ROZDZIAŁ 3
SHANE
Mijają niecałe dwa miesiące od czasu, gdy odbyły się przesłuchania. Istnieją dwie możliwości: Albo nikt z nas się nie dostał, albo ktoś z nas się nie przyznaje, żeby nie zrobić przykrości reszcie. W sumie na razie nie ma co tego roztrząsać. Tak czy siak wkrótce to wyjdzie na jaw.
Chwytam za klamkę od furtki i od razu słyszę jej charakterystyczne skrzypienie. Zupełnie jakby była stworzona do tego, aby nie można było niezauważalnie gdzieś wyjść. Kiedy przekraczam jej próg, od razu trafiam na listonosza, który ma paczkę dla sio...
Mnie?
Nie przypominam sobie, żebym ostatnio coś zamawiał. Może to jakaś zapomniana płyta, która miała do mnie trafić już wieki temu? Właściwie to bym się nie zdziwił.
— Proszę tu podpisać. — Słyszę głos kobiety z ogromną, skórzaną torbą na ramieniu. Przy jej pasku odstaje kawałek nitki. Oby się nie spruła.
Wykonuję polecenie, następnie żegnam się z listonoszką (nawet nie powiedziałem przy okazji żadnej bzdury, aż pałam dumą) i zaczynam się dokładniej przyglądać pakunkowi.
Wtem jego zawartość zaczyna tykać, odgłosy przyśpieszają, by w mgnieniu oka doszło do wybuchu. Tracę pół twarzy, postanawiam zmienić swoje dotychczasowe życie i nadać przydomek...
No dobra, żartuję.
Nie dzieje się nic konkretnego, otwieram niewielkich rozmiarów paczkę i widzę...
Zegarek?
Sprawdzam adresata. To ci od przesłuchań. Czyżby prezent na dobry początek? A może nagroda pocieszenia? Chociaż żeby tak każdemu uczestnikowi mieli dawać coś takiego pokroju, to musieliby trzaskać pieniędzmi i to solidnie.
Znów zwracam wzrok ku przedmiotowi. Muszę przyznać, że wygląda na prawdę porządny. Pasek nie jest zrobiony z byle jakiego materiału. Całość utrzymuje się w kolorze stali.
Sprawdzam godzinę na telefonie i nastawiam zegarek. Od razu wkładam nowo nabyty przedmiot na rękę. No, prezentuje się nie najgorzej, to trzeba przyznać.
Automatyczne zapięcie... Ciekawe, ale nie rozumiem sensu istnienia czegoś takiego. Świat by się nie zawalił, gdybym zrobił to samodzielnie. Jeśli ktoś kiedykolwiek wynajdzie buta, który sam się wiąże albo gorzej — takie obuwie, które chodzi zamiast ciebie, oficjalnie tracę wiarę w ludzkość. Choć może z drugiej strony w końcu bym się nie potykał o co drugą nierówność na chodniku.
W paczce jeszcze znajduję kartkę z notką, że więcej informacji otrzymałem na swoim mailu. Czyli faktycznie coś z tego będzie? Sprawdzę, jak wrócę.
Tymczasem muszę coś zrobić z paczką. Teoretycznie jestem blisko domu i mógłbym zawrócić, ale jakoś nie odpowiada mi ta opcja. Wyjmuję telefon i dzwonię do Hailey:
— Siostra, weź otwórz okno.
Przez chwilę nic nie odpowiada, ale potem wzdycha i stwierdza:
— Okej, niech ci będzie. — Po krótkim czasie widzę, jak leniwym krokiem podchodzi do wyznaczonego miejsca. Uchyla szybę, a wtedy wrzucam paczkę do domu. — Ostrożniej, debilu! Prawie kwiatki byś wywalił! — woła, uderzając ręką o czoło.
— Mam ci przypomnieć, jak tak kiedyś zbiłaś ramkę i musieliśmy to kryć przed rodzicami? — odpowiadam równie głośno.
— Człowieku, miałam wtedy z jedenaście lat, ogarnąłbyś się z tym! — Opiera dłonie o parapet, a ja układam pistolety z palców. — Dobra, idź już, bo znowu się spóźnisz. Miłej zabawy. — Przewraca oczami i macha mi na odchodne.
— Dzięki, na razie! — Odpowiadam, a wtedy Hailey zamyka okno.
Idę dalej, od czasu do czasu zerkając w stronę zegarka. Patrzę ku górze ze zmrużonymi oczami. Słońce dziś świeci wyjątkowo mocno, momentami nawet trochę oślepiająco. Czyżby wiosna wreszcie postanowiła się ustabilizować ze swoimi humorkami? Zapewne o tym przekonam się w dniu, gdy nie będę mieć przy sobie niczego od deszczu. Zaczynają boleć mnie oczy, więc opuszczam wzrok na buty, które wyglądają, jakby miały za sobą trudniejsze doświadczenia niż ich właściciel.
— Hej, Nudziarzu. — Słyszę za sobą. Nawet nie muszę się odwracać, by mieć pewność, kto to mówi.
— Przestaniesz mnie kiedyś tak nazywać? — Robię zwrot w stronę Eleny.
Po jej ubraniu nietrudno się domyślić, że pogoda się ociepliła, choć prędzej nazwałbym to strojem letnim. Ma na sobie granatową koszulkę na ramiączkach w kolorowe kropki, a także krótkie, białe spodenki. Stylówa urwana jak z jakiegoś wakacyjnego magazynu jak nic. Pewnie gdyby nie to, że nosi normalne okulary, miałaby jeszcze te przeciwsłoneczne.
— Nie pozwolę sobie na przegranie zakładu z Nudziarzem — odpowiada, po czym wzrusza ramionami.
No tak, mogłem się tego spodziewać.
— Gdzie jest Casie? — Rozglądam się. W końcu mieliśmy się spotkać we trójkę.
— Nie odbiera ode mnie żadnego telefonu, co znaczy, że śpi. — Mocniej zaciska grubą, czerwoną gumkę na włosach. Widząc, jak niedbale to robi, zapewne niedługo będzie musiała wykonać tę czynność ponownie.
— Śpi? Przecież już południe... — Unoszę brew. Po kim jak po kim, ale po Cassandrze jakoś bym się tego nie spodziewał.
— Naprawdę myślisz, że coś takiego mogłoby ją powstrzymać? Chodź, obudzimy ją. — Uśmiecha się po czym zachęca mnie gestem ręki, żebym poszedł z nią.
Oboje ruszamy w stronę domu Casie. Podczas wymiany luźnych zdań pełnych „Nudziarzy", dość szybko mija nam czas. Nawet drażniące promienie słoneczne nie były w stanie na to zaradzić. Elena naciska na dzwonek do drzwi palcem o długim, pomalowanym na granatowo paznokciu. Nie rozumiem, czemu dziewczyny starają się upiększać nawet swoje dłonie. To pewnie jedna z tych zagadek, na które tylko one znają odpowiedź.
Nie czekamy długo. Wkrótce dorosła kobieta otwiera nam drzwi. Na jej twarzy widnieje promienny uśmiech, a włosy w kolorze jasnego blondu są niedbale związane.
To mama Casie.
— Dzień dobry — mówimy z Eleną jednocześnie.
— A dzień dobry, dzień dobry... Casie jeszcze nie wstała, obudzić ją? — odpowiada z przejęciem, niemal gotowa do rozpędu. Może niech lepiej uważa, bo podeszwa od jej kapcia zdaje się wisieć na włosku.
— W porządku, niech się pani nie trudzi. My się tym zajmiemy... — stwierdza, poprawiając kucyk... A nie mówiłem?
— Dobrze, dzieci, wchodźcie, wchodźcie... Może chcecie coś do picia? — Zaprasza nas do środka gestem ręki.
Ja i Elena spoglądamy na siebie po czym wchodzimy na korytarz i zdejmujemy buty.
— Dziękujemy — odpowiadam za nas oboje.
— W porządku. Ale jeśli tylko byście coś chcieli, wystarczy słowo... — kontynuuje. Jej intensywnie zielone oczy spoglądają na nas z troską.
— Rozumiemy i bardzo dziękujemy — mówi Elena, uśmiechając się do mamy Casie. Patrzą na siebie porozumiewawczo. Domyślam się, że dziewczyna bywa w tym domu bardzo często i już jest traktowana niemal jak członek rodziny.
— A teraz idźcie tam, dajcie jej wycisk. — Rozbawiona wyciąga rękę do góry, a Elena przybija jej piątkę.
— Się wie, proszę pani — odpowiada od razu.
— Jaki wycisk? Mogę też? — Słychać za nami radosny, chłopięcy głos.
Odwracamy się, a wtedy widzimy młodszego brata Casie. Znów jego imię wypadło mi z głowy... Wpatruje się w nas dużymi, jasnymi oczami, przestępując z nogi na nogę.
— Tim! No jasne, ziom! — Elena nachyla się nad nim i przybijają ze sobą żółwika.
Tim, muszę zapamiętać. W końcu mi się uda... Kiedyś na pewno.
Kierujemy się w stronę jasnych, drewnianych schodów. „Super ziomy" idą przodem i nie zauważają, że mama Casie na chwilę mnie zatrzymuje. Nie będąc w stanie tego zakomunikować, odwracam się w stronę kobiety. O co może chodzić?
— Coś się dzieje? — pytam, rozglądając się.
— Nie, nie. Po prostu się tak zastanawiałam, bo często bywasz gdzieś z dziewczynami... Jesteś chłopakiem Eleny? — mówi nieco przyciszonym tonem.
Że kim?
— Nie, nie jestem. — Staram się ukryć moje rozbawienie. Ja i Elena brzmimy jak jakaś para z typowego sitcomu, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić jako coś poważnego. Ale jedno trzeba przyznać — byłaby z tego dobra komedia.
Kobieta przez chwilę się nie odzywa. Potem na jej twarz wkrada się niepozorny uśmiech.
— To może jesteś chłopakiem Casie? Zwykle wszystko mi opowiada, ale może tym razem... — Spogląda na mnie z nadzieją.
Dziwnie mi usłyszeć to pytanie może dlatego, że zadaje mi je sama matka „wybranki". Na dodatek jeszcze patrzy na mnie w ten dziwny sposób. Ale co ja mam poradzić, że rycerzem na koniu to ja nie jestem? Może jakby Casie wzięła na poważnie moje gadki o Ethanie, już byliby razem? Choć wtedy szczerze bym jej współczuł.
Staram się nie okazać zmieszania. Nieudolnie opieram się o barierkę i mówię jak naturalniej, jak w tej chwili potrafię:
— Cóż... No nie.
Przygląda mi się przez krótki czas. Co jej chodzi po głowie? Zaczynam mieć ochotę po prostu uciec, wbiegnąć po schodach, wyskoczyć przez okno, wywalić się i złamać nogę, nie wiem... Cokolwiek, by już to skończyć.
— Dobra, dobra, już cię nie męczę. Tak tylko spytałam. — Nareszcie. Nie rozumiem, skąd u pani Danson wzięły się takie przypuszczenia. Może po prostu dlatego, że jestem chłopakiem?
Kiwam głową, po czym szybkim krokiem udaję się na górę, żeby dogonić Elenę. Oby tam mnie nie czekały żadne krępujące pytania.
***
CASIE
Siedzę na fioletowym, zakręcanym fotelu. Podchodzi do mnie Shane, ale mam wrażenie, jakby robił to jakoś wolniej, w dodatku włosy mu powiewają jak na reklamie szamponu. Staje przede mną, patrzy mi w oczy i pyta:
— Czy chcesz wstąpić ze mną do cyrku?
Wtem zza niego wyłania się Elena z trzema kolorowymi piłeczkami i kotem. Zaczyna nimi podrzucać. Muszę przyznać, że idzie jej to całkiem nieźle.
— Ja już umiem żonglować.
Mam coś odpowiedzieć, gdy nagle za mną pojawia się jakiś cień. Pies, który jest w rękach Eleny, zaczyna strzelać laserami z oczu. Zaraz, zaraz...
Czy to wcześniej nie był kot?
Gonieni przez cień wybiegamy z pomieszczenia, by po chwili znaleźć się na ulicy. Wokół jest dużo samochodów, a jednego z nich prowadzi znienawidzony polityk mojej babci. Niespodziewanie zatrzymujemy się na dźwięk głośnego gwizdka.
— Przekroczenie prędkości. — Policjant o ostrych rysach twarzy i głębokim głosie przylepia mandat na czoło Shane'a.
— Ja zapłacę... — mówi cień i wyjmuje różowy portfel w kształcie świnki.
— Jesteś pewien? — pytam zaskoczona.
— Tak, a jak inaczej mógłbym spłacić tę zupę grzybową? — Wyciąga monetę o wartości stu dolarów.
Ma już dojść do transakcji, ale wtedy Elena otwiera usta żeby powiedzieć:
— PODUSZKOWE OBLĘŻENIE!
Wszystko się zatrzymuje. Jedynie ja jestem w stanie się poruszać. Przechodzę między innymi, próbując ich przywrócić do życia, ale nic z tego. Zaczynam drżeć, a strach opanowuje mnie szybciej, niż sądziłam. Mam wrażenie, że zapada mi się grunt pod nogami, ale wszystko jest na swoim miejscu. Wołam o pomoc. Nikt nie reaguje. Wszyscy nadal stoją nieruchomo, jakby to były manekiny ze sklepowej wystawy.
Nagle czuję, jak coś miękkiego uderza mnie w głowę. Otwieram oczy i...
I już nigdy się nie dowiem, czy wstąpiłam do cyrku.
— Jeszcze pięć minut, mamo... — mówię niewyraźnie i ospale, przewracając się na drugi bok. Do moich uszu dochodzą ciche śmiechy. Oprócz mnie w pokoju znajdują się jeszcze trzy osoby i żadną z nich nie jest ta, którą podejrzewałam. Co się dzieje...?
Przypominam sobie.
— Bardzo was przepraszam! — Zrywam się z łóżka. Teraz Elena wraz Shanem i Timem wybuchają głośnym śmiechem.
— W porządku, twój obecny wyraz twarzy jest wystarczającą zapłatą za przewinienie — mówi przyjaciółka wciąż wyraźnie rozbawiona. Kładę ręce na biodrach niby urażona, ale mimowolnie się uśmiecham.
— Dobra, dobra, a teraz wychodzić, bo muszę się przebrać! Tim, nie mogę uwierzyć, że i ty jesteś przeciwko mnie! — Wszyscy dostają po jednym rzucie poduszką w twarz. Oczywiście nikt z nich nie pozostaje mi dłużny.
— Tylko się pośpiesz — odpowiada Shane, którego czarne włosy są teraz trochę poczochrane przez mój atak. Od razu rzuca mi się w oczy jego jasna koszulka... No i dwie różne skarpetki.
Potem przepuszcza w drzwiach Elenę, która jest ubrana jakby był już środek lipca. Tim nadal stoi w pokoju, rozglądając się, jakby liczył, że mój nakaz go nie dotyczy.
— Timuś, ty też — mówię, a wtedy ten z naburmuszoną miną i teatralnie gniewnym krokiem opuszcza pomieszczenie.
Kiedy zostaję sama w pokoju, energicznie wstaję z łóżka. Stąpając bosymi stopami po mięciutkim, białym dywanie, podchodzę do lustra. Moje włosy są dziś wyjątkowo poczochrane, przypominają fryzurę jakiegoś bohatera anime. Świetnie. Elena już nie raz mnie widziała w takim stanie, ale Shane... Dobra, dość. Cała moja osoba reprezentuje w tej chwili jeden wielki nieład i to tylko i wyłącznie moja wina. Zaglądam do szafy, by bez większego zastanowienia wybrać wzorzystą, kolorową koszulę w zestawie z czarną spódnicą. Szybko wkładam je na siebie, po czym zaczynam czesać włosy szaro–różową szczotką. Pośpiesznie idę do łazienki, żeby się odświeżyć.
Czas, ciągle mało czasu.
Gdy wracam do pokoju, zauważam, że wygląda, jakby przeleciało po nim tornado. Cóż, posprzątam, gdy wrócę do domu. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, mamo.
— Dobra, jestem gotowa. — Podchodzę do przyjaciół, prezentując się w nowym wydaniu.
— No nareszcie, a więc chodźmy — odpowiada Elena z uśmiechem.
Już w komplecie schodzimy po schodach, a następnie żegnamy się z Timem i moją mamą. Od niej od razu dostaję cały pakiet z kanapkami na drogę...
***
SHANE
Przechadzając się po chodniku, który fakturą bardziej kojarzy się z powierzchnią księżyca, próbujemy ustalić, gdzie powinniśmy się udać.
— Może do parku? — proponuje Elena.
— Nuda — odpowiadam.
— Powiedział Nudziarz — kontruje, na co przewracam oczami.
— To może do kawiarni? — włącza się Casie.
Spoglądam ku niebu. Jasne słońce na ledwie zachmurzonym niebie jeszcze jest uniesione wysoko.
— Już teraz chce wam się jeść? — mówię, a Elena mnie popycha. Na chwilę tracę równowagę, ale się nie wywracam. Czyli coś z tej całej koordynacji ruchowej jednak mam...
— Aleś dziś wybredny!
— Jak taki mądry jesteś, to sam sobie wymyślaj. — Cassandra opiera ręce na biodrach.
Zaczynam się rozglądać, szukając jakiejś mądrej odpowiedzi. Małe kawiarnie z przydużymi cenami? Sam to przed chwilą odrzuciłem. Kino? Może nie tym razem. Dobra, muszę do tego podejść mniej konwencjonalnie. Obserwuję ludzi, próbując dojść do wniosku, gdzie mogli przed chwilą być, lub gdzie się wybierają. Gość z jeszcze mokrymi włosami może wracać z basenu, lub po prostu umył głowę i nie obchodzi go, co pomyślą inni. Pani z torbami na zakupy, to wiadomo. Jest w towarzystwie dziecka, które macha biało–fioletowym workiem na buty.
O, to mi przywodzi pewną myśl.
— A co powiecie na kręgle? — Nieudolnie pstrykam palcami. Dziewczyny spoglądają na siebie.
— W porządku. — Elena wykonuje ten sam gest co ja, ale w jej wypadku wydobywa się jakiś dźwięk.
— Tak, to dobry pomysł. — Casie uśmiecha się i również pstryka.
Przewracam oczami, uśmiechając się. Tak perfidnie wykorzystywać mój brak talentu... Mam wrażenie, że kiedy byłem tworzony, zamiast stanąć w kolejce po umiejętność pstrykania, zgubiłem się i trafiłem do tej, gdzie robi się perfekcyjne tosty. No cóż, coś za coś.
— No to załatwione — stwierdzam. — A, i nie liczcie na to, że wam odpuszczę to pstrykanie.
— Oczywiście — mówią jednocześnie, po czym przybijają sobie piątkę.
Baby.
Po piętnastu minutach energicznych rozmów i przepychanek, znajdujemy się na miejscu. Dwie równoległe do siebie ściany mają barwę intensywnego fioletu, a reszta ciemnej szarości. Jasna posadzka od czasu do czasu cicho skrzypi, imitując efekty dźwiękowe rodem z horrorów, za to muzyka wydobywająca się z głośników jest tak zwyczajna, że po pewnym czasie zapomina się o jej obecności.
Podchodzimy do lady, za którą stoi kobieta w różowym T-shircie z napisem „One True Queen" i nadrukowaną koroną, opierającą się o literę„Q". Włosy ma pofarbowane na niebiesko, ale wyraźnie widać, że kolor już zaczyna schodzić. Jeden z jej długich, pomalowanych szponów ma częściowo zdarty lakier. Spojrzenie kasjerki jednoznacznie wyraża „Ta praca nie jest szczytem moich ambicji"...
— W czym mogę pomóc? — mówi, jakby była filmikiem z youtube'a ustawionym na zmniejszoną prędkość.
— Chcieliśmy zamówić tor na dwie godziny. — Casie uśmiecha się.
— Buty — odpowiada tak, że ciężko się domyślić, czy było to pytanie, czy też zdanie oznajmujące. Spoglądam na dziewczyny. Wzrok Cassandry jest równie zagubiony co mój.
— Tak — Elena zwraca się do kobiety za kasą. Najwyraźniej udaje jej się rozszyfrować kod obsługującej. Ta spogląda na nas, jakby oczekując inicjatywy.
— Czterdzieści jeden — mówię, domyślając się w końcu.
— Trzydzieści dziewięć — dodaje Casie.
— Trzydzieści siedem — wtrąca jeszcze Elena.
Pracownica z impetem kładzie trzy pary butów i podaje nam cenę. Płacimy, zmieniamy obuwie i idziemy do wyznaczonego toru. Na ekranie pojawiają się trzy imiona, a raczej trzy „No-name" z przyporządkowanymi do nich cyframi. Przez chwilę patrzymy na to w osłupieniu.
— Faktycznie, nie podawaliśmy jej imion — zauważam, a wtedy śmiejemy się krótko.
— Prosimy o poprawę? — pyta Casie, zerkając to na tablicę, to na pracowniczkę. Potem wszyscy zwracamy ku niej wzrok.
— Ja tam nie wracam — stwierdza Elena.
W tej kwestii wszyscy jesteśmy zgodni. Jakoś nikomu z nas nie uśmiecha się wracać do „jedynie właściwej królowej". Jeszcze by nas do lochów wsadziła, czy co.
Zauważamy, że „No-name1" zaczyna migać na żółto.
— Dobra, która z was zaczyna? — Zakładam ręce, patrząc na dziewczyny. Elena klepie Casie po ramieniu.
„No-name1" bierze jedną kulę i zbliża się do toru. Pełna skupienia spogląda na swój cel. Kiedy ma wykonać rzut, Elena zaczyna niczym rasowy komentator:
— Cassandra Danson jest gotowa do strzału. Uważnie mierzy wzrokiem każdy pojedynczy kręgiel, już układając dopracowaną taktykę. Obliczenia zdają się wręcz wirować nad jej głową...
Wtedy całe przygotowanie Casie idzie na marne. Kula idealnie trafia do lewego rowu, a zawodniczka kuca, śmiejąc się w głos.
— Zabiję cię! — woła. Ma jeszcze jedną turę, ale komentarze Eleny doprowadziły ją do kompletnej niedyspozycji. Mimo wszystko mamy określony czas gry i dobrze byłoby ją kontynuować. Każde kolejne pięć minut jest warte małej butelki soku w pobliskim sklepie.
Podchodzę do Casie i przykucam.
— Zaszłaś już tak daleko, nie mów mi, że teraz zamierzasz się poddać — mówię niczym coach, kładąc rękę na jej ramieniu. Ta unosi głowę, by na mnie spojrzeć. Trwa to jeszcze przez jakiś czas, jakby coś w systemie operacyjnym Casie się zawiesiło. Potem podnosi się i mówi:
— Chyba w twoich snach! A teraz odsuń się, muszę wykonać epicki rzut.
Tym razem poszło jej lepiej, zbiła osiem kręgli. Podczas dalszej gry kontynuujemy swoje małe sabotaże, licząc, że to jakoś nam pomoże w zwycięstwie. Wymyślamy nowe „techniki" rzutu („Tsunami Eleny" póki co przebiło wszystko) i dobieramy dla siebie najlepsze kule.
— Tutaj nie można przynosić własnego jedzenia. — Odwracamy się i widzimy, że królowa zza kasy opuściła swoje stanowisko i zwraca uwagę grupie znajomych znajdujących się o dwa tory dalej.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale mam wrażenie, jakby Elena zatrzymała wzrok na jednej z osób. Wygląda na zamyśloną...
***
CASIE
Moja przyjaciółka wyraźnie przygląda się chłopakowi, który jest znacznie wyższy od reszty członków grupy. Jego nieco długie, ciemne, falowane włosy są niedbale ułożone. Zastanawiam się, dlaczego patrzy akurat na niego, przecież owy nieznajomy siedzi obok, jak się okazuje, kilku osób z naszej klasy.
— Zauroczyłaś się, czy co? — Shane szturcha Elenę.
— Nie, to jest ten dziwny gość, co rzucił we mnie kubkiem podczas przesłuchań. — Nie odrywa od niego wzroku, jakby się nad czymś zastanawiała.
Wtem całe zgrupowanie zdaje się zwrócić na nas uwagę. Jest wśród nich Ethan. Boże, chyba już nie umiem patrzeć na niego normalnie. Shane, zabiję cię za to! Nie no, dobra, może nie, ale za to mogę zabrać twoją ulubioną kulę przy następnym rzucie, o!
I po co ja się oszukuję? Dobrze wiem, że tego nie zrobię.
Wracając, trójka znajomych patrzy to na nas, to na chłopaka, jakby oczekiwali wyjaśnień.
— Nie znam jej — stwierdza obojętnym tonem nieznajomy, strzepując coś ze swojej czarnej koszulki z kolorowym nadrukiem.
— Tchórz — rzuca El w odpowiedzi.
— Eleno, nie bądź niemiła dla twojego przyszłego kolegi z klasy — wtrąca się Ella tonem nauczycielki. Jej krótkie włosy w kolorze ciemnego blondu są splecione w dwa kucyki. Przenoszę spojrzenie na jej ubranie. Ogrodniczki i kolorowe podkolanówki... To ciekawe, że jeszcze rok temu ubierała się na czarno i miała włosy pofarbowane na ten sam kolor.
— Że co? — Otwiera usta i poprawia okulary. — Ty mnie stalkujesz, czy jak? — zwraca się, jak się okazuje, do przyszłego ucznia w naszej szkole.
Ten zakrywa sobie część twarzy, wydając cichy odgłos, prawdopodobnie oznaczający jego niezadowolenie.
— Pierwszy raz widzę cię na oczy — mówi w tak przekonujący sposób, że zaczynam mieć wrażenie, jakby i on, i Elena mieli rację. Ale nie widzę powodu, dla którego moja przyjaciółka miałaby kłamać. I to jeszcze wobec mnie i Shane'a? Ta sytuacja jest jakaś dziwna.
— Casie, weź mnie trzymaj, bo zaraz autentycznie coś zrobię!
— Patrząc, jak często ćwiczysz na wfie, raczej nie ma powodu, by był z tego powodu przerażony — mówi Ethan, z uśmiechem poprawiając swoje krótkie włosy.
— Przynajmniej jak ćwiczy, zachowuje się sportowo, w przeciwieństwie do niektórych — stwierdza Shane. Zazwyczaj jestem przeciwna tego typu docinkom, ale sama nie jestem w stanie znieść, gdy ktoś obraża moją przyjaciółkę. Gdyby on tego nie zrobił, pewnie ja bym dodała coś od siebie.
Szturcham Shane'a, mimowolnie się uśmiechając. Wtedy zadowolenie Ethana znika.
Connor, który do tej pory się nie udzielał, postanawia coś powiedzieć, ale tamten mu przerywa. Wygląda na rozdrażnionego. Jego błękitne oczy zdają się błyszczeć.
— Dobra, jest jeden jeden, zostawmy to może, co? Przecież nic się nie dzieje, po prostu spędzamy czas z nowym kolegą z naszej klasy. — Łapie się za głowę.
Tu w sumie ma rację. Te słowa jednak nie działają na moich przyjaciół tak jak na mnie. Czy jest coś, czego nie widzę?
— Przecież ty to zaczą... — Zanim Connor zdąża dokończyć, Ethan mocno go szturcha.
— Ojej, chyba czas nam się skończył — mówi nagle Shane. Odwracam głowę w stronę tablicy. Widzę, że mamy jeszcze około siedmiu minut, ale ponieważ i on i Elena już się zbierają, nie oponuję. Również zabieram rzeczy, a gdy już jesteśmy gotowi, mówimy jeszcze:
— Cześć. — W tym momencie chyba żegnamy się bardziej dla zasady.
— Cześć wam. — Ethan macha nam z uśmiechem.
Ledwo nadążam za moimi przyjaciółmi. Ci w mgnieniu oka już znajdują się przy ladzie, by zwrócić buty. Równie prędko otwierają przeszklone drzwi i opuszczają lokal.
— Widziałaś, jak się z tobą pożegnał? — odzywa się do mnie Shane.
— Przecież żegnał się ze wszystkimi! — Zakładam ręce.
— Tak, tak... A ja jestem królowa balu — odpowiada, unosząc dłonie.
— Możesz wszystko, jeśli tego bardzo chcesz — kontruję i kładę rękę na jego ramieniu.
Przez resztę drogi sprzeczamy się ze sobą, ale Elena w żaden sposób się do tego nie włącza. Zdaje się być zamyślona. Nadal chodzi o tego chłopaka?
Po jakimś czasie, gdy już znajduję się w domu, mam ochotę bezwładnie opaść na łóżko. Jednak wtedy zatrzymuje mnie mama.
— Zaraz posprzątam, obiecuję — mówię profilaktycznie.
— Nie było mnie w twoim pokoju... W każdym razie, mam paczkę dla ciebie. Widząc adresata, zdaje się, że zostałaś przyjęta do tego serialu. Gratuluję! — Z uśmiechem podaje mi pudełko.
Nagle znajduję się w jej uścisku. Przez chwilę na mojej twarzy maluje niezrozumienie, potem niedowierzanie, a na końcu bezgraniczna radość. Wydaję z siebie ciche piśnięcie i mocniej przytulam mamę.
— Dobra, dobra, a teraz powiedz mi... Co się wydarzyło w twoim pokoju? — Kładzie ręce na biodrach, unosząc kąciki ust.
— Nic nic! — wołam i pędzę na górę, póki nie jest za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro