Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI.2.

Fakt, że rozmawiałem z osobą, a właściwie z boginią, która miała szansę obserwować tysiąc lat ludzkiej historii, spowodował, że obudził się we mnie naukowiec, który chciał poznać więcej.

– A co robiłaś potem? – spytałem, a Ix U już chciała mi odpowiedzieć, kiedy do jej domu i zaraz do sypialni wpadło dwóch wkurzonych mężczyzn. Znaczy bogów. Chaac i ktoś, kogo jeszcze nie znałem, ale kto przypominał mi...

– Tato i Xibalba... – wyszeptała Ix U, stając przede mną tak, żeby mnie zasłonić. To było bez sensu. Widzieli mnie już przecież w jej łóżku, ale delikatnie przytuliłem się do jej pleców, obejmując ją w pasie.

– Spokojnie, Angie. Nie bój się, powiedz mu – szepnąłem jej do ucha.

– Witaj Ix U – usłyszałem niski nieprzyjemny głos, który już gdzieś słyszałem. – A może powinienem powiedzieć, Angelo? Twój... przyjaciel wie, kim jesteś? Kim byłaś?

– Witaj, Xibalbo. A może powinnam powiedzieć, profesorze Xavierze Friedrichu? – spytała Ix U tym samym tonem, a ja już wiedziałem, skąd znam gościa. To był ten podejrzany typ, który przyjechał do obozu, zanim poszedłem do piramidy. – Jakub wie, kim jestem i kim byłam ostatnio na Ziemi. A ty? Coś zrobił Erichowi? To dobry człowiek... – dodała, piorunując tamtego wzrokiem.

– To był błąd. Byłem zazdrosny o ciebie, ale ostatecznie uratowałem mu życie – odpowiedział Xibalba zmieszany. – Kocham mojego ziemskiego brata. I on też już wie o mnie i o tobie.

– A więc nawet ty już wiesz czym jest miłość – zauważyła Ix U złośliwie i podeszła do Xibalby, zostawiając mnie na łóżku samego. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie bałem. Byłem przerażony. Nie rozumiałem jednak, o kim oni rozmawiają. Jaki Erich?

– Wiedziałbym już dawno, gdybyś mnie nie wystawiła – burknął Xiba.

– Nie wiedziałbyś. Miłość musi być odwzajemniona. Inaczej nie jest miłością, tylko fatalnym zauroczeniem. Nie można do niej nikogo zmusić, jeśli nie jest dobrowolnym uczuciem.

– Takim, jak uczucie mojego brata do ciebie? – spytał. – O czym ten facet mówi? Ktoś kochał Angelę? – zastanowiłem się. I po chwili już zrozumiałem: – Jej szef! – Poczułem wszechogarniającą zazdrość. Tak potężną, że zacisnąłem dłonie w pięści aż do bólu. – Ona była z tym bogaczem... Jeździła nowym Porsche i ubierała się jak gwiazda filmowa. A ja głupi myślałem, że chce mnie, biednego wykładowcę!

– Nie, on był dla mnie ważny – zaprotestowała. – Był moim mentorem i przyjacielem. Skrzywdził mnie tym odrzuceniem. Nie od razu się zorientowałam, że ty za tym stoisz, Xiba. – Acha, czyli jednak Angela nie była już ze swoim szefem, kiedy się poznaliśmy – stwierdziłem z nieskrywaną ulgą, interpretując jej słowa.

– Do rzeczy, córko – przywołał ją do porządku Chaac. – Przyprowadziłem tu Xibalbę, żebyś odpowiedziała mu ostatecznie na propozycję małżeństwa.

– Xibalbo, nie wyjdę za ciebie ani teraz, ani za tysiąc lat – powiedziała wtedy Ix U. – Nie kocham cię, nic nas nie łączy, jesteśmy boskimi antagonistami, nie możemy działać w jednej drużynie, ale musimy współpracować dla utrzymania równowagi w świecie przyrody. Rozumiesz? – Facet nie wyglądał, jakby rozumiał.

– Nie rozumiem – odpowiedział, właściwie potwierdzając moje myśli.

– Próbuję ci powiedzieć, że nie możemy być wrogami, ale nie mielibyśmy razem życia.

– Ale ja cię kocham – zaprotestował Xiba.

– Pożądasz mnie, a nie kochasz. To robi różnicę – zauważyła Ix U i w tym momencie przypominała mi Angelę bardziej niż kiedykolwiek. Zrozumiałem też, kto powodował Maciejem Jabłońskim, kiedy za wszelką cenę chciał Angie. To był wpływ Xibalby.

– Czyli nigdy nie będziesz moja? – skonstatował bóg śmierci.

– Nie będę.

– Jak chcesz – warknął rozeźlony – ale nie licz na to, że będziemy przyjaciółmi. Zniszczę wszystkich, których kochasz! – zagroził. – I zacznę od niego – dodał, patrząc na mnie groźnie, a potem rzucił się w moją stronę.

– Nie! – krzyknęła Ix U i zaczęła się cofać w moim kierunku, podczas kiedy ja siedziałem, sztywny jak kawałek drewna, i nie miałem siły się ruszyć. Moja bogini podbiegła do mnie, ale pierwszy był Xibalba.

– Umieraj, człowieku – powiedział. – Będziesz należał do mnie, a ja ci się odwdzięczę - dodał i dmuchnął mi w twarz, a ja zacząłem oddychać tak szybko, że aż się zapowietrzyłem. Nie widziałem jeszcze u Ix U takiej furii. Urosła, oczy zrobiły jej się zupełnie czarne.

– Nigdy nikt cię nie pokocha! – rzuciła klątwę na Xibalbę, odpychając go ode mnie. A potem już nic nie pamiętam. Chyba zemdlałem, bo nie czułem się, jakbym umarł.

Ocknąłem się w jej łóżku.

– Co się stało? – spytałem przestraszony.

– Xiba zaraził cię swoim nowym wirusem. Nie znam jeszcze na niego lekarstwa. Powiedział, że muszę go poślubić, żeby cię uratował, bo inaczej nie zdążę i umrzesz, a wtedy on dostanie cię w swoje łapy – mówiąc to, spuściła wzrok i odwróciła się ode mnie. Usłyszałem, że płacze. Z trudem się podniosłem.

– Angie...

– Nie mów tak na mnie. Nazywam się Ix U, jestem boginią i muszę ponieść konsekwencje własnych wyborów. Ojciec wygonił Xibalbę, ale on po mnie wróci, wiem to. A ja nie pozwolę mu cię skrzywdzić.

– Ja nie pozwolę ci, żebyś spędziła całą wieczność z tym psychopatą, tylko dlatego, żeby mnie uratować – zaprotestowałem. Mimo że chciałem żyć, nie mogłem pozwolić, żeby aż tak skrzywdziła siebie. Uciekała przed gościem tysiąc lat i po co? Żebym ja przylazł tu za nią do piramidy i wszystko zepsuł? – Ix U, jesteś moją Angie – powtórzyłem. – Ona się nigdy nie poddawała. Spróbujmy to zrobić razem. Tak jak razem szukaliśmy makal.

– Co masz na myśli? – zawstydziła się na wspomnienie naszych poszukiwań, ale mi przecież nie o to chodziło.

– Zastanów się, Angelo. Tamtego wirusa, z którym walczyliśmy na Jukatanie, też stworzył Xibalba, tysiąc lat temu, prawda?

– Tak.

– I kto znalazł na niego lekarstwo?

– Ja, ale wtedy zajęło mi to kilka miesięcy. Umarło wielu ludzi...

– A co się stało z twoim... Erichem? – spytałem, ryzykując jej gniewne spojrzenie.

– Nie jest mój. Kiedyś byliśmy razem, ale on mnie zostawił, kiedy pojawił się u nas Xavier. Znaczy Xibalba. Erich miał zawał serca, ledwo go odratowali. Potem stwierdził, że nie pozwoli mi marnować najlepszych lat życia ze starym dziadem. Dostałam od niego mieszkanie, samochód i trochę kasy. A potem zupełnie zniknął z mojego życia.

– Kochałaś go?

– Nie tak, jak myślisz. Był moim opiekunem, mentorem, przyjacielem. Pomógł mi, kiedy nie miałam gdzie się podziać. Wydawał się idealnym kandydatem na życiowego partnera, bo troszczył się o mnie, ale nie zakochałam się w nim bez pamięci. No i jednak w końcu mnie zostawił. Po dwóch latach pojawił się, żeby wysłać mnie po ciebie i na Jukatan. I tyle. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski, był już po prostu moim szefem.

– On ma wszystko, a ja nic, nie mam z nim szans - powiedziałem. – Jestem zazdrosny – musiałem przyznać.

– Wiem, kochany, ale niepotrzebnie. Nie interesuje mnie kasa. Jestem boginią, wiesz? To kwestia priorytetów – zaśmiała się przez łzy. – Przeżyłam na ziemi tysiąc lat. Mogłam już dawno uzbierać niewyobrażalny majątek. A ja szukałam tylko zapomnienia, żeby już nie cierpieć więcej.

– Bierz się do roboty i mnie ratuj, Ix U – powiedziałem wtedy, próbując ją zmotywować do działania, bo czułem się słaby i wiedziałem, że ta choroba jest poważna. – Liczę na ciebie.

– Trochę mnie denerwuje, że mam do dyspozycji tylko tutejsze prymitywne metody – powiedziała nagle. – Gdybym miała laboratorium...

– Wieki temu poradziłaś sobie bez laboratorium – przypomniałem jej.

– Masz rację. Kładź się, muszę cię zbadać – poleciła.

Położyłem się na plecach, Ix U zdjęła mi koszulkę i przyglądała mi się przez chwilę z nabożną czcią.

– Ty nie miałaś mnie podziwiać, tylko zbadać – zaśmiałem się, widząc jej maślany wzrok na sobie. Angie złapała mnie za nadgarstek i przyłożyła głowę do mojej klatki piersiowej, żeby sprawdzić puls i posłuchać serca.

– Jak się czujesz, Kubuś? – spytała.

– Słaby.

– Masz arytmię. Coś zaburza pracę twojego serca. Xiba zaraził cię tym samym, co kiedyś Ericha – zauważyła. – Mamy szczęście, to nie jest nowy wirus, ty jesteś młodszy i zdrowszy od Ericha, a ja mam na niego lekarstwo – dodała, całując mnie w usta. – Kocham cię, Jakub – powiedziała jeszcze i pobiegła do ogrodu.

Jakiś czas później wróciła z dziwnymi liśćmi.

– Co to?

– Żuj – poleciła mi – po jednym naraz.

– Mam to zjeść? – zdziwiłem się.

– Tak, ale bardzo powoli żuj, nie gryź. Najważniejsze jest, żeby twoja ślina swoimi enzymami uwolniła ważną substancję z tych liści. Żuj bardzo powoli, tak jakbyś rozpuszczał je w ustach.

– Dobrze – uśmiechnąłem się do niej – ale wtedy nie będę mógł mówić ani... całować cię.

– Ale ja będę mogła całować ciebie – odparła z uśmiechem, wkładając jeden liść do moich ust. – Bardzo ładnie. Teraz go żuj, a ja się zajmę... resztą.

– Jaką resztą, Angie? – wybełkotałem z pełnymi ustami, ale ona zaraz uciszyła mnie pełnym nagany wzrokiem.

– Żuj i nie gadaj – powtórzyła, całując mnie coraz niżej.

– Angie... – jęknąłem, ale ona za to ugryzła mnie w brzuch, aż się zwinąłem.

– Bądź cicho, bo nie wyzdrowiejesz. I leż prosto – zachichotała i kontynuowała pieszczoty. Zanim dotarła tam, gdzie dotrzeć chciała, byłem bardzo gotowy. Kiedy zaczęła pieścić mnie ustami i językiem, pomyślałem, że właściwie mógłbym nawet umrzeć, bo i tak nic lepszego mnie już w życiu nie spotka. Nigdy nie byłem leczony w taki sposób.

Kiedy zasypiałem przyjemnie wykończony, ale jednak zbyt zmęczony, żeby robić cokolwiek, Ix U leżała przytulona do mnie i znowu słuchała mojego serca.

– Trochę cię zmęczyłam, ale zrobiłam to specjalnie – powiedziała cicho. – Musiałam ci poprawić krążenie, żeby lek zadziałał. Szybciej wyzdrowiejesz – dodała.

A co było potem, nie pamiętam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro