Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 34

SHANE


— A ty dzisiaj bez Eleny? — zwraca się do mnie mama Casie, patrząc na mnie zdziwionym, oliwkowym spojrzeniem.

— Pewnie się spóźni — odpowiadam zgodnie z prawdą. Czy to ten niezwykły dzień w historii ludzkości, kiedy to Elena Akrely jest spóźniona, a Shane Reed jest na czas?

— W porządku, Casie jest u siebie na górze. — Posyła mi ciepły uśmiech, wskazując głową na jasne schody.

Kiwam głową, już się udaję w stronę celu, gdy jeszcze słyszę za sobą jej głos:

— A tak swoją drogą, fajny T-shirt z delfinem. — Puszcza do mnie strzałkę.

— Dziękuję pani. — Odwzajemniam ten gest z uśmiechem. Potem energicznym krokiem wspinam się na sam szczyt schodów. Drzwi do pełnego ciepłych barw pokoju Casie są uchylone. Cicho otwieram je nieco szerzej, by dostrzec jak przyjaciółka o promiennym uśmiechu porusza się w rytm muzyki, która jest odtwarzana na jej słuchawkach. Beztrosko nuci melodię pod nosem, nie zważając na rzeczywistość. Niech sobie nie przeszkadza. Opieram się o framugę, mimowolnie unosząc kąciki ust. Ta nadal tańczy po własnym świecie, ale zmieni się to za trzy... dwa...

— Shane! — woła zaaferowana, a jej policzki nieco czerwienieją. Po chwili jedna z poduszek uderza o moją twarz. Całkiem niezła trajektoria lotu. Podnoszę pocisk i trzymając go jak szpadę, wołam:

— Chwyć broń, bezbronna niewiasto! — Po tych słowach Casie przez chwilę na mnie spogląda, przekrzywiając głowę. Zdaje się, że prędko odrzuciła od siebie wszelkie zastanowienie, bo niedługo później bierze do rąk poduszkę i rozpoczyna się "bitwa". Oczywiście niemota Shane musiał się o coś potknąć i teraz ja i Cassandra jesteśmy sprowadzeni do parteru.

Znaczy, może tak nie do końca, bo Casie znajduje się tuż nade mną.

Momentalnie sztywnieję, mierząc ją spojrzeniem. W takich momentach zawsze uaktywnia się we mnie pewna ciekawość. Tak, to prawda, niemalże non-stop jestem bardzo dociekliwy, ale jednak w tym wypadku to co innego. Czy gdyby wsunąć palce w jej włosy, okazałyby się takie miękkie, jak mi się wydaje? Co by było, gdybym przysunął się bliżej, dostatecznie blisko, by...

— Co się uśmiechasz, głupku? — Czochra mnie po głowie z uśmieszkiem na twarzy. Patrzymy na siebie przez chwilę. Jej kosmyki eeem, coś tam, jak... zboże... letni dzień...! Oczy jakoś coś tam... las po deszczu... Eee... Te całe patetyczne opisy, to nie dla mnie. Jeśli ktoś chce sobie posłuchać takich rzeczy, zapraszam do Edda.

Ja po prostu gdy jestem przy niej, czuję coś zupełnie niecodziennego i wiem, że to uczucie jest prawdziwe. Z każdą chwilą coraz trudniej mi to ukrywać.

Nagle dochodzi do nas odgłos dzwonka do drzwi.

— Tym razem ja otworzę! — Podnosi się energicznie, zakładając biały koc w kropki, jakby była super bohaterką. — Świat mnie potrzebuje! — woła niby to poważnie, by prędko zniknąć z pokoju, a jej peleryna powiewa na wietrze. Siadam i uśmiecham się pod nosem.

Dostrzegam, że spod koca, który wcześniej spokojnie przykrywał łóżko, coś wypadło. To maskotka, a dokładniej pluszowy, różowy słoń. Kiedy przyglądam mu się dokładniej, nie mam już wątpliwości.

To ten sam, który dałem Casie... A raczej Błysk Stopklatce.

Podczas tego odcinka, w którym byliśmy w jednej drużynie, to wtedy po raz pierwszy połączyliśmy umiejętności naszych zegarków, doskonale to pamiętam. A raczej dokładnie tydzień później, gdy takiego znalazłem i przekazałem jej przez jednego z jurorów. Gdzieś tam, zawsze czułem, że to ona jest Stopklatką.

Dostała tego pluszaka tak dawno, wystarczyło tu przyjść i go znaleźć. Miałbym niepodważalny dowód, jeśli to byłaby ona, tak jak planowałem. A jednak chyba wolałem się nie upewniać.

Dlaczego?

Casie to Stopklatka, a Stopklatka to Casie. To bardziej niż pewne. Nieważne gdzie się znajdzie, jaki strój włoży, za jaką maską spróbuje się schować, zawsze to ta sama osoba.

Ale Błysk nie jest Shanem.

Kto wydaje się bardziej interesujący? Tajemniczy Błysk, którego tożsamość chce znać każdy, czy jakiś tam Shane, którego imienia Casie nawet nie pamiętała do czasu aż schowałem się za jej szafką? Podczas gdy Shane dopiero uczył się tańczyć, Błysk sam porwał Stopklatkę do tańca. Podczas gdy Błysk co środę dokonuje niemalże niemożliwego, Shane potyka się o kabel własnego wzmacniacza. Podczas gdy Błysk ma swoich wiernych fanów, Shane do pewnego momentu nie miał żadnego znajomego w szkole. Błysk nie ma nic do stracenia, jeśli sprawy nie ułożą się tak, jakby chciał, za parę odcinków zniknie, Shane za to ma ryzyko utracenia dla siebie kogoś bliskiego. Błysk w ostatnim odcinku usłyszał, że jest ważny dla Stopklatki.

Czy Shane jest ważny dla Casie?

Podobno największą przeszkodą dla siebie jesteś ty sam. W tym wypadku zupełnie się z tym zgadzam. Jednak gdzieś tam chciałbym, żeby Casie polubiła mnie tak naprawdę, bez tych wszystkich ulepszeń.

Póki co pozostawię sprawy takimi, jakie są.

Niespodziewanie słyszę gęste, zbliżające się w prędkim tempie kroki. Odruchowo rzucam maskotkę za siebie, a wtedy dochodzi do mnie głos:

— Spokojnie, wyluzuj, każdy się bawi pluszakami, gdy nikt nie patrzy. — Zza drzwi nieśmiało wystaje niewielka głowa. Chłopiec o włosach w kolorze bardzo ciemnego blondu spogląda na mnie niewinnym, stalowym spojrzeniem. Casie ma młodszego brata, na śmierć zapomniałem. — Ale ja mam w kolekcji znacznie lepsze niż te tutaj. Pokazać ci? — Wychyla się odrobinę dalej. Przez chwilę spoglądam na niego w osłupieniu, by w końcu bez słowa skinąć głową i podążyć za nim. Wygląda na trochę zakłopotanego.

— Jak ci na imię, kolego? — zaczynam, by atmosfera się nieco rozluźniła.

— Timothy i nie nazywaj ludzi zbyt łatwo kolegami, bo potem ci "koledzy" mogą ci ukraść twoją łopatkę i wiaderko. — Słysząc to, unoszę brew.

— Okej, zapamiętam... A to co? Zamierzasz mi ukraść łopatkę i wiaderko? — pytam z uśmieszkiem na twarzy.

— Nie! — woła niemalże oburzony, a ja ledwie powstrzymuję śmiech.

— A tak w ogóle, tak jakby co, to jestem...

— Shane — kończy za mnie i otwiera drzwi do pokoju. Nieco zdziwiony wchodzę do środka.

Mam wrażenie, jakbym znalazł się w innym świecie. Takim sprzed kilku lat. Na drewnianych półkach są poukładane przeróżne figurki, jakby właśnie były w wirze wymyślnych akcji. Na błękitnej ścianie zauważam powywieszane plakaty z tanich gazet przedstawiające bohaterów kreskówek.

— Fajność maskotki ocenia się w trzech kategoriach: Tego, czym są, jak miękkie są i jak bardzo są wytrzymałe. Nie żebym jeszcze się nimi bawił, ale... — zaczyna mi tłumaczyć, wygrzebując z przeróżnych zakątków armię pluszaków. Wygląda na to, że zdążył już nabrać pewności siebie.

Jednak moją uwagę przykuwa coś innego. Przechylam głowę w bok, przyglądając się parze wiszących na ścianie przedmiotów. W tym momencie brat Casie wypuszcza uzbierane zabawki i z zdegustowaną miną odzywa się do mnie:

— To nie to miałem ci pokazać... Wiesz?

— Czemu nikt mi nie powiedział... — zaczynam, nie odrywając spojrzenia od wybranego przez siebie punktu.

— Nie powiedział, że co? — Unosi brew, spoglądając na mnie tym swoim niewinnym spojrzeniem.

— Czemu nikt mi nie powiedział, że grasz na gitarze?! — Potrząsam jego ramionami jak w jakiejś tandetnej telenoweli, w której dowiaduję się, że ten człowiek zabił mi matkę.

— Ta..."Gram". — Układa z palców cudzysłów. — Moja babcia miała sporą kolekcję gitar, a że te dwie mi się podobały, to mi dała.

Chcę poznać babcię Casie i jej brata, przysięgam.

— Niby coś tam próbowałem grać, ale w ogóle mi nie idzie... Moi rodzice niby tego nie mówią, ale wiem, że uważają, że to tylko taki mój tymczasowy kaprys, strata czasu. — Wydyma usta, odwracając wzrok.

Początki zawsze są najgorsze, sam o tym bardzo dobrze wiem. Doskonale pamiętam, jak działało mi na nerwy to, że przez zbyt miękkie opuszki akordy, które próbowałem grać, brzmiały jak ułomne mycie szyb. Jeśli nie masz wystarczająco samozaparcia lub wsparcia z czyjejś strony, łatwo zrezygnować.

Ale nie na mojej warcie.

— Ach tak...? — Spoglądam na gitary. Przewieszam pasek od niebiesko-białego fendera przez ramię, a chłopakowi podaję czarną, której modelu nie rozpoznaję na pierwszy rzut oka. — To co powiesz na wspólne marnowanie czasu? — Uśmiecham się. Po chwili namysłu bierze instrument.

— Ale ja nie umiem grać... — mówi, kiedy podłączam sprzęt do wzmacniacza.

— Zaraz się przekonamy. Umiesz ten akord? — Chwytam na gryfie "C".

— No, tak... — Niepewnie wydobywa dźwięk ze swojego instrumentu. Ćwiczył na tyle, by wyrobić sobie opuszki, to już coś.

— Jak na początek to już jedna czwarta sukcesu! — Gdy to mówię, unosi jedną brew. — Ponieważ na tym pięknym świecie cała masa piosenek jest skonstruowana z czterech tych samych akordów. — Dotykam jego ramienia z uśmiechem, a potem prezentuję resztę "sukcesu". Parę razy, po kolei, powoli. — Będziesz w stanie to powtórzyć?

— Tak myślę... — Drżącymi dłońmi wydaje wskazane przeze mnie dźwięki na swojej gitarze. Zupełnie jakbym widział siebie na początku mojej przygody z graniem — pełen obaw przed tym, co pomyślą inni. Potem grupa przyjaciół z The Dons na dobre mnie z tego wyleczyła.

— Całkiem nieźle... Ale może trochę więcej luzu! — Gram to samo on, tylko wygłupiając się przy tym. Słyszę jego śmiech.

Wykorzystuje moment, w którym na niego nie patrzę, by spokojnie zagrać wszystkie akordy.  Wykonuje tą czynność jeszcze kilka razy.

— Właśnie tak! — Wskazuję na niego z uśmiechem. — Dobra, Jim...

— Tim — poprawia mnie.

— Tak, tak... Pora na drobne utrudnienie. — Gram to samo co wcześniej, ale w określonym rytmie. — Co ty na to?

Chłopak powtarza po mnie. Spoglądam na niego niby w zastanowieniu i unoszę kąciki ust.

— Nieźle. W sumie to nawet dobrze... Ale trochę jak moja babcia, gra w golfa. Może trochę się tym pobaw, co? — Znowu wygłupiam się, wczuwając w muzykę. Automatycznie wysuwam język na wierzch. Tim znów próbuje swoich sił, ale tym razem wkłada w to więcej emocji.

— O to mi chodziło! Teraz jesteś bardziej jak twoja babcia! — Gdy to słyszy, z jego ust znowu wydobywa się niewinny śmiech. To chyba u nich rodzinne... — To co? Zagramy razem?

Chłopiec uśmiecha się do mnie porozumiewawczo, po czym obie gitary wybrzmiewają w tym samym tempie. Powtarzamy to parę razy, a gdy wydaje mi się, że już czuje się pewnie, odzywam się do niego:

— Świetnie, nie przestawaj tak grać, to ci coś pokażę... — W pewnym momencie odłączam się od niego i zaczynam grać oddzielną melodię, która wraz z poprzednią tworzy spójną całość. Kiedy widzę szeroki wyszczerz na twarzy Tima, wiem, że odczuwa satysfakcję. Wszystko co muzyczne i jest na głosy, daje taki efekt. — Okej, młody, to jest trik, na który możesz podrywać dziewczyny, kiedyś cię nauczę...

—Dziewczyny? — Krzywi się nieco. Czyli jest za wcześnie. — A... To w ogóle działa? — A może jednak nie za wcześnie.

— Cóż... Aktualnie nie mam dziewczyny. — Moje słowa zdają się zniechęcać Jima, znaczy... No, brata Casie! — Ale jeszcze żadnej tego nie zagrałem. — Unoszę palec wskazujący, próbując tym odzyskać trochę autorytetu.

Kontynuujemy grę. Muszę przyznać, że chłopak jest zdolny, mi to wszystko szło nieco oporniej... Może to moja przyszła konkurencja? Uśmiecham się pod nosem.

— Dobra, mam propozycję, może spróbuj zagrać ten akord tak bardziej, bardziej wrrr... — Mimo mojego nieprofesjonalnego wyjaśnienia, Tim wykonuje to, o co go poprosiłem. — Tak! Właśnie o to mi chodziło! Wymiatasz! Przede mną stoi przyszły... — Dostrzegam, jak przewraca oczami z uśmiechem. — Dobra, dobra, już się uspokajam.

***

CASIE


Przez chwilę zastanawiamy się z Eleną, gdzie wyparował Shane, ale gdy dochodzi nas wyraziste brzmienie gitar, powoli zaczynam się domyślać. Zmierzam w stronę pokoju mojego brata, a tam zastaję bardzo miły widok. Mojemu przyjacielowi udało się odczarować zakurzone instrumenty i przywrócić do użytku. Uśmiecham się, spoglądając na ten duet, a moja stopa mimowolnie tupie w rytm melodii.

— Kradniesz mi brata, wiesz? — Zakładam ręce z uśmieszkiem na twarzy.

— Cicho, gramy! — Odpowiadają mi obaj, na co przewracam oczami. Co za ludzie. Spoglądam na Shane'a wyczekująco.

— Oj no weź, Casie... Przecież możesz do nas dołączyć. Mam nawet wymyśloną dla ciebie partię. — W tym momencie zaczyna śpiewać melodię z tekstem typu "turururu", zabawnie poruszając ramionami i unosząc brwi. Mój uśmiech znacznie się poszerza, ale udaje mi się powstrzymać od śmiechu.

— Elena na nas czeka — akcentuję każde słowo, po czym zdejmuję z Shane'a gitarę, którą ostrożnie kładę na łóżko.

— Jesteś niesprawiedliwa, czemu nie powiedziałaś mi, że masz takiego fajnego kolegę? — Oburza się mój brat, co ani trochę nie wygląda groźnie. Wtedy pan "fajny kolega" posyła mi znaczący uśmiech, a ja opuszczam ramiona rozbawiona.

— Nie sądziłam, że postanowicie razem grać jak natchnieni, przepraszam — mówię nieco ironicznie, wciąż w dobrym humorze. Tim wzdycha.

— Ej, Shane! To chociaż zagraj jej ten specjalny riff i wtedy możecie iść! — stwierdza radośnie. Spoglądam na przyjaciela pytająco.

— Nasz sekret. — Wzrusza ramionami zadowolony. — Może innym razem... — zwraca się tym razem do mojego brata.

— A ten... Może my powinniśmy założyć jakiś zespół? — odzywa się, unosząc dłonie.

— Tak właściwie to już jestem w jednym. Ale może kiedyś ty założysz swój własny. — Wystawia rękę w jego stronę, żeby przybić z nim żółwika. Tim odwzajemnia ten gest. Widząc to, wzbiera się we mnie wewnętrzne ciepło. Nie sądziłam, że ta dwójka może się tak łatwo ze sobą dogadać...

Ale Elena czeka.

— Idziemy — mówię zdecydowanie, po czym chwytam Shane'a za nadgarstek i ciągnę w stronę mojego pokoju.

— Naucz się więcej akordów, to pokażę ci więcej rzeczy i pamiętaj żeby... — Jeszcze po drodze nawija do mojego brata. Przewracam oczami z uśmiechem.

**

Siedzimy u mnie w pokoju, tak właściwie... nie robiąc nic konkretnego.

— Dobra, dosyć tego. Nie będziemy marnować wakacji w ten sposób! — zrywa się Elena.

— A więc co proponujesz? — Shane spogląda na nią pytająco.

— Nie wiem. Coś spontanicznego. Em... Chodźmy na pociąg — odpowiada, wzruszając ramionami. 

— Jaki pociąg? — Unoszę brew.

— Nie wiem, chodźmy już. — Wyparowuje z pokoju, a my zaciekawieni podążamy za nią. Prędko dajemy znać mojej mamie, że wychodzimy i wkrótce ruszamy, jak się domyślam, w stronę dworca.

Na zewnątrz jest naprawdę ładnie. Trzeba przyznać Elenie trochę racji.

Bezchmurne niebo w odcieniu czystego błękitu, przyjemny, lekki wiatr, wszystko wokół wydaje się być pełne życia. Gdy jesteśmy na miejscu, kupujemy bilet na najbliższy pociąg. Dopiero wtedy okazuje się, że mamy dosłownie parę minut, więc pędzimy w stronę pojazdu, jakby po napadzie na bank, by jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia.

Kiedy zajmujemy miejsca, wzdychamy ciężko, posyłając sobie uśmiechy. Niedługo później pociąg rusza. Wyglądam za okno, patrząc jak oddalam się od znanego mi miasta do...

Tak właściwie gdzie my jedziemy?

— Dokąd my w ogóle jedziemy? — Shane postanawia mnie uprzedzić.

Elena odrywa wzrok od telefonu, by dokładniej przyjrzeć się biletowi.

— Kierunek — Flaxton.

-------------------------------------------

Hejeczka, dziś przybywam do was dość "wcześnie"...

Jako iż w sobotę znikam na dłużej, nie byłam pewna, czy dam radę wstawić, a umowa to umowa! XD Przy okazji piszę kolejne rozdziały, więc.../iforgotaboutmynick z przyszłości: Bardzo chciałabym wiedzieć, o co mi wtedy chodziło...

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i widzimy się w środę ~!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro