ROZDZIAŁ 10
CASIE
— Ty palisz? — zwracam się do osoby stojącej przed nami. Szczerze przyznam, że mimo wszystko to była jedna z ostatnich, po których mogłabym się tego spodziewać.
Blondyn ubrany w granatową koszulkę z rażąco żółtym nadrukiem przedstawiającym astronautę, a także szare jeansy i czarną, cienką bluzę, opiera się o jedno z drzew. W jednej ręce niedbale trzyma papierosa. Pamiętając, jakie wrażenie chłopak pozostawił po sobie podczas naszego pierwszego spotkania, uważam, że zamiast fajki, bardziej by pasował do niego telefon.
— No tak jakoś czasem... — odpowiada Nick, spoglądając w naszą stronę. W sumie tak na dobrą sprawę nie spodziewałam się jeszcze spotkać tego znanego, nieznanego vlogera.
— Po co? — pyta Elena z lekkim skrzywieniem malującym się na jej twarzy.
— Żeby wyładować stres. — Przestaje opierać się o drzewo, staje przed nami i zaciąga się papierosem. Odwracam głowę, żeby nie zacząć kasłać.
— Po nagrywaniu vlogów? — mówi żartem El.
— Bardzo śmieszne — odpowiada, odgarniając parę blond kosmyków z czoła. Dwójka przez chwilę patrzy na siebie, co wygląda, jakby prowadzili bitwę na wzrok. Też mogę wziąć w niej udział? Albo nie, może jednak bezpieczniej to po prostu przerwać?
— Mam pomysł! Chodźmy na lody! — Kładę ręce na ich ramionach, uśmiechając się. Oboje zwracają ku mnie zagubione spojrzenie, jakbym właśnie im zaproponowała wskoczenie do kanionu.
— Oj, dajcie spokój, będzie fajnie! I będzie to na pewno o wiele ciekawsze, niż sterczenie pod tym grubym drzewem — dopowiadam, wykonując przesadnie energiczne gesty.
— Ja lubię to drzewo — komentuje Nick.
— Dendrofil się znalazł, czy co? — mówię bez namysłu, co wprawia resztę w śmiech.
— W porządku, wygrałaś. — Elena czochra moje włosy, które od razu nieudolnie próbuję poprawić.
— A więc, gdzie te lody? — mówi, wyrzucając resztkę papierosa.
— Pozwólcie, że poprowadzę — oświadczam doniosłym tonem i zaczynam stawiać przerysowane kroki.
Idziemy ścieżką wyłożoną kamyczkami, a dopiero co kwitnące liście na koronach drzew gdzieniegdzie rzucają na nas przyjemny cień. Wydaje mi się, że park jest odnawiany, ponieważ wszystkie ławki są świeżo malowane, co stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla tych mniej uważnych.
Słyszę charakterystyczny dźwięk, który wydaje aparat w telefonie. Automatycznie odwracam głowę w stronę Nicka, który tak jak przypuszczałam, wykonuje zdjęcie. Zauważam też, że zdążył już zapalić nowego papierosa. Chłopak perfekcyjnie obsługuje grafitową komórkę jedną ręką, w tym samym czasie paląc. Wygląda to dość komicznie. Po chwili zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie odgadnąć koloru oczu Nicka. Piwno-szare? Zielono-siwe? Niebiesko-czarne? Za każdym razem mam wrażenie, że wyglądają inaczej...
— To... Tak właściwie, co przyczynia się do tego, że palisz? — Głos Eleny wyrywa mnie z zamyślenia.
— Nie znam was na tyle dobrze, by swobodnie o tym mówić — odpowiada szczerze do bólu, nie przerywając poprzednich czynności. Wykonywać trzy rzeczy na raz... Normalnie jak maszyna wielofunkcyjna.
— Ale przecież jest wiele sposobów na walkę z nerwami — wtrącam się, odgarniając włosy, które wpadły na moją twarz pod wpływem silnego wiatru. Parę z nich wpada mi do ust. Nieprzyjemne uczucie.
— I jednym z nich jest to. — Ten nieznacznie macha papierosem.
— Mamy na myśli takie, które nie szkodzą zdrowiu — mówi El, unosząc brew.
— Sto procent ludzi umiera. — Znów zaciąga się.
— Ale nie każdy z nich wcześniej ma problemy z płucami, kondycją i śmierdzi — kontruje Elena bez najmniejszego zastanowienia. Chłopak próbuje mieć zdecydowany wyraz twarzy, ale dostrzegam w nim cień zwątpienia. — I nie każdy umiera przedwcześnie — dodaje niepewnie.
Nieco spuszczam głowę, czując, że stąpamy po grząskim gruncie. Ale skoro ona zdecydowała się wyciągnąć ten argument, musi to znaczyć, że jest gotowa o tym mówić. Cicho wypuszczam powietrze
— Ta, a znacie w ogóle kogoś takiego? — Po tym pytaniu następuje chwila ciszy. Zerkam na Elenę kątem oka, po czym wzdycham. Zakładam ręce, po czym odpowiadam:
— Jej dziadka — odpowiadam.
Nick się zatrzymuje. Wydaje się być nieco zmieszany. Chowa na chwilę telefon i kładzie rękę na moim ramieniu.
— Przykro mi z jego powodu, ale chyba tak łatwo mnie nie przekonacie. W ogóle nawet nie rozumiem, dlaczego próbujecie... — Gdy się odsuwa, zdaję sobie sprawę, że wciąż nie mogę rozpoznać koloru jego oczu.
Elena ma zamiar coś odpowiedzieć, ale wygląda jakby w ostatniej chwili zmieniła treść swojego przekazu:
— Czy to tutaj?
Rozglądam się. Przed nami między szarymi ulicami miasta i wyblakłymi blokami stoi pudroworóżowa budka z białymi ozdobami. Nad jej okienkiem wisi spory szyld z nazwą marki wypisaną wyróżniającym się, mocnym kolorem. Uśmiecham się nieznacznie.
— Tak, to tutaj — odpowiadam, opierając dłonie na biodrach.
— "Ice Turtle"? To nie brzmi zbyt prestiżowo. — Nick unosi jeden kącik ust.
— Zaraz się przekonasz, że jest "prestiżowo" — Układam cudzysłów z palców.
Podchodzimy bliżej, a tam czeka na nas mężczyzna o ciemnych, rudych włosach spiętych w kok. Prawdopodobnie jest w wieku studenckim. Na ubranie ma nałożony biały fartuch, w pionowe, różowe paski. Od razu obdarza każdego z nas miłym spojrzeniem.
— Dzień dobry — witamy się.
— Dzień dobry. O, a panienka dziś bez kolegi? — Obsługujący posyła mi uśmiech. Znajomi patrzą na mnie pytająco.
— Nie, dzisiaj jest na próbie — odpowiadam, wzruszając ramionami.
— Byłaś tu wcześniej z Shanem? — podłapuje Elena. Zdaje się wywiercać we mnie dziurę wzrokiem.
— Tylko raz... — Odwracam spojrzenie. Widzę, że to nie przekonuje przyjaciółki. — No dobra, dwa. — Zamaszyście unoszę ręce. — Nie było cię wtedy, bo wtedy pojechałaś do kuzynki — tłumaczę.
— Chodzicie potajemnie na lody pod moją nieobecność? — Oczywiście odkręca kota ogonem. Jej dłonie spoczywają na biodrach.
— To nie do końca tak... Jesteś zła? — Niepewnie unoszę na nią wzrok.
— O to, że spotykasz się z Shanem? Ależ skądże... — odpowiada z wrednym uśmieszkiem.
— Ooo nie, nie. Przestań w tej chwili! — Zakładam ręce, wiedząc, co się szykuje.
— Jak dla mnie możecie się spotykać we dwójkę nawet częściej. — Znacząco unosi brwi.
— Przestań... — Wydymam usta.
— Bez obaw, przecież nie musicie się spotykać we dwójkę... Elena też sobie znajdzie chłopaka i będziecie się spotykać we czwórkę — podłapuje Nick wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.
— Coś wasza dwójka nagle zaczęła się za dobrze dogadywać... — Na te słowa oboje zaczynają się śmiać i przybijają sobie piątkę. Spoglądam w stronę obsługującego. Widać, że ledwo powstrzymuje się od tego, by nie dołączyć do moich znajomych. Zapewne nie spojrzy już na naszą dwójkę tak samo... Świetnie. Wręcz wspaniale.
Tak, lubię Shane'a. Lubię tego tajniackiego, niezbyt rozgarniętego chłopaka, który gra na gitarze, rysuje w zeszytach, zamiast notować, często buja w obłokach, a czasem zarzuca nawet zbyt trafnymi i dokuczliwymi tekstami. Lubię, kiedy jest sobą, a nie tym zamkniętym w sobie chłopakiem spędzającym samotnie przerwy. Lubię, jak opowiada o swoich pasjach. Lubię, jak się uśmiecha. Mimo wszystko lubię jego wiecznie niepoukładane włosy. Lubię, gdy w zamyśleniu zapomina, że trzyma w buzi długopis, czy to, że czasem nosi dwie różne skarpetki z wciąż nieznanych mi przyczyn.
Ale nie wiem, czy więcej niż lubię.
No i czasem mam wrażenie, jakby ludzie nie brali mnie do końca poważnie.
Wiecznie uśmiechnięta, optymistyczna, ciągle zarzucająca żartami, nazbyt energiczna, nieco dziecinna Casie. Taka właśnie jestem. Mam wielu znajomych, kolegów, przyjaciół...
Za to nigdy nie miałam chłopaka.
— Myślę, że powinniśmy złożyć zamówienia — zmieniam temat lekko zmieszana.
— Jakie smaki? — zwraca się do nas pracownik już przygotowany do nakładania gałek. Na jego twarzy gości szeroki uśmiech. Zastanawiam się czy to z uprzejmości, czy nadal sytuacja, która wydarzyła się przed chwilą, go bawi.
— Orzechowe — mówimy z Nickiem jednocześnie. Spoglądamy na siebie zdziwieni.
— Ściągara — odzywamy się znów synchronicznie lalusiowatym tonem. Obsługujący śmieje się serdecznie.
— Dla waszej dwójki to wszystko?
— Tak — ponownie odpowiadamy razem.
— Zaczynam się was bać, wiecie? Wy ukartowaliście to spotkanie, prawda? — wtrąca się Elena. Na naszych twarzach pojawia się rozbawienie. W tym czasie mężczyzna nakłada mi i Nickowi gałki i podaje już gotowe lody.
— A dla pani?
— Malinowe, poproszę — stwierdza, akcentując drugie słowo.
— No tak, teraz będziesz mi udowadniać, że jesteś kulturalniejsza. — Kładę wolną rękę na biodrze. Na mojej twarzy pojawia się uśmieszek.
— Dokładnie tak, Cassandro Danson. — Po tych słowach odbiera swoje zamówienie. — Dziękuję — mówi znacząco, na co przewracam oczami rozbawiona.
Płacimy za jedzenie, a następnie żegnamy się ze sprzedawcą i idziemy dalej, nie ustalając żadnego konkretnego celu. Prowadzimy energiczną wymianę zdań, śmiejąc się niemalże co chwila. Mijamy szare, nieciekawe ulice, by trafić do już nieco żywszego centrum. Od razu słychać rozmowy osób przesiadujących przed licznymi kawiarenkami, a z tych wydobywają się bardzo przyjemne zapachy odmiennych kaw, herbat, owoców, ciast... Można by długo wymieniać. Nieopodal co jakiś czas przejeżdżają rowerzyści.
Przez chwilę skupiam się na smaku mojego loda. Nie za słodki, o charakterystycznym smaku, z kawałkami orzechów... Jego chłód od razu mnie orzeźwia. Wafelek jest chrupiący, ale przy tym delikatny. Już dobrze pamiętam, dlaczego zawsze wracam do tej lodziarni.
— Tutaj jest mój dom, będę się już zmywać. — Z zamyślenia wyrywa mnie głos Eleny.
— Do zobaczenia — przytulam ją, a ona to odwzajemnia.
— Trzymajcie się i bądźcie grzeczni — odpowiada, machając nam.
— Postaramy się. — Nick unosi dłoń na pożegnanie.
Trafiliśmy na mieszkanie Eleny, nie wiedząc dokąd podążamy. Ciekawe. Coś mi się wydaje, że "ktoś" mógł nas tam pokierować... Na przykład taka jedna leniwa przyjaciółka, której nie chciałoby się przechodzić zbyt długich dystansów.
— A w którą stronę ty masz do domu? — zwracam się do chłopaka, który ze mną pozostał.
— W tamtą stronę. — Wskazuje, unosząc kąciki ust.
— A więc jeszcze kawałek pójdziemy razem — odwzajemniam jego uśmiech.
Dalszą drogę przemierzamy już tylko we dwoje.
— A więc Shane'a nie ma teraz z wami, bo jest na próbie...? — odzywa się, wkładając ręce do kieszeni.
— Próbie zespołu, tak. Chociaż jakby się tak nad tym zastanowić... — Spoglądam na zegarek — to zapewne już z niej wraca.
***
SHANE
Wsiadam na motocykl, odpalam silnik i ruszam. Pojazd wydaje charakterystyczny dźwięk, który sprawia, że na moją twarz wkrada się uśmiech. Pozostawiam za sobą przechodniów i rowerzystów, jakby byli tylko częścią nieruchomego krajobrazu. Lubię jeździć, to taka chwila tylko dla mnie i moich myśli. Ze sporą prędkością skrócam dystans dzielący mnie od domu.
A przecież mogę jeszcze szybciej.
Pierwszy raz tego dnia użyłem zegarka, aby nie spóźnić się do szkoły. Potem wykorzystałem dwie szanse podczas próby zespołu. Jeśli poza programem jest ich tyle samo, co podczas niego, oznaczałoby to, że mam jeszcze jedną.
Trzeba to sprawdzić.
Ale może nie teraz. Właśnie jest czerwone światło, a dzieci nie mające więcej niż jedenaście lat przechodzą przez pasy. Nie chcę trafić do więzienia, a przynajmniej nie w ten sposób. Jeśli już, to musiałoby być coś spektakularnego. To bardzo istotne, bo zapewne jedno z pierwszych pytań, jakie otrzymasz od swoich współwięźniów to legendarne "Za co siedzisz?". Na pewno chociaż w pewnym stopniu to, co odpowiesz, miałoby znaczenie na to, jak będą traktować cię potem przez resztę twojej odsiadki. Z drugiej strony, im większe przewinienie, tym na więcej czasu jesteś skazany...
Nie, raczej nie planuję trafić do więzienia.
Kiedy mijam dom Ethana, zdaję sobie sprawę, że jeśli on któregoś dnia posunie się za daleko w robieniu z mojego pobytu w szkole piekła, moje plany mogą się zmienić. Tak, to o tobie mowa, śmieciu. I tak, wiem, że mnie nie słyszysz. Od razu przypomina mi się, jak specjalnie się przepycha na wf-ie, by mnie przewrócić, jak zajmuje ławkę, żebym nie mógł usiąść, jak ciągle mi coś dogaduje, a gdy ja w końcu odważę się odpowiedzieć mu coś trafnego, kończę z guzem pod okiem, albo muszę spieprzać przez całą szkołę... Lista pod tytułem "Pomysły na zgnębienie Shane'a przez najbliższe lata jego życia" zdaje się nie kończyć. Wciąż się zastanawiam, czym akurat ja mu zawiniłem. Może po prostu tym, że nie jestem w stanie się obronić?
Zauważam, że ruch na ulicy się zmniejsza. To dobry moment, by przetestować zegarek. Postanawiam wykorzystać szansę. Czuję, jak przyśpieszam. Znów staję się lekki i wszelkie myśli pozostawiam za sobą. Zaczynam sobie odliczać czas za pomocą piosenek, które grałem na próbie. Gdyby odjąć od nich naszą krótką rozmowę pomiędzy drugą, a trzecią piosenką, obstawiam, że zdążyłbym z solówką... Wykonuję takie obliczenia, a jednak mam kiepskie oceny z matematyki. Kiedy tak jadę, zdaję sobie sprawę, że mimo wszystko wolę umiejętność mojego zegarka. Ta Hamulca jest zapewne o wiele bezpieczniejsza, ale nie ma przy niej tego przyjemnego uczucia ekscytacji. Gdybym mógł zawsze jeździć tak jak teraz, lubiłbym to jeszcze bardziej.
Za to mandatów nikt nie lubi.
Całkiem ciekawie patrzy się na ludzi z takiej perspektywy. Wszystko wydaje się ode mnie jeszcze bardziej oddalone, niż zwykle podczas takich przejażdżek. O, jakaś matka i dziecko, które uparcie nie zamierza iść razem z nią, dalej grupka znajomych czekająca na dziewczynę wiążącą buta, a dalej jakaś para... Zaraz, zaraz.
Czy to nie Casie i uzależniony od telefonu, głupi vloger, frajer Nick?
Oni utrzymują ze sobą kontakt? Jak długo? Co tutaj robią? O czym rozmawiają? Nick nie trzyma w ręku komórki?
Nie mam pojęcia, ale opowiadają coś sobie z zapałem, a potem oboje się śmieją. Chłopak kładzie rękę na jej ramieniu i zdaje się coś tłumaczyć. Wnioskuję z tego, że ma palec zwrócony ku górze. A weź ty się potknij o tego swojego rozwiązanego buta...
Niespodziewanie słyszę głośne trąbienie.
Znów patrzę na drogę. Źródłem dźwięku okazuje się być samochód.
Wkrótce prawdopodobnie się z nim zderzę. Dostaję napadu paniki. Czuję jak moje serce przyśpiesza. Drżącymi dłońmi próbuję zahamować. Zegarek nie pomaga. Nie mam w głowie żadnej myśli. Zaczyna mi nieprzyjemnie szumieć w uszach, a obraz przede mną zdaje się być niewyraźny.
Czemu przestałem odliczać czas, przez jaki trwa szansa?
Słyszę głośny pisk opon. Przymykam oczy, nie wiedząc, co mógłbym jeszcze zrobić. To wszystko dzieje się dziać zbyt szybko.
Nagle czuję, że zwalniam.
O mały włos nie wpadam pod samochód.
Chyba pierwszy raz od dawna zegarek przestał działać w odpowiednim momencie.
Cały czas nie mogę poskładać myśli. W głowie mam absolutną pustkę. Stoję z rozdziawioną buzią, a ja cały się trzęsę, choć robi mi się uporczywie gorąco.
— Czy ty jesteś głupi?! — Słyszę głos kobiety za kierownicą. Nie słucham już dalszej wiązanki przekleństw i wyzwisk. Cały czas moje ciało drży. Prawie wpadłem pod samochód. W głowie nie pojawia się żadna inna myśl. Chyba przez dłuższy czas nie będę mógł jechać tą drogą spokojnie.
"Tak, chyba jestem głupi" — odpowiadam sobie w głowie.
A raczej na pewno jestem absolutnie głupi.
Postanawiam zejść z motocyklu i prowadząc go, przejść się ten krótki kawałek. Mimo nieopuszczających mnie emocji po poprzednim wydarzeniu, postanawiam sprawdzić, czy zegarek będzie jeszcze działać. Gdybym po tym wszystkim jeszcze tego nie zrobił, wszystko by poszło na marne.
Nic się nie dzieje. A więc mamy cztery szanse. Czyli w sumie w dni, kiedy odbywają się odcinki, jest ich osiem. Połowa z nich na codzienne życie, a reszta do wykorzystania podczas programu.
Poruszam się w pewnej odległości za Casie i głupim vlogerem Nickiem. Słyszę fragmenty ich rozmowy, choć bardziej jak przez starą telewizję z zakłóceniami. Cały czas szumi mi w uszach i nie mogę wyrównać oddechu.
— A więc jaki sposób proponujesz? — odzywa się chłopak, idąc od niej w odległości nie większej niż piętnaście centymetrów.
— Myślę, że jakaś aktywność fizyczna byłaby dobra, co powiesz na bieganie? — Szturcha go.
— Chyba nie mam wystarczająco motywacji... — Wzrusza ramionami.
— Jak chcesz, mogę z tobą biegać rano, wtedy najtrudniej o chęci... Myślę, że potem byś dawał radę sam.
— Naprawdę chcesz?
— Przecież to nie tylko dla ciebie, pomyśl jaka będę fit. — Dziewczyna wykonuje specjalną pozę, po czym oboje zaczynają się śmiać.
Dalej już nie mogę dosłyszeć tego co mówią.
Chyba nawet bym nie chciał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro