ROZDZIAŁ 18
CASIE
Kolejne poranne spotkanie z Nickiem. Muszę przyznać, że zarówno udział w odcinkach jak i to zaczyna wrastać w moje życie. Wydaje mi się, że im dłużej będę to ciągnąć, tym rozstanie się z tymi nawykami będzie trudniejsze, gdy przyjdzie czas... Póki co, jednak nie ma co się tym martwić.
— Uśmiech! — Nagle słyszę wołanie Nicka. Spoglądam na niego lekko rozkojarzona. Trzyma w ręku swój grafitowy telefon. Wygląda na to, że chce nam zrobić zdjęcie. Na ten widok przypominam sobie o mojej przygodzie z Błyskiem podczas ostatniego odcinka, na co unoszę kąciki ust, a wtedy niespodziewanie słyszę dźwięk z telefonu. Chłopak sprawdza efekt, jaki udało mu się uzyskać. — Ooo... Spójrz na tych radosnych i beztroskich ludzi... Niedługo zostanie już tylko agonia i cierpienie. — Na dźwięk tych słów śmieję się, a potem zaglądam mu przez ramię. Zdjęcie przedstawia naszą dwójkę, która wygląda jak świetnie bawiący się ze sobą znajomi. Prawdopodobnie niewiele się to mija z prawdą. W tle błyszczy jasne, cytrynowe, złociste tło utworzone grą porannego słońca. — Lubię to zdjęcie, mogę sobie je ustawić na tapetę?— odzywa się, patrząc na mnie oczyma o wciąż niezidentyfikowanym dla mnie kolorze.
— Tak myślę. — Wzruszam ramionami z uśmiechem. Nick wykonuje kilka kliknięć na telefonie, niemalże z prędkością światła, co wcale mnie nie dziwi.
— Okej, no to w drogę. — Uderza mnie ramię tak lekko, jakby jego pięść była piórkiem.
Równym tempem zaczynamy przemierzać park, który jest dla mnie bardzo urokliwy o tej porze. W okół rozlegają się pojedyncze rozmowy nielicznych przechodniów oraz śpiew ptaków dokarmianych przez starszą panią siedzącą na ławce. Cały krajobraz mieni się w odcieniach bladej żółci zmieszanej z zielenią.
— Cześć, kochani! Nagrywam dla was podczas mojego porannego biegania, póki jeszcze nie umarłem. Razem ze mną jest Casie, którą poznałem na przesłuchaniach... — Słyszę głos Nicka gadającego do telefonu. Jak zazwyczaj, wygląda to dość zabawnie. Kręcę głową z uśmiechem i wykorzystując jego nieuwagę, odbieram mu urządzenie. W tym momencie jego oczy się poszerzają.
— Oddaj mi to. — Wyciąga rękę w moją stronę.
— Żywcem mnie nie weźmiesz! — wołam i zaczynam biec szybciej. Nie mija chwila, a już słyszę głośne, zbliżające się kroki. Uśmiecham się szerzej i zwiększając prędkość, skręcam w stronę samego centrum parku. Głęboko oddycham, próbując spowolnić bicie serca. Kiedy tupot stóp tuż za mną cichnie, robię chwilę przerwy. Opieram dłonie na kolanach i staram się równomiernie wypuszczać powietrze.
— Bu! — Nagle słyszę przed sobą, w efekcie czego z cichym piskiem przewracam się.
— Ojej, nie sądziłem, że zareagujesz w aż taki sposób. — Nick śmieje się serdecznie. Wygląda na to, że cwaniak przewidział moje zamiary i zaszedł mnie od drugiej strony. — Sorki, pomogę ci. — Schyla się i wyciąga rękę w moją stronę. Chwytam za nią i po chwili znów staję na nogach. Chłopak spogląda na mnie przez jakiś czas. Może gdzieś się ubrudziłam przez ten cały upadek? Puszczam jego dłoń, dotykając różnych miejsc mojej twarzy rękami.
Zaraz, zaraz.
Skoro obie dłonie mam wolne...
— O mój Boże, gdzie jest twój telefon?! — wołam nagle.
— Co? — Nick patrzy na mnie nieco oniemiały. Jego twarz blednie wraz z przetworzeniem moich słów przez umysł.
— Przepraszam — mówię zmartwiona, rozglądając się.
— Spokojnie...— Zaczyna szukać razem ze mną. Mimo wypowiedzianych przez niego słów widać, że się denerwuje. — O, chyba go widzę — stwierdza, wychylając się.
Zguba leży w dole na piachu niedaleko od przejrzystego jeziora. Cóż... Można powiedzieć, że o mały włos.
— Zejdę po niego — oświadczam.
— Jesteś pewna? Ja mogę to zrobić... — Zbiera się, by udać się po zgubę.
— Nie, nie. Ja nawaliłam, więc ja się tym zajmę. — Zatrzymuję go, spoglądając mu w oczy zdecydowanym wzrokiem. Nick po pewnym czasie uśmiecha się i kręci głową.
— Jesteś niemożliwa... Niech będzie, ale będę cię przytrzymywać w razie czego.
— Twierdzisz, że nie dam sobie rady? — Opieram ręce na biodrach, udając urażoną.
— Jak już tak bardzo nie chcesz, żebym się o ciebie martwił, pomyśl o moim telefonie. Może się zmoczyć, jeśli wpadniesz do wody i się utopisz. — Na te słowa przewracam oczami rozbawiona. W mgnieniu oka zsuwam się w dół, a Nick przytrzymuje mnie. Biorę do ręki telefon.
Zwycięstwo.
Wejście na górę nie okazuje się takie proste. Moje buty nieubłaganie ślizgają się po piasku jak skarpety na wypolerowanej podłodze. Wtem nagle do moich uszu i dłoni dochodzą wibracje z komórki Nicka. Idealny moment, nie powiem.
— To "Ash". — Kimkolwiek ta osoba jest. Spoglądam na niego pytająco.
— Odbierz, hasło to odwrócone "L".
Robię tak, jak mi mówi chłopak. Okazuje się, że Nick miał już parę nieodebranych połączeń od tej osoby. Odczytuję wiadomość na głos:
— "Słuchaj, nie obchodzi mnie, że jesteś teraz na porannej randce czy coś. Oddzwoń szybko, bo odkryłam coś super extra!" — Zaraz po wypowiedzeniu tych słów śmieję się krótko.
— Odpisz, że oddzwonię za chwilę, teraz mam kryzysową sytuację — mówi lekko zmieszany, a zarazem rozbawiony. Kiwam głową i wysyłam wiadomość. Potem chłopak pomaga mi wejść z powrotem na górę. Nic nie mówiąc, podaję mu telefon z triumfalnym uśmiechem.
— Dzięki. I ten... Liść ci się wplątał we włosy. — Unosi kąciki ust.
***
SHANE
Siedzę w ławce, bawiąc się długopisem i rozmyślając o mojej liście podejrzanych sporządzonej na którejś matematyce. Co jeśli choćby jedno z moich przypuszczeń okaże się prawdziwe? Czy dalej dawałbym z siebie wszystko, gdyby pod maską znajdował się ktoś, kogo dobrze znam?
Po chwili zauważam, że otoczenie wokół mnie ulega zupełnej zmianie. Czemu wszyscy siedzą pojedynczo? Nasz nauczyciel od historii niemalże skocznym krokiem przechodzi między ławkami, rozdając każdemu po trzy kartki.
Niech to, zapomniałem.
Mamy dziś sprawdzian.
Patrzę na zawartość kartki, która mam wrażenie, że została napisana w obcym języku. To pewnie nim posługują się czarodzieje mroku albo inni barbarzyńcy...
Spoglądam na nauczyciela beztrosko siedzącego przy biurku. I co się pan tak cieszy? Ja tu cierpię i pewnie nie jestem jedyny!
Chyba ostatnio za bardzo wciągnąłem się w sprawy związane z programem i zegarkami...
Przechodzi mi przez głowę pewna myśl. To moja szansa.
Kiedy mężczyzna nas obserwuje, udaję, że bardzo intensywnie się zastanawiam nad odpowiedzią na jedno z pytań. Pewnie i tak bym to robił, nawet jeśli nie miałbym planu. Wykorzystuję moment, w którym nauczyciel zaznacza listę obecności w elektronicznym dzienniku (co nigdy nie idzie mu zbyt szybko) żeby użyć zegarka. Prędko zaglądam do telefonu, który mam w kieszeni spodni i sprawdzam odpowiedzi do kilku pytań. Nauczyciel odwraca się w naszą stronę.
Udaje mi się schować narzędzie w ostatniej chwili.
Staram się powoli wszystko sobie ułożyć w głowie i nie pisać hurtowo jak oświecony.
Następna okazja nadarza się, gdy nauczyciel zagląda do jakiejś książki, która bynajmniej nie jest podręcznikiem od historii. Swoją drogą, słyszałem, że ta powieść to najnowszy hit. W sumie od razu widać, że to światowy bestseller, skoro może pozwolić sobie na twardą okładkę i czarne strony po bokach. Znów używam zegarka, potem robię to po raz kolejny, gdy mężczyzna rozkoszuje się swoją herbatą w termosie. Też bym się napił...
Uznaję, że mam wystarczająco, aby przynajmniej zdać. Nie ma co przeginać i kusić losu. Rozglądam się dookoła. Mam jeszcze jedną szansę, gdyż dwie wykorzystałem rano: raz by się nie spóźnić, a drugi raz sprawdzając, jak szybko mogę prześlizgnąć się w skarpetkach na drugą stronę korytarza. Kolejne zużyłem na dobiegnięcie do sali i zjedzenie bułki przed dzwonkiem.
Rozglądam się po klasie. Może jednak powinienem komuś pomóc? Casie siedzi daleko ode mnie, krzywię się nieznacznie. Cóż, i tak wygląda na dość pewną siebie. Natomiast Elena, która znajduje się przede mną, to definicja jednej wielkiej desperacji. Ostatecznie wykorzystuję ostatnią szansę, by ją wesprzeć. Szybko piszę parę odpowiedzi na niewielkiej kartce i zwijam ją. Czekam aż nauczyciel się odwróci. Nucę sobie w głowie repertuar z próby, podczas której odkrywałem czas działania mojego zegarka. Mija dłuższa chwila... Solówka już się kończy. Kiedy nauczyciel znów zagląda do książki, prędko, ale jednocześnie niegwałtownie rzucam zwitek na ławkę Eleny. Ta niemalże od razu orientuje się, co się dzieje i chowa kartkę pod ręką.
Podziękuje mi później.
***
CASIE
Do tej pory się zastanawiam, jak to się stało, że mamy dziś sprawdzian.
Chyba ostatnio za dużo się dzieje w moim życiu.
Zaglądam do pierwszego pytania i nie znam odpowiedzi. Tylko spokojnie... Sprawdzam, co jest w drugim. Okazuje się, że jest na podstawie pierwszego.
Jak się pisze moje nazwisko?
Zakręciłam się, to nie ma sensu. Nerwowo tupię nogą, myśląc, co robić.
Jest pewne rozwiązanie, które by mi pomogło z tym problemem... Ale czy powinnam?
Przez jakiś czas biję się z myślami, ale ostatecznie decyduję się użyć zegarka. Tylko ten jeden raz. Ukradkiem naciskam guzik i wszystko wokół mnie staje w miejscu. Otwieram mój biały plecak i zaglądam do podręcznika. Wzdycham.
Z jakiegoś powodu bardzo nie lubię ściągać, zawsze kosztuje mnie to więcej nerwów niż to jest warte. Nawet teraz, gdy nikt nie jest w stanie mnie nakryć na gorącym uczynku, moje ręce latają jak dzwoneczki potrząsane przez pięciolatka grającego na szkolnym przedstawieniu.
Bycie uczciwym człowiekiem bywa trudne.
Przeglądam podręcznik, odnajdując część odpowiedzi, po czym szybko chowam go. Chwilę potem kończy się szansa zegarka. Zaczynam pisać odpowiedzi, bo zgaduję, że wyglądałoby to dziwnie, gdybym zrobiła to wcześniej. Kartka, która sama z siebie robi się pełna.
Podczas wykonywania tej czynności przypominam sobie, przy jakich sytuacjach zatrzymywałam dziś czas. Najpierw chciałam się bliżej przyjrzeć wiewiórce w parku, one zawsze tak prędko znikają mi z oczu. Następnym razem chciałam trochę odsapnąć po bieganiu z Nickiem... No dobra, tak z trzy razy.
To znaczy, że mam jeszcze jedną.
Znów używam zegarka, by dopisać jeszcze parę odpowiedzi.
Myślę, że mam napisane wystarczająco.
Ale co z przyjaciółmi? Nie mam zamiaru postępować z moimi przywilejami tak egoistycznie jak do tej pory.
Wstaję z ławki, by ocenić sytuację. Porównując ile czasu działał zegarek poprzednio, a ile wykorzystałam teraz, obawiam się, że nie będę w stanie pomóc tej dwójce na raz. Elena póki co nie ma napisane nic, a Shanowi w sumie nie idzie tak źle (choć aż świerzbi mnie ręka, by poprawić mu jedno zadanie).
Postanawiam najpierw podpowiedzieć El. Koło napisu na ławce "Pamiętaj, Bóg zna odpowiedzi na wszystkie pytania", dodaję od siebie "A ja znam na te: ...". Wymieniam po kolei informacje na podstawie mojego testu. Czuję, że kończy mi się czas, więc szybko siadam w ławce.
Nie mylę się. Chwilę potem świat wraca do swojego normalnego trybu. Przepraszam, Shane, wierzę, że sobie jakoś poradzisz.
Mija ostatnia godzina lekcyjna. Część uczniów od razu podnosi się z ławki, by jak najszybciej opuścić szkołę, podczas gdy druga połowa zostaje jeszcze chwilę, głowiąc się nad testem. Ja należę do tej pierwszej grupy. Okazuje się, że Shane wyparowuje z sali jeszcze wcześniej niż ja.
Zatrzymuję się w przejściu, gdy widzę, że rozmawia... z Heather?
Od kiedy to zadaje się z szanowną panią przewodniczącą?
Słyszę urywek ich rozmowy.
— Co powiesz na wypad do kawiarni, Heath? — odzywa się, idąc tyłem, by być zwróconym twarzą do jego rozmówczyni.
"Heath"?
— Pani przewodnicząca. — Poprawia swoje okulary ze złotymi oprawkami i patrzy na Shane'a obojętnym wzrokiem.
— Okej, pani przewodnicząca, Heath — odpowiada ze zniewalającym uśmiechem, układając pistolet z dłoni. Dziewczyna mimowolnie unosi kąciki ust.
— W porządku... — Po tych słowach oboje udają się do szafek. Mrużę oczy, odprowadzając ich wzrokiem.
— Rusz się. — Słyszę nagle za sobą głos Thonego.
— Sorki. — Schodzę z przejścia.
Wyglądam za Eleną, która nadal pisze test. Spoglądam na nią pytająco. Wykonuje gest ręką na znak, żebym na nią nie czekała. W takim razie mogę od razu wrócić do domu... Ale tego nie zrobię.
Nie wiem, co Shane sobie wyobraża, zachowując się w ten sposób. Zostawia Elenę, zostawia mnie, żeby wybrać się na randkę z szanowną panią przewodniczącą. Z jakiegoś powodu bardzo mi to działa na nerwy. Nie wierzę, by nagle zaczęli się tak dobrze dogadywać przez jedno organizowanie szkolnej dyskoteki. Kto jak kto, ale czuję, że Heather może łatwo skrzywdzić Shane'a, wydaje mi się bardzo bezpośrednia.
Muszę się dowiedzieć o co chodzi i sprowadzić mojego przyjaciela na ziemię.
***
ELENA
Piszę ostatnie zdania na teście i z ulgą zamaszyście odkładam kartkę na bok. Mieć takiego przyjaciela jak Shane to jednak szczęście. Muszę mu jutro podziękować. Swoją drogą, ciekawe skąd się wzięły te napisy na ławce. Czyżby pomocna dłoń ze strony równoległej klasy? Ale pismo wydaje się dość znajome...
Jeśli głupi ma zawsze szczęście, oficjalnie mogę się nazwać taką osobą.
Ścieram rękawem podpowiedź zapisaną na meblu i wychodzę z sali, wciąż nie wierząc, że udało mi się napisać ten test, nie będąc do końca pewna, z jakiego właściwie jest działu. Historia nigdy nie była moją mocną stroną, choć czasem mam wrażenie, że to po prostu szkoła nią nie jest.
Udaję się do szafek po buty i zauważam, że niedaleko są otwarte jeszcze jedne drzwiczki. Białe w Uśmiecham się, rozpoznając ich właściciela.
— O, cześć Elena. — O wilku mowa. Od pewnego czasu ten głos stał się dla mnie bardziej rozpoznawalny niż kiedykolwiek. Jego krótka fryzura śmiesznie podskakuje, kojarząc mi się z trawnikiem, który jakiś bogacz zechciał przemalować na złoty. Stoi przede mną Connor we własnej osobie.
— Widzę, że ty też się zasiedziałeś nad sprawdzianem? — Opieram się o jedną z szafek.
— Daj spokój, doznałem oświecenia jakieś trzy minuty przed końcem lekcji. — kręci głową, a ja zaczynam się śmiać. W międzyczasie zmieniamy buty. — Wygląda na to, że dziś zmierzamy w tę samą stronę, bo idę na trening. — Posyła mi uśmiech.
— Ethan na ciebie nie zaczekał? Wydawało mi się, że chodzicie tam razem... — Spoglądam na niego.
— Już nie. Od jakiegoś czasu z tym skończył. — Po tych słowach następuje krótka, nęcąca cisza.
— Aha. — Nie jestem w stanie odpowiedzieć nic więcej. Jego ciepły uśmiech zamienia się na obojętny wyraz twarzy, pełen chłodu. Takie gwałtowne zmiany pogodowe nie wpływają dobrze na atmosferę... — Myślałeś kiedyś o swojej fryzurze jak o trawniku? — pytam od czapy.
— Co?— Mruży oczy z uśmiechem, jakbym właśnie mu powiedziała, że jem krakersy z cukrem. Śmieje się krótko.
— Nic, o to chodziło. — Gdy ten jeszcze jest schylony nad butem, czochram jego włosy i czekam na niego przed wyjściem.
— O co? — Wychodzi dość szybkim krokiem i patrzy na mnie z zaciekawieniem
— A jak myślisz? — Opuszczamy teren szkoły, nie zważając na otaczającą nas przestrzeń.
— Nie mam pojęcia? — odpowiada rozbawiony, rozkładając dłonie.
— To jak się dowiesz, daj mi znać. — Pokazuję mu język, a potem spoglądam ku górze.
Uderza mnie widok nieskazitelnego błękitu nieba, jakby wyciśniętego prosto z tuby z farbą. Na nim leniwie poruszają się kłęby puchu, które wydają się być w dotyku jak wata cukrowa. Przyjmują najrozmaitsze kształty: od drobnych krabów po krwiożercze dinozaury.
Mogłabym tak patrzeć na nie godzinami, ale zdaję sobie sprawę, że nie idę sama.
— Więc... Od jak dawna trenujesz koszykówkę? — zaczynam. Connor kieruje oczy ku górze, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Tak od... Trzeciej klasy podstawówki jakoś.
— Wow, no nieźle. To chyba musi być twoja pasja. A potem co? Chcesz zostać koszykarzem? — Unoszę brew i poprawiam ramię czerwonego plecaka.
— Nie do końca. — Śmieje się serdecznie. — Uwielbiam koszykówkę, ale nie widzę siebie robiącego to zawodowo. Stres i nacisk ze strony innych mógłby mi zepsuć całą radość z gry.
— Z jednej strony masz rację, a z drugiej podobno, jeśli w zawodzie robisz, to co lubisz, nie musisz "pracować" do końca życia. — Gdy to mówię, on unosi kąciki ust.
— W tym wypadku mierzę trochę "wyżej"... — odpowiada w widocznie świetnym humorze.
— W takim razie co chciałbyś robić w przyszłości? — Connor słysząc te słowa, wygląda jakby tylko na nie czekał.
— Chciałbym być pilotem. Wznoszenie się na wysokości, mając niemalże świat jak na dłoni musi być odjazdowe. — Prostuje swoje ręce i zaczyna imitować samolot. Czyli "wyżej" było w kontekście dosłownym... Zaczynam się śmiać. Znajomy nagle zatrzymuje się przede mną. — A ty? — pyta.
— Co "ja"? — Przechylam głowę.
— Jakie są twoje zainteresowania?
— Shipowanie ludzi. — stwierdzam z dumą, a ten zaczyna się śmiać.
— A tak poważnie? — Idzie tyłem, zwrócony w stronę mojej twarzy.
— Nie jestem pewna... Może trochę moda... albo charakteryzacja. Z jednej strony aktorstwo też trochę, ale przytłacza mnie możliwość zostania sławnym. Nie podoba mi się wizja głupiejącej mnie, która traci siebie i godność dla pewnych papierków, które z jakiś przyczyn są teraz bardzo cenione. Uważaj na słup. No i też lubię bawić się głosem.
— Zawsze możesz być tym typem aktorki, który ledwie zarabia na chleb i żebrze pod mostem — stwierdza rozbawiony, po czym się rozgląda. Wymija przeszkodę i znów idzie obok mnie.
— Ty to wiesz jak pocieszyć — mówię półżartem, lekko uderzając go w ramię.
Dalszą drogę przebywamy, śpiewając piosenki lubianego przez nas zespołu i śmiejąc się co chwila. Na moment uciekam myślami do mojej przyjaciółki. Ciekawe co z nią. Gdy czekała na mnie pod salą, wcale nie wyglądała na szczęśliwą.
A jeśli Casie jest zdenerwowana, to naprawdę musiało się coś stać.
***
SHANE
Zmierzamy w stronę kawiarni, która jest oblegana przez uczniów naszej szkoły. Zapewne to dlatego, że znajduje się bardzo blisko wspomnianego budynku. Heather, niczym rasowy olimpijczyk w dziedzinie biegania, wyprzedza mnie i otwiera przeszklone drzwi. Nie chciała, żebym ją przez nie przepuścił, czy jak? W każdym razie... Lokal, w którym się znajdujemy, szczyci się tym, że podobno kiedyś jakiś znany aktor pracował tam jako kelner, w dodatku podobno bardziej leniwy niż ja.
Czyli jest dla mnie nadzieja.
Wystrój pomieszczenia jest w pewnym sensie przytulny. Ja i Heather siadamy przy okrągłym stoliku z obrusem w czerwoną kratkę, przywodzącym na myśl denko od słoika. A no i Casie zajmuje miejsce nieco dalej.
Dziewczyna ma naprawdę wiele zdolności, ale szpieg to z niej żaden. Zachowuje się tak nienaturalnie, że aż nie da się pomyśleć, że przyszła tu tylko na ciastko. Kręcę głową na widok przyjaciółki zakrywającej sobie twarz otwartym menu. Powinna sobie jeszcze zrobić dziury na oczy jak w kreskówkach. Ignorowanie kelnera też nie działa na jej korzyść. Mogła przynajmniej założyć bluzę, nie byłoby widać jej charakterystycznego T-shirtu z zabawnym nadrukiem przedstawiającym kawę. Mimowolnie kręcę głową z uśmiechem. Ona jest po prostu niemożliwa. Chyba jednak za bardzo lubię Casie, żeby jej przerywać "misję". Swoją drogą, jestem ciekaw, czy coś planuje...
Oficjalnie uznajmy, że jej nie widzę.
Heather zamawia czarną kawę i ciasto z truskawkami, ja natomiast czerwoną herbatę i sernik.
— Sama za siebie płacę — oświadcza. Nic nawet nie mówiłem. O co jej chodzi?
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Unoszę ręce w geście kapitulacji. Jeśli mam zdobyć jakieś poszlaki, czy szanowna pani przewodnicząca może być Hamulcem, muszę ją lepiej poznać.
To może być trudne.
Czekając na zamówienia, postanawiam zacząć rozmowę:
— A więc, Heath...
— Pani przewodnicząca Heath — poprawia mnie. Jej dłonie spoczywające na blacie są złączone.
— Czym się interesujesz tak poza "służbą"?
Następuje chwila ciszy. Heather zdaje się mocno zastanawiać nad tym pytaniem. Czy jej życiem naprawdę jest głównie szkoła? Cisza wręcz zdaje się trwać w nieskończoność.
— Wiesz... Nie mam teraz za wiele czasu, w końcu ostatnia klasa. Te sprawy... Ale lubię sobie poczytać, gdy mam okazję — odpowiada, machając nogą pod stołem, nieświadomie uderzając mnie co jakiś czas.
W głębi duszy miałem nadzieję na coś bardziej sportowego. Hamulec już podczas pierwszego odcinka pokazała swoje umiejętności, chodząc na rękach. Mimo wszystko nie ma co jeszcze skreślać Heather z mojej listy.
Kelner szybko podaje nam zamówienia. Wydaje się być ciut nerwowy, może jest nowy? Spokojnie, gościu, proszę pana, nie jestem bufonem, który zamierza szukać nierównego wzoru na piance w swoim sojowym latte.
— A ulubiony kolor? — Może to i błahe pytanie, ale mniej podejrzane niż "Co robisz w środy wieczorem?". A nóż widelec na coś trafię.
— Fioletowy, a twój? — Hamulec ma tęczówki tej barwy. Może nie jest to niezbity dowód, ale zważając na to, że w programie mogliśmy się wykreować na takich, jak chcemy, nie aż taki niepotrzebny.
— Bo ja wiem. Zielony... Czerwony... — Opieram się na krześle.
— Wahasz się między barwami kontrastowymi, widzę jesteś bardzo zdecydowany — mówiąc to, przedłuża słowo "bardzo". Uśmiecham się pod nosem. Zaczynamy kosztować nasze zamówienia. Sięgam po cukierniczkę, żeby posłodzić dwie łyżeczki. Ostrożnie mieszam zawartość, wpatrując się w ciecz o intensywnym kolorze.
— Nie wiedziałam, że oprócz gitary, grasz też na dzwonkach. — Na dźwięk słów Heather przewracam oczami. Zupełnie jakbym słyszał moją siostrę. Widać nic nie umknie niezawodnemu słuchowi pani przewodniczącej.
Biorę łyk herbaty i od razu czuję jej wyrazisty smak. Dlatego właśnie najbardziej lubię czerwoną. Zerkam w dół.
— Widzę już od jakiegoś czasu lepiej z twoją nogą... — zatrzymuję się na chwilę. — Co tak właściwie się stało, że musiałaś chodzić o kuli?
— A co cię to tak interesuje? — Porusza zamaszyście ręką, nieumyślnie przewracając kubek z kawą. Bierzemy po kilka serwetek, żeby naprawić ten bałagan, gdy nagle słyszę — Nie potrzebuję twojej pomocy! — Jakbym widział lustrzane odbicie wielce samodzielnego Hamulca. Spoglądam na dziewczynę mocno pytającym spojrzeniem. — Słuchaj, nic z tego nie będzie. Jesteś dość... dziwny. Może dlatego do pewnego czasu nie miałeś żadnych znajomych.
Auć.
Z czego nic nie będzie? O co jej chodzi? Czy coś przegapiłem? Mam ochotę się śmiać, złościć... Nie wiem.
— Słuchaj, nie wiem, o czym myślałaś, ale to nie tak, jak ci się wydaje. — Powstrzymuję moje bardzo niejednoznaczne emocje. — Po prostu chciałem zadać ci parę pytań, żeby napisać o tym w szkolnej gazetce — zmyślam na poczekaniu. Nawet jeśli należałbym do redakcji, mój tekst najpierw musiałby być objęty przez cenzurę w postaci wtyk przewodniczącej w grupie zajmującej się owym pismem. Co jak co, ale organizacji to Heather nie mogę odmówić.
Oddalam się, nie myśląc, czy wielmożna przewodnicząca chce mi coś jeszcze odpowiedzieć. Za to dosiadam się do stolika pewnej osoby, która mnie obserwowała przez cały ten czas.
— Czemu mnie śledzisz? — Opieram głowę na dłoni z uśmiechem na ustach.
***
CASIE
— Czemu mnie śledzisz? — Gdy słyszę znajomy głos, robi mi się gorąco. Przez jakiś czas chowam głowę za kartą, aż w końcu zbieram się w sobie i gdy odkrywam twarz, pytam Shane'a z uśmieszkiem:
— Czemu spędzasz czas z jakimś szkolnym burżujem zamiast z przyjaciółmi?
— Masz rację. — Śmieje się. — Ale to tylko sprawy biznesowe...
— Definitywnie? — parodiuję przy tym jednego ze znanych prowadzących quiz show. Przyjaciel przymyka jedno oko, udając niepewność.
— Definitywnie. Na dowód dodam, że Heather jest jeszcze gorsza, niż myślałem. — Słysząc te słowa, czuję jakby ktoś zrzucił z mojego serca ze dwie tony. Chyba jednak jestem okropnym człowiekiem.
— Od jak dawna wiesz, że tu jestem? — Unoszę brew.
— Rozpoznałbym cię na pół kilometra. Zwłaszcza w tym super zabawnym T-shircie... — Wskazuje na nadruk przedstawiający kawę, a ja zaczynam się śmiać.
— Czyli dawno... — stwierdzam, a on w odpowiedzi odwraca wzrok z uśmiechem. To musi znaczyć "tak".
— Dobra, chodź. — Podnosi się.
— Gdzie? — Spoglądam na niego zaskoczona.
— Spędzić razem czas. — Posyła mi uśmiech, a ja odwzajemniam jego gest. Gdy wychodzimy z lokalu, zdaję sobie sprawę, dostrzegam, że był też w nim Edd. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Nie zdążam się jednak nad tym dłużej zastanowić, bo już znajdujemy się na zewnątrz. Niebo wydaje się płonąć od kolorów. Odpoczywam od gwaru w kawiarni, obserwując ciche, puste ulice.
Wtem nagle dochodzą do nas ledwo słyszalne dźwięki instrumentu.
— Chodź, sprawdzimy co to. — Chwyta moją dłoń i idzie energicznym krokiem w stronę źródła muzyki. Nieco sztywnieję, mam wrażenie, że kiedyś inaczej reagowałam na jego dotyk. Czuję mrowienie w brzuchu. Jeżeli to tak zwane "motylki", to niech przestaną zżerać mi żołądek.
Nie, to głupie.
Nagle się zatrzymujemy. Shane spogląda z zaciekawieniem ku górze. Również patrzę w te stronę. Zza jasnej rolety wyłania się cień chłopaka, który gra na skrzypcach. Z instrumentu wydobywają się pełne ekspresji, rytmiczne dźwięki. Ma się wrażenie, jakby ktoś zaczarował jego smyczek, a sam grajek był z innego świata. Można sobie tylko wyobrazić jego gładkie, szybkie przejścia palców po strunach.
— Chciałbym kiedyś grać na gitarze tak, jak ten koleś gra na skrzypcach — kwituje Shane. Patrzę na niego na chwilę. Niespodziewanie wpadam na pewien pomysł, przez co uśmiecham się lekko.
— Zatańczysz ze mną? — pytam.
— Co? Ale tak teraz? — Patrzy na mnie zdezorientowany.
— No tak... Chciałeś ze mną zatańczyć na dyskotece, co nie? — Przechylam głowę i opieram dłonie na biodrach.
— Tak. Ale wiesz, że nie umiem... Poza tym, tak tutaj? — Odwraca wzrok.
— Mogę cię nauczyć... — mówię, a chłopak jedynie milczy przez jakiś czas . — To może być twoja jedyna szansa. — Wyciągam rękę w jego stronę i uśmiecham się, unosząc brwi, aby go rozbawić. Misja wykonana.
— W porządku...
— A więc od początku. Ręce połóż w ten sposób. — Pokazuję mu w powietrzu.
—Tak? — Lekko kładzie na mnie dłonie, a ja mam ochotę gdzieś uciec. Co jest dziś ze mną nie tak?
— Prawie... — Poprawiam jego uścisk, odwracając wzrok. — Teraz patrz na moje stopy i powtarzaj za mną. Jak w lustrzanym odbiciu.
Zaczynamy tańczyć w rytm muzyki. Na początku parę razy moje stopy zostały ranne w starciu z tymi Shane'a, ale z czasem zaczął łapać.
— Idzie ci coraz lepiej. — Uśmiecham się. — Ale nie możesz wiecznie patrzeć swojej partnerce na stopy, spróbuj teraz tańczyć, patrząc przed siebie — dodaję ciut rozbawiona. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, nie wiem, czy powinnam żałować tych słów. Moje uczucia w tej chwili są bardziej chaotyczne niż sklepy kilka dni przed świętami. A jednak jest coś w tym, co mi się podoba.
Muzyka cichnie i zatrzymujemy się jak na komendę w wojsku. Przez chwilę mam wrażenie, jakby rzeczywistość była zupełnie inna, niż dostrzegałam ją do tej pory. Jakby wszystko wokół milczało, było rozmazane, pozostawiając tylko jeden ostry punkt, jak podczas robienia zdjęć.
Lub jakbym używała zegarka zatrzymującego czas.
Wtem nagle wszystko wraca do normy w przeciągu ułamku sekundy, gdy z telefonu Shane'a wydobywa się dźwięk rockowej piosenki.
— Halo...? Tak, tak... Już — mówi do słuchawki jakby od niechcenia. — Muszę już iść. Dzięki za lekcję, mistrzyni. Od tej pory będę tańczył jedynie wolne. Teraz tylko muszę złapać tego skrzypka, żeby mi zdradził, jak nauczył się tak dobrze grać. — Kłania się, a ja zaczynam się śmiać.
— Do zobaczenia. — Macham mu, a on to odwzajemnia, idąc w swoim kierunku.
I znowu wszystko jest na swoim miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro