Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 35

ELENA


Jedziemy przypadkowym pociągiem w kompletnie losowe miejsce. Czy czuję się z tym niekomfortowo? Ani trochę. Czasem spontaniczne decyzje okazują się najlepsze. Jest to znacznie ciekawsze niż ślęczenie w jednym miejscu i gapienie się w tele...

O, Edd mi odpisał! Czyli jednak to połączenie wi-fi w pociągu to nie była ściema. Zanim odbieram wiadomość, spoglądam z uśmiechem na przezroczystego case'a, za którym są włożone dwa zdjęcia z foto budki. Na jednym z nich mój chłopak oczywiście ubrany na czarno patrzy na mnie lekko onieśmielony tym, że objęłam go ramieniem, na drugim natomiast zdobył się na to, żeby zrobić głupkowatą minę.

Nie mogę się doczekać, żeby się z nim spotkać.

Odpisuję mu, a na mojej twarzy widnieje, jak zgaduję idiotyczny wyszczerz. Niemalże po chwili otrzymuję odpowiedź, a gdy już mam wstukać kolejny tekst, dostrzegam, że znaczek wi-fi w rogu ekranu znika. Nie mam wykupionego pakietu, by połączyć się do sieci ze swojej komórki.

— Internet się skończył — stwierdzam niezadowolona.

— Och, jakże mi przykro — odpowiada ironicznie Shane.

— Edd aktualnie spędza nudne wakacje ze swoim tatą, jako jego dziewczyna muszę go wspierać! — Opieram dłonie na biodrach. Ten jedynie przewraca oczami z uśmiechem. Wyglądam za okno i kiedy widzę, jak cywilizacja znika za nami gdzieś w dali, rozumiem, czemu połączenie internetowe się skończyło. To całe Flaxton to raczej nie jest drugi Londyn, Nowy York czy Tokyo...

— Według elektronicznej tablicy, niedługo powinniśmy wysiadać — zauważa Casie. Blond włosy przyjaciółki są dziś splecione w luźny warkocz, który pasuje do jej kwiecistej spódnicy i zwiewnej, białej koszulki. Mam wrażenie, jakby kiedyś mniej dbała o swoje stylizacje... Uśmiecham się pod nosem.

Podróż mija nam dość szybko, tak na dobrą sprawę do Flaxton mieliśmy z jakąś godzinę drogi. Kiedy wysiadamy z pojazdu, spoglądając na to, co nas zastaje, chyba każdy z nas ma te same myśli.

— To jest... — zaczyna Casie.

— Jakaś... — dodaję.

— Dziura. — kończy Shane.

Naprawdę, nie oczekiwałam, że stanie przed nami park rozrywki i darmowe lody rozdawane przez rosyjską mafię. Ale tu nie ma nic konkretnego — ot pole, którego bujna roślinność nieprzyjemnie łaskocze nas w kolana.

— Ktoś z was wie, jak dotrzeć do tego całego Flaxton? Bo chyba jesteśmy ciut zgubieni... — odzywa się Nudziarz. Przeczesuje burzę czarnych, nierozgarniętych włosów, które zapewne przy tak ciepłej temperaturze są dla niego dość kłopotliwe.

— Nie — odpowiadam zgodnie z prawdą.

— Świetnie — komentuje jedynie.

— Spokojnie, damy radę... — stwierdza spokojnym tonem Cassandra, posyłając nam uśmiechy.

— Masz jakieś umiejętności orientacji w terenie? — Ciekawi się Shane.

— Nie, elektroniczną mapę w telefonie. — Pokazuje nam urządzenie. — Czeka nas trochę chodzenia... ale to nic! — dodaje z zapałem.

Dosłownie po kilku minutach drogi słyszę, jak Casie nuci znaną mi melodię pod nosem. Nie jestem pewna czy to było z jakieś kreskówki, którą razem oglądałyśmy w podstawówce, czy może leciała na skrzeczącej płycie mojego wujka, czy też usłyszałyśmy ją kiedyś w szkole dobre lata temu, ale tekst znam jak dziś. Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo, po czym obie wykonując skoczne kroki, śpiewamy:


W drogę, w drogę, w drogę komu czas,

choćby wszystko się waliło,

nic nie rozdzieli nas!

W drogę, drogę póki starczy sił,

w takich chwilach dobrze wiedzieć,

że mam kogoś, tak jak ty!


Powtarzamy to w kółko i w kółko, Casie swoim uroczym, melodyjnym głosem, a ja swoim zdecydowanie za głośnym fałszem. Natomiast Shane Nudziarz Reed podąża tuż za nami w ciszy, chowając dłonie w kieszeniach szortów.

— Co ty taki wycofany? Przyłącz się do nas, zaśpiewałyśmy to z setki razy, na pewno znasz już tekst na blachę! — próbuje go zachęcić przyjaciółka, szturchając łokciem.

— Ja nie śpiewam — stwierdza jedynie, odwracając wzrok.

— A "turururu"? — Zabawnie unosi brwi. Co za... "turururu"? Chyba jeszcze o czymś nie wiem.

— To w ogóle nie kwalifikuje się w tej kategorii. To nawet nie było na poważnie. Nie śpiewam i już. — Nudziarz stawia na swoim. Spoglądamy na siebie z Casie porozumiewawczo.

— Jeszcze dziś zaśpiewasz — oświadczam dumnie. Spójrzmy na mnie: Gdybym była muzycznym snajperem, którego dźwięki trafione w punkt były jednoznaczne z trafieniem ofiary, zapewne uznawano by mnie za pacyfistę. Skoro ja bez oporów wydaję te fałszywe dźwięki jak konająca foka, to czemu on ma się wstydzić? Shane patrzy to na mnie, to na Casie, po czym wzdycha.

— Powodzenia — przerywa na chwilę, by po chwili odezwać się do Cassandry — A tak swoją drogą, ślicznie śpiewasz. — Potem zerka na mapę w telefonie i rusza dalej. Dostrzegam, jak przyjaciółka przeczesuje kosmyk, który wydostał się z jej warkocza. Na twarz dziewczyny wkrada się delikatny uśmiech.

**

— Poważnie? Przejechaliśmy, a potem przeszliśmy taki kawał drogi po to, żeby pójść do tej samej lodziarni, którą mamy w naszym mieście? — Unoszę brew, spoglądając z niedowierzaniem na dwójkę moich przyjaciół.

— Tak! — wołają jednocześnie.

— "Ice Turtle" to najlepsza lodziarnia pod słońcem — dodaje radośnie Cassandra.

— Musimy tam iść — Shane wtrąca swoje trzy grosze. Słysząc ich podekscytowanie, jedynie przewracam oczami z uśmiechem. Zerkam jeszcze raz na banner przedstawiający żółwia niosącego na plecach kolorowe gałki lodów. Skoro ludzie przez obrazki z jeżami, które trzymają na swoich kolcach jabłka, wierzą, że te zwierzęta żywią się nimi faktycznie, czy istnieje możliwość, że ktoś uwierzy, że żółwie jadają lody?

— Niech będzie. — Wzdycham rozbawiona, po czym wchodzimy do budynku, z którego emanuje przyjemy chłód. Zwracam uwagę na duże okna, które ukazując malowniczy widok cichej miejscowości, są najlepszą możliwą ozdobą. Przed nami już rozciąga się niemała kolejka.

— A ty tutaj? — woła Cassandra, podchodząc bliżej lady. Mrużę oczy, przyglądając się pracownikowi. Chłopak o rudych włosach związanych w kok... Cała jego sylwetka wygląda znajomo. No tak, to dobrze nam znany pan lodziarz. Ale co on robi we Flaxton?

— Ta... Za dobrze sobie radziłem i mnie tu przenieśli. No i tu mam bliżej do akademika. Cóż, nadal muszę jeździć samochodem, no ale...  — zabiera głos sprzedawca.

— Na to się mówi "zdrada", wiesz? U kogo ja teraz będę kupować lody? — Rozbawiona opiera ręce na biodrach. Tamten śmieje się.

— Oj, Casie... A jakaś zniżka mnie uratuje w tej sytuacji? — mówi mężczyzna żartem. No proszę, proszę, ani się obejrzałam, a Cassandra zakolegowała się się z jakimś studentem. Czemu mnie to nie dziwi? Przez swoją otwartość i pozytywną energię chyba byłaby w stanie zaprzyjaźnić się nawet z przypadkowym gołębiem.

Zerkam na klientów, a ci nie zdają się być zadowoleni z powodu opóźnień w zamówieniach.

— Może wrócisz już do kolejki, co? Każdy się niecierpliwi... — zagaduję przyjaciółkę, po czym ciągnę na koniec ludzkiego węża.

Nawet nie zauważam, kiedy już jest nam dane złożyć swoje zamówienia. Shane wybiera dwa smaki: czekoladowy i limonkowy. Tymczasem Casie stawia na cytrynowy i porzeczkowy. Ponieważ dla mnie podjęcie decyzji okazuje się być bardziej skomplikowane niż przypuszczałam, pozostała dwójka postanawia zająć nam miejsca, bo w lodziarni zaczynają się zbierać tłumy... Ostatecznie zamawiam gruszkową i waniliową gałkę, ta pierwsza brzmi dość niecodziennie.

Kiedy zaglądam do portfela, nieco sztywnieję.

— Jeśli kupię obie gałki, nie będzie mnie stać na powrót... — nieświadomie oznajmiam na głos.

— A zamówienie już poszło i co teraz? — stwierdza pracownik, przeciągając literę "o" w słowie "poszło". Opiera łokieć na ladzie.

— Em... Ja... em... — Pstrykam palcami, nerwowo się zastanawiając. Pstrykanie... To mi o czymś, a raczej o kimś przypomina. — A jeśli dam coś innego w zamian... — Zerkam na plakietkę. — Steve? — Puszczam mu strzałkę, robiąc wyszczerz.

— To znaczy...? — Unosi jedną brew.

— Na przykład rysunek. Taki super, mega, świetny rysunek. — Wykonuję teatralne gesty dłonią. Mężczyzna przez chwilę patrzy na mnie w zastanowieniu, po czym wzdycha rozbawiony.

— Jestem beznadziejnym sprzedawcą. Jakim cudem dostałem awans? Niech będzie, po znajomości mogę przystać na twoje warunki. — Wyrywa mi czystą kartkę A5. Ktoś tu się chyba uczy podczas pracy... Następnie do moich rąk trafia długopis. — Ale jeśli to jakiś przekręt...

— Nie, nie! Zapewniam, że nie! — wołam ze sztucznym uśmiechem, po czym najkrótszą drogą udaję się do jasnego stolika, przy którym siedzą Casie i Shane. Kiedy przepycham się przez kolejkę, zdaję sobie sprawę, że moje "przepraszam" wybrzmiało tylko w głowie. No cóż, teraz już za późno.

— Zrób coś dla mnie, narysuj tu coś zarąbistego, wiem, że umiesz — mówię jednym tchem i nerwowo podstawiam przyjacielowi kartkę pod nos.

Ten spogląda na mnie przez chwilę, po czym bierze do ręki papier i kreśli coś na nim z obojętnym wyrazem twarzy. Chwilę później podaje mi przedmiot, chwyta Casie za rękę (uuu... Shane, szalejesz) i oboje oddalają się w stronę wyjścia. Wtedy zauważam, że nade mną stoi jeszcze grupka dziewczyn.

— A co wy tu...? — Spoglądam na nie pytająco.

— No jak to co. Zdobyć autograf, tak jak ty! — odpowiada jedna z nich. Słysząc to, mało co nie wybucham śmiechem. Ich zdaniem Shane jest wielką gwiazdą? Fakt, może i gra w zespole, ale kto o tym wie, nasza szkoła? Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak moje zachowanie wyglądało z boku.

— Tak? A znacie go w ogóle? Kim on jest waszym zdaniem? — Gdy to mówię, zakłopotane "fanki" spoglądają po sobie. No proszę, jak łatwo wpłynąć na tłum.

Zerkam na kartkę, a wtedy moim oczom nie ukazuje się rysunek, a napis:

"NIE :)".

Zabiję go.

***

CASIE


Nieco sztywnieję, gdy zostaję ciągnięta przez Shane'a w stronę wyjścia. Kątem oka zerkam na nasze złączone dłonie. Dość szorstkie opuszki jego palców niby pewnie, a jednak delikatnie stykają się z wierzchem mojej ręki. Nie odrywam spojrzenia od tego widoku do czasu, aż nie opuszczamy budynku. Kiedy jesteśmy już na zewnątrz, przyjaciel spogląda w tym samym kierunku co ja i zakłopotany chowa dłonie w kieszeniach, co jest równoznaczne z tym, że puszcza moją.

— Wyglądałeś, jakbyś dawał autograf Elenie, wiesz? — stwierdzam rozbawiona, gdy już wracam do siebie. Ten przez chwilę patrzy na mnie osłupiały, po czym zabiera głos:

— Spokojnie, spokojnie, nie wszyscy na raz. Autografy po lewo, zdjęcia po prawo. Stefanio, gdzie jest mój koktajl? Ile można czekać na jeden koktajl? Halo, gwiazda czeka... Limuzyna przyjeżdża lada chwila, chyba zaraz wybuchnę... No i wybuchłem — zaczyna parodiować celebrytę, wykonując niedbałe gesty. W tym momencie nie mogę się powstrzymać od śmiechu.

— Shane! — Elena mało co nie uderza go drzwiami, gdy otwiera je z rozmachem. Całe szczęście ten odskakuje w ostatniej chwili.

— Co to ma być? — Wskazuje na kartkę z napisem, a ja widząc jej treść, znów nie mogę opanować rozbawienia.

— A co ja jestem? Tania siła robocza? Nawet mnie nie poprosiłaś, a przypominam, że to ty  zawsze się upominasz o słowo "proszę". — Zakłada ręce z uśmieszkiem, po czym kieruje się w stronę jednego z nielicznych wolnych stolików.

— Nie tania siła robocza, tylko przyjaciel! — mówi, podążając za nim. Ja również ruszam w tamtą stronę.

— Przyjaciel? Nie przypominam sobie — droczy się z nią dalej, zajmując miejsce przy stoliku. Kosztuje swojego loda, spoglądając na Elenę kątem oka.

— Oczywiście, że przyjaciel! Ty pomagasz mi, ja pomagam tobie... Mogę ci zaśpiewać, jeśli chcesz. Przyyyjacielu mój, droogi! — Nieco zbyt głośno i niemelodyjnie śpiewa ostatnie zdanie. Shane słysząc te dźwięki tuż nad głową, krzywi się nieco.

— W ten sposób możesz tylko sprawić, że ogłuchnę... — przerywa występ i zatyka ucho wolną ręką.

— Shane, proszę cię, ja... — Dziewczyna chwyta go za koszulkę i zaczyna... płakać? Dobrze, że nie postanowiła klęczeć, w końcu ma na sobie krótkie, jeansowe spodnie, odkrywające jej kolana. — Ja... jeśli nie dam tego rysunku panu sprzedawcy, nie będę miała jak wrócić do domu... i... Ja nie chcę zostawać tu na zawsze. Nie chcę zostać bezdomną przez tak głupi przypadek. Ja tylko chcę być wśród rodziny, przyjaciół... kiedyś założyć małą kawiarenkę i... — Gdy tak szlocha, Shane spogląda na nią zdziwiony.

— No, dobrze... — Bierze od niej kartkę i długopis, podaje mi swojego loda, abym go potrzymała, a następnie zaczyna rysować na odwrotnej stronie niż napis "NIE :)".

— Świetnie, Nudziarzu. — Wraca do siebie jakby nigdy nic, a ja dopiero teraz pozwalam sobie na śmiech. Elena odwaliła niezły teatrzyk.  — W samą porę, nie chciałam, żeby to ciacho widziało, jak się błaźnię. — Otrzepuje kolana i również zajmuje miejsce siedzące.

— Ciacho? Które? — Unoszę brew z zaciekawieniem.

— Jest teraz przed wyjściem, pomarańczowa gałka. — Ukradkiem podążam wzrokiem za wskazówkami przyjaciółki, a wtedy dostrzegam wysokiego blondyna o bystrych, piwnych oczach. Jest przystojny, nie da się ukryć. W dodatku ma wszystkie cechy wyglądu u płci przeciwnej, jakie lubi mój "nawigator".

— Eleno Akerly, przypominam ci, że masz chłopaka — mówię lekko rozbawiona.

— No wiem, wiem... Ja tylko patrzę. Poza tym, mój Edd to mój Edd, a to jakiś randomowy, słodki przystojniak — odpowiada, przewracając oczami z uśmiechem. — On nie może być taki perfekcyjny, jaki się wydaje. — Potem spogląda na Shane'a i klepie go po ramieniu. — Spokojnie, o tobie nikt tak nie mówi. —  Ten unosi spojrzenie ku niebu, kręcąc głową.

— Pamiętaj, że w każdej chwili mogę "przypadkowo" zamazać ten rysunek — stwierdza jedynie.

— Ale...! Na pewno nie rysuje takich świetnych żółwi lodziarzy jak ty — dodaje do swojej wypowiedzi Elena, czochrając go, a on w odpowiedzi tylko przewraca oczami i wraca do pracy. Ten duet to naprawdę komiczna mieszanka wybuchowa. Uśmiecham się pod nosem.

— No weź, nie obrażaj się! A tobie naprawdę żadna z tych dziewczyn się nie podoba, co Shanie?—  mówi do niego dziwacznym zdrobnieniem i szturcha łokciem, zabawnie poruszając  brwiami. Shane na chwilę przenosi wzrok z papieru na dziewczyny towarzyszące chłopakowi obgadywanemu przez Elenę.

— Gdybym już miał wybierać to tą w krótkich spodenkach i tenisówkach. Z tą luźną fryzurą wygląda dość... uroczo. A ta druga, naprawdę nie rozumiem, jak mogła tak się wystroić w upalny dzień wakacji. Gdyby nagle ktoś zaczął ją ścigać, założę się, że by się wywaliła na tych koturnach. — Po jego słowach spoglądam na obie "kandydatki". Wybranka Shane'a może wcale nie jest ubrana jak na wybieg, prędzej, jakby chwilę temu łaziła po drzewach, albo wybiegła z domu w pierwszych lepszych ciuchach, a jednak ma w sobie jakiś charakter, którego nie  jestem w stanie jej odmówić. Odruchowo przekładam za plecy niedbale związany warkocz, który nijak się ma do grubych, kasztanowych włosów dziewczyny. Druga z nich jest ubrana w lekką, kwiecistą sukienkę, a z tyłu głowy ma przewiązaną kokardkę. Nic jej nie ujmując, ale na pierwszy rzut oka widać, że nie jest w typie mojego przyjaciela.

— Czyli takie dziewczyny ci się podobają — "urocze"? — Uśmiecha się Elena.

— Nic takiego nie powiedziałem. — Wraca do rysowania.

— Powiedziałeś! — odpowiadamy równocześnie.

— Tak to jest, jak rozmawiasz z babami — wzdycha, a my zaczynamy się śmiać. — Ale musicie przyznać, że...

— Przestańcie obgadywać obcych ludzi! — mówię niby oburzona, a wtedy Elena i Shane posyłają sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Ukradkiem zerkam jeszcze raz w stronę blondyna, który aktualnie jest w towarzystwie dwóch dziewczyn. Jedną z nich zaczepia nastolatek o brązowych włosach i oczach w ciekawym, oliwkowym odcieniu.

— Ej, słuchajcie, tam chyba jest jakaś drama — odzywam się do swoich przyjaciół, a ci wydają ciche "uuu".

— Powinienem coś zrobić? A nie, przecież tam jest pan "perfekcyjna gałka pomarańczowa", on się wszystkim zajmie... — stwierdza Shane, nie odrywając wzroku od kartki. Przewracam oczami z uśmiechem. Naprawdę nieprawdopodobny skrót myślowy...

— W sumie to już się zajął. — Gdy to mówię, przyjaciel kątem oka spogląda w stronę zdarzenia. Blondyn już obejmuje dziewczynę o kasztanowych włosach, obdarzając atakującego nieprzyjemnym spojrzeniem. Wygląda na to, że miłość moich przyjaciół z ich nieznajomymi wybrankami nie jest im pisana. Po chwili Shane podaje Elenie kartkę.

— Proszę, zanieś to i zmywajmy się już stąd. — Przyglądam się dokładniej zabawnemu, a jednocześnie kreatywnemu rysunkowi Shane'a przedstawiającego żółwika-sprzedawcę lodów. Bardzo lubię jego styl przepełniony stanowczymi liniami. Uśmiecham się szeroko, spoglądając na autora obrazka, a ten gdy to spostrzega, odwraca głowę w bok. Z Eleną namawiamy go jeszcze, aby się podpisał, w końcu nie było pewne, do czego jego rysunek może być wykorzystany.

Kiedy przyjaciółce udaje się załatwić porachunki ze Stevem, ruszamy dalej. Musieliśmy przegapić moment, w którym doszło do finału przygód blondyna —"perfekcyjnej gałki pomarańczowej", dwóch bezbronnych niewiast i tajemniczego chłopaka. Ale kto wie, może komuś innemu dane jest znać ciąg dalszy?

— Przepraszam, ale chyba masz coś mojego... — Brunet na oko w wieku jedenastu lat lekko szarpie Elenę za rękawek od jej T-shirtu z uśmiechniętą buźką.

— Co takiego? — Zdezorientowana nachyla się nad nim.

— Moje serce. — Puszcza jej strzałkę, unosząc kąciki ust. Przygryzam dolną wargę, ledwie powstrzymując się od napadu śmiechu. Mały przesuwa czapkę tak, by jej daszek był skierowany w bok.

— Przykro mi. Wybacz, ale mam już chłopaka. Za to... — El przysuwa mnie do dziecka zadowolona. — Za to Casie jest wolna. — Chyba ją zabiję. Kompletnie nie wiem, co zrobić. Dzieciak spogląda na mnie wyczekująco swoimi dużymi, jasnymi oczami.

Niespodziewanie czuję, jak ktoś przytrzymuje mnie w talii. Opiera głowę na moim ramieniu, a jego włosy lekko łaskoczą w szyję. Momentalnie moje ciało się spina, a mnie samą zalewa gorąco, które tym razem nie jest spowodowane pogodą.

— Ona jest ze mną. — Słyszę głos Shane'a tuż koło swojego ucha. W tym momencie przyjaciel przyciąga mnie jeszcze bliżej do siebie. Niespodziewanie przechodzi mnie dreszcz.

— Spokojnie, stary. Jest twoja... — Chłopiec wycofuje się, wytrzeszczając oczy. Co za typ.

Kiedy się oddala, Elena przejeżdża wzrokiem po mnie i Shanie. Po chwili zaczyna nucić  wstęp "Careless Whisper" Georga Michaela, imitując saksofon. Ona to zawsze musi dodać swoje trzy grosze.

— Nie ma za co — mówi mój wybawca, gdy się odsuwa, a następnie pstryka El w czoło. — Nie saksofonuj mi tu.

— Dobrze, cokolwiek to znaczy, kochasiu — odpowiada rozbawiona. Coś czuję, że Elena swoim gadaniem nie da z tą akcją spokoju już do końca dnia. Odprowadzam wzrokiem Shane'a, mając nadzieję, że to zdarzenie będzie w stanie opuścić mój umysł. W końcu dla niego pewnie to nie było nic więcej, niż przyjacielska przysługa. Nie mogę o tym za dużo myśleć.

— Daj sobie na wstrzymanie, co? —Chłopak krzyżuje ręce.

— W porządku, Shanie — postrachu dziesięciolatków. — Po tych słowach nawet wspomniany "postrach"  nie jest w stanie ukryć rozbawienia.

Postanawiamy spędzić jeszcze trochę czasu we Flaxton. To miejsce mimo iż jest skromne, to jednocześnie bardzo urokliwe. Nigdzie indziej od dłuższego czasu nie udało mi się zresetować po tych wszystkich niezrozumiałych wydarzeniach w moim życiu. Dobrze jest zwyczajnie odpocząć od tego, co nas przytłacza z każdej możliwej strony. Kiedy widzimy plac zabaw, myślimy o tym, że już nie jesteśmy dziećmi i... podbiegamy do huśtawek. Podczas wygłupiania się przypominam sobie, jak to jest znowu mieć siedem lat. Tak, wiem, że brzmię teraz jak jakaś starucha.

— O, chyba mam fajny kadr. Czekajcie, zrobię wam zdjęcie — mówi Elena, kierując na nas telefon. — Tylko Shane, przysuń się trochę w stronę Casie, jeszcze trochę. I obejmij ją ramieniem może? 

— I co? Może jeszcze mam ją pocałować? — odpowiada z uśmiechem, wyczuwając intrygę przyjaciółki.

— O tym nie pomyślałam. Chociaż... W tym kadrze wyglądałoby to naprawdę nieźle. — Kiedy słyszymy jej odpowiedź, uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo. Po chwili oboje wychodzimy z objęcia kamery w komórce.

— Ej, jeszcze nie zrobiłam zdję... A! — Podchodzimy do Eleny, odbieram jej telefon i wspólnie robimy sobie sesję głupkowatych zdjęć.

Reszta popołudnia mija nam w doskonałej atmosferze, a gdy sprawdzamy przez mój telefon, że pociąg w drogę powrotną jest już wkrótce, udajemy się w stronę "peronu". Po drodze Elena rapuje do bardzo nieudanego, zabawnego beatboxowania Shane'a. Wkrótce ja i moja przyjaciółka postanawiamy wrócić do repertuaru z początku naszej podróży do Flaxton.

— To co? Tym razem dasz się namówić? — zwracam się do przyjaciela.

— I tak cię nie będzie słychać przez moje zdzieranie gardła — dodaje żartem El.

Ten przez chwilę bije się z myślami, po czym uśmiecha się ukradkiem.

— No dobra, niech wam będzie. — Gdy śpiewamy już wszyscy razem, po raz pierwszy irytuje mnie głośne fałszowanie Eleny. W tej chwili jeszcze niepewny głos Shane'a nie ma możliwości się przebić. El nie żartowała, mówiąc że nie będzie go słychać. Usiłuję coś wyłapać, ale bezskutecznie. Tym razem nie dowiem się, jak on śpiewa, a przyznam szczerze, że zżera mnie ciekawość, jeśli o to chodzi.

Momentalnie zatrzymuję się.

Dostrzegam, że na niezadbanej ławce siedzi mężczyzna o ciemnobrązowych włosach. Jego błękitne oczy w skupieniu zatrzymują się na szkicowniku, w którym rysuje coś, czego treść w tej chwili zna tylko on. Na jego uszach spoczywają pomarańczowe słuchawki.

— Czy to nie jest przypadkiem ten twój ulubiony rysownik komiksów? — zauważa Elena. Jedynie kiwam głową w osłupieniu. — Idź do niego! — Czuję, jak dwójka moich przyjaciół popycha mnie w stronę mężczyzny. Gdy jestem już w odpowiedniej odległości, a ten unosi na mnie wzrok i zdejmuje słuchawki, zaczynają mi drgać kolana.

— To ty! — wypalam.

— A to ty! — Unosi dłonie z uśmiechem.

— Zna mnie pan? — Odsuwam się kawałek.

— Nie — odpowiada rozbawiony. To zachowanie mnie trochę rozluźnia.

— I nie musisz mówić "pan", czuję się wtedy tak staro. A mam wrażenie, jakbym chodził do szkoły jeszcze nie tak dawno — dodaje, strzepując resztki gumki spoczywające na szkicowniku.

— Czy ja... mogę prosić o autograf? — Uśmiecham się zakłopotana, po czym nagle zdaję sobie z czegoś sprawę. Uderzam się w głowę. — Nie wzięłam ze sobą żadnego komiksu!

— Spokojnie, spokojnie... Hm... A na rysunku może być? Jak masz na imię? — Zerka na mnie.

— Cassa... Casie! — wypalam.

Rysownik podpisuje jedną z kartek ze szkicownika, wyrywa ją i mi podaje. Drżącymi dłońmi chwytam przedmiot. Nie wierzę, właśnie dostałam rysunek Davida Rishio z autografem!  Szczerzę się jak głupia, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć.

— A co pa... Co ktoś taki jak ty, robi w takim miejscu? — rzucam bez zastanowienia.

— Ktoś taki jak ja? — Unosi brew z uśmiechem.

— Znaczy... — urywam w połowie zdania.

— Relaksuję się. Przełączyłem telefon na tryb samolotowy. Jutro mnie zabiją, ale dziś mam wolne — odpowiada z beztroskim uśmiechem, a po chwili ten wyraz twarzy zaraża i mnie. Gdyby Shane miał się kiedyś stać sławnym gitarzystą, wyobrażam go sobie właśnie w ten sposób, uciekającego od zbytniego blasku fleszy. — Czasem, gdy wszystko cię przytłacza, dobrze jest się wyłączyć i pomyśleć w samotności — dodaje, spoglądając przed siebie.

Coś w tym jest. Każdy z nas nieraz staje przed trudniejszymi wyborami. Ja wciąż nie jestem pewna, kim chcę być w przyszłości. Jednak czy muszę to wiedzieć dokładnie w tej chwili, teraz? Stwierdziłam, że póki co wezmę na wstrzymanie, zwyczajnie zajmując się tym, co naprawdę lubię. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, wierzę, że gdy stanę sama przed sobą w ciszy, bez niczyich podpowiedzi z boku, będę znała odpowiedź.

— I co? Przyniosło to jakiś konkretniejszy rezultat? Pomysł na nowy komiks? — dopytuję z zaciekawieniem.

— Nie... Ale za to spróbuję się oświadczyć mojej dziewczynie. — Delikatnie unosi kąciki ust. Mimowolnie mój uśmiech poszerza się do granic możliwości.

— Czy to ta, której...? — Zaczynam, a on kiwa głową. Niemalże zaczynam piszczeć. Niespodziewanie staje przed nami pociąg.

— To chyba mój... Trzymaj się i pozdrów przyjaciół. — Wyciąga rękę w moją stronę, aby przybić ze mną żółwika, odwzajemniam jego gest. Wkrótce mężczyzna znika z pola widzenia, a ja zerkam w stronę moich przyjaciół.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że podczas naszej wycieczki ani razu nie pomyślałam o użyciu zegarka. Nie odczuwałam takiej potrzeby, choćby na chwilę. Co prawda, z nieznanych mi przyczyn program został wstrzymany na parę tygodni (może problemy techniczne?), nadając w tym czasie "dodatkowe odcinki" bez naszego udziału. Nie sądzę jednak, by to było przyczyną zapomnienia o możliwości wstrzymania czasu.

To po prostu był perfekcyjny, wakacyjny dzień trójki przyjaciół.

-------------------------------

Hejeczka, dziś taki luźniejszy rozdział, można powiedzieć...

Ma on pewne nawiązanie do tego, co czeka nas niedługo (może niektórzy się domyślają), ale póki co nie będę się zdradzać :D/iforgotaboutmynick z przyszłości: zostawię tę notkę, żeby było tak tajemniczo... Tak.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro