moją stronę. Przypatruje mi się przez dłuższy czas, po czym jakby otrząsa się i postanawia się odezwać.

— Czy mogę powiedzieć coś... porąbanego?

— Wyznałam ci, że we śnie miałam crusha w złotej rybce. Spróbuj to przebić. — Posyłam mu uśmiech.

— Okej... Wiesz, do pewnego momentu życie ciągle podkładało mi kłody pod nogi, aż w końcu spotkałem ciebie. — Podnosi się i zaczyna krążyć po całym dachu.

— Uważaj, gdzie chodzisz! — wołam, cały czas wodząc za nim wzrokiem.

— Od tamtego momentu, nawet nie spostrzegłem się, jak wszystko zaczęło się zmieniać. Do tej pory pokazywałem całego siebie tylko członkom zespołu, czułem, że nigdzie indziej nie ma dla mnie miejsca, ale teraz czuję się tak swobodnie, wszystko jest lepsze. Mam wrażenie jakbym z tobą stawał się coraz lepszą osobą. Pozwoliłaś mi zrozumieć, że jeśli otworzysz się na życie, ono otworzy się na ciebie i spotkają cię same niezwykłe rzeczy... Brzmi porąbanie, co? — Dosłownie rozpiera go energia. Z jego ust nie schodzi perlisty uśmiech, a oczy błyszczą bardziej niż jedna z gwiazd, która rozświetla mrok dzisiejszej nocy. Słysząc jego słowa, dociera do mnie przyjemne ciepło, jak podczas picia herbaty w jesienny wieczór.

— Trochę... — Przymykam oko, unosząc kąciki ust. — Ale to wcale nie znaczy, że to źle. Lubię patrzeć, gdy jesteś szczęśliwy, wiesz? — Zerkam na niego, analizując każdy jego gest, który przyprawia mnie o coraz lepszy humor.

— Jestem szczęśliwy dzięki tobie, wiesz? — Gdy siada tuż przede mną, jego czupryna zabawnie podskakuje. Teraz jego pełna emocji, rozradowana twarz znajduje się tuż przed moją. Przez dłuższy czas zaglądamy sobie w oczy. Shane powoli przenosi spojrzenie na moje usta, a wtedy przechodzi mnie dreszcz. Ciepło momentalnie zamienia się w palące gorąco, a ja dosłownie nieruchomieję. Im bliżej się znajduje, tym bardziej emocje przeradzają się w niedorzecznie skrajne.

Błysk i Shane — różni, a jednocześnie tak do siebie podobni. Każdy w jakiś sposób nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Mam wrażenie, jakby zbliżenie do któregoś z nich sprawiało, że oddalam się od drugiego. Dlatego przez tak długi czas nie pozwalałam sobie na wyznanie przed sobą uczucia do któregokolwiek. Każdy z nich jest dla mnie ważny w innym tego słowa znaczeniu i nie chcę ranić żadnego z nich, dopóki nie zrozumiem obu w stu procentach. Nie mam pojęcia, jak wygląda życie Błyska poza programem. Może właśnie siedzi gdzieś sam? Może cierpi? Może tylko podczas odcinków czuje się naprawdę szczęśliwy? Mam wrażenie, że nic nie wiem, nie chcę, żeby ktoś ucierpiał. Patrzę to na usta Shane'a, to gdzieś w dal, co chwila przenosząc spojrzenie na inny obiekt. W pewnym momencie chłopak chwyta moją twarz w dłonie i...

— Część ciebie nie jest tutaj — stwierdza, analizując mnie przenikliwym wzrokiem. Już się nie uśmiecha. Milczę przez dłuższy czas, a wtedy ten odsuwa się, siadając obok mnie. Jego spojrzenie ucieka na widok świecidełek zawieszonych na nocnym niebie.

— Czy ja... W ogóle jestem dla ciebie ważny?

— Co? Ja... Oczywiście, że tak! Przecież spędzam z tobą i Eleną praktycznie każdy dzień wakacji. — pełna emocji usiłuję sklecić coś sensownego, ale nie potrafię. Chłopak wzdycha.

— Mam na myśli, jest ktoś... Znaczy! Nie, że ty...

— W porządku, już wszystko rozumiem — przerywa mi.

— Nie, nie, ja przepraszam, to... — Czuję jak robi mi się coraz bardziej głupio.

— Nie, w porządku. Naprawdę. — Posyła mi niemrawy uśmiech.

Siedzimy przez jakiś czas w ciszy, nie mam już odwagi się odezwać. Shane otworzył się przede mną, a ja zachowałam się w taki sposób. Miałam ochotę to jakoś odkręcić, ale nie umiałam. Nie jestem w stanie, dopóki nie zrozumiem, co tak naprawdę kryje się za Błyskiem i jego uczuciami. Przez moją niewiedzę, sprawiłam komuś cierpienie. Jutro ma się odbyć odcinek już z udziałem zawodników.

Chyba najwyższa pora wyjaśnić parę spraw.

***

ELENA


— A więc... Mój syn w pewnym sensie pomógł każdemu z was? — odzywa się mama Nudziarza,  mieszając cukier w kawie.

— Najprościej rzecz ujmując, tak. — Uśmiecha się Ella. Wszyscy siedzimy przy jasnym stoliku pogrążeni w rozmowie.

— Choć pewnie on sam nawet nie zdaje sobie z tego sprawy — dodaje od siebie Ethan. Tak, właśnie tak. Obgadujemy Shane'a z jego mamą. Nie oceniajcie.

W pewnym momencie dochodzi nas odgłos zamykanych drzwi. Przez otwarte wejście do kuchni dostrzegam przygarbionego przyjaciela, którego wzrok jest przygaszony. Zerka pytająco w naszą stronę.

— Jeszcze tu jesteście? — Patrzy na nas przez chwilę, po czym od niechcenia macha ręką i kieruje się do swojego pokoju. Spoglądamy po sobie, po czym cała ekipa ratunkowa rusza za nim. Pada na łóżko, tak jak stał, a włochata poduszka zdaje się pochłaniać jego twarz.

— Co jest? — pytam zmartwiona.

— Szkoda gadać — słyszę niemrawą odpowiedź.

— Hej... Na pewno nie jesteś aż takim przegrywem, jak ci się wydaje... — odzywa się Ethan, być może chcąc pobudzić instynkt obronny Shane'a.

— Dzięki —  mówi na to jedynie, po czym zatrzymuje się na chwilę. — Naprawdę dziękuję wam wszystkim za pomoc... Ale czy możemy porozmawiać później? Chciałbym na chwilę zostać sam. — Po tych słowach posyłamy sobie pochmurne spojrzenia. Oddalamy się, każdy dodając od siebie jakieś słowa otuchy dla Nudziarza.

Kiedy już jesteśmy na zewnątrz, zostawiam na chwilę resztę, pozostając w tyle. Nie rozumiem, co mogło pójść nie tak? Do tej pory pamiętam, jak Casie przytulała mnie, nieustannie powtarzając, że Shane wreszcie ją zaprosił na randkę. Uczucia przyjaciela nie są jednostronne, więc... dlaczego? Co się wydarzyło? To musi być jedno wielkie nieporozumienie. Niespodziewanie dochodzi do mnie dźwięk gitary akustycznej. Potem dołącza się do niego głos:


Każdy twój gest, każdy twój ruch

Krąży za mną jak cień

Lecz gdy zbliżam się o krok

Tracę z oczu całą ciebie.


Jeśli otworzysz się na to

Reszta się zamknie na ciebie.

Nie będę więc zaglądać w twe oczy

Podziwiać twojego uśmiechu

Jeśli nie chcesz, naprawdę tego nie chcesz

Zrobiłem krok w przód

Mimo że wszystko było oczywiste

czy nie było oczywiste?!


Lecz wiem, to chyba "to"

Skoro pozwolę ci odejść...

----------------------------------------------------------------------

Hej ho!

Jestem chora, to mam możliwość wstawić rozdział wcześnie... :'D/Iforgotaboutmynick z przyszłości też jest chora.... Hm

https://youtu.be/hAAlDoAtV7Y

I tak, właśnie tak, od następnego rozdziału powracają odcinki! Koniec luzu, moi państwo >:D

PS. Ten, kto zliczy wszystkie moje "to kwestia czasu", wtrącone do opowiadania, otrzyma ode mnie order wytrwałości! XD





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro