Rozdział III - Nie widzę, nie słyszę, nie czuję
Kiedy Angela patrzyła mi w oczy, przez chwilę miałem wrażenie, jakbym był z nią gdzieś indziej. Szybko jednak otrząsnąłem się z tego stanu. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące, i zacząłem zadawać jej pytania:
– Angie, skąd znasz hiszpański? Skąd znasz mitologię majańską? Jaki, do cholery, masz naprawdę kolor oczu? Skąd znasz lek na tę chorobę i dlaczego masz we krwi przeciwciała?
– Zadajesz za dużo pytań – Angie mnie uciszyła, kładąc palec na moich ustach. A potem mnie pocałowała, zanim zdążyłem zareagować. – Nie wiem czemu ty tak na mnie działasz, Jakub... – westchnęła po chwili. – Muszę się dotykać, przytulać... kochać się z tobą, bo inaczej wariuję.
– Biochemia, moja droga – wzruszyłem ramionami na to wyznanie. – Czasem nie mamy na to wpływu. – Bo właściwie tak było.
– Ale żeby aż tak??? Przecież, jakby się tak dobrze zastanowić, to ja cię nawet nie lubię.
– Chyba jednak trochę przesadzasz – udałem oburzenie. – Sama mówiłaś, że jestem słodki – puściłem do niej oko.
– No, właśnie o tym mówię. Jesteś dla mnie wredny, a ja się nie mogę opędzić od myśli o tobie. – Ja wredny? – zastanowiłem się. I wtedy do mnie dotarło, że ona może mieć rację. Od początku naszej znajomości traktowałem ją tylko jak kawałek mięska, podrzuconego mi na przynętę. Byłem pewien, że dla niej to też tylko dobra zabawa. Zwątpiłem...
– Wiesz co? Zostawmy na razie ten temat – zaproponowałem, bo sam nie wiedziałbym, jak jej to wyjaśnić. – Wrócimy do niego, jak uda nam się stąd wyjechać w jednym żywym kawałku. Na razie naprawdę mamy co robić. Trzeba pomóc tym ludziom powrócić do normalnego życia. A dzięki tobie jest szansa, że to nastąpi.
– Masz rację – odparła po prostu i poszła znowu w stronę szpitala.
Do końca dnia już jej nie widziałem. Starałem się też o niej nie myśleć, ale mi się to nie udało, bo słowa Angeli ciągle dźwięczały mi w głowie. „Jesteś dla mnie wredny". – Kim się stałem? – Zastanawiałem się, w czym byłem teraz lepszy od mojej byłej żony i jak mogłem ocenić Angie tak powierzchownie? Przecież widziałem, z jakim poświęceniem uratowała tego młodego żołnierza... – Ona, tak jak ja, przyjechała tu tylko pomóc tym ludziom. – uświadomiłem sobie. – Jesteś idiotą, Jakub – zganiłem się w myślach. – I w dodatku chamem. Nikt ci nie każe jej kochać, ale należy jej się szacunek. – Postanowiłem, że nazajutrz po prostu ją przeproszę.
Następnego dnia Angela zaczepiła mnie już przy śniadaniu:
– Coś mi wczoraj obiecałeś – przypomniała.
– Wiem, pamiętam. Pójdę z tobą po ten lek.
– Świetnie. Możemy iść zaraz po śniadaniu? – spytała.
– Tak. – Nie wiedziałem powodu, żeby to odwlekać.
Wyszliśmy razem z obozu. Ja wziąłem ze sobą telefon z GPS-em, a Angela po prostu szła przed siebie. Nie mogłem się nadziwić, jak ta dziwna kobieta, która jeszcze niedawno wydawała mi się pustą miejską lalą, poruszała się po meksykańskiej dżungli. Przedzierała się przez gąszcz roślin zupełnie tak, jakby przez całe życie nic innego nie robiła. A z tego co wiedziałem, nigdy wcześniej nawet nie była w Meksyku. Ta kobieta była chodzącą zagadką. Mój rozum jej nie ogarniał. Ilekroć wydawało mi się, że robi coś bez sensu, zaraz wyprowadzała mnie z błędu, tak jak w tej sytuacji z jej grupą krwi. Angie miała wszystko przemyślane i postępowała racjonalnie, choć mi się wydawało, że spontanicznie. To po prostu ja jej nie ogarniałem i nie nadążałem za nią. Czułem się przy niej jednocześnie głupi i wściekły, że czuję się głupi. Działała mi na nerwy, jak nikt dotąd.
– Czemu tak ciężko oddychasz, Jakub? – spytała w pewnej chwili, jakby wyczuwając moją złość. – Źle się czujesz?
– Trudno się dobrze czuć w tym klimacie dwa dni po przylocie, pominąwszy już różnicę czasów – burknąłem tylko, niezadowolony, że mnie wyczuła.
– Jak wrócimy, zbadam cię pulsoksymetrem – odparła, jakby to była najoczywistsza oczywistość. No tak. Ciągle zapominałem, że ta lala była lekarzem... i to dobrym.
– Nie jestem chory, tylko wkurzony – odparłem.
– Ale na co?
– Bo nie wiem, po co mnie ciągasz po tym lesie.
– Mówiłam ci. Szukamy makal, żeby leczyć nią ludzi – odpowiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Angie, jestem botanikiem i nie znam takiej rośliny – przypomniałem jej.
– Ale ja wiem, że gdzieś tu jest – uparła się i brnęła dalej przez gąszcz. Idąc za nią w pewnym momencie zauważyłem, że zagapiłem się na jej tyłek. Ona chyba znowu mnie wyczuła (diablica jedna), bo odwróciła się i posłała mi szelmowski uśmiech. – Już niedaleko, Jakub – dodała uspokajająco. Wcale mnie to nie uspokoiło. Właśnie przyszła mi do głowy myśl, że wziąłbym ją pod drzewem, tak bez żadnej gry wstępnej. Aż samego mnie przeraziła ta żądza, która zawładnęła moim ciałem. Otrząsnąłem się z tego, nie chcąc dać po sobie poznać, jak na mnie zadziałała. W pewnym momencie Angela zatrzymała się jednak tak nagle, że praktycznie na nią wpadłem. Przewróciłaby się, gdybym jej nie złapał. A skoro już ją złapałem w ramiona, nie mogłem jej wypuścić. Stałem więc za nią obejmowałem ją ramionami. – Kuba... – westchnęła – co ty robisz?
– Ja? – udałem, że nie wiem, o co chodzi, choć ciśnienie rozsadzało mi spodnie.
– Tak, ty – potwierdziła, przyciskając się tyłkiem do mojego podbrzusza i opierając głowę na moim ramieniu. Potem przekręciła ją lekko i spojrzała na mnie z dołu: – Czemu mnie obejmujesz?
– A ty czemu tak gwałtownie się zatrzymałaś? Wpadłem na ciebie i gdybym cię nie złapał, przewróciłabyś się.
– Ale już stoję stabilnie – uświadomiła mi, wcale jednak nie wyplątując się z moich objęć. Musiała czuć, że jestem podniecony, bo mój twardziel wpasował się idealnie między jej pośladki. Delikatnie poruszyła biodrami, ocierając się o mnie. Tego mi było za wiele.
– Angie... – wysapałem, przesuwając obie ręce na jej piersi i całując ją w szyję. Jęknęła cicho, tylko wzmagając moją żądzę. – Zwariuję, jak cię nie wezmę tu i teraz – zamruczałem jej do ucha.
– No to jest nas dwoje – odparła cicho, jeszcze wyraźniej ocierając się o mnie. Przesunąłem się z nią pod najbliższe drzewo i kazałem jej oprzeć się o nie rękami. Stanęła posłusznie tak, jak ją ustawiłem. Miała na sobie spodnie, więc musiałem jej je zdjąć. Podobnie jak majtki. Kiedy włożyłem palec w jej cipkę, odruchowo wypięła się w moją stronę.
– Angie, ależ ty jesteś mokra... – wysapałem, czując jak pożądanie mnie spala.
– To mnie weź, zrób coś z tym – odparła, ciężko dysząc. Rozpiąłem tylko spodnie, lekko opuściłem majtki i wszedłem w nią od razu do końca. Jęknęła tak, że miałem ochotę zawyć jak drapieżny zwierz. Pociągnąłem ją za biodra w swoją stronę, żeby wypięła się mocniej i rżnąłem do utraty tchu, a im mocniej się w nią wbijałem, tym większą czułem euforię. Oboje doszliśmy prawie w tym samym czasie, wypełniając las wokół nas dzikimi jękami.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, tylko odpoczywaliśmy w tej samej pozycji, czyli ona oparta o drzewo, a ja przyklejony do jej pleców i tyłka.
– Czy my postradaliśmy rozum, Angelo? Oboje? – spytałem w końcu, próbując odzyskać logiczny osąd sytuacji.
– Nie wiem, jak nigdy swojego nie miałam – zachichotała, wciągając na siebie majtki i podciągając spodnie, które po chwili znowu opięły jej apetyczny tyłek.
– A ja myślałem, że mam – stwierdziłem, ubierając się też – ale najwyraźniej przy tobie nie obowiązuje. Mieliśmy szukać lekarstwa, a nie rżnąć się w dżungli – prychnąłem.
– To już tutaj – stwierdziła wtedy nagle, ignorując moje słowa. – Chodź – dodała i pociągnęła mnie za rękę między drzewa. Naszym oczom ukazały się skały porośnięte roślinami kwitnącymi rzadko różowym kwieciem. – To właśnie jest makal – wyjaśniła.
– Te różowe chwasty? – zdziwiłem się.
– Tak. Ta roślina znana jest wśród Majów od wieków. I to kolor fuksji – poprawiła mnie.
– Tylko kobiety rozróżniają tyle kolorów – burknąłem. – Prawdziwy facet zna tylko trzy.
– Jak to? – Jej brwi uniosły się nieznacznie, a czerwone usta rozchyliły w taki sposób, że poczułem nagłą potrzebę powtórki z rozrywki. Najlepiej zaraz. Powstrzymałem się jednak i odpowiedziałem jej znanym żartem.
– Normalnie, facet rozróżnia tylko trzy kolory: ładny, może być i chujowy – zaśmiałem się.
– Jakub! – Angela otworzyła szeroko oczy, oburzona. – A ja cię miałam za inteligenta!
– Widzisz, jak się można pomylić, kiedy ocenia się po pozorach? – puściłem do niej oko, zadowolony, że chwilowo tym pensjonarskim oburzeniem odwróciła moją uwagę od swoich kuszących ust i tego, co mógłbym z nimi... albo w nich zrobić.
– Powiesz mi, co to za roślina? Jak się nazywa właściwie?
– Sam chciałbym wiedzieć. Muszę poszukać informacji o niej w bazie danych.
* Słyszałam jeszcze inną wersję żartu o trzech kolorach, jakie rozróżniają faceci: ładny, brzydki i pedalski, ale to mniej "poprawna politycznie" opcja ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro