Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI.5.

– O, wielki Hunabie Ku, ty, który jesteś początkiem i końcem wszystkiego, racz wysłuchać próśb swojej wiernej córki. Błagam cię, odmień bieg dziejów i pomóż nam uratować tych ludzi – modliła się Ix U, a ja patrzyłem na nią, jak na wariatkę. – Bogini się modli do swojego Stwórcy? – Potężny Hunabie Ku, którego natura integruje w sobie wszystkie pierwiastki wszechświata, dziękuję, że mnie dziś natchnąłeś swoją nieskończoną mądrością – zakończyła.

– A natchnął cię? – spytałem sceptycznie.

– Tak. Powiedział, że to ty masz się o co modlić. Ja przecież mogę tu zostać... – odparła.

– Ja?

– Ty też możesz tu zostać, Jakub. Xibalba w końcu sam da ludziom lekarstwo, bo nie dałby rady przyjąć naraz ponad połowy ludzkości w swojej krainie. Masz wybór. Możesz się modlić albo zostać i poczekać na koniec zarazy.

– Chyba sobie żartujesz, Ix U.

– Nie żartuję, Jakub. Nie umiem inaczej pomóc. Nie mogę teraz stąd wyjść. Muszę odczekać do zakończenia przyszłorocznej uroczystości przesilenia jesiennego. Ładujemy teraz swoją energię na najbliższe tysiąc lat. Mój kanał energetyczny jest zamknięty. A wcielić się w człowieka będę mogła dopiero za sto ziemskich lat.

– I tyle czasu musisz być tutaj?

– Tak.

– Ale ja mogę wyjść – zauważyłem.

– Możesz. Ale nie rób mi tego – spojrzała na mnie błagalnie. – Zginiesz, a ja nie będę mogła cię uratować.

– Ix U... pamiętasz, jak pytałaś mnie, jakie jest moje największe marzenie?

– Tak, pamiętam. Powiedziałeś, że chciałbyś cofnąć czas i uratować Angelę. I nadal tego pragniesz, wiedząc, że wtedy nie mogłabym tu wrócić?

– A chciałaś wracać? Interesuje cię to boskie życie?

– Tylko z tobą.

– A beze mnie?

– Nie wyobrażam sobie tego. Ale nie zatrzymałeś mnie, kiedy mówiłam ci, że muszę odejść. A teraz już tu jestem. Za późno na zmianę zdania.

– Nie miałem pojęcia, że mówisz o takim odejściu! – wygarnąłem jej. – Gdybyś powiedziała mi prawdę... tyle razy cię o to prosiłem!

– A pamiętasz, że nie chciałeś mnie słuchać? – przypomniała mi. No, tu miała rację. Byłem ślepy, głuchy i głupi, a do tego uparty, jak osioł. Na swoją obronę mogę przypomnieć tylko fakt, że Angela nie wzbudzała zaufania od początku naszej znajomości...

– A jeśli ja będę chciał odejść? – zaryzykowałem.

– Nie mogę cię przecież zatrzymać, ale będę cię błagać, żebyś został – odpowiedziała ze łzami w oczach. Poczułem jak moje serce rozpada się na kawałki. Cokolwiek bym zrobił, ktoś musiałby ucierpieć. Zostając, poświęcałem miliony ludzkich istnień, które przecież można było jakoś uratować. Poświęcałem też rodziców i przyjaciół. Wracając do ziemskiego życia musiałem zostawić Ix U, ryzykując, że już jej nigdy nie spotkam. Bo sto ziemskich lat, to za dużo dla mnie. Nie dożyłbym takiego wieku, będąc już teraz po trzydziestce.

Wybiegłem z domu Ix U i pobiegłem prosto do świątyni Hunaba Ku. Padłem na kolana i modliłem się szczerze po raz pierwszy od kiedy skończyłem dziesięć lat, bo tuż po pierwszej komunii przestałem wierzyć w to, że ktokolwiek się nami opiekuje. To był czas, kiedy w strasznych męczarniach zmarła moja ukochana babcia, która była najbardziej wierzącą osobą, jaką znałem. A teraz, po dwudziestu czterech latach znowu się modliłem. Doszedłem do wniosku, że to jedyne, co może mnie uratować w tej sytuacji bez wyjścia.

Nie wiem, ile czasu tam spędziłem, ale w końcu usłyszałem głos. Obejrzałem się, ale w świątyni boga bogów nie było nikogo poza mną. A głos był wyraźny. Mówił: „Jakub, jesteś mądrym i dobrym człowiekiem. Sam wiesz, jak powinieneś postąpić. Po co pytasz mnie?" „Pytam, bo potrzebuję rady", odparłem. „A ja myślę, że potrzebujesz potwierdzenia", usłyszałem. „Masz rację, Boże", odpowiedziałem. „Przecież nie wybaczyłbym sobie, gdybym mógł komuś pomóc, a nie zrobiłbym tego". „Ty postąpisz właściwie, a i ja to zrobię", odparł głos. Wyszedłem ze świątyni trochę pokrzepiony. Choć nadal było mi ciężko, wiedziałem, że muszę postąpić WŁAŚCIWIE, nawet jeśli to miało upodobnić mnie w poświęceniu się dla ludzkości do mitycznego Syzyfa.

Tego wieczoru, kładąc się obok Ix U, która od razu przytuliła się do mnie, czułem się jak zdrajca, ale nie mógłbym zachować się inaczej, kiedy miliony ludzi liczyło na cud. Ja na niego nie liczyłem. To musiało być moje prywatne poświęcenie.

Teraz wiecie już, jak to się stało, że musiałem uciekać od mojej miłości. Od bogini, która pokochała mnie, zwykłego człowieka. Nie wiedząc jaki jest dzień, miesiąc, rok, licząc na to, że moje modlitwy przyniosą skutek, zabrałem w nocy swoje rzeczy, trochę nasion Contraxiby, jak nazwałem roślinę, którą Ix U uratowała mi życie, ucałowałem moją boginię po raz ostatni i uciekłem stamtąd przez to samo jezioro, którym ona mnie tu wprowadziła. Bałem się strasznie. Obawiałem się, że utonę, że umrę od choroby, że Xibalba mnie odnajdzie i zabije w jakikolwiek inny sposób. Nic takiego jednak się nie stało. Wyszedłem z jeziora po tych samych schodkach, po których kiedyś wszedłem tam z Ix U, zupełnie mokry, ale cały i zdrowy. Wybiegłem z piramidy i zobaczyłem, że musi być późne popołudnie, bo słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Do obozu miałem godzinę marszu. Musiałem się spieszyć.

Na miejsce przybyłem, kiedy już zapadał zmierzch. W sam raz przed porą kiedy dzikie zwierzęta zaczynały interesować się ludźmi krążącymi po dżungli...

Obóz wyglądał tak, jak go zostawiłem. Byli żołnierze, byli moi koledzy, była też... ANGELA.

– Jakub, co ci jest? – krzyknęła, podbiegając do mnie. – Jesteś cały mokry! Przecież nie padało? – Jej mina wskazywała na to, że naprawdę nie miała pojęcia, co się stało i gdzie byłem. Ale była żywa! Cała i zdrowa. I tak samo piękna, jak ją zapamiętałem. Rzuciłem się na nią, żeby ją wyściskać, pocałować i upewnić się, że nie śnię.

– Angie... – westchnąłem, wdychając zapach jej włosów.

– Co ci jest, Kuba? – zdziwiła się. – Zachowujesz się jakoś dziwnie. I jesteś cały mokry! – przypomniała mi, odsuwając się.

– To nic nie szkodzi, kochana...

– Jak mnie nazwałeś? – oczy Angeli zrobiły się wielkie ze zdumienia.

– Ty naprawdę nie wiesz, gdzie ja byłem? – dopiero zrozumiałem.

– Nie mam pojęcia. Cały dzień pracowałam w szpitalu – przypomniała mi.

– Angie, jaki jest dziś dzień? – spytałem wtedy.

– A nie masz telefonu?

– Mam, ale chyba zamókł – zmyśliłem, choć nawet na niego nie spojrzałem.

– I dlatego nie wiesz, jaki jest dziś dzień? – Angela zaczynała się domyślać, że coś kręcę. Nie wiedziałem tylko, dlaczego ona nie ma pojęcia, gdzie byłem. - Czyżby mnie coś ominęło? A może naprawdę spałem w tej piramidzie? – To jednak nie wyjaśniałoby mojego przemoczenia. No i jednak byłem pewien, że to wszystko przeżyłem.

– Daj mi ten telefon – wyrwałem jej smartfona z ręki i sprawdziłem na wyświetlaczu datę i godzinę. Wskazywał 19 września. – Dzień przed huraganem, który porwał Angie i profesora! Hunab Ku wysłuchał mojej modlitwy!!! Cofnął mnie w czasie i mogę ich uratować!!! – tego było za dużo dla mojego osłabionego serca. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i padłem, jak długi.

Ocknąłem się w szpitalu. Angela siedziała nade mną z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Wiedziałem, że mam tylko ten wieczór i jutrzejszy dzień, żeby ją przekonać, żeby została ze mną. Mało.

– Jakub, w coś ty się wpakował? – spytała, kiedy otworzyłem oczy.

– Zemdlałem? – odpowiedziałem jej pytanie na pytanie.

– Owszem, zemdlałeś. Przyszedłeś też z lasu cały mokry i pytałeś mnie, jaki dziś jest dzień – przypomniała mi. – Pobrałam ci krew – dodała też informacyjnie, bo właśnie spojrzałem na swoją rękę. W zgięciu miałem przyklejony mały plasterek.

– Byłem chory, ale powinienem już mieć przeciwciała – poinformowałem ją wtedy. – Musicie je wyizolować, żeby leczyć ludzi, bo Xibalba wypuści następnego wirusa. Tego samego, którym kiedyś zaraził Ericha – dodałem, a oczy Angeli zrobiły się zupełnie czarne. Widziałem już raz u niej taki wzrok. Wtedy, kiedy Xibalba mnie zaraził.

– Gdzieś ty był, Jakub? – spytała, patrząc na mnie intensywnie.

– U was – odparłem.

– Jak to możliwe? Przecież ja jeszcze tam nie byłam.

– I nie będziesz. Nie odchodź, Ix U, proszę – podniosłem się z kozetki i złapałem ją za obie ręce. – Zostań ze mną.

– Ale po co? – żachnęła się. – Przecież ty mnie nawet nie lubisz... – Słysząc te herezje, musiałem zareagować. Wstałem i przyciągnąłem ją do siebie mocno, a potem ująłem jej twarz w obie dłonie i patrząc jej w oczy powiedziałem powoli:

– Ja cię nie lubię? Co to za bzdura, Angie. Ja cię... kocham.

– Co?

– To, co słyszałaś. KOCHAM CIĘ. Zostań ze mną, nie pożałujesz tego.

– A jak mnie przekonasz? – zażartowała sobie, próbując ukryć wzruszenie.

– Wszystko ci opowiem, jeśli przyjdziesz dziś wieczorem do mnie.

– Przyjdę, Kubuś. – Angela uśmiechała się tak, jak nigdy dotąd.



I jak Wam się podoba niespodzianka? ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro