Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 19

EDD


"Pustka. Bohater długo szukał słowa określającego miejsce, w którym się znajduje, a to jako jedyne przyszło mu do głowy. Spogląda ciężkim wzrokiem przez drobną szparkę pomieszczenia nieskazitelnie pokrytego mrokiem. Jakiś czas temu wydawała się mu nadzieją, ale teraz jest dla niego jedynie tycim skrawkiem świata, który jest mu dane ujrzeć. Być może już ostatnim. Wkrótce oślepiające go światło przestaje męczyć mu oczy, ustępując puchatym, zielonym pagórkom. Odbijają się one w spokojnym jeziorze jak w lustrze. Niebo zdaje się dopiero wstawać, musi być więc wczesna pora. Mężczyzna mimo ran niemalże parzących przy każdym ruchu, bezgranicznego głodu i wycieńczenia wydaje się szczęśliwy. Wie, że dzięki temu wszystkiemu, jego brat może żyć w takim świecie, jaki widzi przez tę niewielką szparę. Na twarz mężczyzny wkrada się delikatny uśmiech. Jego powieki stają się ciężkie, mimowolnie, powoli opadają, by już nigdy się nie otworzyć..."

— No patrzcie go i znowu to robi, zabija kolejną postać. Dlaczego akurat mojego brata? Pomyśl o  takim Wendarze: wszyscy jego bliscy żyją! Czy to nie brzmi kusząco? Nie mógłbyś na przykład posłać mnie i Artenę na jakąś rajską wyspę? — Poznajcie Siliona, głównego bohatera mojej opowieści. Prawdopodobnie szybciej osiągnie wszystko to, co ja bym chciał.

Odrywam palce od klawiatury laptopa.

Oczywiście, mógłbym cię tam ściągnąć z Arteną, ale to by było nudne. Muszę dbać o to, by fabuła była interesująca.

— Ej no, ej! Nie wciągaj mnie w swoje interesy, Silionie! — zaczyna się bronić Wendar. Chyba nikt nigdy by nie przypuszczał, że losy znanego łowcy znajdą się w rękach jakiegoś nastolatka.

Nie mogę zabić tych bohaterów, jeszcze są potrzebni w mojej fabule.

— No właśnie! Ha! — stwierdza zadowolony Wendar. — Zaraz, zaraz... Jakie "jeszcze"?

— Widzicie? Trzeba było podążać drogą samotności, tak jak ja — wtrąca się dumnie Bengar, poprawiając tak bardzo charakterystyczny dla niego kapelusz. Chyba jeszcze nigdy sobie go nie wyobrażałem bez owego nakrycia.

— Aha, nagle jaki wygadany się zrobił! Widzę, już zapomniałeś o tym, jak byłeś w zamknięciu razem z hydrą o głowach setki węży? — Wtedy trochę mnie poniosło, przyznaję... Ale to przez piosenkę, która mi się wtedy włączyła.

— To była pestka — odpowiada Bengar. Zawsze tak mówi... Gdy już jest po wszystkim. Kogo jak kogo, ale mnie nie jest w stanie oszukać. — A tak swoją drogą... — Dosiada się do mnie na ławce. Oczywiście musi to robić w najbardziej możliwie spektakularny sposób, po prostu nie byłby sobą, gdyby tak nie zrobił. — Co ze mną i Inaldą? Kiedy się zejdziemy? — Unosi znacząco brwi.

Wtedy mój wzrok skupia się na otaczającym mnie parku.

Szczerze mówiąc, jeszcze się zastanawiam... Czy nie będzie lepiej pozostawić was przyjaciółmi.

Wtedy wszystkie moje tu obecne postacie wzdychają.

— Młody, już o tym rozmawialiśmy. Dobrze wiesz, że to dla mojego, jak i twojego dobra. Ludzie lubią czytać o miłości. — Bengar szturcha mnie.

No dobrze, ale jak za szybko wam się uda, to co potem?

— ...Same fajne rzeczy. — Mężczyzna w kapeluszu uśmiecha się dwuznacznie.

Podstępny egoista.

— Ej, patrzcie kto idzie — mówi Silion, szturchając mnie łokciem.

Spoglądam w dal. Krótkie, brązowe włosy delikatnie układające się falami, oczy tak błękitne, że zdają się go skraść tę barwę z samych głębi oceanu, charakterystyczny pieprzyk przy ustach...

To musi być Elena.

Nieco sztywnieję.

— To nasza szansa! Może jak będzie w lepszym nastroju, napisze pozytywniejszy rozwój wydarzeń! — Wendar naradza się z pozostałymi.

Tak, tak, łudźcie się... Poza tym, nie podejdzie tutaj. Przecież ona, lekko mówiąc, za mną nie przepada.

— Podejdzie! — kłócą się ze mną.

Nie podejdzie!

— Ej! Elena! Hop hop! Chodź tutaj do nas! — Zaczynają do niej wołać, energicznie machając. Kręcę głową. Tacy wielcy bohaterowie, a nie rozumieją, że tylko ja ich widzę. Zupełnie jak kibice oglądający mecz w telewizji...

O matko, ona naprawdę tu podeszła.

—  Mówiłem? — stwierdza triumfalnie Silion, a reszta mu wtóruje.

Cicho być, albo resztę swojego życia spędzicie w cierpieniach.

Spoglądam na Elenę z dołu, czekając na to, co powie.

— Wyglądasz jak idealny materiał na mema "Kiedy mama każe mi wyjść na zewnątrz" — oznajmia na wstępie.

No tak, czego się mogłem spodziewać... "Cześć, co u ciebie"?

— Po prostu nie przepadam za przebywaniem w domu... — odpowiadam zakłopotany, zamykając laptopa. Elena jednak szybko zatrzymuje moją rękę.

— Co tam ukrywasz? — zatrzymuje się i po chwili zaczyna ciszej — Oglądasz anime?

— Co? Nie! Ja piszę... książkę piszę... — Chowam twarz we włosach. W takich chwilach cieszę się, że są dość długie.

— Poważnie? — Dosiada się do mnie. Staram się zachować jak najbardziej naturalną pozycję. — Mogę przeczytać?

Czuję, że policzki mi czerwienieją. Zapewne na mojej twarzy spokojnie można by było zagotować wodę na herbatę.

— Jest nieskończona... — dukam.

— Książka to dość długoterminowe przedsięwzięcie... Ile masz rozdziałów? — Wychyla się lekko w moją stronę.

— Trzynaście — odpowiadam szybko.

— To zdecydowanie wystarczająco... No weź, przecież nie możesz wiecznie tego chować do szuflady! Przyda ci się ktoś, kto to oceni obiektywnie. A przecież ja cię nie lubię, pamiętasz? — Posyła mi uśmiech, a ja wiem, że nie jestem w stanie jej odmówić.

— W porządku... — Przewijam plik do pierwszego rozdziału i niepewnie oddaję laptop w cudze ręce.

Elena zaczyna wodzić wzrokiem po tekście, a ja czuję się, jakby całe moje ciało miało dokonać autodestrukcji. Dobrze, że nie czyta na głos, zgaduję, że wtedy bym umarł. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. Co teraz myśli? Pewnie, że to jakieś głupoty... nudne bzdury. Zaczynam nerwowo poruszać nogami, wbijając w nią wzrok. Chyba kończy czytać pierwszy rozdział. Odwraca głowę w moją stronę, a ja już mam wrażenie, że w moich uszach dźwięczą jej słowa "Co ty tak właściwie robisz? Zająłbyś się czymś bardziej pożytecznym. Co to w ogóle jest za tematyka?". Rozchyla usta żeby coś powiedzieć:

— To jest bardzo ciekawe! Wykreowałeś naprawdę ciekawy świat... Musisz mi przesłać resztę! — Powoli analizuję każdy wypowiedziany przez nią wyraz, wciąż nie dowierzając. — Tylko zauważyłam parę błędów, czy mogę ci powstawiać przecinki w odpowiednie miejsca? — Czy ja jestem w niebie?

— Jasne, dobra korekta zawsze się przyda. — Uśmiecham się, wpatrując się w jej błękitne, skupione oczy...

— Co ty robisz? — Odwraca się w moją stronę.

— Przyglądam się, gdzie wstawiasz przecinki. Uczę się na błędach. — Naprawdę ładnie jej dzisiaj w tej kwiecistej sukience... Elena kiwa głową.

— No to mamy układ. Ty mi dajesz czytać swoją książkę, a ja ci wstawiam przecinki. — Wyciąga rękę w moją stronę. Co tu się właściwie dzieje? Nie wierzę! Dostaję tymczasowego paraliżu. Po chwili zastanowienia ściskam jej dłoń.

— Przecinki... Tak... Umowa stoi. — Unoszę kąciki ust, choć mam wrażenie, że wyglądam jak kosmita, który stara się zachowywać jak najbardziej ludzko.

— Świetnie. Mam czas w środy od czasu, gdy dwójka moich przyjaciół nieustanie znika w te dni po południu... — Mówi z uśmiechem, choć widzę też na jej twarzy zakłopotanie. Chyba powinienem milczeć w tej kwestii.

— Dobra, póki co muszę lecieć. Jestem spóźniona na spotkanie... — Podnosi się. — Do zobaczenia! — Oddala się, machając mi z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniam to, odprowadzając ją wzrokiem. Opieram głowę na dłoni, odchodząc myślami gdzieś bardzo daleko. Mam wrażenie, że dosłownie się rozpływam.

To niesprawiedliwe, że akurat na nią tak reaguję.

***

ETHAN


Jestem na boisku szkolnym. Grając w koszykówkę, staram się zapomnieć o wszystkim, co mnie ostatnio spotyka. Pogoda zdaje się być niemalże idealna. Wokół ani jednej żywej duszy. Przemierzam pole, energicznie kozłując. Celuję piłką do kosza, ale w trakcie rzutu ktoś mi ją odbiera.

Czarne, nieułożone włosy i denerwujący uśmieszek cwaniaka. To musi być ten przegryw Shane.

— Oddaj mi to. — Podirytowany wyciągam rękę w jego stronę.

— W sumie to mógłbym... — Udaje, że ma zamiar podać mi piłkę, po czym zaczyna się niby zastanawiać. — Ale ty przecież lubisz zabawę, na przykład znęcanie się nad słabszymi. — Gdy to mówi, zbliżam się w jego stronę, żeby odebrać mu zgubę, ale on zręcznie mnie wymija. Biegnie beztrosko, odbijając zdobycz. Widać świetnie się bawi. — Ethan Willows... Świetny sportowiec, członek drużyny koszykarskiej... Zdaje się, że jest lubiany, a i tak wszyscy wiemy, że to dupek — zwraca się do uczniów, którzy stoją tu w roli widzów. Zaczynają się śmiać. Skąd oni się tu w ogóle wzięli? Czuję, że robi mi się gorąco.

Rzucam się, żeby odebrać piłkę Shanowi, ale on mi na to nie pozwala, zupełnie jakby miał oczy z tyłu głowy. Kontynuuje "grę". Mimo że biegnę jak najszybciej potrafię, nie jestem w stanie go dogonić. Co jest ze mną nie tak? Zwykle to nie było takie trudne.

— Ale czy bycie dupkiem, po prostu żeby nim być, nie wydaje się zbyt proste? — kontynuuje z uśmieszkiem na twarzy. Kozłuje tak, abym nie mógł zbyt łatwo zdobyć odebranej mi własności. Bezskutecznie usiłuję odzyskać owy przedmiot, ale idzie mi to gorzej niż psu, który walczy z panem o swoją zabawkę.

— Mam pewne teorie na ten temat... — Obraca piłką na palcu wskazującym, a gdy znów się na niego rzucam, robi natychmiastowy unik.

— Być może nasz wspaniały Ethan wcale nie czuje się taki wspaniały i szuka w innych ofiar, by się dowartościować. Niekoniecznie są to ludzie gorsi od niego, a ci, co nie mają na tyle ciętego języka lub wyrobionych mięśni, by mu się postawić. Trochę jak w łańcuchu pokarmowym. Czy można powiedzieć, że to urocze? — Wokół znów rozlegają się śmiechy. — Dla niektórych być może, ale to nie zmienia faktu, że działa to źle na rzecz ogółu. Przez takich osobników ludzie niewinni, czy inteligentni stają się gatunkiem zagrożonym. — Posyła mi uśmiech, a ja coraz bardziej mam ochotę go uderzyć. Bezproblemowo broni piłki w biegu. Czuję, jak skacze mi ciśnienie, oddycham coraz głośniej, a nogi zaczynają mi się plątać.

Tymczasem Shane zdaje się być naprawdę odprężony.

— Możliwe też, że sprawy rodzinne mu się nie układają. On ma piekło w domu — my mamy piekło w szkole. Być może lepiej by było, gdyby z kimś porozmawiał o swoim problemie i poszukał jakiegoś rozwiązania. Ale to nie w stylu takiego gościa jak Ethan. Uważa, że ze wszystkim musi radzić sobie sam. No bo co by było, gdyby się okazało, że ktoś taki jak on jest nieporadny w jakiejś sytuacji? Nawet jeśli dowiedziałby się o tym specjalista, co z jego dumą? — Ostatnie zdania wymawia grubym głosem, ponownie wprawiając zgromadzonych w rozbawienie.

Wychylam się, żeby odebrać mu piłkę, ale ten prędko się oddala, a ja się potykam. Czuję, jak pulsuje mi krew w żyłach, serce przyśpiesza tempo niczym tykająca bomba. Gdyby ktoś teraz dotknął mojej rozgrzanej do czerwoności twarzy, zapewne pomyślałby, że mam gorączkę.

— Istnieje też możliwość, że Ethan pragnie szansy, by zaistnieć. Czuje się jak mały chłopczyk, który zgubił rodziców w sklepie i szuka sposobu, by zostać zauważony. — Ostatnie zdanie mówi tak, jakby się rozczulał nad moim losem. Wszyscy wokół zdają się mieć niezły ubaw. Zupełnie jak starożytni rzymianie oglądający gladiatora pożeranego przez lwa. Teraz to już zdecydowanie przesada. Agresywnie i bez namysłu pędzę za nim, próbując podłożyć nogę, uderzyć w ramię... cokolwiek.

Bezskutecznie.

— Nieważne jaką ceną, ważne by nie być na dnie, racja? — Shane uśmiecha się i symuluje rzut w moją stronę. Piłka jednak leci do tyłu i wpada w ręce blondyna o ciemnych oczach. Poznaję go...

To naprawdę Connor?

Tak, to zdecydowanie on. Unosi kąciki ust i mówi jedynie:

— Zgadza się. — Po tych słowach piłka trafia do kosza.

Otwieram oczy.

Leżę na kanapie w moim salonie. Jestem przykryty siwym, nieco już spranym kocem.

Nigdy więcej drzemek w trakcie dnia.

Co ten Shane sobie wyobraża, żeby mnie nękać podczas snu? Myśli, że skoro widział mnie rozdającego ulotki, może sobie robić co chce? To przecież tylko jakiś przegryw, który trzyma się dwóch bab, bo nie ma się z kim zadawać.

Nie zagraża mi, nie powinien.

A jednak jestem zdenerwowany i z nieznanych mi przyczyn cały obolały...

Ten typ zawsze musi mi zajść za skórę, zirytować.

Spoglądam kątem oka na telefon. Sięgam po niego i wybieram numer do Alexa, czy inaczej "Turtle the killer".

Ja: Nienawidzę go.

Alex(?): ???

Ja: Tego debila, co mnie nawet w snach wkurza.

Alex(?): ...Aha? XD

Ja: Nieważne... Chyba muszę sobie ogarnąć kogoś, kto mnie polubi w prawdziwym życiu

Alex(?): Naprawdę nie masz nikogo?

Przez chwilę się waham. A co jeśli uzna, że skoro nikt się ze mną nie zadaje, to i on nie powinien? Że nie jestem warty żadnej znajomości? Wpisuję różne wersje wiadomości, które usuwam w połowie. Wzdycham. Ostatecznie decyduję się na jedną.

Ja: Tak myślę

Alex(?): Hm... Może szukałeś ich nie tam, gdzie trzeba?

Ja: ?

Alex(?): Np. Jacyś mniej "prestiżowi" ludzie z twojej klasy? Tacy, co ciągle nie zmieniają sobie przyjaciół?

Zastanawiam się przez chwilę. Kogo takiego znam.. Cassandra i Elena trzymają się ze sobą niezmiennie od samego początku, potem dołączył do nich Shane, którego ciężko by było nazwać w jakikolwiek  sposób popularnym. Jest jeszcze Edd, który w klasie właściwie robi za tło.

Ja: Dziewczyna, która przywaliła mi w twarz na imprezie, jej przyjaciółka, której zamoczyłem plecak, chłopak, który z miłą chęcią dałby mnie na pożarcie sępom i jakiś dziwny wyrzutek... Tak nisko jeszcze nie upadłem.

Alex(?): Daj spokój, nie może być aż tak źle! Daj im szansę...

Ja: Piszesz to z taką pewnością, jakbyś ich znał

Alex(?): Może i znam.

Zatrzymuję się. Czy on sobie ze mnie żartuje? Teoretycznie użył gry słów naszego nauczyciela od matematyki, ale to mógł być czysty przypadek.

Ja: Czy ty sugerujesz, że mnie skądś kojarzysz?

Przez chwilę nie otrzymuję odpowiedzi.

Alex(?): Być może

Mrużę oczy. To może być naprawdę możliwe?

Ja: Mieszkasz w tym samym mieście?

Alex(?): Być może

Ja: Jesteś jakimś stalkerem, czy jak?

Alex(?): Masz ładny pokój :).

Odruchowo się rozglądam. Kręcę głową z uśmiechem. Przecież jestem w salonie.

Ja: Bardzo śmieszne

Alex(?): Może jestem w szafie? B)

Ja: Pudło, ubrania trzymam w komodzie :P

Alex(?): ...Kurde X'D

Przewracam oczami rozbawiony. Co za typ. Koniec końców, ciekawość każe mi wrócić do poprzedniego tematu rozmowy.

Ja: Uczysz się w tej samej szkole co ja?

Alex(?): Uczyłem, ale przeniosłem się do sąsiedniej przez takich jednych durniów, co mi uprzykrzali życie. Nie miałem ani trochę ochoty widzieć tego miejsca, ani tych ludzi.

Takich jak ja?

Czemu mimowolnie nasunęła mi się ta myśl?

Jego odpowiedź przyszła niemalże od razu i uderzyła mnie, tym samym doprowadzając do natychmiastowego nokautu.

Czy to naprawdę możliwe, by przez takich ludzi ktoś czuł się zmuszony nawet zmienić szkołę?

Ja: Chyba nie mam czego szukać u siebie w klasie

Alex(?): Daj spokój, nie możesz się tak od razu skreślać

Ja: Nawet jeśli jestem takim durniem, jak opisywałeś?

Alex(?): Nawet wtedy

Ja: Nawet jeśli mój najlepszy przyjaciel ostatecznie się ode mnie odwrócił?

Alex(?): Nawet wtedy.

Ja: Nawet jeśli prawdopodobnie już dla nikogo się nie liczę?

Alex(?): NAWET WTEDY TY DURNIU WCIĄŻ MOŻESZ UDOWODNIĆ ŻE JESTEŚ W PORZĄDKU CZY MAM WYSKOCZYĆ Z TEJ SZAFY I POWYRZUCAĆ WSZYSTKIE TWOJE SWETRY PRZEZ OKNO???!!!

Z jakiegoś powodu na widok tej wiadomości od razu się uśmiecham. Swoją drogą, bardzo niecodzienna groźba.

Ja: *komody xD

Alex(?): Nieważne! XD

Ja: To co proponujesz?

Alex(?): Potraktuj wszystkich, jakby na nowo mieli na swoimi koncie "pustą kartę"

Ja: tzn?

Alex(?): Poznałeś wszystkich tylko z jednej perspektywy, może jak się otworzysz, będziesz dla nich miły, odkryjesz coś, czego wcześniej nie dostrzegałeś? Tym samym oni będą mieli okazję poznać prawdziwego ciebie, nie tego, co próbował przypodobać się swoim znajomym.

Ja: Skąd takie wnioski?

Alex(?): Zakładam, że gdybyś zawsze robił to, co naprawdę chcesz i niezmiennie był sobą, zapewne spędzałbyś teraz czas z prawdziwymi znajomymi. Tymczasem piszesz ze mną, szukając sposobu na szukanie przyjaciół :P

Ten chłopak jest niemiłosiernie bezpośredni, nawet trochę bezczelny...

Ale koniec końców ma trochę racji.

Ja: Ok, spróbuję

Alex(?): Łuhuuu tak trzymaj, tylko nie staraj się oszukiwać, bo ja tu się zaraz wszystkiego dowiem :).

Ja: xD

Przez chwilę się zastanawiam. Cały czas mam w głowie jedną wiadomość, która z niewiadomych przyczyn jest dla mnie bardzo trudna do napisania. Za każdym razem, gdy próbuję to zrobić, naciśnięcie przycisku "Wyślij", staje się awykonalne. Jakby strzegła go jakaś bariera.

Tym razem ostatecznie postanawiam się przełamać.

Ja: Skoro mieszkamy w tym samym mieście... to może moglibyśmy się kiedyś spotkać?

Z drugiej strony zastaje mnie cisza.

Tego się właśnie obawiałem. Nie chcę stracić obecnie jedynej osoby, dla której się liczę w jakikolwiek sposób. Co chwila odblokowuję telefon, nerwowo poruszając nogą.

W końcu w rogu ekranu pojawia się koperta. Powoli na nią naciskam. Czuję coś, co może nazywa się strachem, nie jestem pewien.

Alex(?): No jasne, spoko. Ale nie w tym tygodniu, bo mam masę sprawdzianów

Oddycham z ulgą.

Zaczynam wstukiwać odpowiedź, zmierzając w stronę mojego pokoju. Zauważam na łóżku starannie złożoną karteczkę. Różowa w błyszczące gwiazdki... Takie ma moja siostra w notesie.

Gwałtownie sięgam po papier, nerwowo go rozwijając. Im bardziej się staram, tym bardziej nieudolnie mi to wychodzi, moje ręce mimowolnie drżą. Kiedy udaje mi się rozłożyć, jak się okazuje wiadomość, szybko wodzę wzrokiem po jego treści.

"Hejka brat? Drogi Ethanie...?

Nie mam bladego pojęcia, jak powinnam zacząć. Sam w końcu wiesz, że u mnie z początkami zawsze jest trudno. Nieważne czy to studia, poznanie miłości, każdy start nowego epizodu to u mnie jedna wielka porażka.

Jednak to nie o tym chcę ci napisać.

Widzę, jak każdego dnia musicie się ze mną męczyć. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo mnie to boli. Chyba nie potrafię się tak szybko zmienić, to za trudne. Wpadłam w błędne koło, gdzie staję się słaba, bo zawodzę samą siebie, a potem zawodzę Was, bo stałam się słaba. Gdy to widzę, tracę jeszcze więcej sił i woli. Nie chcę, byście musieli wiecznie cierpieć z mojego powodu.

Dlatego postanowiłam uciec z domu.

Póki co, tak będzie lepiej. Odciążę i Was i wasz budżet.

Nieważne jak mnie nienawidzisz, wiedz, że Cię kocham...".

Nie jestem w stanie czytać już więcej, bo tekst zaczyna mi się rozmazywać. Ocieram łzy, co daje taki efekt, jakby ktoś próbował zatkać dziurę tonącej łodzi gumą do żucia.

Zgniatam kartkę i wyrzucam gdzieś daleko. Bezsilnie wtulam głowę w materac, dając upust emocjom.

Denerwowała mnie niemalże cały czas, mama straciła wiele zdrowia, na suchą logikę jej działanie powinno być właściwe. Gdy smok siejący plagi zostaje wygnany, lud powinien świętować.

A jednak płaczę. Czuję, jakby ktoś rozrywał mnie na drobne kawałki od środka. Nie jestem w stanie się opanować.

Ona jest durna. Idiotka! Przecież mogliśmy coś zdziałać razem!

Wciąż nie dowierzając, wbiegam do pokoju mojej siostry. To najbardziej niepokojący porządek, jaki w życiu widziałem. Siadam na jej łóżku, załamując ręce.

Przychodzi do mnie wiadomość.

Alex(?): Halo, jesteś?

Bez namysłu wyrzucam gdzieś telefon, chowając twarz w dłoniach.

To wszystko to już dla mnie za wiele.


















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro