Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 26

CASIE


Przerwa.

Wokół panuje gwar podobny do tego na targu, gdy wchodzą na rynek owoce sezonowe. Razem z Eleną i Shanem siadamy przy jednej z pseudo-białych ścian, rozmawiając o jakichś niestworzonych tematach.

— Przecież ci mówię, że nie da się tak po prostu zabić wampira za pomocą broni! Chyba że nóż by się wymazało na przykład sosem czosnkowym... — mówi El, zamaszyście gestykulując.

— A jeśli wampira chciałby zabić inny wampir? Przecież żaden z nich nie może się tykać czosnku, czy to znaczy, że to niemożliwe? — odpowiada jej Shane.

— Hm... A wystawienie go na światło słoneczne?

— Przecież oba wampiry by były wtedy na nie narażone...

— A jakby ten no... Był schowany za czymś? Słupem jakimś?

— Czyli jest jakaś taktyka... Tak swoją drogą, ciężkie by było życie wampira kucharza. — "Nudziarz" opiera głowę na dłoni.

— Zdecydowanie, przecież czosnku tak często używa się do nadawania ostrości potrawom... W ogóle, jak oni mogą jeść pizzę bez sosu czosnkowego?

— Współczuję.

Słysząc te głębokie przemyślenia, odruchowo kręcę głową z uśmiechem.

— Ale wiecie, że we Włoszech je się pizzę bez tego typu sosów, prawda? — wtrącam się w końcu.

Oboje otwierają usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie podchodzi do nas Ella, której ciemne włosy są splecione w warkocz. Przykuca przy nas, a raczej przy Shanie.

— Hej, ostatnio jak uciekałeś przed Ethanem, pogubiłeś trochę rzeczy. Z Dianą postanowiłyśmy je pozbierać... A dziś wreszcie udało mi się zapamiętać, żeby je wziąć ze sobą. — W tym momencie wyciąga zguby ukryte w czarnej torbie i zamaszyście podaje je właścicielowi.

— Dzięki. — Powoli pakuje rzeczy, przez dłuższą chwilę zawieszając wzrok na swoim Wielkim Zeszycie Wszystkiego. — A w temacie tego co mi pisałaś...

— Po szkole — mówi krótko, posyłając mu nieznaczny uśmiech. Kiedy się oddala, ten odprowadza ją wzrokiem. To wszystko jest jakieś podejrzane.

Nie wiem, co tu się dzieje, ale w ogóle mi się to nie podoba.

**

Wracam ze szkoły w towarzystwie tylko Eleny,  w końcu Shane udał się na swoje tajemnicze spotkanie...

— Nie wydaje ci się to trochę dziwne? Ta cała akcja z Ellą? — zwracam się do niej.

— Może trochę... — Kiwa głową, ale z łatwością dostrzegam, że jej myśli są teraz skupione na czymś zupełnie innym. Nie sądzę, aby tym razem były to rozmyślania o rozmaitych kształtach chmur, czy dziurawym chodniku przypominającym powierzchnią księżyc.

— Co jest? — pytam, unosząc jedną brew.

— Nie, nic... — Poprawia ramiączko plecaka, spoglądając w dół.

— Nic — zaimek określający nieistnienie obiektu, zdarzenia lub osoby. Najczęściej stosowany, gdy ma się do czynienia z trudną sytuacją i tym podobne. Można stosować zamiennie z "Mam problem, ale ci o nim nie powiem". — Gdy dyktuję regułkę, Elena zaczyna się śmiać. — No weź, wiesz, że mi możesz powiedzieć — zachęcam ją, posyłając szeroki uśmiech w jej stronę. Ta przez chwilę na mnie patrzy, po czym wzdycha.

— W porządku... Chodzi o Edda. Ostatnio mam wrażenie, że mnie unika, a ja nie rozumiem dlaczego. — Dostrzegam w wyrazie jej twarzy cień zaniepokojenia.

— Hm... Może jemu też przydarzyło się "nic" i musicie o tych "nicach" pogadać. — Rozglądam się. Chłopak-wieża ubrany w czerń idzie w pewnej odległości przed nami. To dlatego nie mogła się skupić... — Musisz z nim natychmiast pogadać! — Lekko ją szarpię za rękaw luźnej, kwiecistej bluzki.

— Co? Nie!

— Idź, idź, idź, idź, idź! Bo zacznę krzyczeć, że podałaś mi kiedyś lemoniadę z solą! — Staję za nią, próbując "popchnąć" w stronę Edda.

— No dobra, dobra... Ale co z tobą? — odpowiada rozbawiona.

— Jakoś sobie poradzę. Poza tym, potem i tak idziesz mnie "zdradzać" z Connorem, skoro tak się już mną przejmujesz. — Po tych słowach Elena zaczyna się śmiać.

— W porządku, trzymaj kciuki — mówi, przyspieszając tempo chodu.

— Powodzenia! — wołam z uśmiechem.

***

ELENA


— Edd! — Na dźwięk tych słów odwraca się, spoglądając na mnie pytająco.

— Coś nie tak? — Zdejmuje słuchawki z uszu.

— Nie... — zatrzymuję się na chwilę. Muszę wziąć się w garść. — W sumie to tak. Ostatnio mam wrażenie, jakbyś mnie unikał i nie wiem... Zrobiłam coś źle? — Patrzę na niego spode łba.

— Regularnie wysyłam ci rozdziały do sprawdzenia, coś nie doszło? — pyta jakoś tak dziwnie, bez wyrazu.

— Przestań! Przecież wiesz, że nie o to chodzi! Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? — Przez dłuższy czas czekam na jego odpowiedź.

— A jest ci to w ogóle potrzebne? — Odwraca wzrok.

Więc o to chodzi.

—Ty to jednak głupi jesteś. — Krzyżuję ręce.

— Co?

— Mówię, że jesteś głupi. Biegłam tu za tobą, w ten upał. Nienawidzę biegać. Może tego po mnie tego aż tak nie widać, ale wewnętrznie już umieram. A ty mi wychodzisz z takimi tekstami? Nie lubię tylko twojej książki, lubię też ciebie... Mimo że zabiłeś mi moją ulubioną postać. To nienormalne, wiem. Ale jeszcze raz spróbuj się nie doceniać, a porządnie oberwiesz. — Rozbawiona lekko uderzam go w głowę. Nie muszę długo czekać, aby i jego wyraz twarzy się rozpogodził.

— Przyjąłem. — Salutuje mi, unosząc kąciki ust, co sprawia, że zaczynam się śmiać.

Idziemy przez park, który zdaje się nie dawać nam spokoju od początku naszej znajomości. Dziś dziękuję w duchu drzewom, że postanowiły nam użyczyć swojego cienia. Między ich gałęziami przebija się ostre światło, jakby z ogromnych rozmiarów latarek. Staram się je unikać jak złodziej, który nie chce zostać namierzony przez policję. To bieganie naprawdę dało mi wycisk. Muszę popracować nad kondycją... Kiedyś.

— Tak swoją drogą, pisanie książek to musi być naprawdę fajna sprawa — odzywam się nagle.

— Jesteś kreatywna, z pewnością byłabyś w stanie stworzyć własną. — Uśmiecha się pod nosem. Dosłownie znikąd dopada nas lekki, chłodny wiatr, który w obecnym stanie jest mi bardzo na rękę.

— Tak mówisz...? — Zastanawiam się przez chwilę. — A co powiesz na wspólną książkę? Każdy z nas mógłby mieć własnego głównego bohatera i nawet my nie moglibyśmy przewidzieć zakończenia? — proponuję. Edd spogląda na mnie kątem oka.

— Muszę przyznać, że to naprawdę ciekawy pomysł... Jaki gatunek?

— Może romans?

Chłopak zastanawia się przez chwilę.

— Co powiesz na romans osadzony w świecie bezprawia, na zmechanizowanym, dzikim zachodzie, gdzie akcja się dzieje na różnych planetach?

— Jesteś niemożliwy. — Uśmiecham się, kręcąc głową. Bez namysłu siadamy na jednej z drewnianych, chropowatych ławek. Szczęście chciało, że nie widnieje na niej napis "świeżo malowane".

— Masz już w głowie jakiś pomysł na postać? — pyta.

— Hm... — Opieram głowę na dłoni. — To może być łowczyni, która dostaje zlecenia. Skoro bawimy się w takie uniwersum, mogłaby mieć jedną dodatkową, mechaniczną rękę, albo nie, dwie! I nosiłaby takie fajne okulary, wiesz... I kapelusz!

— A na co by przeznaczała zdobyte pieniądze? — Wyraz twarzy Edda jest teraz bardziej pogodny niż to popołudnie, a trzeba przyznać, że słońce dziś nie oszczędza nikogo. Jak on wytrzymuje w czarnych ubraniach? Nie jestem w stanie tego pojąć.

— Pewnie na początku byłyby to jakieś marne grosze, więc pewnie na jedzenie, ale potem mogłaby na jakieś dodatkowe elementy do jej wymyślnych broni... i na ładne ubrania oczywiście! — Opieram ręce na biodrach, a ten śmieje się serdecznie.

— Ma osobliwy charakter, to dobrze. Myślisz, że miałaby jakiś kompanów?

— Nie... albo tak! Myślę, że jedną, oddaną pomocniczkę, na którą zawsze mogłaby liczyć. Byłaby taka energiczna i miała dwa laserowe pistolety. I wiesz, tak szybko latałaby na prawo i lewo! — Wyrażam moje myśli za pomocą gestów. — Mogłyby się znać od dziecka i razem zacząć pracować jako łowcy. A może jednak powinna mieć dwóch? Potem mógłby do nich dołączyć taki na pozór wkurzający typ. Ta znajoma by go mogła poznać, gdy główna bohaterka zostanie porwana, albo czymś zakażona... Pomógłby jej w czymś, a później ona nie dałaby mu tak łatwo zniknąć. To on by wymyślał te wszystkie gadżety ze względu na jego szczegółowość... A! I może jeździć na oswojonym strusiu. Będzie mieć hodowlę, a potem załatwi takie zwierzaki pozostałej dwójce. — zatrzymuję się na chwilę. — A twoja postać?

— Będzie sprzątaczem.

— Masz do wyboru każdą jedną postać ze zwariowanego uniwersum z różnych planet, pełnych dziwacznej technologi i wybierasz sprzątacza? Chyba czegoś tutaj nie łapię... — Krzyżuję dłonie z uśmiechem, unosząc brew.

— Nudzą mnie już poszukiwani i szeryfowie... Będzie pracować w barze, do którego będzie przychodzić twoja bohaterka z towarzyszami. I ze względu na pochodzenie z innej planety ma specjalną umiejętność charakterystyczną dla jej mieszkańców — wtapianie się w otoczenie, zupełnie jak kameleon. I ta planeta będzie wrogo nastawiona do tej, gdzie przebywają twoi bohaterowie. Moja postać to ktoś w rodzaju szpiega, cienia czarnego charakteru.

— Przyznam, że to dość ciekawa koncepcja. A nasi bohaterowie mogliby się poznać...

— Beznadziejnie, najgorzej jak się da. — Gdy to mówi, mimowolnie zaczynam chichotać.

— Może czymś w nią rzucić, na przykład granatem. Ale moja postać uchyli głowę i broń trafi w ścianę.

— To wyglądałoby super, ale nie wiem, czy to jakoś, no nie wiem... realistyczne. — Śmieje się.

— Spójrz na tę historię i jeszcze raz wspomnij o realizmie — mówię rozbawiona, szturchając go. — Poza tym, to mógłby być inny typ granatu... Odurzający na przykład.

— Okej. To już coś, tylko trzeba będzie to jakoś dokładniej dopracować.

— No i skoro jednym z głównych wątków ma być romantyczny, chyba trzeba stworzyć jakiegoś rywala dla twojego pana sprzątacza... Przyjaciel mojej bohaterki odpada, myślę, że lepiej nadawałby się dla kogoś innego.

— Racja. — Kiwa głową. — To musi być chodząca perfekcja.

— Taka westernowa wersja Robin Hooda z przynajmniej sześcioma odznaczeniami od samego szeryfa!

— Albo i siedmioma! — Zaczynamy się śmiać.

— A co z uczuciami? — Edd dodaje po chwili. Spoglądam na niego z zaciekawieniem. — No wiesz, skoro jednak to też romans, są one bardzo ważne. Żeby dobrze działać swoim bohaterem, trzeba najpierw go zrozumieć, wejść w jego skórę.

— Chyba masz rację... Tym razem ty możesz zacząć. — Uśmiecham się do niego.

— No dobrze... — Zastanawia się przez chwilę. Spogląda na nieodgadniony przeze mnie punkt. Jego ciemne oczy odpływają na nieznane mi tereny. — Myślę, że niemalże od samego początku uważał, że jest niesamowita. Dosłownie chwilę po wykonaniu rozkazu z góry o ataku na nią, pożałował tego. Było w niej coś innego. Na początku trochę nie rozumiał swoich uczuć, ale nie zajęło mu to długo. Nie mógł się pozbyć myśli o jej interesującym, głębokim spojrzeniu. Podczas swoich misji zauważył w niej drobnostki, które czyniły ją jeszcze niezwyklejszą...

— Na przykład? — Spoglądam na niego z zainteresowaniem.

— Zauważył, że w jej uśmiechu jest coś prawdziwego, sprawiał, że od razu czuło się wewnętrzne ciepło. I że zabawnie jej drży lewy policzek, gdy próbuje to zrobić zbyt szeroko. Dostrzegł też, że ma zdolność widzenia rzeczy w zupełnie inny, magiczny sposób. Ta bohaterka docenia to, czego wiele osób by nie potrafiło. Nie umknęło też jego uwadze, że zawsze gdy się trochę zawstydzi, poprawia sobie okulary, jakby próbowała nadać powagi sytuacji. — Uśmiecha się pod nosem. — Ale te wszystkie myśli tylko kłębiły się w jego głowie, bo wiedział, że nie mógłby jej tego powiedzieć... — Zatrzymuje się na chwilę, a ja nie mogę oderwać od niego zaciekawionego wzroku. Zupełnie, jakby umiał zmaterializować przede mną wszystko, co siedzi w jego umyśle.

— Masz coś jeszcze? Bo wyglądasz, jakbyś mógł o tym mówić całymi godzinami — stwierdzam, spoglądając na niego z zaciekawieniem.

— Oj tak, to bardzo porządna wena, póki co staram się wybrać te najważniejsze rzeczy. — Uśmiecha się nieco nerwowo, po czym znów przybiera pozę myśliciela. — Hm... Uważał, że wyglądała naprawdę pięknie w kwie... Jednej z sukienek, które sobie kupiła. I nieraz się zastanawiał, jak wygląda jej spojrzenie, gdy jest zakochana. Ale wiedział, że nie mógł jej tego wyznać. Zbliżenie się do niej było ryzykowne, w końcu pochodzili z wrogich planet. Jego przywódca chce wykorzystać jej kompanów do swoich celów, a nawiązanie relacji z nią mogłoby być jednoznaczne z poznaniem jej przyjaciół. Bał się, że i ich polubi, a gdyby stałoby się im coś złego, cierpiałby jeszcze bardziej. Jednak nieraz się zastanawiał, jakby to było, gdyby mógł jej powiedzieć o tym wszystkim, co w niej widzi, o tym wszystkim, ile dla niego znaczy... Ale dzieli ich przecież tak duży dystans. Wiedział, że konsekwencje przyszłyby wcześniej czy później. Po za tym, jak w ogóle miałby jej to wszystko wytłumaczyć? — Kiedy znów na mnie patrzy, dostrzega, że uważnie mu się przyglądam.

— Coś nie tak? — Odwraca spojrzenie, poprawiając rozwiane włosy.

— Nie, nie... Po prostu to co powiedziałeś, było bardzo ładne. Zakochałeś się w kimś kiedyś?

Edd przez chwilę na mnie patrzy, jakby analizując moje słowa.

— Tak myślę.

Po chwili ciszy nagle dociera do mnie piosenka zespołu, którą bardzo lubię, natomiast mój współtwórca nie cierpi. Ktoś do mnie dzwoni. Natychmiastowo odbieram.

— O, cześć, Connor!

— Cześć, będę na miejscu za jakieś dwadzieścia minut — mówi promiennie.

— W porządku, ja też będę za niedługo — odpowiadam tym samym tonem.

— To do zobaczenia!

— Do zobaczenia! — Rozłączam się. Potem zwracam się do Edda. — Muszę już iść, wiesz...

— W porządku, rozumiem — mówi, nim zdążam skończyć.

— Tak swoją drogą, wymyśliłeś tyle na temat swojej postaci... Jak ona właściwie ma na imię? — pytam, a wtedy jego wzrok się poszerza.

— No nie! Przecież ja tego nigdy nie wymyślę! — stwierdza niemalże zrozpaczony, przez co zaczynam się śmiać.

— Spokojnie, znajdziemy jakąś listę na internecie. — Klepię go po głowie, po czym podnoszę się z ławki. — No to lecę, do zobaczenia! — Posyłam mu uśmiech.

— Do zobaczenia. — Niepewnie odwzajemnia mój gest. Kiedy się oddalam, słyszę jeszcze — Em, Elena...

— Tak? — Odwracam się w jego stronę. Ten przez chwilę się nie odzywa.

— Miłej zabawy.

***

CASIE


Przemierzam uliczną Saharę, chowając się w każdym możliwym cieniu niczym jakiś szpieg czy ninja. Pogoda taka jak ta powinna istnieć tylko podczas wakacji, gdy beztrosko spędzasz czas nad wodą, popijając chłodny napój...

Nie mogę przedwcześnie o tym myśleć, bo zupełnie odpłynę i przestanę pamiętać o istnieniu szkoły.

W zastanowieniu zmierzam do bezpiecznego, chłodnego domu. Wciąż nie mogę się pozbyć myśli o moich przyjaciołach. Czy Elena dogadała się z Eddem? Jak potoczy się spotkanie Shane'a z Ellą? Wzdycham głośno. Żeby na chwilę się oderwać od rzeczywistości, zaczynam sobie nucić pod nosem.

Nagle słyszę czyjeś donośne, głośne gwizdanie, zupełnie jakby ktoś próbował zwołać do siebie wszystkie ptaki z okolicy. Uważnie się rozglądam. W pewnej odległości za mną dostrzegam dwie sylwetki, które w zestawieniu ze sobą wyglądają dość komicznie. Obok całkiem wysokiego blondyna, niemalże podskakuje znacznie niższa, ruda dziewczyna. Nick zawsze wydawał mi się energicznym chłopakiem, ale w zestawieniu z nią nie miał najmniejszych szans, o ile ktokolwiek by miał.

— Hej, Casie! — Oboje machają, przy czym towarzyszka vlogera unosi rękę tak bardzo, jakby próbowała chociaż na tę chwilę go przewyższyć. Ten widok jakoś od razu poprawia mi humor. Podchodzę do nich bliżej.

— Cześć Nick i...  — zaczynam.

— Ashley, to właśnie ta legendarna "Ash" od SMSa — tłumaczy mi Nick z uśmiechem.

— Miło mi cię poznać, a ja jestem...

— Casie, tak. A to jest Nick — przerywa mi, wskazując na naszego wspólnego znajomego, a ja zaczynam się śmiać. — Skoro już tu jesteś, postanowiłam, że spędzimy we trójkę trochę czasu — oznajmia jakby nigdy nic.

— Chętnie, ale...

— No dawaj, póki ten gość ma okienko w grafiku, trzeba korzystać — mówi do mnie teatralnym szeptem.

— Jest aż tak źle? — Przechylam głowę w bok.

— Nie... Jest o wiele gorzej. — Słysząc te słowa, zaczynam się śmiać.

— W porządku... Ale proszę, nie tu, mam wrażenie, jakbym była w piekarniku — stwierdzam, złowrogo spoglądając w stronę słońca. Nick rozbawiony tą odpowiedzą zakłada mi na głowę swoją kraciastą czapkę, a Ash poprawia ją tak, żeby daszek faktycznie chronił przed słońcem.

— W takim razie, co powiecie na lemoniadę u mnie? Możemy przy okazji coś nagrać — wtrąca się promiennie chłopak.

— Jestem za, a nawet za — mówi jego znajoma, a ja w odpowiedzi kiwam głową.

— No to w drogę! — oznajmia bohaterskim tonem, zamaszyście wskazując, w którą stronę powinniśmy się udać. Podążamy za naszym topografem, choć zgaduję, że Ashley z taką samą łatwością byłaby w stanie nas doprowadzić do celu. — Casie, co się stało, że nie jesteś teraz z Eleną i tym no... — zaczyna, marszcząc czoło w zastanowieniu.

— Shanem — kończę za niego.

— Tak, właśnie. — Pstryka palcami olśniony.

— Oboje mają swoje sprawy biznesowe...

— Ooo, to w takim razie musimy coś nagrać! Niech będą o ciebie zazdrośni — mówi żartem Ashley.

— Robimy konkurencję... — kontynuuje Nick tym samym tonem.

— Przecież nie musimy, bo jesteśmy najlepsi — kończy Ashley, a wtedy wykonują jedną ręką jakieś skomplikowane gesty, na koniec przybijając sobie żółwika. Widząc to, kręcę z uśmiechem.

— To może "drużyna najlepszych" chciałaby się udać na warsztaty teatralne? — proponuję.

— A kiedy są? — mówią równocześnie, co mnie w pewnym stopniu bawi.

— Na  samym początku wakacji, dokładnej daty nie pamiętam — przyznaję. Dlaczego zawsze takie rzeczy wypadają mi z głowy?

— Nie ma sprawy! — woła Ash, natomiast Nick wydaje taki dźwięk, jakby został postrzelony.

— Co tym razem? Olimpiada matematyczna? Lot w kosmos? — zaczyna, spoglądając na niego. Ten w odpowiedzi jedynie wykonuje gest ręką.

— Szkoda gadać.

Nie mija chwila, a już znajdujemy się u celu. Wchodzimy do bardzo przestronnego domu. Pierwsze co mnie uderza, to przyjemny chłód dochodzący z klimatyzacji. Jasne, smukłe meble bardzo zgrabnie scalają się z pastelowymi kolorami ścian. Wszystko pięknie i w swoim porządku, ale ma się wrażenie, jakby czegoś brakowało...

Przemierzamy labirynt korytarzy, by wreszcie znaleźć się w pokoju Nicka, gdzie górują ciemne meble. Przyglądam się pomieszczeniu, aby stwierdzić, że zapewne najwięcej światła dają mu przeszklone drzwi prowadzące na balkon. Na tle pomarańczowych ścian dostrzegam liczne dyplomy zawieszone przy pomocy antyram.

— Wow, to wszystko twoje? — pytam, wskazując na osiągnięcia.

— Ta... — Krzywi się nieco. — Zaczekajcie, zaraz wam przyniosę lemoniady. — Szybko znika za drzwiami, a ja odprowadzam go wzrokiem, unosząc brew. Mija dosłownie chwila, a ten już stoi przed nami z tacą, na której znajduje się dzbanek i trzy szklanki o niestandardowym kształcie. Kiedy próbuję napoju, spoglądam na Nicka nieco zaskoczona.

— Gdzie kupujesz taką dobrą lemoniadę?

— To specjalny przepis — wtrąca Ashley.

— Taki z ciebie wirtuoz lemoniady? — zwracam się do chłopaka. Ten w tym czasie odstawia tacę na biurko.

— Nie wypada się chwalić, ale tak. — Zarzuca włosami, parodiując typową miss. Powinien jeszcze wygłosić, że pragnie pokoju na świecie i może z łatwością zdobyć koronę w przyszłym roku. Widząc to zachowanie, od razu zaczynam się śmiać. — To co, ekipo, nagrywamy? —  zwraca się do nas.

— Nagrywamy! — woła Ashley, unosząc rękę do góry.

Usadawiamy się na miękkim łóżku, dzięki czemu widać w tle parę rysunków wykonanych dla Nicka. Jakim cudem wcześniej ich nie zauważyłam? Vloger ustawia kamerę na statywie  w odpowiednim miejscu, no i się zaczyna...

W sumie to nie wiem co. Nie wiem co ja mam robić w ogóle. Kiedy chłopak siada pomiędzy mną a Ash i otwiera usta, aby coś powiedzieć, przerywam mu:

— "Cześć, kochani"! — przedrzeźniam go, poprawiając czapkę znajdującą się na mojej głowie. Moich współtwórców dopada niekontrolowany śmiech.

— Jak mogłaś... — stwierdza Nick z udawaną urazą, po czym odbiera mi nakrycie głowy, by samemu je założyć. — Cześć, kochani! Jak już zapewne zauważyliście... — W tym momencie spogląda na mnie znacząco. — Oprócz niemalże stałego bywalca w postaci Ashley, dołączyła do nas gościnnie Casie, którą możecie kojarzyć z moich porannych vlogów podczas biegania. Myślę, że to idealny moment na Q&A! Ale zanim przejdziemy do pytań... Proszę o werble.

W tym momencie Ash zaczyna imitować ten instrument.

— Paczka! Ta jest od... — Vloger przechyla głowę, mrużąc oczy. — "Dolphinbutturtle_BD"? — Po chwili wzrusza ramionami. — Sprawdźmy to. — Otwiera kopertę, przyglądając się zawartości. — To fan art! — Uśmiecha się.

— I co? Ma potencjał? — Ashley spogląda w stronę rysunku z zaciekawieniem.

— Jak dla mnie, zdecydowanie, ale same oceńcie. Jestem podobny? — Odwraca kartkę, po czym pokazuje kciuk i wykonuje uśmiech wyjęty z reklamy pasty do zębów. Wszystko po to, by przyjąć taką postawę jak na pracy.

— Kropka w kropkę — odpowiadam rozbawiona.

— No... Może ten na kartce przystojniejszy — dodaje zgryźliwie Ash.

— Ty jedna ty... — Szturcha ją, udając urażenie. — Zaraz, zaraz... Co ja mam tam napisane na koszulce? — Zbliża rysunek do twarzy. — "Fajny vloger dwa tysiące osiemnaście"... Ale odjazdowe! Chcę taki T-shirt!

— No faktycznie, w zeszłym roku byłeś fajniejszy. — Ashley pokazuje mu język.

Ma już dojść do kolejnej potyczki, gdy niespodziewanie ktoś wchodzi do pokoju.

— Co robicie? — Zza drzwi wychyla się mała istotka. To zapewne siostra Nicka, mają podobne rysy twarzy i włosy w tym samym odcieniu.

— Nagrywamy — odpowiada jej, jak mniemam, brat.

— Mogę z wami?! — niby pyta, a jednak od razu wparowuje przed kamerę.

— Nie — mówi Nick grubym tonem, po czym zaczyna ją łaskotać.

— Przestań! — woła dziewczynka, nieustannie chichocząc. Kiedy to widzę, uśmiecham się.

— Nie! Żadna zawodowa baletnica nie będzie mi zabierać fanów! — stwierdza żartem, wciąż drażniąc się ze swoją siostrą.

— Zawodowa baletnica? — przerywam im bitwę.

— A żebyś wiedziała! Mała jest niesamowita... — wtrąca się Ashley. Nawiązuje się dłuższa konwersacja między dziewczynami, podczas której młodsza z nich rozemocjonowana opowiada o treningach, zawodach i wielu innych. Zwracam uwagę na Nicka, który zdaje się już od dłuższego czasu nieco nerwowo tupać nogą.

— Zaraz wrócimy do nagrywania, dobra? — mówi nagle, po czym naciska guzik na kamerze i udaje się w stronę balkonu. Zdziwiona odprowadzam go wzrokiem, po czym postanawiam pójść w jego ślady.

Na miejscu zastaję zupełnie innego Nicka niż zazwyczaj. Jego spojrzenie jest zdecydowanie bardziej poważne, jakby się nad czymś zastanawiał. Opiera się o barierkę, wypalając papierosa. Nie mogłam się spodziewać, że chłopak natychmiastowo rzuci nałóg. Podchodzę bliżej, kładąc ręce na poręczy. Stoimy tak przez dłuższy czas, nie wymawiając ani jednego słowa, jakbyśmy prowadzili ze sobą konwersację w myślach. Po jakimś czasie ten postanawia się odezwać:

— Oczywiście, cieszę się jej szczęściem... Ale czasem trochę jej zazdroszczę, wiesz? — Domyślam się, że chodzi o siostrę.

— Czego? Przecież ty też wiele osiągasz.

Nick nieśpiesznie kończy papierosa.

— Ale to nie są moje marzenia, Casie.

***

SHANE


— No, masz mnie! Jestem Alexem... — mówię na wstępie, nieco zbyt przesadnie uderzając się w kolano.

— Tak, to nie było takie trudne, całkiem się przypominacie — stwierdza nieprzekonującym tonem. — A wiesz kogo jeszcze przypominasz? Błyska z "Bitwy o Czas", kojarzysz może? — dodaje z udawaną niewinnością.

Czyli jednak.

— Nie za bardzo, nie przepadam za oglądaniem telewizji i... — walczę dalej, ale ta przerywa mi:

— Całkiem niezła próba, ale już wszystko wiem. — Posyła mi uśmiech.

— Serio? Nawet tego jakoś specjalnie nie ćwiczyłem. No, może trochę w drodze do... — postanawiam nie kontynuować mojej wypowiedzi, gdy widzę, jak z każdym moim słowem kąciki jej ust unoszą się coraz wyżej.  Wzdycham. — To wytłumacz mi chociaż, proszę, jak do tego doszłaś. Bo jestem bardzo ciekaw — dodaję zrezygnowany.

— Większość osób uważa, że ta cała akcja z manipulacją czasem to jakaś bujda. Ale zadałam sobie pytanie "A co jeśli...?". Niedługo przed pierwszym odcinkiem programu pewien chłopak zaczyna codziennie chodzić z zegarkiem. Oczywiście, to jeszcze nie był żaden dowód, ludzie kupują sobie takie rzeczy, to zupełnie normalne. Jednak dziwnie od tego samego momentu przestaje się spóźniać, spuszcza łomot Olivierowi dzięki szybkiej reakcji, radzi sobie lepiej ze wszystkim... To też nie był żaden dowód, ale już coś zaczyna świtać w głowie, jeśli ktoś jest podejrzliwy. Wcześniej podchodziłam do całej sprawy nieco sceptycznie, ale... Wspomniałeś o Alexie, możesz mu ode mnie podziękować. Podczas dnia, gdy Ethan udał się na peron, zgadnij, kto był jego obstawą w ukryciu? Miałam podgląd na wszystko. Temu co widziałam na własne oczy, już nie mogłam zaprzeczyć, a twój brudnopis, który ci wypadł z plecaka dzień potem... Znajdowała się tam lista podejrzanych o posiadanie zegarka. To już była kropka nad "i". — Krzyżuje ręce, a ja uderzam dłonią w swoje czoło.

Skupiłem się na szukaniu reszty uczestników programu, a zapomniałem, że sam mogę być podejrzany. Nawaliłem na całej linii.

Swoją drogą, to ciekawe, że Ella zwróciła uwagę na takie szczegóły, jak nikt inny.

— Jestem głupi... — stwierdzam z niezadowoleniem. Jak mogłem tak łatwo się narazić innym na odkrycie mojej tajemnicy? Czasem mi brak na siebie słów.

— Nie martw się, każdy czasem jest. — Opiera łokieć na moim ramieniu z uśmiechem.

— To co teraz? Masz na mnie kartę przetargową, więc będziesz to wykorzystywać, dopóki ci się nie znudzi? — Wyciągam z rękawa mój najczarniejszy scenariusz dalszego biegu wydarzeń. Ta marszczy brwi, jakbym opowiedział jej wydumaną fabułę do filmu. Milczy przez chwilę. Potem w końcu się odzywa:

— Pomyślę nad tym,  ale na razie spędźmy razem trochę czasu.

Póki co nie jestem w stanie jej zaufać, więc lepiej będzie, jeśli będę dla niej miły.

— W sumie, czemu nie, ale niedługo mam próbę zespołu... — odpowiadam zgodnie z prawdą.

— Poważnie?! Mogłabym was posłuchać? — pyta zafascynowana.

— No... myślę, że tak — stwierdzam po krótszym zastanowieniu, po czym udajemy się po moją gitarę, która tym razem czeka na mnie w szafce. Potem zmierzamy w stronę domu Vi.

— Nie myślałeś kiedyś, żeby mieć węża? — zaczyna nagle.

— Co? — Spoglądam na nią nieco zdezorientowany.

— No węża, są super. Jest cała masa różnych gatunków i tylko niektóre mają śmiertelny jad. — Unosi palec wskazujący.

— Powiem ci szczerze, że w reklamowaniu produktu to ty najlepsza nie jesteś — odpowiadam, uśmiechając się pod nosem.

—Ssserio? Przecież sssą takie ssssuper. — Przesuwa dłońmi po moich plecach, imitując opisane zwierzę. Wzdrygam się i odsuwam rozbawiony.

— Jesteś nienormalna, wiesz? — stwierdzam żartem.

— A gdzieżby tam! Teraz wszyscy mówią, że są dziwni. — Robi wyszczerz, co sprawia że i mi polepsza się humor. — Ale weź jeszcze przemyśl temat. Mógłby być maskotką waszego zespołu... A jeśli byłby to radioaktywny wąż? — kontynuuje swoją reklamę już niezbyt poważnie. Zakrywa usta dłońmi, jakby wyjawiła mi coś szokującego.

— I co? Zostałbym Snake-manem? Jakie moce mógłby mieć ktoś taki?— Unoszę brew, wciągając się w tę do niczego prowadzącą rozmowę.

— Mógłbyś się tak śmiesznie wić! Zaprezentowałabym, ale jesteśmy na ulicy. Ty byś się do mnie nie przyznał, a mnie by zabrali do wariatkowa. — Po tych słowach zaczynam się śmiać, obrazując sobie tę sytuację w głowie. Kontynuując dziwaczną, aczkolwiek przyjemną rozmowę, docieramy na miejsce niemalże w ekspresowym tempie.

Zaprowadzam dziewczynę do dobrze mi znanego, pełnego chaosu garażu. Powinno jej się spodobać, w końcu kable wiją się po podłodze jak węże.

— Hej, poznajcie Ellę! — Wykonuję gest jak te wszystkie kobiety w teleturniejach, które istnieją tam tylko po to, żeby ładnie wyglądać.

— Elo, elo trzy, dwa, zero! — Skoro już jesteśmy w tematach teleturniejów, to zgadnijcie, kto to powiedział...?

Tak, to Luke! Zgadza się! Wygraliście absolutnie nic!

Wszyscy członkowie przedstawiają się, przyjmując specjalne pozy. Albo to parodia power rangersów, albo jakiegoś dziwnego show muzycznego, nie jestem pewien.

— Ej, ten! To już Ca... — Zaczyna Eddie, ale w tym momencie uderzam go otwartą dłonią w głowę, a za mną cała reszta zespołu. Tak, on sam też.

Lubię go, to mój przyjaciel, ale to niestety ten typ, który nie umie zachować dyskrecji. Dokładnie ten typ, któremu powiesz cicho "Idzie ta osoba, nie odwracaj się", a on nienaturalnie wychyli się, żeby spojrzeć na wspomnianą postać i wypalić na cały regulator " Masz na myśli tą osobę? A, tak, pamiętam! Mówiłeś, że jest taka i taka!".

— Ella to moja znajoma z klasy — mówię powoli, żeby miał szansę wyłapać kontekst. Ten kiwa głową, przez co jego długie włosy poruszają się jak miliony wahadeł wypuszczonych w różnym czasie.

— Słyszałam was na dyskotece, byliście świetni! — Wtrąca się znajoma z mojej klasy, szarmancko poprawiając zgniłozieloną koszulę w kratę. Jeden z rękawów jest podwinięty nieco wyżej niż drugi.

— Czyli nasz standardowy żart już nie wypali? — stwierdza Rossie udając zrezygnowanie. Kiedy Ella kiwa do niej głową, ta udaje, że ma z tego powodu połamać pałeczki od perkusji.

— No, to w takim razie, bez zbędnego przedłużania, możemy zaczynać — dodaje z uśmiechem Vi, poprawiając swoją czarną spódnicę. Wszyscy zbliżamy się do nstrumentów, a nasz widz zasiada na pufie.

Wszyscy spoglądamy na siebie porozumiewawczo, po czym rozbrzmiewa ciężkie, rytmiczne brzmienie perkusji. Następnie dołącza się wokal.

Kiedy cię traktują,

jakbyś nie istnieć miał.

Kiedy ignorują

i depczą cię ot tak.

Jest jedno rozwiązanie,

Weź się w garść i bądź

Potem stopniowo dochodzi brzmienie głębokiego basu i wyraziste uderzenia gitar. Wszystko jakby pod dyktando górującej w tym kawałku perkusji.

Wyjdź z cienia i wal i krzycz,

nie daj sobie założyć smycz

I rób to jak najgłośniej jak się da,

weź się w garść i walcz

Dostrzegam, że Ella odpływa, gibając się w rytm melodii. Zauważam też, że niemo śpiewa tekst piosenki. Czyżby ona była jednym z tych dziesięciu wyświetleń pod naszymi filmami?

Zaczyna się moja solówka. Precyzyjnie przesuwam palcami po gryfie, trochę już z pamięci. To była jedna z naszych pierwszych autorskich piosenek, kułem to jak głupi. Kątem oka wyhaczam, że słuchaczka przygląda mi się z uśmiechem. Zdezorientowany wykonuję parę fałszów, ale się nie poddaję i kontynuuję grę. Potem zaczynamy razem śpiewać następną zwrotkę. Pod koniec następuje zwolnienie i Vivian znów sama zabiera głos, a wszystko zwieńcza ostatnie uderzenie perkusji. Ella zaczyna klaskać.

— Uwielbiam tę piosenkę! Kto ją napisał? — mówi z zaciekawieniem. Członkowie zespołu spoglądają na siebie.

— W sumie to wszyscy — odpowiada Vi zgodnie z prawdą.

— Wiecie, co wam powiem? Wy to jednak wszyscy jesteście głupi... — Gdy to mówi, patrzymy na nią pytająco. Wiem, że ja jestem głupi, ale że całe The Dons też od razu? — Jesteście naprawdę dobrzy, zespoły gorsze od was już grają na różnych wydarzeniach! Wy się w ogóle nie reklamujecie, co? — Krzyżuje ręce.

Cóż... Coś w tym naprawdę jest.

— Tak szczerze, to nikt z nas nie siedzi w tych wszystkich portalach społecznościowych... No, może poza Vi, która ciągle wstawia nowe zdjęcia przedstawiające ją samą — mówię zaczepnie, a ta zarzuca włosami tak, by wpadły mi na twarz. Niestety, nawet najładniejsze, najbardziej miękkie i zadbane kudły nie będą smaczne. Wypluwam parę z nich.

— To niedobrze... — Ella kręci głową. — Kurde, chciałabym wam jakoś pomóc. Jesteście już naprawdę zgraną ekipą.

Wszyscy spoglądamy po sobie.

— A ty? Znasz się na tych wszystkich sprawach? — odzywa się nagle Eddie.

— No... dość. Mam całkiem spore znajomości...

— W takim razie co powiesz na zostanie naszym menadżerem? To niemała odpowiedzialność, ale mogłabyś z nami na przykład jeździć na koncerty... — Podchodzi do niej Luke, dotykając ramienia dziewczyny. Wykonuje gest wolną dłonią, jakby próbował jej to zobrazować w głowie. Chyba to na nią działa, gdyż Ella wygląda jakby zaraz miały pojawić się gwiazdki w jej rozweselonych oczach.

To chyba nasza pierwsza prawdziwa fanka, jaką znam. No, jest jeszcze taki jeden, ale to dłuższa historia...

— Poważnie?! Mogłabym nim zostać?! Macie wszystko jak w banku, zaraz wam obczaję jakiegoś kamerzystę, miejsce na pierwszy koncert... Catering się przyda? — Od razu zaczyna przeglądać zawartość swojego telefonu. Na ten widok unoszę kąciki ust i przewracam oczami. Co za dziewczyna.

— To ostatnie to może już bez przesady... — stwierdza Vivian z nieco zakłopotanym uśmiechem.

— Okej. Shane ma mój numer, jakoś się dogadamy — odpowiada radośnie Ella.

Dalsza część próby mija w bardzo przyjemnej atmosferze, pełnej zabawnych komentarzy, również autorstwa nowej członkini naszej drużyny. Mamy już się rozejść, gdy nowa pyta Eddiego:

— Jak tam z Dianą? — No tak, przecież one się ze sobą kolegują. Ten wydaje się być najpierw trochę zaskoczony, ale potem odpowiada:

— Całkiem w porządku... Gdy nie ma z nią Charleene. Ta dziewczyna nieźle mi działa na nerwy.

— Nie martwiłabym się już o to — odpowiada. Niedługo później wszyscy się żegnamy i rozchodzimy.

Jadę autobusem w towarzystwie Elli, która rozemocjonowana opowiada mi o wszystkich planach, jakie już wymyśliła, by ktoś zwrócił uwagę na nasz zespół. Muszę przyznać, że jej umysł to coś w rodzaju poukładanego biura, w którym znajdziesz wszystko. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego była w stanie odgadnąć, że jestem Błyskiem.

Co ja w ogóle robię w autobusie?

Nieważne.

Kiedy wysiadamy, po przejściu kilku metrów dostrzegamy...

Samotnie stojący wózek sklepowy?

Dziewczyna zatrzymuje się przed nim. Co on tu robi? Mimo wszystko chyba jednak bardziej mnie zastanawia, co Ella kombinuje.

— Przejedźmy się nim b ł a g a m — stwierdza nagle, po czym wskazuje na przedmiot jak rasowy marketingowiec z programu telewizyjnego.

— No nie wiem...

— No weź! Nigdy ci się nie marzyło, żeby nim jeździć jak te wszystkie dzieciaki w filmach? — Pytanie raczej brzmi: komu się to nie marzyło. — Nikogo nie ma! A ty... masz przyśpieszający zegarek... — Unosi zabawnie brwi. Zastanawiam się przez chwilę. Faktycznie, znajdujemy się na jakichś przedmieściach, a w okół nas nie kręci się żadna żywa dusza.

— W porządku — odpowiadam w końcu.

— Tak! — woła triumfalnie, po czym wskakuje do wózka. Nastawiam zegarek i zaczynam napędzać pojazd. Czuję się jak moja mama, która chce zdążyć zrobić zakupy przed pracą. No, może odejmijmy od tego stres i zdenerwowanie... Wracając jednak do tego, co dzieje się teraz. Ella wydaje okrzyki radości, kurczowo trzymając się pojazdu.

— Fajnie? — pytam ją.

— Genialnie!

Nie zastanawiam się długo, gdy niespodziewanie wskakuję do wózka, przytulając futerał z gitarą, jakby był moją dziewczyną.

— Zgłupiałeś? — woła niezbyt poważnie.

— Może trochę... — Śmieję się. Poruszamy się z śmiesznie sporą, aczkolwiek wydaje mi się, bezpieczną prędkością w naszym specjalnym rydwanie. Muszę przyznać, że znowu czuję się jak małe dziecko. Podoba mi się to.

Wkrótce zegarek przestaje działać, a wózek zaczyna zwalniać. Zatrzymujemy się, o dziwo nie trafiając na żadne drzewo, czy zdenerwowanego przechodnia. Nieustannie się śmiejąc, opuszczamy pojazd, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami. Przy okazji odprowadzam Ellę do domu.

Spodziewałem się po niej najgorszego, a ona w tym czasie zafundowała wsparcie dla mojego zespołu i świetnie spędzony czas.

Teraz mi trochę wstyd.

— Wiesz... Myliłem się co do ciebie. Miałem całą masę obaw, ale teraz rozumiem, że to było głupie. Przepraszam — zaczynam nieco zmieszany. Odwracam głowę, chcąc choć trochę zniwelować te emocje.

— Daj spokój. Koniec końców trzeba przyznać, że cię jednak trochę nastraszyłam. — Szturcha mnie łokciem, puszczając oczko. — Chyba nie byłabym w stanie cię wykorzystać... Choć to mógłby być dobry materiał na książkę — dodaje rozbawiona.

— Co racja, to racja... — Śmieję się, a ona mi wtóruje.

— Ale to by było wstrętne.

— Jesteś dziwna — stwierdzam nagle. Ta wtedy wzdycha i unosi teatralnie dłonie.

— No dobra, przyzna...

— Ale w sumie to lubię — przerywam jej z uśmiechem.

Ella patrzy na mnie przez dłuższy czas. Zawsze miała szare oczy, czy to tylko element jej nowego stylu? Zbliża się do mnie jeszcze kawałek. Delikatnie wplata palce w moje włosy, co sprawia, że przez moje ciało przechodzi przelotny dreszcz. Co ona robi...?

Po chwili zdaję sobie sprawę, co się dzieje.

Ona naprawdę mnie całuje.

Czuję się zupełnie zagubiony. Nie mam bladego pojęcia, co robić. Włącza mi się automatyczny alarm i gwałtownie odsuwam Ellę od siebie, posyłając zakłopotany uśmiech. Serce bije mi tak głośno, że mam wrażenie, że teraz wszyscy są w stanie mnie usłyszeć, a gorąco na zewnątrz staje się nie do zniesienia. Chowam za sobą ręce, ściskając je mocno jakby w nadziei, że to pomoże mi opanować nerwy.

— Wiesz... Muszę już iść, bo ten no... Zostawiłem klucze na otwartym ogniu! Właśnie sobie o tym przypomniałem! Wiem jak dotrzeć na przystanek, tak, wiem, nie musisz się o mnie martwić! — Układam pistolety z dłoni, idąc tyłem. Kiedy znika mi z pola widzenia, poruszam się już normalnie, o ile można tak nazwać potykanie się o każdy możliwy element otoczenia.

Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Ta zmiana stylu po koncercie mojego zespołu, zauważanie u mnie najmniejszych drobnostek... Może i całkiem nieźle mi idzie dedukowanie różnych rzeczy, ale jeśli chodzi o kwestię miłości, to jestem beznadziejny.

Albo po prostu nie pomyślałbym, że mógłbym się komuś tak po prostu spodobać.

---------------------------------

Nie dość że rozdział na dwa kilometry (powinnam rozdzielić, tak wiem... ale to nie na moją psychikę, przepraszam was X'D), to jeszcze jakiś obrazek?!

Otóż musicie wiedzieć, że owy fanart z opowiadania został zainspirowany tym, który dostałam faktycznie <33333

EvilCatt jeszcze raz mega dziękuję, Nick fajny vloger wyszedł ci przegenialnie B) <3333333!!!!!!!!!!!

(Żółwiki nie są elementem fanartu, narysowałam je w ramach cenzury na nasze ksywy z prawdziwego życia *tum dum duuuum*)

(A i jeszcze jedno info: w związku z tym, że mam całą masę rozdziałów w zapasie i piszę jak głupia, rozdziały będą DWA razy w tygodniu, a będą to środy (bo kojarzą mi się z moim opo XD) i tak jak wcześniej soboty)/iforgotaboutmynick  z przyszłości płacze, przypominając sobie te złote czasy... Chyba kiedy zacznę nową historię, najpierw będę pisać dziesięć rozdziałów z wyprzedzeniem, a potem dopiero wstawiać.

A teraz podziwiajcie <3:/ Tak, data "2017" była pierwotnie w tej opowieści... Z korektą zwlekam już rok — Shame on me.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro