Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V.2.

22 września 2019.

Następnego dnia rano wyglądałem już trochę lepiej, choć każda myśl o Angeli bolała. I co druga o profesorze też. Przy śniadaniu siedziałem sam. Nie chciałem z nikim gadać, a Tim pierwszy raz jadł „zakochane" śniadanie z Bjørnem po tym, jak rano wyszli z namiotu Tima, trzymając się za ręce. Nie mogłem im przeszkadzać.

Moje postanowienie było aktualne. Pracowałem do południa. Zaraz po obiedzie podszedłem do Tima i szepnąłem mu do ucha po hiszpańsku, żeby nie zrozumiał Bjørn:

Escóndeme, hermano. Voy. [hiszp. Kryj mnie, brachu. Idę.]

Por supuesto, mi amigo [hiszp. Jasne, mój przyjacielu].

– Czemu gadacie po hiszpańsku? – Johansen szturchnął Tima z naburmuszonym wyrazem twarzy. Wyglądał przez chwilę, jak mała dziewczynka, serio. Aż prychnąłem ze śmiechu.

– Obgadujemy cię, słoneczko – odpowiedział mi Tim, a Bjørn spalił buraczka. – Mówiłem mu właśnie, że jesteś super – odparł poważnym tonem, choć oczy mu się śmiały.

Cieszyłem się, jak dziecko, że mój przyjaciel był szczęśliwy, ale to nie zmieniało faktu, że miałem misję do wypełnienia. Wróciłem do swojego namiotu i spakowałem do mniejszego plecaka tylko niezbędne rzeczy, trochę jedzenia i sporo picia oraz mój nieodłączny telefon z powerbankiem. Poza tym zabrałem ze sobą mały śpiwór, bo zamierzałem spędzić noc w świątyni.

Kiedy wszystko było gotowe, wymknąłem się z obozu, kiedy nikt nie patrzył. Miałem trochę do przejścia, ale byłem pewien, że właśnie tam muszę się udać. Miejsce z moich snów. Tych dawnych i tego z ostatniej nocy. Piramida El Castillo, światynia Chaaca w Chichén Itza.

Marsz zajął mi koło godziny, bo dwa kilometry przez dżunglę, to było pewne wyzwanie, ale napędzała mnie myśl o Angeli. Przypomniałem sobie, jak z zacięciem godnym trapera przedzierała się przez dżunglę w poszukiwaniu mitycznego makal, w którego istnienie nawet nie wierzyłem. Ale ona miała rację, zawsze miała rację, choć często to mnie strasznie wkurzało. – Jakim byłem burakiem – przypomniałem sobie. – Angie, wybacz – mruknąłem sam do siebie, nie licząc nawet na to, że mnie słyszy. Nie wierzyłem w takie bzdury, jak życie po życiu.

W końcu doszedłem na miejsce. Było koło piętnastej. Obszedłem cały teren, ale nikogo tam nie było. Cały kompleks świątynny był opuszczony, podejrzewałem, że w promieniu kilometra nie ma żywej duszy. Dla mnie to była idealna sytuacja. Nie byłem głodny, więc zacząłem analizować inskrypcje w świątyni. Tak jak pamiętałem, nie mówiły nic o Ix U. Tak, jakby ktoś specjalnie wymazał pamięć o niej. – Kim byłaś Ix U? Czemu uciekłaś? Tak ciężko być boginią? – W pewnym momencie zorientowałem się, że gadam do nieistniejących bogów majańskich i zacząłem się histerycznie śmiać. Kiedy się już uspokoiłem, zrozumiałem, że Ix U nie była boginią. Angie miała rację. Ix U musiała być tą dziewczyną, która uciekła z piramidy zaraz po tym, jak ktoś zabił jej ukochanego. Może była kapłanką? Ale jak odważyła się tak sprofanować świątynię Chaaca? Jak udało się jej ujść żywej? Ktoś ją chronił? – Tyle pytań i tak mało odpowiedzi...

Byłem tak przejęty, że nawet nie czułem głodu, ale wypiłem małą butelkę wody i zjadłem batonika energetycznego. Czekała mnie noc prawie „pod gwiazdami". Zastanawiałem się, jak Timowi udało się ukryć moją nieobecność, bo mimo całego absurdu mojego pomysłu nocowania w piramidzie, nie chciałem, żeby ktoś mi w tym przeszkodził. To miała być moja noc i chciałem spędzić ją sam. Liczyłem, że przyśni mi się coś, co uchyli rąbka tajemnicy.

Kiedy zrobiło się ciemno, rozłożyłem sobie śpiwór w bocznej nawie głównej sali świątyni i wyperfumowałem się mocnymi perfumami kwiatowymi, licząc na to, że żaden zwierzak gabarytów pumy czy jaguara nie zainteresuje się moim pobytem tutaj, to znaczy nie wyczuje świeżego mięska spod tych kwiatowych aromatów. Śmierdziałem, jak moja ciotka, która nadużywa perfum, ale czułem się bezpieczniej. I wtedy zaczęło mocno wiać. Po godzinie rozumiałem już, że wkoło piramidy szaleje następny huragan, a ja jestem w jego epicentrum. W piramidzie właśnie. Ta teoria Toma Bergera, łowcy huraganów, okazała się prawdziwa. Piramida była zawsze w centrum.

Zasnąłem z trudem, martwiąc się o moich przyjaciół, którzy zostali w obozie, ale pamiętałem, żeby zmusić się do zamknięcia oczu przed północą, bo, jak twierdziła szamanka z Nicté-Ha, najważniejsze sny przychodzą do nas między północą a czwartą rano.

A jednak udało mi się zasnąć... – stwierdziłem po jakimś czasie, lustrując otoczenie. Nagle wokół mnie zrobiło się zupełnie inaczej. Jasno, głośno. Ruch się zrobił. Znowu obserwowałem to poruszenie ze swojej wnęki. Ludzie biegali w tę i z powrotem. Wiedziałem, że, jak to we śnie bywa, oni mnie nie widzą... Obserwowałem ich więc swobodnie i z ciekawością. I nagle usłyszałem głos w języku majańskim. Był skierowany do mnie.

– Kim jesteś? – Spojrzałem zdumiony na młodą Indiankę, która stała przede mną w białej szacie i przenikała mnie spojrzeniem ciemnych oczu. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Ponieważ nie odpowiadałem, powtórzyła pytanie: – Kim jesteś?

– Jestem Jakub i jestem archeologiem. Zasnąłem tu – odpowiedziałem po chwili. – A ty?

– Mam na imię Ix... Ixabel, jestem kapłanką boga Chaaca.

– Tego, który zesłał ten huragan? – spytałem sceptycznie, licząc, że chociaż zaprzeczy.

– Tak – potwierdziła jednak i z szacunkiem skinęła głową.

– To przez niego zginęła Angela... – westchnąłem.

– Kim była Angela?

– Lekarzem. Koleżanką. Kochanką. Ale miała na mnie zły wpływ, choć nie zasłużyła na to, co ją spotkało – musiałem przyznać.

– A czemu twierdzisz, że miała na ciebie zły wpływ? – zainteresowała się dziewczyna.

– Sam nie wiem dokładnie. Kiedy ją widziałem, czułem złość i miałem ochotę ją za to ukarać – wyznałem. – Wstyd mi za siebie, Ixabel ... To była najlepsza osoba, jaką w życiu spotkałem.

– Nie wstydź się. To był niszczący wpływ Xibalby. To on cię zmuszał, żebyś jej nienawidził, bo wiedział, że ona może pokrzyżować jego szyki – odparła spokojnie.

– Xibalby? To on istnieje? – niedowierzałem. – I może wpływać na ludzi? Jak mam się od niego uwolnić? – spytałem.

– Tylko miłość pomoże. To jedyne, co jest silniejsze od śmierci – odpowiedziała. I nagle poczułem, że mogę jej powiedzieć o wszystkim. Widziałem tę kobietę, dziewczynę właściwie, pierwszy raz w życiu, a czułem się z nią tak, jakby znał ją od zawsze. W oczach stanęły mi łzy.

– Ja nie umiem już kochać, Ixabel. Dawno już pogrzebałem swoje serce, żeby nigdy więcej nie cierpieć przez kobietę – przyznałem, bo nie miałem ochoty niczego przed nią ukrywać. Zresztą, i tak mi się to pewnie śniło...

– Nie musisz się już bać – odpowiedziała na to.

– Nie boję się – zaprotestowałem.

– Boisz. A nie musisz. Miłość cię wyzwoli od strachu. A ja jestem czystą miłością – powiedziała. Kiedy spojrzała mi w oczy i utonąłem w głębi jej ciemnych tęczówek, poczułem spokój. I coś jeszcze. Miłość. Wszechogarniającą. Obejmującą całe ciało i umysł, wnikającą w każdą komórkę i ożywiającą je. Niosącą oczyszczenie. Ta majańska kapłanka była pierwszą kobietą, przy której się tak poczułem. Nawet żony nigdy nie kochałem w ten sposób. Ba, doszedłem do wniosku, że ja w ogóle dotąd nie wiedziałem, czym jest miłość...

– Jesteś miłością – musiałem przyznać. – Kocham. Czuję to całym sobą.

– Ja ciebie kocham, Jakub – odparła, zaskakująco dla mnie. – Pomożesz mi? Nie ma już dużo czasu do jesiennej równonocy.

– Oczywiście, że ci pomogę, Ixabel. Ale co mam zrobić?


Jak myślicie, kim jest Ixabel (wiem, że wiecie) i czego oczekuje od Jakuba? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro