Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 46

CASIE


Zanim wejdę do pomieszczenia, gdzie stanę się Stopklatką, zmierzam jeszcze po cichu do jednego miejsca. Ukradkiem przemykam między wąskimi korytarzami, by w końcu znaleźć się u celu.

Stoi przede mną.

Wejście do pokoju, w którym do tego doszło.

Gdzie w jednej chwili wszystko się zmieniło.

Teraz te drzwi są pilnie strzeżone przez ochronę, obklejone żółto-czarną taśmą z hasłami ostrzegawczymi. Niby dzieli mnie od nich kilka kroków, a jednak zdają się być odległe. Ile bym dała, żeby móc się znaleźć w tym pokoju, gdy był na to czas.

Teraz pozostaje tylko pustka.

Ochrona spogląda na mnie podejrzliwie, ale nic sobie z tego nie robię. Chcę móc odnaleźć w sobie wystarczająco sił na ten odcinek, dać z siebie wszystko, przekroczyć bariery, tak jak on tydzień temu...

Jakaś głupia ironia posłała mnie do finału.

— Ojej, a ty tutaj? Powinnaś się już szykować, odcinek zaczyna się lada chwila... — Niespodziewanie dochodzi mnie kobiecy głos. Unoszę na nią spojrzenie. Farbowana szatynka w dużych okularach ubrana w luźne, kolorowe ubrania spogląda na mnie z zaciekawieniem. Rozpoznaję w niej jednego z grafików, z którymi był przeprowadzany wywiad podczas odcinka specjalnego.

Nie jestem teraz w stanie jej odpowiedzieć. Mam wrażenie, że jeśli spróbuję wydusić z siebie choćby jedno słowo odnośnie mojej wizyty przed pokojem Błyska, oczy mimowolnie zaczną wyciskać z siebie słone krople, a ja będę dławić się własnym głosem. Kobieta przez chwilę zerka w stronę drzwi.

— On był dla ciebie ważny, prawda? — Słysząc jej słowa, uśmiecham się smutno. Nachyla się nade mną, posyłając szczere spojrzenie. — Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Nie będę ci mówić, że od razu "wszystko się ułoży"... Ale pamiętaj, nieważne gdzie on teraz jest, cały czas, niezmiennie, wasza więź jest nierozerwana. Prawdziwych więzi nic nie jest w stanie zniszczyć, nawet śmierć. Pamiętaj, że jeszcze jest nadzieja. — Zatrzymuje się na chwilę, po czym podwija luźny rękaw od wzorzystej, kolorowej koszuli. Na przedramieniu kobiety ukazuje się wytatuowany wizerunek ptaka. — To jaskółka, symbol nadziei. Razem z przyjacielem zrobiliśmy sobie takie same. Zawsze przypomina mi, że choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak los próbował, nie zostaniemy rozdzieleni. — Posyła mi uśmiech. — A tobie pozostaje jeszcze walka, walka dla niego. To jak, podejmiesz się jej? — Przez chwilę zerkam na grafika z zaciekawieniem.

To jest walka, której muszę się podjąć.

— Dziękuję pani... — Delikatnie unoszę drżące kąciki ust.

— E tam, nie ma za co, serio. — Wykonuje gest dłonią. — A teraz leć. — Lekko popycha mnie w stronę mojego pokoju. Postanawiam wykonać jej polecenie i już pewniejszym krokiem idę w stronę celu. Zaciskam pięści, próbując w duchu dodać sobie otuchy.

To jest walka, której muszę się podjąć.

Wchodzę do pomieszczenia, gdzie zakładają mi aparaturę i znów staję się Stopklatką. Cały czas wbijam w głowę słowa, które mają mnie zmotywować do działania. Dam radę, muszę dać.

Kiedy jestem w grze, momentalnie przechodzi mnie dreszcz.

Do uszu dochodzi wszechobecny gwar, rytmiczne uderzanie armii nóg o podłogę. Osłupiała wlepiam wzrok w trybuny zapełnione widownią o wyglądzie tak różnym i cudacznym jakby wyjętą z wszelakich filmów i książek o najróżniejszych gatunkach.

Odcinek z udziałem publiczności.

Jak twórcy tego dokonali?

Przeraża mnie wizja, gdzie tak spora liczba ludzi jest podpięta do takiego dziwactwa jak ja...

Przez chwilę kompletnie nie wiem co zrobić, ale ostatecznie wciągam powietrze i należycie witam się z widzami. Wtedy otrzymuję w odpowiedzi głośne okrzyki.

To jest walka, której muszę się podjąć.

***

THONY


— Zajęłam nam dobre miejsca, pośpiesz się — odzywa się głos mojej jędzowatej kuzynki w słuchawce.

— Ale zaraz, bo nie zaczaiłem, jak ja mam to zrobić? — Drapię się po głowie, a wtedy przypominam sobie, że spoczywa na niej czapka. Przez chwilę po drugiej stronie dochodzi mnie cisza, a wkrótce głośne sapanie.

— No już, Charleene, nie denerwuj się tak...

— ...Czy ty w ogóle słuchałeś, co ja do ciebie mówiłam, gdy kupowałam nam specjalne okulary? — odzywa się w końcu.

— Nie, grałem wtedy w grę — odpowiadam, a wtedy ta wydaje niezrozumiały odgłos wyrażający jej zdenerwowanie. Jak to łatwo urazić jaśnie panią... Trochę pokory, chłopak z naszej klasy zaginął, a ona nadal się nie nauczyła, żeby zawsze zachowywać się tak, by niczego nie żałować.

— Dobra, słuchaj. Pamiętasz tę aktualizację, dzięki której można było sobie stworzyć własnego avatara? — zaczyna już nieco spokojniej.

— Tak... — Kiwam głową, mimo że mnie nie widzi.

— No i właśnie pod taką postacią będziesz mógł się pokazać na trybunach. Wysłałam ci w wiadomości w apce link do biletu, za który będziesz mi musiał oddać pieniądze... — Przewracam oczami i sprawdzam skrzynkę.

— Zanim w to wejdziesz, włącz telewizor i podłącz do niego komórkę.

Zdecydowanie za dużo technologi jak na jeden dzień... Wchodzę do czarno-czerwonego pokoju i zaczynam przeszukiwać wysypisko śmieci, jakim jest moje biurko. Kubek, kolejny kubek, niedokończony jogurt, o zeszyt od chemii! Wiedziałem, że go znajdę, gdy przestanie być potrzebny...

W końcu trafiam na ładowarkę. Odłączam od niej kabel, schodzę do salonu o zgniłozielonych ścianach i postępuję zgodnie z instrukcją. Potem naciskam załącznik, który przesłała mi Charleene.

Na dużym, czarnym ekranie zaczyna migać biały napis "WŁÓŻ OKULARY".

— Zanim włożysz okulary, polecam ci wszystko sobie przygotować i zająć wygodne miejsce. W innym wypadku możesz mieć problem, żeby się odnaleźć. To trochę jakbyś miał chodzić totalnie pijany — odzywa się głos z telefonu. W razie czego postanawiam jej posłuchać. Już sobie wyobrażam jej reakcję, gdybym teraz coś zawalił.

"A nie mówiłam?" — przedrzeźniam ją w głowie zmienionym głosem. Zasiadam na białej, miękkiej, puszystej sofie i zerkam w stronę okularów.

— To będzie coś takiego jak w kinie trzy de? — pytam zaciekawiony.

— Znacznie lepiej... Z resztą, sam się przekonasz. — W jej głosie wybrzmiewa nutka ekscytacji.

Po chwili namysłu zakładam lekkie okulary o kolorowych szkłach i momentalnie czuję się jak w innym świecie. Najpierw z niedowierzaniem spoglądam na siebie. Niebieska skóra skóra kosmity, biała koszulka i ciemna kamizelka z podartymi rękawkami, piaskowe spodnie do kolan i ciężkie buty... Przejeżdżam dłonią po głowie i a tam znajduje się wysoki irokez. Tak, jestem avatarem, którego sam osobiście stworzyłem!

— Ale odjazd! — wołam, a wtedy dziewczyna o różowej skórze, trzech oczach i okularach przeciwsłonecznych z taką samą liczbą szkiełek uśmiecha się.

— A nie mówiłam? U nas to i tak ta mniej prestiżowa wersja... Niektórzy kupują sobie "zbroje" warte kupę pieniędzy, żeby wszystko odczuwać!

Podekscytowany zaczynam się rozglądać po rozemocjonowanych trybunach. Jest tu cały wachlarz najróżniejszych osobowości: od postaci, które spokojnie można by spotkać na ulicy, po najdziwniejsze stwory, roboty... Niektórzy wzorowali swój wygląd na postaciach z filmów i komiksów! Część z nich wpatruje się w scenę w oczekiwaniu, a inni prowadzą energiczne rozmowy z osobami, które zapewne okazały się być ich bratnimi duszami.

Chyba największą magią tego miejsca jest to, że tutaj każdy może być tym, kim chce bez żadnych konsekwencji.

Z szerokim uśmiechem zaczynam się przyglądać scenerii. Oprócz sporych trybun okalających pole dla zawodników, na górze znajdują się duże ekrany, dzięki którym możemy oglądać niektóre sytuacje z bliska. Sama scena jeszcze nie jest niczym interesującym, ale nie uchodzi wątpliwości, że to wkrótce się zmieni. Mojej uwadze nie uchodzi też Albert przechodzący między publicznością ze selfiestickiem. Zagaduje niektórych widzów, a ci z zaangażowaniem odpowiadają na zadawane im pytania. Ciekawe czy do mnie i Charleene też podejdzie...

W jednym momencie wszystkie moje myśli wyparowują, bo na ekranie pojawia się wizerunek prowadzącego wciąż znajdującego się na trybunach.

— Drodzy widzowie, już lada moment na scenie pojawi się dwójka zawodników, która uporała się z każdym trudnym, czasem niemalże do nie wykonania wyzwaniem! Ta dwójka zmierzy się dziś na trzech różnych poziomach, gdzie będą zaciekle walczyć! To do nich należy wybór, jaką ścieżką tego dokonają... Wszystkie chwyty dozwolone! Moi drodzy, już za pięć sekund przed wami staną niezwykli, znani, nieustraszeni... — W tym momencie dziewczyna w dużych okularach przeciwsłonecznych i słuchawkach o niecodziennym kształcie zaczyna rytmicznie uderzać nogami o podłoże, z czasem zarażając tym coraz więcej osób, między innymi mnie i Charleene.

— Stopklatka i Del! — kończy prowadzący.

Kiedy wspomniani zawodnicy zjawiają się, dwa kolejne ekrany pokazują ich w zbliżeniu. Oboje witają się z publicznością najlepiej, jak są teraz w stanie, a widownia zaczyna wrzeć.

— Del! — woła Charleene.

— Stopklatka! — krzyczę.

Cóż... Taki już urok naszej znajomości, nigdy się ze sobą nie zgadzamy. W moim wypadku wybieranie faworyta to jakaś głupia ironia. Kiedy moją ulubioną zawodniczką była Hamulec, odpadła jako pierwsza, a potem gdy zdecydowałem się na Błyska, również przegrał. To się nazywa szczęście.

Z zapartym tchem spoglądam, jak pole dla zawodników zmienia swoją postać. Zważając na to, co się działo tydzień temu, czuję, że będzie ciekawie.

***

CASIE


Momentalnie wyrasta przed nami las. Otoczenie znacznie się ściemnia, a bujna roślinność daje o sobie znać przy każdym ruchu. Czas pierwszej rundy zaczyna się odliczać. Nie mam pojęcia skąd nadejdzie atak, czego mogę się spodziewać. Postanawiam rozejrzeć się, mając nadzieję, że znajdę coś przydatnego.

Idę najciszej, jak umiem, wytężając wzrok. Nie słyszę nic oprócz własnego oddechu i przytłumionego chrupotu gałęzi. Moje spojrzenie przykuwa napis wyryty w jednym z drzew:

"C.D + N.S ="

Czyżby Cassandra Danson i Nick Shaw? Ale zagranie ze strony twórców... I jeszcze to puste pole do dokończenia równania...

Postanawiam to zignorować i ruszyć dalej. Krok za krokiem, uważnie obserwuję otoczenie, mrużę oczy, zagłębiając spojrzenie w gęste krzaki, zerkam ku górze, upewniając się, że nikt nie czyha na mnie na drzewie...

Wydaje mi się, że kogoś słyszę.

Zatrzymuję się na chwilę, jeszcze raz analizując wszystko świeżym okiem. Uspokój się, Casie, to tylko zwidy, wariujesz, nie możesz wariować... Spokój. Biorę głęboki wdech i szukam dalej. Moim oczom ukazuje się dziwnie znajome miejsce. Przez pewien czas wlepiam wzrok w tańczące płomienie ogniska niosące za sobą wspomnienia. Dostrzegam, że na jednym z pieńków jest coś napisane:


Życie jest zbyt krótkie

By wciąż wracać do błędów

Więc żyj tu i teraz

I po prostu bądź

Nie pozwól odejść temu, co teraz masz


Przecież to urywek tekstu piosenki Shane'a, którą zaśpiewał podczas moich urodzin... Zaciskam usta i próbuję wyrzucić nieśmiało wkradające się emocje. Wtedy zauważam, że pod postacią oznaczonego pieńka kryje się coś więcej. Odkręcam kawałek drzewa jak wieko od słoika, a w środku czeka na mnie niespodzianka. Jest tam cienka, ale mocna lina i małe breloczki, które są tu opisywane jako bomby dymne. Chowam przedmioty do specjalnej torby, która była dziś dołączona do mojego stroju.

Zaczynam układać w głowie jakiś plan, który mógłby mi pomóc w tej rundzie. Skoro mam sznurek, może powinnam wymyślić jakąś pułapkę? Gdyby wszystko poszło po mojej myśli, byłabym bezpieczna i nie musiałabym krzywdzić kogoś bardziej niż potrzeba. Już mamy jedną osobę, która padła ofiarą programu, nie potrzeba więcej. Niestety trzeba wziąć poprawkę na to, że przeciwnik ma umiejętności trzech zegarków, w tym cofania czasu...

Ponownie trafiam na coś, co przykuwa uwagę. Do drzewa jest przybity, jak mi się zdaje, kawałek materiału. Kiedy myślę, że będzie to kolejne nawiązanie do realnego świata, które będzie jak mocne uderzenie w brzuch, nie mylę się. Ów skrawek jest swojego rodzaju odwzorowaniem części koszulki Shane'a, którą owinął mi ramię. Wyjmuję mały, składany nożyk i chowam go, po czym odczytuję treść na materiale:

"Nigdy nie ma tylko jednego rozwiązania".

Unoszę brew zdziwiona. To jakaś podpowiedź? Co to ma znaczyć?

Nie mam okazji długo się zastanowić, bo nagle coś przelatuje tuż przed moim nosem. Jak oniemiała patrzę na strzałę wbitą w drzewo, po czym zrywam się do ucieczki. Nie jestem w stanie odgadnąć, skąd nadchodzą kolejne ataki, moje serce zaczyna gwałtownie przyśpieszać. Pociski stają się coraz szybsze i bardziej precyzyjne, a ja z trudem nadążam za każdym z nich. Kiedy strzały na chwilę ustają, postanawiam użyć jednego z granatów dymnych, by dać sobie trochę czasu na ucieczkę i jeszcze nie wykorzystywać zegarka. Potem może być znacznie trudniej.

Biegnę niemalże na oślep, szukając miejsca, w którym mogłabym się ukryć. W pewnym momencie o mało co nie tracę gruntu pod nogami, ale w porę się zatrzymuję. Przede mną znajduje się dość głęboka dziura. Oddycham z ulgą, gdy już jestem pewna, że nikt na razie mnie nie goni. Kiedy nieopodal zauważam na drzewie ten sam napis z inicjałami co wcześniej, zdaję sobie sprawę, że jestem w niemalże tym samym miejscu co wcześniej, ale z tamtej perspektywy zasadzkę zakrywał krzak...

Zasadzkę.

To słowo przynosi mi pewną myśl.

Odtwarzam w głowie wszystko, co mam. Mogłabym zwabić tu Dela i w odpowiednim momencie użyć zasłony dymnej, by stracił orientację. Wpadłby do dziury, gdzie pociągnęłaby go linka. Wtedy mogłabym spróbować mu odebrać chociaż jedną z umiejętności manipulowania czasem lub choćby unieszkodliwić go do momentu, w którym nie wymyślę czegoś sensownego. Ostatecznie to jedyny plan, jaki mi w obecnej sytuacji przychodzi do głowy, więc postanawiam wcielić go w życie. Upewniam się, że nikt mnie nie obserwuje i zaczynam przygotowywać pułapkę.

Kiedy trafię na Dela, będę musiała go tu zaciągnąć.

Przez jakiś czas poruszam się po lesie, zapamiętując trasę, którą przebyłam. Może uda mi się po drodze jeszcze znaleźć coś przydatnego? Nie ma możliwości, żebyśmy z Nickiem w końcu na siebie nie trafili, w końcu zapewne oboje się szukamy... Nie mija dłuższy czas, gdy docierają do mnie pociski o dość nietypowej budowie. Wkrótce moim oczom ukazuje się Del, który trzyma w dłoniach dwa pistolety. Ta... On znalazł dwa pistolety i zapewne Bóg wie co, a ja linkę, bomby dymne i niewielki nożyk. Nijak byłabym w stanie z nim walczyć. Momentalnie zrywam się z miejsca, uciekając w stronę mojej zasadzki.

Póki co, wszystko idzie zgodnie z planem, ale muszę się bardzo pilnować. Nie mam pojęcia z jaką mocą działają jego pistolety, nie wyglądają jak typowa broń tego pokroju. Jet szansa, że są słabsze, ale kto wie, czy na przykład nie paraliżują ciała ofiary...

Jesteśmy już blisko celu.

Skup się.

Kiedy Del znajduje się już bardzo niedaleko zasadzki, używam bomby dymnej i nieco się oddalam. Drżąc, czekam aż mgła opadnie, a ja zobaczę, co się wydarzyło. Kiedy już wszystko widać wystarczająco wyraźnie, moje serce dosłownie staje. Coś zwisa z linki, ale na pewno to nie jest Del.

Zbliżam się do patyka i odczytuję wyrytą w nim treść.

"Przynajmniej próbowałaś..."

— To zabawne... — Kiedy słyszę głos przeciwnika, momentalnie sztywnieję, a ciało przechodzi dreszcz. — To zabawne, że ten jeden raz dałem się na to nabrać. Być może mogło ci się to udać, ale zapomniałaś o jednym szczególe... Dopóki mam wolne ręce, mogę wszystko.

Gdzie on jest? Usiłuję go odnaleźć, ale bezskutecznie.

— Dałem ci podpowiedź, ale widocznie nie uczysz się na błędach... — Niespodziewanie wyczuwam na policzku zimną dłoń, która kieruje moje spojrzenie na konkretny punkt. Zszokowana blednę na widok, który mam przed sobą.

"C.D + N.S = X

N.S - C.D = ∞"

— Dam ci małą propozycję, tak w rabacie. Oddaj mi umiejętność zatrzymywania czasu i wróć sobie spokojnie do domku. Popijesz sobie herbatkę pod kocykiem i wszystko samo się ułoży... — Słysząc jego słowa, nieco przytomnieję i odsuwam się gotowa nacisnąć zegarek.

To jest walka, której muszę się podjąć.

Del zerka na mnie przez chwilę, po czym z jego ust wydobywa się spokojny, cichy śmiech, co znowu zbija mnie z tropu.

— Niech będzie, bez znaczenia. To i tak nie jest rzeczywistość, już dłużej nie będzie... — Wyciąga pistolet w moją stronę. O czym on mówi? Instynktownie przygotowuję się do działania, jednak niespodziewanie dochodzi nas nieznajomy głos.

— Em, Przepraszam, że przerywam... — Chłopak o zielonej karnacji i nietypowym stroju zwraca się do nas. Ma w ręku zeszyt i długopis. Wygląda na jednego z widzów. Jak on się tu znalazł...? — Ale jestem fanem i czy mógłbym was prosi... — W tym momencie jego notes zostaje przestrzelony na wylot. On jak i ja zszokowani spoglądamy w stronę Dela.

— To był strzał ostrzegawczy, następnym razem trafię, więc radzę ci stąd zniknąć w przeciągu trzech sekund — odzywa się zawodnik.

— Ale co ja... — Chłopaka dosłownie wbija w ziemię, kompletnie nie wie co robić.

— Trzy.

Słysząc odliczanie Nicka, przerażony wycofuje się tyłem.

— Dwa.

Potyka się i przewraca.

— Jeden.

O mój Boże, on naprawdę strzeli! Otrząsam się w ostatnim momencie, rzucam się w stronę Dela i kieruję jego dłoń ku górze, sprawiając, że pocisk uderza jedynie w powietrze.

Zerkam w stronę widza. Zdaje się być zagubiony i przerażony. Jego ciało całe drży i nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. Dostrzegam świeczki w jego oczach. Po chwili ze sceny odwozi go niewielki, latający pojazd. Może twórcy w końcu pomyśleli, że chociaż nieświadomej publiczności należy się pomoc...

— Co ty robisz do cholery?! — odzywam się w końcu, nie rozluźniając uścisku. Trzęsę się, jakbym była zamknięta w lodówce na parę godzin i wciąż nie mogę wyjść z szoku.

— Czy to nie zabawne? A nie, raczej ironiczne... Nie musiałem nawet cofać czasu, żeby wiedzieć, co zrobisz. Wstawisz się za każdym i zawsze... — W tym momencie odwraca się tak, by być do mnie przodem i wolną ręką celuje pistoletem w moje czoło. — Oprócz mnie.

Mierzę Dela zaskoczonym wzrokiem. Jego oczy... Są zupełnie inne, nigdy ich nie widziałam w takim wydaniu. Jakby mieszały się w nim kompletne skrajności: spokój i szaleństwo. Dłoń, która ma mnie na celowniku, jest pewna, nie widzę w postawie zawodnika nawet odrobiny zawahania.

Na przestrzeni czasu moje uczucia wobec Nicka parokrotnie się zmieniały, najpierw budził we mnie ciepło i radość, potem lekki niepokój i zawód...

Teraz jest to tylko przerażenie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro