VI.2.
Fakt, że rozmawiałem z osobą, a właściwie z boginią, która miała szansę obserwować tysiąc lat ludzkiej historii, spowodował, że obudził się we mnie naukowiec, który chciał poznać więcej.
– A co robiłaś potem? – spytałem, a Ix U już chciała mi odpowiedzieć, kiedy do jej domu i zaraz do sypialni wpadło dwóch wkurzonych mężczyzn. Znaczy bogów. Chaac i ktoś, kogo jeszcze nie znałem, ale kto przypominał mi...
– Tato i Xibalba... – wyszeptała Ix U, stając przede mną tak, żeby mnie zasłonić. To było bez sensu. Widzieli mnie już przecież w jej łóżku, ale delikatnie przytuliłem się do jej pleców, obejmując ją w pasie.
– Spokojnie, Angie. Nie bój się, powiedz mu – szepnąłem jej do ucha.
– Witaj Ix U – usłyszałem niski nieprzyjemny głos, który już gdzieś słyszałem. – A może powinienem powiedzieć, Angelo? Twój... przyjaciel wie, kim jesteś? Kim byłaś?
– Witaj, Xibalbo. A może powinnam powiedzieć, profesorze Xavierze Friedrichu? – spytała Ix U tym samym tonem, a ja już wiedziałem, skąd znam gościa. To był ten podejrzany typ, który przyjechał do obozu, zanim poszedłem do piramidy. – Jakub wie, kim jestem i kim byłam ostatnio na Ziemi. A ty? Coś zrobił Erichowi? To dobry człowiek... – dodała, piorunując tamtego wzrokiem.
– To był błąd. Byłem zazdrosny o ciebie, ale ostatecznie uratowałem mu życie – odpowiedział Xibalba zmieszany. – Kocham mojego ziemskiego brata. I on też już wie o mnie i o tobie.
– A więc nawet ty już wiesz czym jest miłość – zauważyła Ix U złośliwie i podeszła do Xibalby, zostawiając mnie na łóżku samego. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie bałem. Byłem przerażony. Nie rozumiałem jednak, o kim oni rozmawiają. Jaki Erich?
– Wiedziałbym już dawno, gdybyś mnie nie wystawiła – burknął Xiba.
– Nie wiedziałbyś. Miłość musi być odwzajemniona. Inaczej nie jest miłością, tylko fatalnym zauroczeniem. Nie można do niej nikogo zmusić, jeśli nie jest dobrowolnym uczuciem.
– Takim, jak uczucie mojego brata do ciebie? – spytał. – O czym ten facet mówi? Ktoś kochał Angelę? – zastanowiłem się. I po chwili już zrozumiałem: – Jej szef! – Poczułem wszechogarniającą zazdrość. Tak potężną, że zacisnąłem dłonie w pięści aż do bólu. – Ona była z tym bogaczem... Jeździła nowym Porsche i ubierała się jak gwiazda filmowa. A ja głupi myślałem, że chce mnie, biednego wykładowcę!
– Nie, on był dla mnie ważny – zaprotestowała. – Był moim mentorem i przyjacielem. Skrzywdził mnie tym odrzuceniem. Nie od razu się zorientowałam, że ty za tym stoisz, Xiba. – Acha, czyli jednak Angela nie była już ze swoim szefem, kiedy się poznaliśmy – stwierdziłem z nieskrywaną ulgą, interpretując jej słowa.
– Do rzeczy, córko – przywołał ją do porządku Chaac. – Przyprowadziłem tu Xibalbę, żebyś odpowiedziała mu ostatecznie na propozycję małżeństwa.
– Xibalbo, nie wyjdę za ciebie ani teraz, ani za tysiąc lat – powiedziała wtedy Ix U. – Nie kocham cię, nic nas nie łączy, jesteśmy boskimi antagonistami, nie możemy działać w jednej drużynie, ale musimy współpracować dla utrzymania równowagi w świecie przyrody. Rozumiesz? – Facet nie wyglądał, jakby rozumiał.
– Nie rozumiem – odpowiedział, właściwie potwierdzając moje myśli.
– Próbuję ci powiedzieć, że nie możemy być wrogami, ale nie mielibyśmy razem życia.
– Ale ja cię kocham – zaprotestował Xiba.
– Pożądasz mnie, a nie kochasz. To robi różnicę – zauważyła Ix U i w tym momencie przypominała mi Angelę bardziej niż kiedykolwiek. Zrozumiałem też, kto powodował Maciejem Jabłońskim, kiedy za wszelką cenę chciał Angie. To był wpływ Xibalby.
– Czyli nigdy nie będziesz moja? – skonstatował bóg śmierci.
– Nie będę.
– Jak chcesz – warknął rozeźlony – ale nie licz na to, że będziemy przyjaciółmi. Zniszczę wszystkich, których kochasz! – zagroził. – I zacznę od niego – dodał, patrząc na mnie groźnie, a potem rzucił się w moją stronę.
– Nie! – krzyknęła Ix U i zaczęła się cofać w moim kierunku, podczas kiedy ja siedziałem, sztywny jak kawałek drewna, i nie miałem siły się ruszyć. Moja bogini podbiegła do mnie, ale pierwszy był Xibalba.
– Umieraj, człowieku – powiedział. – Będziesz należał do mnie, a ja ci się odwdzięczę - dodał i dmuchnął mi w twarz, a ja zacząłem oddychać tak szybko, że aż się zapowietrzyłem. Nie widziałem jeszcze u Ix U takiej furii. Urosła, oczy zrobiły jej się zupełnie czarne.
– Nigdy nikt cię nie pokocha! – rzuciła klątwę na Xibalbę, odpychając go ode mnie. A potem już nic nie pamiętam. Chyba zemdlałem, bo nie czułem się, jakbym umarł.
Ocknąłem się w jej łóżku.
– Co się stało? – spytałem przestraszony.
– Xiba zaraził cię swoim nowym wirusem. Nie znam jeszcze na niego lekarstwa. Powiedział, że muszę go poślubić, żeby cię uratował, bo inaczej nie zdążę i umrzesz, a wtedy on dostanie cię w swoje łapy – mówiąc to, spuściła wzrok i odwróciła się ode mnie. Usłyszałem, że płacze. Z trudem się podniosłem.
– Angie...
– Nie mów tak na mnie. Nazywam się Ix U, jestem boginią i muszę ponieść konsekwencje własnych wyborów. Ojciec wygonił Xibalbę, ale on po mnie wróci, wiem to. A ja nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
– Ja nie pozwolę ci, żebyś spędziła całą wieczność z tym psychopatą, tylko dlatego, żeby mnie uratować – zaprotestowałem. Mimo że chciałem żyć, nie mogłem pozwolić, żeby aż tak skrzywdziła siebie. Uciekała przed gościem tysiąc lat i po co? Żebym ja przylazł tu za nią do piramidy i wszystko zepsuł? – Ix U, jesteś moją Angie – powtórzyłem. – Ona się nigdy nie poddawała. Spróbujmy to zrobić razem. Tak jak razem szukaliśmy makal.
– Co masz na myśli? – zawstydziła się na wspomnienie naszych poszukiwań, ale mi przecież nie o to chodziło.
– Zastanów się, Angelo. Tamtego wirusa, z którym walczyliśmy na Jukatanie, też stworzył Xibalba, tysiąc lat temu, prawda?
– Tak.
– I kto znalazł na niego lekarstwo?
– Ja, ale wtedy zajęło mi to kilka miesięcy. Umarło wielu ludzi...
– A co się stało z twoim... Erichem? – spytałem, ryzykując jej gniewne spojrzenie.
– Nie jest mój. Kiedyś byliśmy razem, ale on mnie zostawił, kiedy pojawił się u nas Xavier. Znaczy Xibalba. Erich miał zawał serca, ledwo go odratowali. Potem stwierdził, że nie pozwoli mi marnować najlepszych lat życia ze starym dziadem. Dostałam od niego mieszkanie, samochód i trochę kasy. A potem zupełnie zniknął z mojego życia.
– Kochałaś go?
– Nie tak, jak myślisz. Był moim opiekunem, mentorem, przyjacielem. Pomógł mi, kiedy nie miałam gdzie się podziać. Wydawał się idealnym kandydatem na życiowego partnera, bo troszczył się o mnie, ale nie zakochałam się w nim bez pamięci. No i jednak w końcu mnie zostawił. Po dwóch latach pojawił się, żeby wysłać mnie po ciebie i na Jukatan. I tyle. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski, był już po prostu moim szefem.
– On ma wszystko, a ja nic, nie mam z nim szans - powiedziałem. – Jestem zazdrosny – musiałem przyznać.
– Wiem, kochany, ale niepotrzebnie. Nie interesuje mnie kasa. Jestem boginią, wiesz? To kwestia priorytetów – zaśmiała się przez łzy. – Przeżyłam na ziemi tysiąc lat. Mogłam już dawno uzbierać niewyobrażalny majątek. A ja szukałam tylko zapomnienia, żeby już nie cierpieć więcej.
– Bierz się do roboty i mnie ratuj, Ix U – powiedziałem wtedy, próbując ją zmotywować do działania, bo czułem się słaby i wiedziałem, że ta choroba jest poważna. – Liczę na ciebie.
– Trochę mnie denerwuje, że mam do dyspozycji tylko tutejsze prymitywne metody – powiedziała nagle. – Gdybym miała laboratorium...
– Wieki temu poradziłaś sobie bez laboratorium – przypomniałem jej.
– Masz rację. Kładź się, muszę cię zbadać – poleciła.
Położyłem się na plecach, Ix U zdjęła mi koszulkę i przyglądała mi się przez chwilę z nabożną czcią.
– Ty nie miałaś mnie podziwiać, tylko zbadać – zaśmiałem się, widząc jej maślany wzrok na sobie. Angie złapała mnie za nadgarstek i przyłożyła głowę do mojej klatki piersiowej, żeby sprawdzić puls i posłuchać serca.
– Jak się czujesz, Kubuś? – spytała.
– Słaby.
– Masz arytmię. Coś zaburza pracę twojego serca. Xiba zaraził cię tym samym, co kiedyś Ericha – zauważyła. – Mamy szczęście, to nie jest nowy wirus, ty jesteś młodszy i zdrowszy od Ericha, a ja mam na niego lekarstwo – dodała, całując mnie w usta. – Kocham cię, Jakub – powiedziała jeszcze i pobiegła do ogrodu.
Jakiś czas później wróciła z dziwnymi liśćmi.
– Co to?
– Żuj – poleciła mi – po jednym naraz.
– Mam to zjeść? – zdziwiłem się.
– Tak, ale bardzo powoli żuj, nie gryź. Najważniejsze jest, żeby twoja ślina swoimi enzymami uwolniła ważną substancję z tych liści. Żuj bardzo powoli, tak jakbyś rozpuszczał je w ustach.
– Dobrze – uśmiechnąłem się do niej – ale wtedy nie będę mógł mówić ani... całować cię.
– Ale ja będę mogła całować ciebie – odparła z uśmiechem, wkładając jeden liść do moich ust. – Bardzo ładnie. Teraz go żuj, a ja się zajmę... resztą.
– Jaką resztą, Angie? – wybełkotałem z pełnymi ustami, ale ona zaraz uciszyła mnie pełnym nagany wzrokiem.
– Żuj i nie gadaj – powtórzyła, całując mnie coraz niżej.
– Angie... – jęknąłem, ale ona za to ugryzła mnie w brzuch, aż się zwinąłem.
– Bądź cicho, bo nie wyzdrowiejesz. I leż prosto – zachichotała i kontynuowała pieszczoty. Zanim dotarła tam, gdzie dotrzeć chciała, byłem bardzo gotowy. Kiedy zaczęła pieścić mnie ustami i językiem, pomyślałem, że właściwie mógłbym nawet umrzeć, bo i tak nic lepszego mnie już w życiu nie spotka. Nigdy nie byłem leczony w taki sposób.
Kiedy zasypiałem przyjemnie wykończony, ale jednak zbyt zmęczony, żeby robić cokolwiek, Ix U leżała przytulona do mnie i znowu słuchała mojego serca.
– Trochę cię zmęczyłam, ale zrobiłam to specjalnie – powiedziała cicho. – Musiałam ci poprawić krążenie, żeby lek zadziałał. Szybciej wyzdrowiejesz – dodała.
A co było potem, nie pamiętam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro