ROZDZIAŁ 50
CASIE
— Cały czas nie wierzę, że to się naprawdę dzieje! — woła podekscytowana Ella.
— Zapewne jak my wszyscy... — Na twarz Connora wkrada się delikatny uśmiech.
Całą brygadą idziemy do szpitala, by odwiedzić "zaginionego" przyjaciela. Mam nadzieję, że nie odeślą takiej armii z kwitkiem... Edd opowiadał mi, że ponoć od czasu, gdy się spotkałam Shanem, ten coraz bardziej zaczął naciskać, żeby go przenieśli. Zaczął być zdecydowany, stawiać warunki, obiecał, że pozwoli przeprowadzić ze sobą wywiad, jeśli przystaną na jego warunki... i w końcu się udało. Jak się okazało, oni załatwili mu osobny pokój, ta, jacy dobroduszni. Nawet nie chcę przytaczać, jaką historyjkę wymyślili na wytłumaczenie tego, co się stało z Shanem. Przemierzamy jasny korytarz, by w końcu znaleźć się przed drzwiami pomieszczenia, w którym leży nasz przyjaciel.
Wszyscy dosłownie wparowują do środka i radośnie się z nim witają. Ten w odpowiedzi jedynie marszczy brwi i mówi:
— ...Kim wy jesteście? — Po tych słowach wszyscy momentalnie stają jak wryci. Okej... co tu się wyrabia? Po chwili na jego twarz wkrada się nieznaczny uśmiech. — Mam was. — Słysząc to, mimowolnie zaczynamy się śmiać.
— Pewnie wymyślałeś ten żart pół swojego życia — komentuje Eddie.
Po chwili cała ekipa siada tam, gdzie tylko się da. Wręczamy Shanowi przygotowany przez nas prezent. Jest to ułomny rysunek z naszymi "podobiznami", pod których spodem się podpisaliśmy, a także płyta, na którą Shane długo polował. Po jakimś czasie, powoli zaczyna się rozwijać coraz to bardziej energiczna rozmowa. Każdy chce wtrącić swoje trzy grosze, opowiedzieć jak najwięcej. Ten zdaje się być szczęśliwy, ale jednak nieco przygaszony.
Już od dłuższego czasu nęci mnie jedna sprawa, ale póki co postanawiam jej nie poruszać.
— A właśnie, mam dla ciebie zadanie specjalne... — Shane zwraca się do Elli, a ta spogląda na niego zaskoczona. — Załatw im gitarzystę na zastępstwo. — Wskazuje głową na członków zespołu. Słysząc to, momentalnie zamieramy.
— Ale zaraz, o czym ty mówisz? — Pierwsza odzywa się Rossie. Nastaje chwila ciszy.
— Wy dalej nie rozumiecie, prawda...? — Robi dłuższą przerwę, po czym wypuszcza powietrze.—Ta ręka... to jest jakieś gówno. — Wymusza drżący uśmiech. — Nic nie odczuwa, do niczego się nie nadaje... Nie ogarnę do tego do konkursu kapel, nawet jeśli w ogóle. Z moim szczęściem... — Zatrzymuje się na moment. Zagryza dolną wargę i po chwili decyduje się znów na nas spojrzeć. — Pewnie mi tę rękę odetną i tyle. Widzę, jak lekarze na to patrzą, jak mama, która z nimi rozmawia, na mnie patrzy — usiłuje zachować spokój. Po tych słowach wszyscy patrzymy na siebie zaniepokojeni.
— Shane, nie będzie żadnego zastępstwa, najwyżej nie wystąpimy... — zaczyna Vi, ale ten od razu jej przerywa.
— Wystąpicie. Nie będziecie się wszyscy marnować przeze mnie... Widzę te wasze spojrzenia... pełne współczucia. "A jeśli zostanie kaleką?", "Musi naprawdę cierpieć...". Nie potrzebuję waszej litości! — unosi się na chwilę, jednak wkrótce się opamiętuje i trochę uspokaja. — Nie potrzebuję niczego... — Po tych słowach następuje cisza. — Zaraz tu przyjdzie lekarz, może lepiej idźcie już...
Zerkam po wszystkich i mam wrażenie, jakbyśmy w tym momencie odczuwali dosłownie to samo.
Nie chcę w to wierzyć.
Nie chcę nawet dopuścić do siebie myśli, że ten sam chłopak, który przed przesłuchaniami zaciekle opowiadał o swoich marzeniach związanych z grą w zespole, przez jeden wypadek może zgasnąć, utracić ważną część siebie.
Czuję się winna.
Wiem, że to nie ja sprawiłam, że doszło do porażenia, ale jednak. To ja z tu obecnych jestem najbardziej świadoma. Czemu nie zauważyłam pewnych spraw wcześniej? Może gdybym wiedziała...
Kiedy usłyszałam, że przenieśli Shane'a, pomyślałam: "Nareszcie wrócił".
Jak się okazało, wcale nie wrócił.
Spuszczam głowę, zagryzając dolną wargę. Instynktownie zaciskam drżące dłonie. Niedługo później wyczuwam rękę Ethana na moim ramieniu. Posyłamy sobie ukradkiem porozumiewawcze, smutne spojrzenia. Kątem oka dostrzegam w rękach Elli zeszyt z twardą, zieloną oprawą. Trzyma go coraz mocniej, jakby się zastanawiając, ale po chwili chowa przedmiot do torby.
Chciała go dać Shanowi...?
***
ROY
Plan ogólny, podgląd na skromną kuchnię. Najazd na drzwi, które powoli się otworzyły. Stał tam nie kto inny, a ja sam.
— Wróciłem.
— Boże, co ci się stało? — Przejście kadru na zaaferowaną matkę zbliżającą się do mnie przez korytarz.
— To nic takiego.
— "Nic takiego, nic takiego"... Siadaj, zajmę się tobą. — Plan ogólny. Usiadłem na ciemnobrązowym krześle, a mama zbliżyła się do mnie z wodą utlenioną i plastrami. — Ani trochę cię nie bolała ta noga? Bo nieźle krwawi, kolego... — Zbliżenie na skupienie kobiety, która zajmowała się moimi ranami.
— Wcale... — Kadr na uszkodzone miejsce, słychać moje syczenie w tle. — No, może trochę.
— "Trochę"... Czemu Rishelle cię nawet nie odprowadziła? — Kamera zwrócona w stronę mojej mamy podpierającej dłonie na biodrach. Wzięła do rąk plastry i zaczęła mi je przyklejać.
— Odprowadziła, tylko jej nie zauważyłaś... Wiesz, jaka ona jest. — Półzbliżenie na mnie. Kobieta dosiadła się do stołu. Plan ogólny.
— Dobra, dobra... Lepiej opowiedz mi w jaki sposób się tak urządziłeś i jak minęło spotkanie. — Kadr na mamę wspierającą podbródek na dłoniach.
— Spotkaliśmy się tam, gdzie zawsze. Koło sklepiku, dokładnie w połowie drogi do naszych domów. Potem wybraliśmy się na spacer donikąd, rozmawiając. — Półzbliżenie na mnie.
— Znacie się od tylu lat, jak łyse konie i nadal wam się nie wyczerpują tematy? — Kadr na zaciekawioną mamę.
— I właśnie z tego powodu mamy jeszcze więcej powodów do rozmów! Wspominaliśmy wszystkie głupie pomysły z przeszłości, opowiadaliśmy żarty, których nikt oprócz nas by nie zrozumiał, o tym, co planujemy na resztę wakacji, jak nagranie krótkometrażowego filmu czy warsztaty z łucznictwa. To nie brzmi ciekawie? Nie ma niczego, o czym nie moglibyśmy porozmawiać... — Plan średni obejmujący nas oboje.
— O czym na przykład?
— A to, to już nasza tajemnica...
Zbliżenie na uśmiechniętą twarz mamy.
— Dobra, dobra, przestań mnie zwodzić i opowiadaj, jak się tak urządziłeś. — Pokręciła głową, pozorując stanowczość.
— Był taki ładny zachód słońca i pomyślałem, że można by zrobić ciekawe zdjęcie z pewnej perspektywy... Stanąłem na brzegu ławki, ale podczas robienia zdjęcia się wywróciłem i wleciałem w krzaki. Na początku byłem pewien, że nic mi się nie stało, ale trochę się nadziałem na ostre gałęzie. Rishelle od razu podeszła do mnie, pomogła się ogarnąć, a potem już wszystko było dobrze — Półzbliżenie na mnie.
— Ta Rishelle to porządna dziewczyna, nie myślałeś czasem... — Plan średni.
— Mamo, już ci mówiłem, że jesteśmy po prostu przyjaciółmi!
— No dobrze, dobrze... — Uniosła ręce w geście kapitulacji. Podniosłem się z miejsca, aby udać się do pokoju, kamera wodziła za mną. — Następnym razem bardziej na siebie uważaj, bo jak się dorobisz, to nie pojedziesz na festiwal filmowy!
— Tak, wiem, będę. Kocham cię! — Otworzyłem drzwi, wszedłem do pomieszczenia, zbliżenie na klamkę...
I cięcie.
Staram się, jak mogę. Próbuję być tym, który zachowa zdrowy umysł, będzie próbował być pozytywny...
Ale zwyczajnie przestaję mieć siłę.
Tak naprawdę, nigdy nie chciałem brać udziału w żadnym serialu, aktorstwo nie jest dla mnie. Planowałem tam pójść w nadziei, że może dadzą mi jakiś staż... Szczerze, mógłbym nawet zwyczajnie podawać kawę i jednym okiem podpatrywać, jak działają profesjonalni operatorzy.
I mimo że w żadnej postaci nie jestem częścią programu, jestem zamieszany w ten cały bałagan.
Zgaduję, że po zaszłym wydarzeniu tak naprawę nadal się nic nie zmieni. Wciąż będę jej pomagać, coraz głębiej pakować się w to bagno. Teoretycznie mam wybór, mógłbym się z tego wycofać, ale zwyczajnie nie potrafię. Cały czas chcę wierzyć, że jeszcze wszystko może być tak jak dawniej.
Chcę ją z powrotem. Chcę znowu zobaczyć tę ziewczynę, która w wieku ośmiu lat wstawiła się za mną przy całej klasie, gdy się kompletnie zbłaźniłem i powiedziała mi najważniejsze słowa, jakie do tej pory usłyszałem:
"Czemu pozwalasz sobie być takim, za jakiego cię uważają? Przecież to głupie, ty tak naprawdę jesteś bardzo fajny".
Dwa kwiaty na słońcu
Susza chce wyssać z nich życie
Lecz jeden z nich rośnie
Tylko by dać drugiemu cień
Gdzieś wierzę, że wciąż
Mogę cię zrozumieć
Gdzieś nadal chcę,
Nie osuszyć się i cię nie opuścić
***
RISHELLE
"DROGI PAMIENTNIKU!!!
Wierzę, że jestem dobrą osobom. Może nie zawsze mówię znajomym mamy "dzień dobry" i nie lubię sprzątać pokoju... Ale dostałam prezent od mikołaja! Lalkę i właśnie ten super pamientnik! Jest bardzo ładny i jest na klucz. Ha ha! Brat się do niego nie dostanie!!! Roy też dostał prezent — aparat z opcjom nagrywania. Jest bajerandzki! Zamierzamy nagrać film, będziemy sławni! Będą lalki, dinozałry i w ogóle fajne rzeczy! Roy też jest dobrą osobom, jest super fajnym przyjacielem".
Zamknęłam stary, różowy pamiętnik z cekinowymi wzorami. Od tamtego momentu w moim życiu naprawdę wiele się zmieniło i nie mówię tylko o błędach ortograficznych...
Znów słyszałam to samo. Głośne uderzenia, wszechobecny huk. Kanon dwóch przekrzykujących się głosów. Coraz bardziej rozległy szereg przekleństw jakby w zastępstwie za "i", "oraz", "dlatego"...
Włożyłam słuchawki na uszy, próbując o tym nie myśleć, odciąć się od tego. Od słów, czynów, na które, jak już dawno się okazało, nie mam wpływu. Nieważne jak bardzo chcę, jak bardzo próbuję. Ot mogłabym zostać kolejnym Don Kichotem walczącym z wiatrakami. Z tą różnicą, że on ku obronie ideałów, w które już przestałam wierzyć.
Zmierzyłam wzrokiem jasny pokój, zabrałam z jasnobrązowego, drewnianego biurka czarny telefon i skierowałam się jak najprędzej w stronę wyjścia, próbując nie widzieć. To mi przypomniało, czemu uczestniczę w tak wielu zajęciach dodatkowych — by nie przebywać tutaj. Niespodziewanie ktoś złapał moje ramię i zdjął słuchawki.
— Dokąd idziesz? — Zerknęłam na nadawcę tych słów. Zadarłam głowę, by spojrzeć na znacznie wyższego ode mnie chłopaka. Tobias przyglądał mi się siwo-błękitnym, zaciekawionym wzrokiem, który kontrastował z zaczerwienieniami na jego dość bladej skórze. Poprawił parę kosmyków opadających mu na czoło. Zawsze, gdy go widzę, zastanawiam się, czy moje włosy ściemnieją mi z biegiem lat, tak jak mu.
— Nie wiem — odpowiedziałam jedynie i poszłam dalej.
— Kiedy wracasz? — Nie dawał za wygraną.
— Nie wiem, zajmij się Markiem. — Wymijająco przypomniałam o naszym młodszym bracie. Zbliżyłam się do drzwi, miałam już nacisnąć klamkę, gdy mój wzrok znów skierował się na Tobiasa. — Kocham cię.
— ... Jasne... Ja ciebie też. — Zmarszczył brwi, uśmiechając się w nieco dziwny sposób. Po tych słowach od razu wyszłam z domu.
To dołujące, że żeby kogoś docenić, trzeba go najpierw stracić.
Przemierzałam zgniło-szare ulice kontrastujące z kolorowymi, rażącymi telebimami oraz reklamami i rozglądając się, zastanawiałam się: Co tu się stało?
Ironia wartości. Masowe zepsucie.
Czym są problemy społeczne w obliczu przeceny na masło za jedyne siedem dziewięćdziesiąt dziewięć? Drogie, wykwintne restauracje, a obok szpital ze śmieciowym jedzeniem. Piętrowe centrum handlowe z ruchomymi schodami i windą, a urząd bez podjazdu dla niepełnosprawnych. Ludzie uzdolnieni na ulicach i w przydrożnych barach, tymczasem głupota promowana w telewizji.
Gdzieś jednak chcę wierzyć, że jeszcze może być dobrze, że możemy się zmienić. Skoro wszystko kołem się toczy, może wrócimy do normalności...
Jakże malownicza scenka. Mężczyzna, a przy nim chłopak, który wydawał się być ode mnie młodszy o kilka lat. Dorosły o lekkim zaroście wygrażał nożem blondynowi, który został przyciśnięty do ściany jednego z bloków. W biały dzień. W tamtym momencie znajdujący się w pobliżu dzielili się na dwie kategorie: pierwsi z nich równie nagle co niespodziewanie oślepli i biedni nie byli w stanie zobaczyć zdarzenia, więc nie reagowali, drudzy natomiast to bohaterzy z komórkami, którzy wszystko nagrywali. Zapewne część z nich pozostanie tym gronem szczęśliwców wstawiających filmy do internetu z ckliwymi tytułami o okrucieństwie i bierności społeczeństwa. Z tym że te filmy nie musiałyby istnieć, gdyby oni sami zareagowali.
Chyba po prostu potrzebna nam apokalipsa. Niech wszystko się zaleje, niech wszystko upadnie i zostańmy tylko my, tacy, jacy naprawdę jesteśmy. Bez zbędnych dodatków, ulepszeń. Fałszywi pod maską ludzi rozsądnych i światowych wypełzną ze swoich nor jak lisy, ukaże się czyjeś prawdziwe okrucieństwo, ale również czyjaś prawdziwa dobroć. Prawda, potrzeba nam prawdy.
Ostatni raz rozejrzałam się, sprawdzając, czy nie trafił się jakiś chętny do pomocy, a widząc, że superbohater w pelerynie nie zamierza się ujawnić, ukradkiem nacisnęłam smukły zegarek ze skórzanym, szarym paskiem. Wszystko wokół wyglądało, jakby ktoś puszczał film w bardzo zwolnionym tempie. Postacie poruszały się nieznacznie, leniwie, jakby zostały dokładnie ukazane wszystkie klatki w animacji. Najpierw przestawiłam publiczności nagrania na tryb selfie, po czym podeszłam do miejsca zdarzenia. W pierwszej chwili planowałam najzwyczajniej odebrać nóż przystawiony do szyi młodego blondyna. Miałam już wziąć narzędzie, gdy ostatecznie przestawiłam dłoń napastnika tak, by broń była skierowana w jego stronę. Potem oddaliłam się, wyłączyłam działanie zegarka i oglądałam już odpowiednio przygotowany film.
Ludzie z telefonami w rękach wpadli w zaskoczenie, niektórzy nawet upuścili owe przyrządy. Napastnik natomiast sam zranił się w ramię, własną bronią. Złapał uszkodzone miejsce i zasyczał z bólu. Młody chłopak wykorzystał ten moment i prędko uciekł z miejsca zdarzenia.
Po drodze nie spotkało mnie już więcej niespodzianek, wkrótce znalazłam się na miejscu.
— Hej, Rish! — Roy, on zdaje się być ponad tym wszystkim. Pasuje do obecnego świata jak zestaw dla dzieci w spelunie z byle jakim jedzeniem i tanim alkoholem. Nie jestem pewna czy to wzbudza we mnie podziw, zdziwienie, czy po prostu irytację. Odruchowo zakryłam obiektyw kamery skierowany w moją stronę.
— Możemy już być w stu procentach pewni? — spytałam od razu. Roy opuścił przyrząd, nieco spoważniał i rozejrzał się ukradkiem.
— A co z naszym kolegą? — "Kolega", tak właśnie mówiliśmy na mojego szpiega, który śledził mnie od czasu, gdy zdobyłam zegarek. Każdy z zawodników takiego ma.
— Już nam nie zagraża — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Roy uniósł brew i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Może i lepiej. Trzeba przyznać, że ten szpieg naprawdę dobrze i drobiazgowo wykonywał swoją robotę. Jednak wobec tego człowieka nie miałam żadnych skrupułów, nie z wiedzą, co był w stanie zrobić bez najmniejszego zawahania. Nie interesowało mnie jak, ale trzeba było go unieszkodliwić.
"Oni" mogli wygrać bitwę, ale to ja wygram wojnę.
— Chodź. — Roy wskazał głową na nasz cel, po czym ukradkiem udaliśmy się do opuszczonego domu, czy czymkolwiek to było.
Za dzieciaka myśleliśmy, że jest w tym miejscu ukryta zagadka, która strzeże jakiejś niezwykłej tajemnicy... Znajdowaliśmy się w ciemnym, zabitym dechami pomieszczeniu, dla którego źródłem światła było okno z rozbitą szybą. Usiedliśmy pod jedną ze ścian.
— Tak, możemy być pewni na sto procent. Patrz. — Wyciągnął z czarnego plecaka laptopa, uruchomił go i po krótkim czasie pokazał mi początek przedstawienia, który nagrywał, podzielony na klatki. — Widzisz? — Przewijał parokrotnie dwa obrazy przedstawiające Cassandrę Danson, które w zestawieniu ze sobą nie były płynnym ruchem w przeciwieństwie do poprzednich. Przede wszystkim zdradziła ją gwałtowna zmiana nastroju. — Puszczę ci jeszcze nagranie w mocno zwolnionym tempie. — Uważnie przyglądałam się filmowi. Potem Roy zrobił zbliżenie na nadgarstek dziewczyny.
— W tym momencie nacisnęła zegarek, widzisz? — Pokiwałam głową w odpowiedzi.
— Normalnie nikt by nie zwrócił na to uwagi...
— Chyba, że wiesz, czego szukasz — dokończyłam. A więc nie było wątpliwości — Cassandra Danson to Stopklatka. Przyjaciel spojrzał na mnie porozumiewawczo, po czym kontynuował.
— Jak wiemy, Błyskowi stało się coś niepokojącego podczas jednego z odcinków... Niedługo po tym zgłoszono "zaginięcie" niejakiego Shane'a Reeda. Można by to nazwać niezwykłym zbiegiem okoliczności, ale na niego też mam nagrania. Choćby z wtedy, gdy perkusistka z ich zespołu o mało co nie rozlała lemoniady. Normalnie może nie zwróciłbym na to uwagi...
— Ale wiedziałeś, czego szukasz — dodałam. A więc nie było wątpliwości — Shane Reed to Błysk.
— A co z ostatnim?
— Tu oprę się na innego typu podpowiedziach. Nick Shaw jako vloger ma pewną fankę, która krąży za nim jak cień, zawsze. Jak udało nam się dowiedzieć, ona również pracuje dla "nich". Niby można by powiedzieć, że może w tym wypadku ma czyste intencje i naprawdę chłopak jest jej idolem. Ale... Czemu w takim razie przedstawiałaby mu się jako Trish, skoro jej prawdziwe imię to Lily? Nawet u psycho-fanki to nie miałoby sensu. Może dla kogoś innego to mogłaby być drobnostka do przeoczenia...
— Ale wiedziałeś, czego szukasz — dopowiedziałam. A więc nie było wątpliwości — Nick Shaw to Del. Na razie wszystko idzie, jak powinno.
— Czeka nas wiele pracy — stwierdziłam.
— Jakiej pracy...? — Gwałtownie uniósł na mnie wzrok. — Wiesz kim są, a nawet wiele, wiele więcej, to nie wystarczające?
— Trzeba dopilnować, żeby wszystko poszło tak, jak powinno. Wszystko, rozumiesz? — Obdarzyłam go stanowczym spojrzeniem.
— Kiedy to się skończy? — Do głosu Roya wkradł się niepokój.
— Kiedy będę pewna, że już nie będzie żadnych usterek i nikt tego nie rozpieprzy! — Bez namysłu uniosłam głos. Przyjaciel przez chwilę patrzył na mnie, kompletnie się nie odzywając. W końcu jednak usiadł tuż przede mną.
— W porządku, rozumiem, że to, co przechodzisz jest naprawdę trudne... — Nigdy nie będziesz w stanie mnie zrozumieć w stu procentach, nie w tym wypadku. — Ale dobrze wiesz, że to, do czego dążysz, jest niemożliwe. — Położył rękę na moim ramieniu, a ja momentalnie ją odepchnęłam. — Nie jesteś w stanie zaplanować każdego jednego szczegółu, nawet jeśli zdaje się, że już wszystko masz przemyślane, nieraz zdarza się coś niespodziewanego, na co nie mamy wpływu... — Odruchowo podniosłam się i stanęłam w innym kącie pomieszczenia, ten jednak nie dawał za wygraną. Znów znalazł się koło mnie.
— Jesteśmy po prostu ludźmi, nie możemy decydować o wszystkim... — kontynuował, ale mu przerwałam:
— Mów za siebie. — Odwróciłam się w jego stronę, wskazując na mój zegarek.
To Roy zawsze był perfekcyjny i niedościgniony: kiedy ja zdobyłam srebrny medal w akrobatyce, on wygrał złoto w pływaniu, gdy ja zakwalifikowałam się do zawodów z łucznictwa, on już stał na podium w zawodach krajowych. Zawsze był lepszy, a kiedy to ja dostałam się do programu, nie on, zwyczajnie się cieszył, nie rozumiałam tego. Ale teraz?
— Popadasz w obłęd, nie widzisz tego?— Nie odrywał ode mnie piwnego, zatroskanego wzroku. — Nie możesz dać sobie chociaż chwili wytchnienia? Być po prostu nastolatką? Choćby na moment, nie mogę patrzeć jak się wyni...
— Czemu tak nagle się mną przejmujesz, co?! — Założyłam ręce. Nadal patrzył mi w oczy. Przygryzł dolną wargę, bijąc się z myślami. W końcu wydusił coś z siebie:
— Bo... ja... — Zaczął się do mnie zbliżać, a ja momentalnie odwróciłam głowę.
Nie byłam w stanie mu uwierzyć. Dlaczego niby ktoś taki jak on — idealny, miałby czuć do mnie coś prawdziwego? Widząc moją reakcję, odrobinę się wycofał. Skierował zmieszane spojrzenie w dół, pocierając jedną rękę, po czym znów się odezwał.:
— Wiesz... Jesteś dla mnie ważna, znamy się praktycznie od zawsze... — Tak, można by powiedzieć, że jesteśmy sobie "przeznaczeni" od urodzenia. Nasze matki się przyjaźniły, nim my w ogóle przyszliśmy na świat. Ale czy to dla nas dobrze? Nie jestem pewna...
"Rishelle to bezduszna kanalia". Możecie mnie tak o mnie mówić jeśli to jedyny sposób, żeby wszystko potoczyło się tak, jak powinno.
— Więc może ci "zależy" po prostu z przyzwyczajenia? — wypaliłam.
— Co...? — Patrzył na mnie zdezorientowany.
— Może po prostu przy mnie lepiej wypadasz? "Cudowny" chłopak, który potrafi wszystko, przy miernym numerze drugim? — uniosłam się nieco.
— Przecież wiesz, że to nieprawda. — I on zaczął tracić panowanie.
— Oj, przestań udawać, że jesteś taki dobry i bezinteresowny, dobrze wiemy, jak to naprawdę wygląda!
— Ja... Mógłbym powiedzieć wszystko, każdemu! — Zacisnął pięści.
— Oboje dobrze wiemy, że nie mógłbyś! Śmiało, powiedz każdemu, że mam zegarek manipulujący czasem, wszystko! Do zobaczenia w wariatkowie! — stwierdziłam, energicznie unosząc dłonie.
"Rishelle to bezduszna kanalia".
— Wiesz co? Pomagam ci przez ten cały czas i już pomijając, że ani razu mi nie podziękowałaś... Czemu traktujesz mnie w taki sposób? Że niby to wszystko ci się należy?! Wiesz co? Wal się.
Zaczął zbierać rzeczy, klnąc na mnie pod nosem. Bez namysłu popchnęłam go. Ten tracąc równowagę, zahaczył o zardzewiałe gwoździe wbite do wolno stojącej, spróchniałej deski. Stałam bez słowa. Roy powoli podniósł się, a krew spływała z jego poranionej nogi. Wciąż nic nie powiedziałam. "Rishelle to bezduszna kanalia". Uśmiechnął się ironicznie, po czym kuśtykając i cicho sycząc wyszedł. Nadal zero reakcji. "Rishelle to bezduszna kanalia".
Dopiero gdy byłam pewna, że już mnie nie usłyszy, skuliłam się i zaczęłam płakać.
Dwa kwiaty na słońcu
Susza chce wyssać z nich życie
Lecz jeden z nich rośnie
Tylko by dać drugiemu cień
Gdzieś wierzę, że wciąż
Mogę cię zrozumieć
Gdzieś nadal chcę
Nie osuszyć się i cię nie opuścić
Powtarzam to, mimo że wiem
Że wtedy kłamię
"Drogi pamiętniku,
Wierzyłam, że jestem dobrą osobą..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro