Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II - Misja dla WHO

Lipiec 2019, jeszcze Wrocław.

Simón Benitez y Arias wzniósł się na wyżyny sprawności administracyjnej, bo załatwił nam wizy z pozwoleniem na pracę w Meksyku w niecałe dwa tygodnie. Wiem, bo rozmawiałem o tym z Angelą, choć przed tym dyplomatą nie mogliśmy się zdradzić ze swoją znajomością.

Transport zorganizowany przez Meksykanina przyjechał po mnie 12 lipca o umówionej godzinie. W samochodzie siedziała już Angela. Kierowca wrzucił do bagażnika mój ogromny plecak i małą walizkę z bagażem podręcznym. Usiadłem obok Angie na tylnym siedzeniu. Wyglądała bardzo zwyczajnie, jak na nią. Miała na sobie szare spodnie żakiet, zieloną bluzkę, jasne włosy związane w kok. Nie była ani trochę wyzywająca, ale przed to wcale nie była też mniej piękna. Przywitała się oficjalnie, podając mi rękę:

– Angela Bielska, immunolog – przedstawiła mi się.

– Jakub Wysocki, biolog-archeolog – uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.

– Skoro państwo się już poznali, możemy jechać na lotnisko – stwierdził szofer.

Okazało się, że z Wrocławia lecimy tylko ja i Angie. Benitez i jeszcze dwóch naukowców miało wylecieć z Warszawy. Mieliśmy się wszyscy spotkać na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, gdzie była przesiadka na lot bezpośredni do Mexico City (przepraszam, gdzie moja polityczna poprawność, Ciudad de Mexico).

Lot do Frankfurtu minął nam szybko. W końcu to tylko godzina dwadzieścia. Ja czytałem gazetę. Angela drzemała, opierając głowę na moim ramieniu. Nie mogłem nadziwić się temu fenomenowi. Ona była chodzącą sprzecznością. Rozum mówił mi, że jest niebezpieczna i powinienem trzymać się od niej z daleka, ale moje ciało lgnęło do niej, jak stal do magnesu. A serce samo nie wiedziało, co ma czuć i po prostu coraz bardziej ją lubiłem. Nie wiedziałem, co mnie w niej bardziej pociągało, jej uroda i charakter czy tajemnica, którą ze sobą przyniosła, ale kiedy patrzyłem, jak opiera głowę o moje ramię, marzyłem o tym, żebyśmy znaleźli się gdzieś sami, żebym mógł ją obudzić i zaspokoić swoje nieokiełznane żądze, które spalały mnie, odkąd pojawiła się w moim życiu. Nie miałem pojęcia, że byłem aż tak wygłodniały kobiety. Chyba niepotrzebnie narzuciłem sobie taki długi celibat.

Tymczasem zbliżaliśmy się do lotniska we Franfurcie nad Menem, co oznajmił nam głos kapitana. Obudziłem Angelę buziakiem w czoło. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie swoimi oliwkowymi tęczówkami i uśmiechnęła się. – A wydawało mi się, że jej oczy miały szmaragdowy kolor. – Otrząsnąłem się jednak z tej myśli, bo trzeba było zapiąć pasy i szykować się do lądowania.

Zanim dotarliśmy ze swoimi bagażami do umówionego miejsca spotkania, znowu zachowywaliśmy się z Angelą jak para nieznajomych, którzy dopiero się sobie przedstawili. Widać, tak mi, jak i jej, całkiem nieźle szło udawanie. Jednak ta myśl wcale nie napawała mnie optymizmem. – Bo skoro tak dobrze udaje...

Poznałem Beniteza już z daleka. On też nas zauważył, bo machał do nas z przejęciem. Podeszliśmy z Angie do niego i jeszcze dwóch osób:

– Dzień dobry, pani doktor Bielska, panie doktorze Wysocki – przywitał się z nami Meksykanin.

– Dzień dobry, panie Benitez.

– A to są państwa koledzy z Warszawy i Gdańska – przedstawił nam dwóch naukowców, którzy od razu zlustrowali Angelę z góry na dół.

– Doktor Bartosz Grzywacz, hematolog, Gdański Uniwersytet Medyczny – przedstawiło się czupiradło, któremu aż ślinka ciekła na widok Angie.

– Doktor Maciej Jabłoński, wirusolog, Uniwersytet Warszawski – przedstawił się ten drugi. Niestety, dość przystojny, bo Angela uśmiechnęła się do niego sympatycznie, a on oddał jej uśmiech firmowy. – Jeszcze nie znam gościa, a już go nie lubię – zauważyłem.

– Doktor Angela Bielska, immunolog, Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu, a to jest...

– Doktor Jakub Wysocki, biolog-archeolog, Uniwersytet Wrocławski – wtrąciłem.

– To w końcu biolog czy archeolog? – prychnął ten Pan Ładny z Warszawy.

– Jedno i drugie. Mam dwa doktoraty – odparłem, wzruszając ramionami.

– Skoro już się państwo poznali, chodźmy coś zjeść. Czeka nas dwanaście godzin lotu – zauważył Meksykanin.

Po drodze „Pan Ładny" Jabłoński przysuwał się coraz bliżej do Angie, żeby w restauracji ordynarnie przysiąść tuż obok niej. Skracał dystans w takim tempie, że mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści. Angela nie była moją kobietą. Łączył nas interes i kilka razy się z nią pieprzyłem, ale i tak wkurzało mnie to, że ktoś próbował ją poderwać. Tym bardziej, że ona najwyraźniej nie miała nic przeciwko towarzystwu tego przystojniaka. Musiałem zająć myśli czymś innym.

– Czy dołączy do nas ktoś jeszcze z Europy? – spytałem po hiszpańsku Beniteza, który, zaskoczony moim pytaniem, aż podskoczył w miejscu.

– Tak, ale pozostali przylecą innymi samolotami – odpowiedział. – Spotkamy się w Mexico. Nie wiedziałem czy pozostali uczestnicy „wycieczki" mówią po hiszpańsku, ale nie zamierzałem nikomu niczego tłumaczyć.

Wylecieliśmy o trzynastej trzydzieści, zgodnie z planem. Jabłoński wbił się obok Angeli również w samolocie, więc mi pozostało towarzystwo Beniteza i kudłatego hematologa z Gdańska. Przy okazji dowiedziałem się, że on też mówi po hiszpańsku. Lot z Frankfurtu do Mexico trwał dwanaście godzin, ale ze względu na dużą różnicą czasów, na miejsce przybyliśmy o osiemnastej trzydzieści czasu lokalnego.

U nas jednak był już wtedy przecież sam środek nocy i byliśmy potwornie zmęczeni. Benitez rozlokował nas w hotelu w Mexico City razem z pozostałymi naukowcami, którzy mieli tworzyć naszą ekipę. Z przyjemnością przywitałem się z Timothym Jimenezem, moim kolegą z Nevady, którego poznałem podczas pobytu na grancie w Stanach. Poznałem też dwóch Hiszpanów, Francuza, Anglika, Duńczyka i Norweżkę. Meksykanin uznał jednak, że jesteśmy zbyt zmęczeni na oficjalne przywitania i zarządził spanie. Muszę przyznać, że cała ta podróż była tak męcząca, że padłem na łóżko, jak długi, i marzyłem tylko o tym, żeby się w końcu wyspać. Kiedy jednak moja twarz dotknęła poduszki, odechciało mi się spania. Przypomniałem sobie, jak widziałem Angelę wchodzącą do pokoju obok i ciśnienie mi podskoczyło. Ona była tuż za ścianą. W pewnym momencie usłyszałem z korytarza pukanie do jej drzwi. Po chwili też dobiegł mnie zaspany głos Angie:

– Słucham, doktorze Jabłoński?

– No, przecież umówiliśmy się, że będziemy sobie mówić po imieniu, Aniołku – usłyszałem też głos Pana Ładnego.

– Och, przepraszam, spałam już – odparła, ziewając. – W czym mogę pomóc, Maciej?

– Myślałem, że wpadnę do ciebie na drinka – odpowiedział. Stałem już przy drzwiach i przysłuchiwałem się, jak facet narzuca się Angeli.

– Wolałabym jednak się wyspać. Mieliśmy ciężki dzień – odparła grzecznie.

– Nie daj się prosić – gość już nalegał. – Nie wiadomo, kiedy znowu będziemy mieli okazję spędzić noc w wygodnym hotelu... – dodał zachęcającym głosem.

– Właśnie dlatego chciałabym się wyspać – odpowiedziała stanowczo. – Dobranoc – Angie zamknęła drzwi, ale Jabłoński zaczął w nie walić. Ogarnęła mnie wściekłość. Nie znosiłem takich typów. – Wyraźnie powiedziała ci, że nie. Jakby cię chciała, sama by cię zaprosiła – pomyślałem. Sądziłem, że koleś odpuści, ale on dalej stukał w jej drzwi. W końcu nie wytrzymałem. Otworzyłem moje drzwi z impetem i wrzasnąłem na niego:

– Czego pan nie zrozumiał, doktorze Jabłoński?! Proszę przestać walić w te drzwi i iść spać.

– Niech się pan nie wtrąca, doktorze Wysocki – odburknął tamten. – To sprawa między mną, a tą lalą.

– Kogo nazywasz lalą, ty bufonie? – wkurzyłem się już na maksa. – Doktor Bielska nie jest żadną lalą, tylko naukowcem, jak ty i ja. Należy jej się więcej szacunku. Spadaj, bo inaczej pogadamy – zagroziłem.

– Co? – Jabłoński rzucił się do mnie. – Grozisz mi? – Już chciał mnie złapać za fraki, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i Angela z impetem wyskoczyła na korytarz:

– W tym momencie się uspokójcie, obaj! – zażądała. – Co to za kłótnie pod moimi drzwiami? Czemu po prostu nie dacie mi spać?

– Wybacz, skarbie, nie chciałaś otworzyć, to może troszkę za mocno pukałem – skruszył się Jabłoński.

– Gdybyś jeszcze nie zrozumiał... – Angela zwróciła się do bufona jej oczy były teraz ciemne i rzucały błyskawice: – Nie zaproszę cię do swojego pokoju, Maciej. Spadaj – warknęła. – A pan, panie Wysocki... – spojrzała teraz na mnie – dziękuję, że próbował pan stanąć w mojej obronie, ale sama sobie umiem radzić – wyjaśniła. – Zachowujecie się jak dwa koguty na ringu, panowie. Radzę wam wracać do pokoi i życzę dobrej nocy – dodała. – Dobranoc – rzuciła jeszcze, zamykając drzwi. Ruch powietrza podwinął jej szlafrok i ujrzałem piękne nogi aż po uda. Poczułem, jak mi się gorąco zrobiło, ale wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem:

– Dobranoc. – Po czym wróciłem do swojego pokoju. Słyszałem, że Jabłoński stał jeszcze przez chwilę na korytarzu, po czym też wrócił do siebie. Przywołałem całą swoją samokontrolę, żeby nie zakląć głośno. Ale kiedy byłem już w pokoju, dostałem smsa. Od Angie. „Dziękuję, Jakub :-*". Odpowiedziałem jej od razu: „Nie ma sprawy. Nie lubię, jak ktoś się narzuca i zakłóca ciszę nocną". „Na pewno tylko o ciszę chodziło? ;-)", spytała zaraz. – Co ona sugeruje? – oburzyłem się. „Co sugerujesz?", odpisałem. „Otwórz drzwi, to zobaczysz", odparła. Podszedłem do moich drzwi i otworzyłem je cicho. Po chwili zobaczyłem, jak Angie przemyka się ciemnym korytarzem ze swojego pokoju do mojego. Zamknęła cicho za sobą drzwi, a potem zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała. A miała na sobie tylko ten szlafrok, który widziałem chwilę wcześniej. I tyle było z mojej samokontroli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro