ROZDZIAŁ 37.3
CASIE
Kiedy gonię Shane'a, kolejny raz dziękuję sobie w duchu za to, że codziennie rano biegam z Nickiem. Nawet nie zauważam, kiedy trafiamy w gęstwinę zarośli, która sprawia, że otoczenie staje się ciemniejsze, przyszarzałe, zgniłozielone... Niewzruszona stąpam dalej, co jakiś czas czując pod nogami chrupot niewielkich gałęzi.
Niespodziewanie przyjaciel zatrzymuje się, odwracając w moją stronę. Nie zdążając zahamować, wpadam na niego, wspierając dłonie na klatce piersiowej. Kiedy zaglądam w zielone oczy Shane'a, na chwilę odłączam się od rzeczywistości. Ostatnio byłam tak blisko tego spojrzenia podczas naszego pobytu w kinie, które pozostawiło po sobie cały kontener pytań bez odpowiedzi. Wpatruję się w niego, dostrzegam, jak porusza ustami, jednak dopiero po chwili dociera do mnie sens jego słów:
— W sumie to całkiem zabawnie mi się przed tobą ucieka, ale właśnie zdałem sobie sprawę, że ty i tak mi nic nie zrobisz. Jesteś za dobra. — Na twarzy chłopaka widnieje charakterystyczny dla niego uśmieszek. Momentalnie się odsuwam i kładę dłonie na biodrach.
— Tak właśnie uważasz? — Unoszę jedną brew.
— Tak właśnie uważam. — Krzyżuje ręce, nie zmieniając wyrazu twarzy.
— Może po prostu mnie nie doceniasz? — zwracam się do niego wyzywającym tonem.
— Fakt, może masz rację. — Nieprzekonująco unosi ręce w geście kapitulacji. — No dawaj, śmiało — mówi, wystawiając się na mój atak.
Tego się nie spodziewałam, kompletnie nie wiem co robić.
— Pomogę ci. — Układa moją dłoń w pięść, delikatnie przesuwając szorstkimi opuszkami po jej wierzchu. — O tutaj. — Klepie się w ramię.
Patrzę to na niego, to na swoją dłoń zakłopotana. Po krótkim zastanowieniu mocniej zaciskam pięść, przymykam oczy, a gdy moja ręka ma już uderzyć ramienia Shane'a, właściwie lekko ją muska.
On ma rację, chyba jednak jestem za dobra.
— Ała! Szczepionka! — Teatralnie upada na ziemię, nabijając się z siły mojego ataku.
— Teraz to naprawdę mam ochotę ci przyłożyć, wiesz? — Usiłuję brzmieć stanowczo, ale mimowolnie na moją twarz wkrada się rozbawienie. Spoglądam na niego, próbując znaleźć inną karę, skoro przemoc fizyczna nie wchodzi w grę. Po krótkiej analizie przychodzi mi do głowy pewien plan. Przykucam przed przyjacielem, przewieszając jedną rękę przez jego ramię. Z uśmiechem zmniejszam dystans między nami. — Ty to jak coś wymyślisz... — Przeczesuję parę nieposłusznych, kruczoczarnych kosmyków za jego ucho. Spogląda na mnie szerokim, intensywnie zielonym spojrzeniem, rozchylając usta. Nie tracąc kontaktu wzrokowego, wolną dłonią wyjmuję notes z jego kiszeni i rozbawiona zbieram się do ucieczki.
Do tej pory nie wierzę, że dałam radę to zrobić, nie tracąc przy tym oddechu lub czerwieniąc się niemiłosiernie. Te warsztaty teatralne okazują się być bardziej trafne niż przypuszczałam.
— Czekaj, to nie jest śmieszne! — Słyszę jego głos i szybkie kroki za sobą. Rozkojarzona ruszam dalej w gęstwinę.
Wtem jednak zostaję zaatakowana dosłownie znikąd przez rudego kota, przez co się potykam. Wyczuwam, że po moim ramieniu przesuwa się coś ostrego, wbijając się dość głęboko. Obstawiam, że to jakaś uporczywa gałąź, jednak nie jestem pewna. "To nic" — mówię sobie w duchu. Dotykam dłonią ramienia, by jedynie utwierdzić się w tym przekonaniu, lecz gdy spoglądam na jej wnętrze, widzę, że jest zabarwione intensywną czerwienią.
"To nic" — powtarzam sobie.
Kątem oka dostrzegam, że notes, który odebrałam Shanowi, leży obok mnie na ziemi.
Otwarty.
Mimowolnie zerkam w stronę zguby. W środku są... piosenki? Nie mówił mi, że oprócz grania na gitarze też pisze...
— Hej, Casie? Wszystko w porządku? Jesteś tam...? — Słyszę jego głos z oddali.
Wszystkie moje zmysły mają ochotę przejrzeć zawartość zguby, przewertować każdą stronę, przeczytać każdą piosenkę...
Ale czy on tego chce? Może jest w tym coś osobistego, czym nie chce się dzielić?
Przez chwilę walczę ze sobą. Ostatecznie z moich ust wydobywa się westchnięcie i nieubrudzoną ręką zamykam notes. Chowam przedmiot w kieszeń krótkich spodenek i powolnym krokiem zmierzam w stronę Shane'a. Zakrywam ranę dłonią i gdy spostrzegam nierozgarniętą czuprynę przyjaciela, zbliżam się do niego.
— Tak, w sumie wszystko okej. — Posyłam mu uśmiech. Ten jedynie analizuje mnie dokładnie, przejeżdżając po sylwetce przenikliwym wzrokiem. Bez zastanowienia odkrywa zranione ramię.
— Ta, jasne. — Obdarza mnie pobłażliwym spojrzeniem.
— No co? Przecież to nic... — próbuję się bronić.
— Tak, tak... — Od razu urywa kawałek swojej koszulki. Lekko przesuwa dłonią po mojej ręce, ostrożnie zawijając materiał na ramieniu. Mimowolnie przechodzi mnie dreszcz i dopada fala dziwnych i niezrozumiałych uczuć. Odwracam wzrok.
— Myślałam, że lubisz ten T-shirt... — zaczynam.
— Bo lubię — odpowiada bez zastanowienia, kończąc węzeł.
— W takim razie nie rozumiem, może było inne rozwiązanie, a ty tak po prostu...
— Nie wszystko musi mieć sens, okej? Kiedy mi na kimś zależy, nie myślę, po prostu działam. — Obdarza mnie szczerym spojrzeniem, które przenika na wskroś i sprawia, że znowu w moim wnętrzu kłębi się cała masa niezrozumiałych uczuć, a te mają ochotę wystrzelić na wszystkie możliwe strony.
Jednak brak mi odwagi. Brak mi odwagi, by ze spokojem powiedzieć wszystko, patrząc na niego. Zastanawiając się czy po usłyszeniu tego po prostu uśmiechnie się pobłażliwie, czy może w naszych relacjach nie zmieni się nic...
Czy właśnie zmieni się za dużo.
Ukradkiem zatrzymuję czas za pomocą zegarka. Milczę przez dłuższy moment.
— Czasem... — wzdycham. — Czasem mam wrażenie, że już dobrze się znamy, rozumiemy się bez słów i pomiędzy nami nie ma żadnej granicy, a czasem wręcz odwrotnie, jakby dzielił nas nieodgadniony dystans, którego nie możemy przekroczyć, nie ważne, jakbyśmy chcieli. Czasem wydaje mi się, że mogłabym ci opowiedzieć o tym wszystkim, o tym bałaganie, który nastąpił w moim życiu, o programie, o zegarkach... Odnoszę wrażenie, że mógłbyś to zrozumieć. Pewnie byłbyś lepszym zawodnikiem niż ja. — Uśmiecham się pod nosem. — Bez problemu odgadnąłbyś wszystkie tajemnice, dowiedziałbyś się znacznie więcej niż ja... Takie właśnie odnoszę wrażenie. Ale jednak nie mogę ci tego powiedzieć. Czuję, że powiedzenie tego komukolwiek: rodzinie, Elenie, tobie... Mogłoby was w przyszłości wpakować w jakieś kłopoty, których teraz nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, nie chcę tego. Nie chcę tego, bo... — Dopiero teraz mam odwagę na niego spojrzeć, mimo że nie słyszy moich słów, nie ma możliwości zareagować. — Bo jesteście dla mnie ważni, ty jesteś dla mnie ważny. Nie chcę tego stracić... — Uśmiecham się, widząc, że do włosów Shane'a wplątała się niewielka gałąź. Że dopiero teraz to zauważyłam... Wyjmuję ów dodatek, po czym mimowolnie przeczesuję włosy przyjaciela. — Dzięki, że jesteś.
Dosłownie ułamek sekundy później zegarek przestaje działać, przywracając świat do poprzedniego biegu. Moja dłoń cały czas się znajduje we włosach Shane'a i gdy zdaję sobie z tego sprawę, wpadam w zakłopotanie. Odwracam wzrok, nie wiedząc, jak mu to wszystko wyjaśnić.
Okazuje się jednak, że on wcale tych wyjaśnień nie oczekuje. Posyła mi nieznaczny uśmiech, a to zamiast dodać mi otuchy, sprawia, że jeszcze bardziej tracę nad sobą kontrolę.
— Gałąź, miałeś we włosach gałąź — wypalam jedynie, chowając rękę. Przyjaciel spogląda na mnie przez krótką chwilę.
— Dobra, chyba już powinniśmy wracać, nie uważasz? — Przeciąga się. W tym momencie dziękuję mu w duchu, że postanowił nie ciągnąć tego tematu. Wtedy przypominam sobie, że mam notes Shane'a w kieszeni, więc prędko mu go podaję.
— Jasne, tylko... — Zaczynam się rozglądać. — Którędy? — Po tych słowach i on zaczyna mierzyć wzrokiem teren.
— ...Świetnie — komentuje, zakładając ręce. Bezmyślnie zaczynamy iść w przypadkową stronę, usiłując odnaleźć jakiś punkt zahaczenia.
Jednak wszystko zdaje się wyglądać identycznie.
— Zupełnie jak w tej opowieści... — Shane zagląda w ciemną, nieprzeniknioną gęstwinę.
— Opowieści? — O czym on mówi?
— Opowieści Edda — stwierdza od razu.
— Weź mi nie przypominaj. — Na samą myśl o tym pocieram ramiona dłońmi. — Poza tym, to jakaś bzdura. No i... Na mnie ani razu nie wypadło, a ty byłeś szczery, nie? — dodaję po chwili namysłu.
— Tak... myślę.
— "Tak myślę"? — Opieram ręce na biodrach.
— Czasem mówimy coś, będąc przekonanym, że to jest prawdziwe, ale wewnętrznie może być zupełnie inaczej. — Krąży w kółko, szukając jakiejś podpowiedzi wśród nieprzeniknionej roślinności.
— To mnie uspokoiłeś... — Przewracam oczami z uśmiechem.
Idziemy dalej, wyszukując czegoś, co utkwiło nam w pamięci. Gałęzie nieustannie łamią się pod naszymi stopami, inne zaś wystają, wplątując się to w ubranie, to we włosy. Wokół jest cicho, jedynie momentami można usłyszeć cichy szum wiatru.
— Nie ma nas już trochę czasu... Na pewno ktoś nas szuka — odzywam się w końcu.
— Albo nie — odpowiada niemalże od razu. — Pewnie wszyscy są zajęci sobą.
— Ty to zawsze wiesz co powiedzieć... — Opieram ręce na biodrach.
— Raczej nie mam w zwyczaju mówić ładnych i pokrzepiających słów, tylko...
— A jednak podobało mi się to, co dziś powiedziałeś — przerywam mu.
— E tam, "Casie na prezydenta", to tylko...
— Miałam na myśli to o miłości, to było naprawdę... Ciekawe, ładne, nie wiem... inne. Podobało mi się. — Posyłam mu ciepłe spojrzenie. Ten odwraca wzrok, po czym niepewnie unosi kąciki ust.
— Dzięki. — Rozgląda się po otoczeniu. — Jeśli się stąd nie wydostaniemy, chcę, żebyś wiedziała, że... — Co takiego chce mi powiedzieć? Oczekuję dalszej wypowiedzi z zaciekawieniem.
Shane zatrzymuje się na chwilę, wyglądając zza jednego z drzew.
— A, już nieważne. Widzę wyjście. — Jakby nigdy nic kieruje się w tamtą stronę.
— Ej, nie ma tak. Co chciałeś mi powiedzieć? — Krzyżuję ręce, stając tuż przed nim. Ten patrzy na mnie przez chwilę, po czym uśmiecha się głupawo i puszcza mi strzałkę.
— I się tego dowiesz... Kiedyś.
***
ELENA
— Co ci się stało? — pyta zaaferowana Lauren, wpatrując się w ranę na ramieniu Casie. Raven na dzień dobry robi zdjęcie nowo przybyłym (okazuje się, że jest zapaloną fotografką). Kiedy Cassandra spostrzega, że jest na celowniku, pozuje z uśmiechem, opierając dłonie na ramieniu Shane'a. On kieruje oczy ku górze, unosząc kąciki ust. To na pewno będzie dobre zdjęcie.
— To... Skomplikowane. Ja chyba po prostu mam dar. Całe szczęście Shane umie działać w nagłych sytuacjach. — stwierdza moja przyjaciółka.
— Weź, daj spokój. — Nudziarz przewraca oczami.
— Myślałam, że lubiłeś tą koszulkę... — Spostrzegam, wskazując na podarty materiał. Ja też lubiłam tę koszulkę, to jedna z tych Shane'a, która serio mi się podobała... No cóż, jest wypadek, są też ranni. Najwyraźniej na tym polu bitwy ktoś musiał zginąć i ostatecznie dobrze, że to jedynie koszulka.
— Tak, tak. Bo lubię, już to przerabialiśmy — wzdycha w odpowiedzi.
— Czyli co, Shane został twoim bohaterem? — rzuca z uśmieszkiem Raven, po czym Aaron i Caden niemalże równocześnie zaczynają klaskać. Wkrótce dołącza się do nich Jade, przeciągle gwiżdżąc. Ostatecznie wszyscy kierują owacje w stronę Shane'a, który zdaje się być niezadowolony, a jeszcze bardziej zakłopotany tą sytuacją. Cały on, nawet jeśli dostałby Nobla, denerwowałby się, gdyby ktoś mu gratulował, "bo to przecież nic takiego". Wszystko na dodatek dzieje się w towarzystwie paparazzi w roli Raven i Connora, który pomaga jej utrzymać aparat jedną ręką (trzymają się za dłonie papużki nierozłączki).
— Aaaa... Przestańcie — rzuca niby to obojętnie, zakrywając twarz dłonią.
— Oooo... Ktoś tu się zawstydził? — odzywam się zmienionym tonem.
— Wcale nie. Ja... Po prostu nie zrobiłem nic specjalnego, nie nabijajcie się ze mnie w ten sposób. — Zakłada ręce naburmuszony, a wtedy Casie z uśmiechem czochra mu włosy. Wtedy ten spogląda na nią, delikatnie unosząc kąciki ust.
— Wiecie co, tych zdjęć naprawdę wyszła masa — stwierdza Raven, przeglądając zawartość aparatu. Podczas pobytu gości z Flaxton w naszym mieście odbyła się, przyznam niemała sesja zdjęciowa. — Może wybierzmy najlepsze, złóżmy się i wywołajmy kilka? Po drodze chyba mijaliśmy automat do tego, co nie? — Spogląda na Connora.
— A no faktycznie, był taki automat. — Kiwa głową z uśmiechem.
— W sumie brzmi okej, ale musimy się streszczać. Niedługo mamy pociąg — oznajmia Aaron, na co każdy nieco pochmurnieje.
— Za ile macie ten cały pociąg? — odzywa się w końcu Casie.
— Za niecałą godzinę. — Na twarz niemezis Willowsa wkrada się grymas.
— Czyli musimy się już zbierać? — bardziej oznajmia niż pyta pan "perfekcyjna gałka pomarańczowa".
— Na to wygląda — komentuje Jade, poprawiając kucyka.
— Mam wrażenie, jakby to wszystko trwało dosłownie chwilę — wzdycha Shane. Jestem pewna, że nie on jeden czuje się w taki sposób.
— Odprowadzimy was na pociąg — odzywa się Connor, którego uśmiech jest nieco przygaszony. Dziś pierwszy raz widziałam, jak chłopak się zachowuje, gdy faktycznie ktoś mu się podoba, ciekawe zjawisko.
— Jestem za! — woła Ella, po czym reszta gospodarzy pstryka palcami... No, oprócz Shane'a.
— Jesteście okropni — stwierdza niby to oburzony Nudziarz, choć na jego twarzy maluje się uśmiech.
Jade'owi najwyraźniej spodobała się idea pstrykania, bo sam również próbuje wykonać ten gest, ale okazało się, że nie umie. Zdziwiony wydaje z siebie jakiś nieokreślony mruk. No proszę, czyli Shane nie jest odosobniony w swojej biedzie. Mogą założyć GUP — Grupę Ułomnych Pstrykaczy.
— Bracie! — woła do niego rozbawiony Nudziarz..
**
— Czy uważasz, że jaszczurki mogłyby być tak naprawdę małymi dinozaurami, które zmniejszyły się pod wpływem czasu? — postanawiam zagadać do Jade'a. W końcu na przykładzie własnego chłopaka przekonałam się, że osoby małomówne nieraz mają ciekawe rzeczy do powiedzenia.
— Nie. — Wygląda na to, że wewnętrzny potencjał tego człowieka jest głęboko ukryty... — A skąd taka teoria? — postanawia się wysilić na więcej niż jedno słowo.
— Ponieważ paprocie były kiedyś wielkości drzew. Ogólnie z biegiem czasu mnóstwo stworzeń się pomniejszyło, żeby się zaaklimatyzować w nowych warunkach... Myślisz, że to mógł być przypadek? — ciągnę dalej.
— I niby to ja jestem tym o wielkiej wyobraźni... — komentuje Edd, przewracając oczami. Zważając na tę całą pokręconą fabułę książki, którą wymyślił: Tak, tak właśnie uważam i zdania nie zmienię.
Jade zastanawia się przez chwilę.
— Tak.
— Niezwykle wyczerpująca odpowiedź — odpowiadam rozbawiona.
— Wiem — stwierdza z dumą, równocześnie się uśmiechając. Co za typ.
Wtem z tyłu słychać głośny huk. Albo to bitwa robotów, albo Shane znowu sobie coś zrobił. Ku mojemu rozczarowaniu to ta druga teoria się sprawdza.
— Nic ci nie jest? — Rozbawiona Ella masuje czoło Nudziarza w miejscu, w które prawdopodobnie się uderzył.
— Co jest, przegrywie? Zagapiłeś się na swoją dziewczynę? — Jak prawie nigdy, tym razem zgadzam się z Ethanem.
— Nie mam dziewczyny, Willows. I przypominam ci, że ty tez nie — odgryza się, opierając dłonie na biodrach. Chyba jednak trochę go ruszyły tamte słowa.
— Bardzo boli? — pyta Raven, podchodząc nieco bliżej Shane'a, tym samym opuszczając swojego przyszłego męża na chwilę. — Czyli to jednak prawda, że miłość jest ślepa — komentuje z uśmiechem.
— Ty to byś się swoim księciuniem zajęła... — odpowiada jakby oburzony. Widać, że jest zakłopotany.
Zerkam kątem oka na Casie. Albo faktycznie nie przejmuje się tą sytuacją, odrzucając od siebie myśl, że prawdopodobnie wszyscy mówimy o niej i Shanie, albo udaje, że się tym nie przejmuje.
— Nie odwracaj kota ogonem — kontruje Rey.
Po chwili, nadal w dobrym humorze, powraca do Connora. Mimo że właściwie udajemy się w drogę powrotną, wydarzyło się naprawdę wiele: Ethan jako "łowca talentów" zaproponował Jadowi, aby został aktorem grającym "bad boyów", Aaron bezwstydnie ukradł Elli gumkę do włosów, przekomarzając się z nią pod drodze, zaprosiliśmy gości z Flaxton na przedstawienie, w którym ja i Casie mamy wziąć udział, a później Connor odegrał własne: Udawał, że został postrzelony przez Edda i wygłaszał mowę, w której wyjawiał Raven, gdzie przetrzymuje rybę, którą ma nakarmić jego kota...
Kiedy docieramy do budki, nastaje chaos. Wszyscy chcą dostać najciekawsze zdjęcia, pilnując, by te, na których wyszli źle, nie zostały wywołane. W jednej chwili wszyscy stają się profesjonalistami i znawcami fotografii. Koniec końców udaje nam się dojść do porozumienia.
Podróż na peron dosłownie przelatuje nam między palcami, a gdy dochodzi do pożegnania, nikt nie waha się przed wyściskaniem się nawzajem. Nawet pan twardziel Ethan Willows czy nieśmiały Edd. Szczególnie długo rozstają się Connor i Raven, którzy zachowują się, jakby właśnie się widzieli ostatni raz w życiu. Wkrótce wszyscy goście z Flaxton wchodzą do pociągu, a gdy ten odjeżdża, machają nam z okien, kto się gdzie zmieścił. My natomiast biegniemy za pojazdem, dopóki nas nie wyprzedzi, odwzajemniając ten gest.
Gdy ostatni wagon znika nam z pola widzenia, stajemy w ciszy. Po chwili Ethan w dość nietypowy sposób wyraża to, co zapewne kłębi się w głowie każdego z tu obecnych:
— Kurna, w sumie to polubiłem tych śmieci z Flaxton.
----------------------------------------------------
I tym oto optymistycznym akcentem zakańczamy przygodę z Flaxtończykami! (a przynajmniej oficjalnie... heh)
Mam nadzieję, że spodobała wam się taka mała odskocznia :D
A mnie znów czekają obowiązki... Dobrze, że mam sporo rozdziałów w zapasie ;v;/iforgotaboutmynick prawdopodobnie już nigdy tego nie powie
Widzimy się w sobotę~~/A raczej kto kiedy tu przyjdzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro