ROZDZIAŁ 2
CASIE
Idę przez wąski, słabo oświetlony korytarz (to miało jakoś nadać grozy?), powtarzając sobie w głowie kawałek scenariusza, którego miałam się nauczyć na te przesłuchania.
Jakoś to będzie, przecież się przygotowałam...
Mam nadzieję.
No tak... Ostatnia chwila to idealny moment, by zacząć panikować! Brawo, Casie!
Przed samym wejściem zatrzymuję się na chwilę. Oddycham głęboko i w końcu pewnym krokiem staję przed jurorami. Nawet jeśli trochę się denerwuję, nie mogę im tego pokazać.
Odruchowo analizuję wzrokiem każdego z oceniających — postawny mężczyzna z zarostem i w okularach, inny zdecydowanie chudszy o zbyt nażelowanych włosach, potem nieco grubsza kobieta z fryzurą, jakby chciała pobić jakiś światowy rekord w jej wysokości, a na sam koniec dość drobna, niepozorna pani o mocno wymalowanych ustach.
Witam się z nimi, dygając, po czym podaję im formularz z podpisem moim i rodziców, które mieliśmy dostarczyć.
— Wygląda na to, że możemy zaczynać — mówi chudsza kobieta, patrząc na mnie jak uczeń podczas przymusowej wycieczki do muzeum. — Proponuję na początek fragment scenariusza, którego trzeba było się nauczyć na pamięć.
— Dobrze. — Uśmiecham się szeroko, nie dając się nieprzyjemnej atmosferze. — Słuchaj, ty nie rozumiesz. Zastanów się lepiej przez moment, nim coś powiesz, a nie tak tylko paplasz i gderasz i nie wiadomo co. Nic z tego nie wynika — zaczynam, przykładając się do mojej roli najlepiej, jak umiem. Mimo braku większego zainteresowania jurorów, kontynuuję. Gram tę pewną siebie, trochę arogancką nastolatkę, nie załamując się choćby na moment.
Do czasu aż do pomieszczenia nie przychodzi mężczyzna z srebrnym wózkiem, na którym prawdopodobnie spoczywa lunch dla jurorów. Kiedy zajmują się jedzeniem, zamiast patrzeć na mnie choćby kątem oka, jeszcze się nie poddaję. Dopiero gdy obsługa wyjeżdża i przypadkowo wywraca na mnie pustą tacę, odskakuję i kierowana jakimś podświadomym zmysłem wojownika, uderzam w nią otwartą ręką.
Kiedy po wszystkim dostrzegam pod sobą pęknięty przedmiot, zdaję sobie z czegoś sprawę.
Ta taca jest wykonana ze szczerego, taniego, chińskiego plastiku.
— Pani umie walczyć? — interesuje się mężczyzna z nażelowaną fryzurą, podczas gdy reszta uderza z wątami do prowodyra całej sytuacji.
— Ja...? — Wskazuję na siebie jeszcze trochę zdezorientowana. — A tak, tak! Kiedyś ćwiczyłam karate! — Pokazuję parę zmyślonych ruchów. Nie... To nie tak, że kłamię z tym karate! Serio się go uczyłam, po prostu miałam wtedy siedem lat, moim największym osiągnięciem był biały pas z jedną belką, a jedyne co z tego pamiętam to liczenie do dziesięciu po japońsku.
Myślałam, że tym uda mi się sprawić, że jurorzy choć minimalnie zwrócą na mnie uwagę i zapamiętają, ale ci bardziej się przejęli zaistniałym bałaganem.
— Przepraszamy za zamieszanie. Robimy krótką przerwę, może to pani przekazać następnej osobie, gdy będzie pani wychodzić — stwierdza grubsza kobieta, nie unosząc na mnie wzroku. — To wszystko. Skontaktujemy się z panią.
Świetnie, no po prostu świetnie.
***
SHANE
W drodze na przesłuchania naszła mnie pewna refleksja...
Po jasny szlag w ogóle ja to robię?
Przecież to nie jest dla mnie, Boże, widzisz, a nie grzmisz. Ja aktorem? To jakby architektem miałby być gość od pizzy. Elena pewnie w tym momencie zaczęłaby się zastanawiać, czy to tak właśnie powstała Krzywa Wieża w...
Nieważne!
No dobra, skoro już tu jestem, to spróbuję. Przecież nie mogę teraz uciec w popłochu i...
Chociaż?
Nie, no dobra, nie zrobię tego.
Trudno. Po prostu wyjdę tam, coś pogadam trzy po trzy i po krzyku. Może dadzą mi jakąś rolę w tle i przy okazji coś tam zarobię. Choć na dziewięćdziesiąt dwa procent po prostu się nie załapię. Casie i Elena się dostaną, przez chwilę mogę udawać wielce zawiedzionego i po sprawie.
Dobra, teraz po prostu grunt, żeby się...
Czuję, jakby moja noga powędrowała po maśle rozpuszczonym na patelni i z hukiem wywalam się tuż przed stanowiskiem jurorów.
Nie zbłaźnić.
Wypolerowane podłogi — twój największy wróg, gdy chcesz zachować klasę, za to świetna rozrywka, gdy jesteś sam w domu i możesz po niej sunąć w skarpetkach.
— Dzień dobry... — Podnoszę się i otrzepuję kolana. Cóż, przy moim szczęściu dobrze, że się nie połamałem lub nie uszkodziłem spodni.
— Witamy. Pan Shane Reed, tak? — Odzywa się grubsza kobieta, u której przy finezyjnej fryzurze jedna ze wsuwek już ledwo się trzyma.
— Zgadza się — odpowiadam, próbując zachować resztki godności.
— Ma pan przy sobie podpisaną zgodę przez pana i rodziców? — pyta mężczyzna z zarostem, u którego górny guzik od koszuli chciałby odpaść i polecieć z impetem w stronę lampy.
— Tak, tak... — Co prawda podpis matki podrobiłem, bo nie miała czasu, ale telefonicznie zapytałem! Choć pewnie ta informacja wypadła jej drugim uchem...
Podaję zmięty papier jurorom, a ci po chwili analizy chowają go do teczki, której wygiął się prawy dolny róg.
— Dobrze, w takim razie możemy zacząć od fragmentu scenariusza, którego trzeba było się nauczyć.
Czego?
Pamiętam, o co zakładałem się z Hailey, gdy mieliśmy dziesięć lat (skubana siostra nadal mi wisi piątaka), wiem, ilu ludzi w sali obok ma białe trampki, nadal kojarzę, gdzie leży zaginiona gumka Casie, ale informacji o jakimś fragmencie w ogóle sobie nie przypominam.
A więc próby zachowania godności w tym momencie się kończą.
Zerkam po otoczeniu, bawiąc się dłońmi i próbuję wymyślić jakieś rozwiązanie z tej sytuacji.
— Coś nie tak? — pyta kobieta, której czerwona szminka już nieco się zmyła prawdopodobnie przez picie wody. Szklanka stoi obok niej, więc byłoby to logiczne.
— Em, Tak. — Em, Nie. Uśmiecham się i próbuję sobie coś ułożyć w głowie.
Muszę przecież cokolwiek powiedzieć, już i tak wyszedłem na wystarczającego jełopa. Tupię nogą, nie wiem, na co licząc. Chyba na to, że nagle mnie olśni i tekst pojawi się przed moimi oczami, ale nic z tego. Pozostaje mi tylko improwizacja. Nawet się nie łudzę, że z moich wymysłów powstanie coś podobnego do tego, co było w scenariuszu, ale ostatecznie jest to podjęcie jakiejś próby.
— Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś! — zaczynam, wydawało mi się, najbardziej uniwersalnym tekstem, jaki mógłby się pojawić w scenariuszu. Potem zaczynam mówić coś trzy po trzy, przechodząc od jakiejś kłótni z Sophią, po jakieś odniesienia odnośnie żyrandolu, bo akurat go zobaczyłem, by zakończyć jakimiś słowami, które miały mnie, a raczej moją rolę wzruszyć.
Zerkam na jurorów. Część z nich nie może się powstrzymać od uśmiechu, inni jeszcze walczą. Kobieta ze startą szminką mówi coś po cichu do tej, u której już wypadła wsuwka z włosów, ale nie jestem w stanie przewidzieć jakie kierują nią emocje.
Kiedy przerywam monolog, oceniający patrzą na mnie przez krótki czas, by mężczyzna z brodą określił mój występ jednym słowem:
— Kreatywnie.
Nie mam pojęcia co odpowiedzieć, więc jedynie drapię się po karku i uśmiecham nieco zmieszany.
— Panie Shane, czym się pan interesuje? — pyta gość z taką ilością żelu na włosach, że mógłbym strzelać, że z dwa opakowania na tę fryzurę wykorzystał.
— Em... Coś tam rysuję, lubię muzykę, gram w zespole... — Czyli jak brzmieć jak dzieciak z podstawówki. Jeszcze powinienem się kiwać z boku na bok (mam nadzieję, że odruchowo tego nie robię).
O dziwo jurorzy wydają się być całkiem zainteresowani tym, co mówię.
— Czyli zdecydowanie kreatywny. I jeszcze lider zespołu, no no... — Chudsza kobieta uśmiecha się, pstrykając parokrotnie długopisem.
Nie łapię tego. Casie mówiła, że oceniający tutaj zachowują pokerową twarz do samego końca. Czemu więc dla mnie są tacy mili?
— Lider to za dużo powiedziane... — śmieję się.
— Oczywiście, oczywiście — odpowiada, puszczając oczko.
— ...Mogę już iść? — Mimowolnie wyparowuje z moich ust. Za ten tekst mam ochotę mocno sobie przyłożyć, ale ku mojemu zaskoczeniu dochodzi do mnie śmiech jurorów.
— Ależ naturalnie. Dziękujemy. Możesz prosić do nas następną osobę.
***
ELENA
Idę korytarzem, który zdawał się być tworzony z myślą „hej, niech tędy nie będą w stanie przejść dwie osoby obok siebie!", by trafić do pomieszczenia, którego ściany wyglądają, jakby był wylany na nie sok wiśniowy. Co ironiczne, o ile sama owoce lubię, o tyle napoje z nich wydają mi się za słodkie.
Przede mną za stolikiem siedzą cztery osoby — pierwszy mężczyzna wygląda jak wściekły kucharz, drugi, jakby reklamował żel do włosów i pastę do zębów jednocześnie, kobieta wyglądająca jak śpiewaczka operowa z kryminału, a ostatnia jak wredna sekretarka, która zawsze odprawia cię z kwitkiem, zawsze.
— Dzień dobry. — Uśmiecham się do nich. Jak to jest, że zawsze, gdy mówi się „dzień dobry" to pochyla się głowę w dół?
— Dzień dobry... — Pani śpiewaczka operowa zagląda do tabletu, zapewne w poszukiwaniu mnie na liście.
— Eleno Akerly. — Dygam.
— Zgłoszenie z podpisem własnym i rodziców są? — Sekretarka unosi spojrzenie spod kocich okularów.
— Oczywiście. — Podaję im kartkę.
Jurorzy przez chwilę się jej przyglądają, analizując, czy wszystko jest w porządku. Potem papier trafia do sporej, czarnej teczki.
— W porządku. W takim razie możemy zacząć od fragmentu, którego trzeba było się nauczyć. — Gość z reklam opiera brodę na dłoniach, mierząc mnie wzrokiem.
— Właściwie... — zaczynam, a wtedy niezrozumiałe spojrzenia kierują się w moją stronę.
Głośno wypuszczam powietrze.
Dasz radę.
— Właściwie? — Grubsza jurorka unosi brew.
Już mam wszystko wyjaśnić, gdy nagle do pomieszczenia wparowuje jakiś chłopak, który woła:
— To jest napad! — Po czym rzuca kubkiem.
Uchylam głowę w bok, żeby nie oberwać. Co to za jakiś atak terrorystyczny? I to jeszcze sokiem wiśniowym...
— Daję ci za ten rzut tak z trzy i jedna czwarta na dziesięć — stwierdzam, mierząc wzrokiem narzędzie zbrodni.
Zerkam na niedoszłego zabójcę: Jest wysoki, ma długie, ciemne włosy i oczy o podobnej barwie. W dodatku jest cały ubrany na czarno. Jakiś młodociany agent prawa osiedla, czy co?
— Co to ma znaczyć? Kto tu go wpuścił? — Wściekły kucharz, który teraz jest naprawdę wściekły, podnosi się i podchodzi do chłopaka. — Jeszcze takich wygłupów brakowało.... Zmiatać stąd, ale już! — Widać, że gdyby nie to, że teraz jest w „pracy", użyłby mocniejszych słów.
— Po co te nerwy? To przecież tylko żart był. — Unosi dłonie, przewracając oczami. Potem idzie tyłem, jakby faktycznie obawiał się jakiś konsekwencji i znika w odmętach korytarza.
Juror wraca na miejsce, po czym wszyscy wzdychają.
— Przepraszamy za to — odzywa się sekretarka. — A więc kontynuuj. — Zerka na mnie.
Chrząkam i próbuję poskładać myśli. Jakoś to będzie. Gdybym teraz nie zaryzykowała, plułabym sobie w brodę.
— A więc tak właściwie ja nie chciałabym brać udziału w tym serialu... Znaczy jako aktorka. — Uśmiecham się i mimo kamiennych twarzy jurorów kontynuuję. — Interesuję się charakteryzacją. Mam oko do dobierania stylizacji i uczę się tworzyć różne efekty wizualne, typu rany na skórze. Mimo że serie autorstwa pana Browna nie są znane, bardzo mi się spodobały przez ich specyficzny klimat. Mogłabym pomagać i przy okazji się trochę poduczyć... Mogłabym być tanią siłą roboczą, nawet darmową. Em... Mam przy sobie portfolio, proszę spojrzeć. — Wyciągam z torby granatowy segregator (starałam się znaleźć w domu jak najbardziej poważny, żeby wyglądać profesjonalnie. W końcu taki z jednorożcami mógłby odrzucić ich na starcie), po czym podaję go jurorom.
Ci przez chwilę patrzą na mnie bez jakiegoś szczególnego przekonania, by ostatecznie sprawdzić zawartość portfolio, choć „sprawdzić" to zdecydowanie za dużo powiedziane. Wertują kolejne strony, jakby w rzeczywistości oglądali jakiegoś flipbooka, by potem beznamiętnie położyć przedmiot na stole.
— Dobrze, w takim razie to wszystko. Proszę to wziąć. — Gość z reklamy klepie segregator. — Może pani już wołać następnego kandydata.
— Dziękuję, do widzenia. — Biorę do rąk moją własność i gdy słyszę ich odpowiedź, wychodzę.
Idąc korytarzem, mocno zaciskam portfolio, spoglądając na kawową podłogę. Obserwuję, jak moje stopy wyprzedzają się nawzajem i dostrzegam, że mam rozwiązaną sznurówkę.... Zajmę się tym, em, kiedyś.
W sumie tak sobie myślę, że całkiem nie najgorzej mi poszło na tych całych przesłuchaniach.
***
CASIE
— Naprawdę musiałaś mieć tupet, żeby tak zrobić — mówi Shane do Eleny, słysząc, co zrobiła podczas przesłuchań.
— Powiedział gość, który nawet nie nauczył się tekstu i gadał coś trzy po trzy — kontruje, a ja wywracam oczami z uśmiechem.
— Wiecie, coś dziwnego było w tych przesłuchaniach... — zaczynam, gdy kierujemy się w stronę wyjścia.
— Coś w tym jest. Mam wrażenie, jakby jurorzy mieli zupełnie inne osobowości podczas każdego z naszych przesłuchań. — Shane pociera palcami po brodzie.
— I jeszcze te dziwne akcje z kelnerem i kubkami... — dodaję od siebie.
— Dokładnie! — odpowiada, podwijając rękawy swojej niebieskiej koszuli.
Nagle Elena nas wyprzedza i spogląda na nas poszerzonym wzrokiem. Wystawia ręce przed siebie, po czym z pełnym przejęciem stwierdza:
— Słuchajcie, zrezygnujmy z tego póki nie jest za późno.
Trwamy w milczeniu, by po chwili wybuchnąć śmiechem. W międzyczasie przepycha się między nami ta sama ruda dziewczyna, co niedawno kazała nam usunąć zdjęcie. Mocno zaciska zielony zeszyt na wysokości klatki piersiowej i nieprzychylnie zerka na nas kątem oka. Jej szare spojrzenie potrafi przebić na wskroś, jednak nie zwracamy na to większej uwagi.
— O tak, to na pewno jakiś eksperyment! — Shane łapie się za brzuch.
— Patrzcie, to już się zaczyna! — Udaję przerażenie.
— Ani się obejrzymy, a zamkną nas w jakiś klatkach! — dodaje Elena, a wtedy już musimy podeprzeć się o ścianę, nadal nie mogąc się opanować.
— To brzmi całkiem prawdopodobnie... — dochodzi nas znajomy, dziewczęcy głos.
Kiedy unoszę wzrok, dostrzegam krótko ostrzyżoną blondynkę z fioletowym kosmykiem. Jej zadziorne spojrzenie iskrzy tak samo, jak poprzednim razem, gdy się widziałyśmy.
— Rossie! — mówi Shane, po czym patrzy na resztę osób w jej towarzystwie. — Co was tu wszystkich przywiało? Myślałem, że nie obchodzą was te przesłuchania. — Zakłada ręce.
— W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się jednak spróbować, bo co by to było, gdyby ci się udało i ciągle byś się chwalił? — kontruje Eddie, zarzucając kucyka do tyłu. — No i przy okazji trochę cię wesprzeć.
— Dobra, dobra, co to za ludzie i o co chodzi? Chyba jeszcze nie opowiedzieliście mi swojej historii do końca. — Elena zerka to na mnie to na Shane'a.
— A racja...
**
Pisaliśmy z Shanem już przez dłuższy czas. W pewnym momencie zaczął odpowiadać zdawkowo. Jednak wprawiło mnie to w zastanowienie dopiero, kiedy jego wiadomości nabrały nietypowego charakteru. Między innymi wyglądały tak:
Podziękował: Nie pisz do mnie teraz. Mam spotkanie byznesowe B)
Podziękował: Nie no pisz hihi
Podziękował: Zostań pls kocham cie mam już obrączki nawet
Podziękował: <3
Enigma: okej... Kim jesteś i gdzie jest Shane? XDDDD
Po chwili dostałam zdjęcie. Było to selfie zrobione przez dziewczynę o blond włosach z fioletowym pasemkiem. Uśmiechała się szeroko, gdzie w tle było widać cztery osoby, między innymi Shane'a. Każdy z nich trzymał jakiś instrument, a cała akcja działa się na tle wnętrza garażu.
Enigma: SHANE GRA W ZESPOLE????????????????!
Podziękował: Tak jest super duper gitarzysta (sorki za pismo ale nie mam dużo czasu bo shane już jmdoiwmendioewnondiowoewndo)
Nastał moment ciszy.
Podziękował: ...
Podziękował: Jezu
Podziękował: Przepraszam, po prostu moi przyjaciele to debile
Czytając to, zaśmiałam się i postanowiłam szybko odpisać:
Enigma: Luzik :P XD
Enigma: Czemu nie powiedziałeś, że grasz w zespole?
Podziękował: A ktoś kiedyś pytał?
Podziękował: Ale możesz przyjechać nas posłuchać ~Vi
Podziękował: Ale to ściśle tajne ~Eddie
Podziękował: Przynajmniej ktoś będzie nas słuchał! ~Luke
Podziękował: Przestańcie gadać przez mój telefon, jakby to była grupowa konwersacja ~ Serio Shane
Znów się zaśmiałam.
Przez chwilę się zastanawiałam: Co ja mam dziś właściwie do zrobienia?
Odrobić lekcje. Nie oszukujmy się, że zaczęłabym to od razu. Wysłać zaległości do Eleny? Załatwione. Zająć się młodszym bratem, grając w nim w jakąś dziwną planszówkę? Siedział przed komputerem.
W sumie co mi szkodziło gdzieś na chwilę wyskoczyć?
Enigma: Dobra, gdzie to jest? ~Serio Casie
**
— Tylko bądź z nami szczera. — Powiedziała Vivian, wyjmując mikrofon ze stojaka. Od czasu, kiedy ją zobaczyłam, zaczęłam jej trochę zazdrościć długich, gęstych, czarnych włosów.
— Okej . — Przytaknęłam.
— Ale tak super, super szczera. — Luke — basista, który od razu zaciekawił mnie swoim wyglądem radosnego punka, chwycił za żółty bas.
Pokiwałam głową w oczekiwaniu na „debiut" zespołu The Dons. Gdy spytałam skąd ta nazwa, odpowiedzieli, że to informacja dla wtajemniczonych, więc pozostało mi tylko czekać na tę wiekopomną chwilę, gdy będę mogła się tego dowiedzieć.
Rozsiadłam się w miękkiej, fioletowej pufie, która pochłaniała mnie jak odkurzacz. Miałam nadzieję, że potem będę w stanie się z niej wydostać.
Członkowie zespołu kiwnęli do siebie porozumiewawczo głową, po czym zaczęli grać.
Dosłownie zabrakło mi słów.
Brzmiało to gorzej niż ekipa sąsiadów robiąca remont i kosząca trawę w jednym momencie. Kompletnie nic do siebie nie pasowało. Każdy zdawał się być w swoim świecie. Vi robiła popisy wokalne niczym niedoszła gwiazda talent show, Rossie czasem coś tam zastukała, czasem nie, by zaraz zacząć uderzać we wszystkie bębny bez opamiętania, Shane przygrywał samotne dźwięki od czapy, a Eddie — drugi gitarzysta dla odmiany przekładał palce na gryfie tak szybko, jak tylko się da. Jego długie włosy i przyluźne ubrania zdawały się fruwać na wszystkie strony, jakby stał przed startującym samolotem. Luke za to... on po prostu stał i oglądał się na resztę. Ewentualnie co jakiś czas sprawdzał, czy jego sprzęt jest podłączony.
Kiedy skończyli kawałek, wpatrywałam się w nich jak otępiała. Co miałam powiedzieć? „Spoko hałasujecie"?, „Pierwszy raz w życiu usłyszałam coś takiego?", „Czy w swojej twórczości inspirujecie się delfinami i wielorybami?".
Nie musiałam jednak zbyt długo się zastanawiać, bo po chwili usłyszałam:
— Ej, ale w sumie to całkiem długo wytrzymała.
Wbiłam wzrok w członków zespołu, a ci najzwyczajniej w świecie zaczęli się śmiać. Wtedy już zrozumiałam, co się działo.
— Wkręcacie tak ludzi z czystym sumieniem? — próbowałam zachować powagę. Oparłam ręce na biodrach, mierząc każdego z nich wzrokiem, ale to tylko spotęgowało ich rozbawienie.
Dałam więc za wygraną, bo nie będę oszukiwać, całkiem nieźle wyszedł im ten żart.
***
— Czyli tak jak zwykle... — zaczyna Elena. — Gdy jestem w szkole, nic się nie dzieje, a gdy mnie nie ma, rosyjska mafia rozdaje lody przed budynkiem.
Po tym komentarzu reszta zaczyna się śmiać i rozwija się dłuższa konwersacja. Jednak ja póki co do niej nie dołączam. Wspomnienie o pobycie na próbie The Dons przypomniało mi o fragmencie tekstu z ich faktycznej piosenki. Jest w nim coś, co sprawiło, że wbił się w moją głowę, nie pozostawiając przestrzeni na inne myśli:
Im wiem więcej
Tym wiem mniej
Niby krzyczę
Lecz we śnie
Biegnę w przód
Oglądam wstecz
Bojąc się chwili
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro