Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 38

CASIE


Jestem jurorem jakiegoś bzdurnego programu telewizyjnego.

Nie wiem, jak się nazywa, ale czarno-czerwone logo widzę przed oczami i znam jego każdy szczegół. Początek odcinka jest trochę absurdalny, ale w sumie to dobrze się bawię: Mam wybierać, który karaluch włoży śmieszny kapelusz. Drugi z owadów dostaje lizaka w formie nagrody pocieszenia. Następne z kolei są rowery. Tym razem moja decyzja dotyczy tego, który z nich trafi do dziecka. Ostatecznie wybieram żółty w czerwone kropki, który umie latać. Potem dwa chomiki noszące czapki pilotów czekają na to, które kółka do biegania im wybiorę.

Cała masa dziwacznych decyzji.

W pewnym momencie ktoś przynosi mi wymyślne ciasto czekoladowe, smakuje truskawkami. Program trwa wśród radosnych okrzyków publiczności.

Niespodziewanie na scenie pojawiają się Shane i Błysk. Siadają odwróceni do siebie na takich krzesełkach, jakie mamy w szkole i niewzruszeni czekają.

Okazuje się, że mam wybrać pomiędzy nimi.

Mam wybrać, któremu z nich życie się powiedzie, a który z nich spadnie na samo dno lub najzwyczajniej zniknie z rzeczywistości. Siedzę na wygodnym, ozdobnym fotelu, a ten zaczyna mnie uwierać. Czuję, jak po moim czole spływa zimny pot, jak drżą ręce, jak tracę kontrolę nad zmysłami...

A ludzie czekają. W ciszy czekają. Najzwyczajniej w świecie czekają. Nikt nie zamierza protestować, nawet Shane i Błysk.

Ostatecznie wypalam, że nie zamierzam tego wyboru podejmować. Nie jestem do tego odpowiednią osobą. Przecież żaden z nich na to nie zasługuje. Schodzę z fotela, szukając wyjścia, a wtedy...

A wtedy okazuje się, że skazuję na nieszczęście ich obu.

— Casie? Wstałaś już? — Kiedy słyszę cichy, znajomy głos, momentalnie otwieram oczy. Przede mną stoi moja mama, która trzyma tacę w dłoni.

"To tylko sen" — mamroczę do siebie parokrotnie, aby wreszcie się do tego przekonać. Do mojego nosa dochodzi słodki aromat naleśników. Gdy przyglądam się dokładniej temu, co mama przyniosła ze sobą, już zżeram wszystko wzrokiem.

— Dziękuję — mówię z uśmiechem, gdy podstawia mi tacę pod nos. Od razu zaczynam zajadać się naleśnikami.

— To nic takiego... W końcu dzisiaj jest twój dzień. — Uśmiecha się do mnie. — Pamiętaj, że Elena ma po ciebie przyjść lada chwila. W odpowiedzi jedynie kiwam głową, ponieważ moje usta są pełne pysznego dania z owocami.

— Reszta niespodzianek czeka cię potem.

**

— Mówię ci! To były chomiki w czapkach pilotów! — Rozemocjonowana streszczam sen Elenie, pomijając nieprzyjemny finał. W końcu dość ciężko byłoby mi jej teraz wyjaśnić, dlaczego Błysk jest dla mnie ważny.

— Powinnaś sobie gdzieś zapisywać te sny, byłby z nich świetny zbiór opowiadań — odpowiada. — Do tej pory pamiętam, jak śniło ci się, że żongluję kotami strzelającymi laserami z oczu...

— A Shane zaproponował mi wstąpienie do cyrku, jakże można o tym zapomnieć. — Przewracam oczami z uśmiechem. Jakby się tak and tym zastanowić, to w sumie aktualnie należę do swojego rodzaju "cyrku"... Cyrku z dziwacznymi przeszkodami i zegarkami manipulującymi czasem.

— "A jak inaczej spłaciłbym tę zupę grzybową?" — Elena przedrzeźnia cień z mojego snu, co wprowadza mnie w rozbawienie. — Dobra, nie ma to tamto, idziemy na lo...

Niespodziewanie koło nas zatrzymuje się samochód, co więcej jest to samochód policyjny. Co się dzieje? Przeoczyłyśmy z Eleną, że gdzieś w pobliżu dzieje się coś niepokojącego? Kiedy mężczyzna w mundurze ewidentnie zbliża się w naszą stronę, zupełnie nie wiem co robić. Stoję jak wryta, a z umysłu momentalnie wypadają wszystkie myśli.

— Idziesz ze mną — zwraca się do mnie wąsaty policjant zdecydowanym tonem. W tym momencie moje serce zaczyna łomotać głośniej niż sąsiedzi przeprowadzający remont generalny. Mężczyzna bez ostrzeżenia zakuwa mnie w kajdanki i prowadzi w stronę samochodu.

— Ale zaraz! "Szanowny" panie władzo, przecież ona nic nie zrobiła! — El ciągnie go za rękaw.

— Takie mam procedury. Poza tym, ona wie najlepiej, co zrobiła — odpowiada z kamienną twarzą, kontynuując poprzednią czynność.

— Proszę ją zostawić, to na pewno jakaś pomyłka! — Rozdrażniona zaczyna się szarpać z policjantem. Tamten jedynie z zimną krwią wpycha mnie do samochodu.

— Takie mam procedury. — Siada na miejscu kierowcy i odpala pojazd. Elena przez chwilę wali w szybę, wołając coś niezrozumiałego. Spogląda na mnie pytająco, a ja w odpowiedzi patrzę na nią jak wryta, nie wiedząc, co powinnam jej przekazać. Samochód z łatwością wyprzedza przyjaciółkę. Jedziemy przez dłuższy czas w ciszy.

— Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest jakieś byle co? Nie chodzi o żaden skradziony, głupi batonik czy jazdę w autobusie na gapę? — odzywa się ze spokojem, patrząc na drogę.

W odpowiedzi jedynie milczę.

W mojej głowie zaczynają się kłębić najczarniejsze scenariusze. Nie mam na koncie żadnego większego przewinienia, tak mi się zdaje. Zbieram wszystkie odłamki umysłu do kupy, a jedyne co przychodzi mi do głowy to zegarki. Może zostałam nakryta? Może oni wszystko wiedzą? Może jadę na przesłuchanie? Może i to nie jest już im nawet potrzebne, bo mają dowody? Nie jestem pewna, od kogo dokładnie dostałam ów przyrząd, a teraz zaczynam się wahać, czy ten cały program, w którym biorę udział co środę, jest legalny lub jak zareagowałby ktoś z góry na wieść o przetrzymywaniu tak ryzykownej technologii bez nadzoru. Próbowałam się na tym nie skupiać, odrzucać od siebie negatywne myśli.

Teraz jednak wszystko zalało mnie jak fala tsunami, przytłaczając, przygniatając, nie pozwalając mi na najmniejszy oddech. Zaczynam drżeć, mam wrażenie jakbym wewnętrznie parowała z gorąca.

Co robić, co robić?

Przychodzi mi do głowy, że mogłabym zatrzymać czas i bez problemu uciec. Jednak dosłownie mam związane ręce. Analizuję wzrokiem wnętrze samochodu, mając nadzieję znaleźć coś przydatnego. Jednak nic z tego. Nie zauważam nic, w dodatku moje myśli to jeden wielki chaos, który nieważne jak bym próbowała uporządkować, powraca do swojego poprzedniego stanu.

Zerkam przez okno i myślę, że nie jestem w stanie dokładnie zlokalizować, gdzie jestem. To miejsce nie wyróżnia się niczym charakterystycznym. Wokół jest pusto, opuściliśmy zgiełk zatłoczonego miasta.

Niespodziewanie zatrzymujemy się, a mężczyzna wyciąga mnie z pojazdu. Prowadzi mnie dalej, zdecydowanie przytrzymując.

— Jeśli nadal nie jesteś pewna, pozwól, że cię uświadomię — rzuca jedynie bez wyrazu.

Mam wrażenie, że każdy mój krok jest niestabilny, drżący. Kręci mi się w głowie, a ja mimowolnie tracę siły. Nie mam odwagi spojrzeć przed siebie.

Gdy jesteśmy na miejscu, nie wierzę własnym oczom. Zaczyna się we mnie kłębić cała masa sprzecznych emocji.

— Nie znoszę was, uwielbiam was, nie wiem! — wypalam, po czym zebrani wpadają w szpony grupowego uścisku.

Wszyscy tu są: Shane, Elena, Edd, Ella, Connor, Ethan, Nick, Ash... nawet The Dons!

— Wszystkiego najlepszego! — śmieją się.

— Ale jak wy, co wy... — Zerkam w stronę Eleny — Wszystko wiedziałaś! — mówię udawanym zarzutem, teatralnie wskazując na nią palcem. Ta w odpowiedzi jedynie uśmiecha się szeroko. Teraz zdaję sobie sprawę, że wcale wraz z policjantem nie zajechaliśmy daleko, zapewne zrobiliśmy parę kółek i nawet tego nie spostrzegłam.

— Może ja odegrałam niezły teatrzyk, ale to Shane był głównym mózgiem całej operacji — broni się El. Moje spojrzenie przenosi się na winowajcę.

— No co? Mnie też kiedyś na urodziny zgarnęła policja — Wzrusza ramionami z uśmieszkiem.

— Kogo z zespołu mój tata w urodziny nie zgarnął... — śmieje się Luke.

— Zaraz, zaraz... Tata Luke'a? — Unoszę brew, spoglądając na mężczyznę w mundurze.

— Tak, mój tata to najfajniejszy policjant na świecie! — Przybija piątkę, jak się okazuje, ze swoim ojcem. Wtedy mężczyzna zdejmuje z siebie maskę obojętności, a jego twarz pogodnieje. Kręcę głową z niedowierzaniem. No kto by się spodziewał...

— Tak, tak, jestem najlepszy. — Służbowy przewraca oczami z uśmiechem. — Żarty, żartami, ale chyba już na mnie pora...

— A, panie władzo...? — zaczynam niepewnie. Ten spogląda na mnie pytająco.

— Mogłabym zdjęcie w kajdankach, proszę? — Uśmiecham się, pokazując zęby. Policjant zastanawia się przez chwilę lub tylko udaje, by dodać napięcia sytuacji.

— W sumie, czemu nie. — Unosi kąciki ust.

Rozpoczyna się sesja zdjęciowa, w której nie tylko ja biorę udział. Wszyscy wygłupiają się, udając, że są świadkami lub sprawcami przestępstwa. Mam nawet jedną fotografię, gdzie policjant "przygważdża" mnie do maski samochodu. Kiedy przeglądamy zdjęcia zrobione moim telefonem, śmiejąc się, tata Luke'a zabiera głos:

— Dobrze, tym razem już serio na mnie pora. — Służbowy, który wcześniej wydawał mi się z kamienia, zdaje się poza pracą być sympatyczny i dość łatwo ulegać naszym wymysłom. Jak to mundur potrafi zmienić sposób postrzegania człowieka... Teraz mam wrażenie, że Luke ma naprawdę wiele ze swojego ojca. Mężczyzna wsiada do samochodu i mówi jeszcze. — Mam nadzieję, że nie będę musiał tu przyjeżdżać drugi raz...

— Się wie, panie władzo! — woła Luke, salutując. — Będziemy grzeczni i w ogóle... — Machamy jeszcze policjantowi, do czasu aż nie zniknie nam z pola widzenia.

— No to pora na prezenty. — Uśmiecha się Elena, zacierając ręce. Potem Eddie podaje mi ogromną, starannie zaklejoną z każdej strony paczkę.

— Dopiero dziś zdaję sobie sprawę, jakich mam potwornych znajomych... — stwierdzam rozbawiona, walcząc z opakowaniem. W pudle są coraz mniejsze i mniejsze pudełka, zupełnie jak w matrioszce. W ostatnim z nich znajduję jedynie folię bąbelkową. Spoglądam na zgromadzonych z wyrzutem, mimowolnie unosząc kąciki ust. — Wy naprawdę się dziś prosicie o śmierć... — Wtedy do moich rąk trafia prawdziwy prezent, całe szczęście włożony tylko w ozdobną torebkę.

Najpierw wyjmuję ręcznie robioną kartkę urodzinową. Po stylu domyślam się, że jest narysowana przez Shane'a. Uśmiecham się, widząc moją kreskówkową wersję w okularach przeciwsłonecznych, która puszcza strzałkę pingwinowi. Nie przypominam sobie, żebym mu mówiła, że to moje ulubione zwierzę... Może Elena mu powiedziała?

Potem moim oczom ukazuje się ramka, gdzie wszyscy jesteśmy wklejeni na jedno tło, wygląda jak dzieło wykonane w paincie. Od razu zaczynam się śmiać. Następnie dostrzegam nowy tom mojego ulubionego komiksu i koszulkę z uśmiechniętym ciastem malinowym.

— Jesteście kochani, dziękuję! — Ściskam każdego z osobna. Kiedy przychodzi kolej na Shane'a, mówi do mnie:

— Jest jeszcze coś.

Spoglądam na niego pytająco. Wtedy ten sięga po futerał oparty o drzewo nieopodal. Otwiera go i wraz z gitarą siada na jednym z koców. Dostrzegam, że oprócz "siedzeń" są też naszykowane różne przekąski. Shane wyciąga kostkę i zaczyna płynnie grać melodię.

Znam tę melodię. Błądzę myślami, zastanawiając się, kiedy ostatni raz się z nią spotkałam. Gdy uświadamiam sobie jej pochodzenie, uśmiecham się. To właśnie do tej piosenki tańczyliśmy. Przypominam sobie niepewne ruchy przyjaciela, delikatny dotyk jego dłoni, niezdecydowane spojrzenie. Myślę o tym, że bez oporów, nie zważając na to, jak postrzegali nas przechodnie, posuwaliśmy się w rytm muzyki.

A więc gdy Shane mówił,  że chce się nauczyć grać jak ten skrzypek, wcale nie żartował... Zamykam oczy i unoszę kąciki ust, odpływając wraz z melodią. Kiedy wybrzmiewają ostatnie nuty, przytulam się do niego i mówię:

— Dziękuję.

— To nic takiego. — Niepewnie odwzajemnia uścisk mimo przeszkody w postaci instrumentu. — Okazało się, że ten skrzypek, wiesz który, to kamerzysta naszego zespołu, uwierzyłabyś? — Słysząc to, śmieję się nieco nerwowo. Po chwili przechwytuję kostkę do gry Shane'a, przyglądając się jej dokładniej.

— Ale genialna, skąd taką masz? — Gdy to mówię, ten już odbiera mi przedmiot.

— Nie dam ci, to moja ulubiona... — Pokazuje język z uśmiechem.

**

Przemykam między gośćmi, usiłując spędzić z każdym choć trochę czasu. W pewnym momencie dostrzegam, że Ethan stoi sam, wpatrując się w zawartość swojego jednorazowego kubka. Wygląda jakoś nieswojo...

— Co jest? — Podchodzę do niego. Przez chwilę milczy, po czym wzdycha.

— Kiedy na internetowej konferencji dodaliśmy Nicka, nie miałem pojęcia, że właśnie tego Nicka...

— "Tego" Nicka? — Unoszę brew, przenosząc spojrzenie na temat naszej rozmowy. Ten w najlepsze wygłupia się przy reszcie w czym pomaga mu Ash.

— Tego vlogera, no wiesz... Widziałem, że raz byłaś na jego filmie, ale nie miałem pojęcia, że się przyjaźnicie... — Uśmiecha się nerwowo. Ethan jest fanem Nicka? W życiu bym nie pomyślała. Chyba pierwszy raz widzę go w takim stanie. Po chwili zastanowienia wpadam na pewien pomysł.

— Zapoznam was.

— Co?

— Hej, Nick! — Gdy mnie słyszy, zdezorientowany podchodzi w naszą stronę. Ethan szybko posyła mi karcące spojrzenie, po czym nerwowo unosi kąciki ust.

— Co jest? — Vloger wkłada ręce do kieszeni w najwyraźniej dobrym humorze.

— Nie wiem czy wiesz, ale przed tobą stoi twój fan — walę prosto z mostu, a Ethan próbuje mnie zabić wzrokiem. Ja jednak wiem co robię.

— Casie, wiem przecież, że mnie uwielbiasz, nie musisz mnie po to specjalnie wołać... — odpowiada żartem Nick.

— Nie mam na myśli siebie, głupku... — Pukam go parę razy w głowę. Nasza "gwiazda" przenosi wzrok na właściwą osobę.

— O, miło wiedzieć, że nie nagrywam tylko dla siebie. — Posyła mu uśmiech, wystawiając rękę do przybicia piątki. Ethan w końcu odwzajemnia ten gest, a jego wyraz twarzy nieco się uspokaja.

— Czy ja, ten... mógłbym prosić o autograf? — Willows w końcu decyduje się odezwać.

— Ty jeszcze pytasz? Hej, Ash! Chodź tutaj, ktoś jednak nas ogląda! — Nick woła swoją przyjaciółkę. Niespodziewanie słyszę śmiech Shane'a, który widocznie nie spodziewał się takiej słabości po Ethanie bardziej niż ja. Wtedy ukryty fan Nicka rzuca w jego stronę kubkiem.

— Spokojnie, jego zabiję później — komentuje jeszcze. Kiedy dołącza do nich Ashley, rozwija się coraz to luźniejsza rozmowa. Uśmiecham się na ten widok, po czym ukradkiem zmierzam w stronę następnych uczestników imprezy.

— A więc... jak się poznaliście? — Rossie zwraca się do Eleny i Edda.

— To było podczas przesłuchań i wtedy no... ja i Elena się zobaczyliśmy i... — Edd coraz bardziej się gmatwa w swojej wypowiedzi.

— Rzucił we mnie kubkiem — El przerywa mu bez ogródek. Wtedy dostrzegam, jak Luke zabiera całe opakowanie plastikowych pojemników na napoje.

— Co ty robisz? — pytam go rozbawiona.

— Jak to co? Idę odnaleźć miłość swojego życia — słysząc tę odpowiedź, zaczynamy się śmiać.

Wtem dostrzegamy, że Connor na chwilę schował się gdzieś na uboczu i z szerokim uśmiechem wpisuje coś w klawiaturę.

— A ty znowu z tą swoją Raven wypisujesz? — zagaduje Ella, opierając łokieć o jego ramię. Ten w odpowiedzi jedynie posyła jej rozmarzone spojrzenie.

— Ja na twoim miejscu bym trochę uważała...

— Jak to? — Jego twarz nieco blednie.

— W sumie, to oficjalnie nie jesteście razem, więc nie wiadomo, z kim się spotyka na boku — straszy go Elena.

— W sumie, zważając, jak wyglądają jej przyjaciele... — zaczyna, opuszczając głowę. Po chwili kładzie się na jednym z koców. — Chyba właśnie powinienem iść na pociąg... Albo od razu pod tory. — Jego emocje wyglądają jak wyjęte z mema o zmarnowanym życiu.

— Ej, spokojnie... Ona lubi cię przecież, to widać — staram się go pocieszyć.

— Po prostu musicie się już tak oficjalnie spiknąć — komentuje Ella, czochrając włosy naszego Romea.

— To może... napiszę do niej od razu! — stwierdza Connor, sięgając po telefon.

— Nie, nie, nie. Potrzebny jest plan. Przyjeżdżasz do niej niedługo, tak? — wtrąca się Elena. Ten odpowiada jej skinieniem głowy.

— Ogarniemy coś specjalnego. Spółka STODOŁA w to wchodzi. — dodaje, przybijając piątkę z Ellą.

— Spółka Shane i cała reszta też w to wchodzi — dodaje "założyciel" ów zgromadzenia.

— Ej, nie odpowiadaj za mnie! — woła do nas Ethan.

— Nie pomożesz swojemu przyjacielowi? — Shane krzyżuje ręce z uśmieszkiem.

— Oczywiście, że pomogę, ale nie jako członek twojej spółki! — odpowiada rozbawiony.

Po tych słowach Ehtan podchodzi do nas i wyciąga rękę do przodu. Po kolei kładziemy w tym miejscu dłonie, ostatni Connor. Potem unosimy je, wykonując dziwaczny okrzyk. Z naszych ust wydobywa się śmiech.

Kto by pomyślał, że będzie z nas taka zgrana drużyna.

**

Siedzimy razem przy ognisku. Kiedy wszyscy pogrążają się w rozmowie, zamyślony Shane wpatruje się w płomienie.

— Ej, ej, ej... Poznaję to spojrzenie. Masz pomysł na nową piosenkę, czyż nie? — Vivian szturcha go z uśmiechem. Ten jedynie przewraca oczami, unosząc kąciki ust.

— Wal prosto z mostu, póki wena ci nie ucieknie... — Vi nie daje za wygraną, a on odwraca wzrok, mając nadzieję, że prośby ustaną, ale nic z tego.

— Z tego co wiem, Shane nie zwykł śpiewać przy innych — wtrącam się.

— Przy nas śpiewa — odzywa się Eddie. — No dawaj!

— To urodziny Casie, nie chcę żeby...

— Ale ja z miłą chęcią posłucham. — Posyłam Shanowi uśmiech. Ten po chwili odwzajemnia mój gest, po czym zestresowany wodzi wzrokiem po zgromadzonych.

— Nas tu nie ma — stwierdza Elena, po czym wszyscy oprócz członków zespołu jak na komendę chowają się gdzieś bardziej lub mniej udolnie. Ja trafiam za jedno z drzew.

— W porządku... — Shane odzywa się w końcu. — Ale musicie mi pomóc — zwraca się do zespołu. Następuje chwila ciszy.


Zburzyłem coś, co już nie powróci

Mur ciszy, braku słów

Już nic się nie zmieni, już nic się nie ukróci

A to wszystko, by powiedzieć znów...


Pierwszy raz słyszę, jak śpiewa, tak, to na pewno pierwszy raz. Może jego głos nie jest tak charakterystyczny jak Vivian lub tak osobliwy jak Luke'a, ale jest w nim coś.

Jest w nim coś, co mnie przyciąga i każe słuchać bez przerwy, godzinami. Wsłuchuję się w niego jak otępiała, z każdą chwilą odpływając coraz bardziej.

Słyszę, że piosenka nabiera obrotów, ktoś wystukuje rytm, a za nim reszta zespołu.


Błądzimy, więc żyjemy

Nieważne ile razy się potkniemy

Życie jest zbyt krótkie

By wciąż wracać do błędów

Więc żyj tu i teraz

I po prostu bądź

Nie pozwól odejść temu, co teraz masz


Ukradkiem zerkam na Shane'a, który z szerokim uśmiechem bawi się muzyką. Wszyscy stukają podyktowany przez niego rytm, a Vivian zgrabnie dodaje drugi głos. Mimo wszystko cała moja uwaga skupia się na chłopaku. Zerkam na jego roześmiane usta, zastanawiając się, czemu zazwyczaj boi się śpiewać. Kiedy zerka w moją stronę, chowam się z powrotem, zakrywając wargi dłonią. Niespodziewanie zalewa mnie fala gorąca.

Zespół tworzy jeszcze zwrotkę i powtarza refren, a ja wciąż wsłuchuję się w jeden głos. Gdy kończą, wszyscy wychodzimy z ukrycia, bijąc brawo.

— No i poszło — komentuje Vivian.

— Jak to "poszło"? —  Spoglądam na nią zdziwiona.

— Nie mamy tego nigdzie zapisanego, za nic nie odtworzymy tego drugi raz — wyjaśnia Luke.

— Niekoniecznie... — wtrąca się Ella, wskazując na telefon. Shane zerka na nią z lekkim wyrzutem.

— No co? Jakbym wam powiedziała, że nagrywam, na pewno by wam nie wyszło. — Zespół słysząc to, uśmiecha się.

— Dobrze jest mieć takiego menadżera. — Rossie puszcza jej strzałkę.

Wkrótce znów wszyscy pogrążamy się w rozmowie. W pewnym momencie wyciszam się, patrząc na zebranych ciepłym wzrokiem.

— Co jest? — pyta Nick.

— Nic, po prostu... Gdyby parę miesięcy temu ktoś mi powiedział, że będę spędzać moje urodziny w takim gronie, w życiu bym nie uwierzyła — odpowiadam zgodnie z prawdą.

Zgromadzeni spoglądają po sobie z porozumiewawczym uśmiechem. W jednym kółku właśnie siedzi zwariowany zespół, dwójka nietypowych vlogerów, koszykarze różni od siebie jak ogień i woda, dziewczyna, która do niedawna wiecznie zmieniała styl, chłopak, który przez długi czas nie miał się do kogo odezwać, no i moja przyjaciółka z dzieciństwa i ja.

Część z nas jeszcze jakiś czas temu nie powiedziałaby o sobie ciepłych słów. To wszystko trzyma się kupy jak drzwi bez zawiasów do framugi.

A jednak jest. Siedzimy wspólnie, żartując, rozmawiając o naszych problemach, robiąc niestworzone rzeczy...

Czas jednak umie zdziałać cuda.

Oby tak pozostało.

















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro