Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I - Nowy wirus w Meksyku

Czerwiec 2019.

Skończyłem właśnie ostatnie zajęcia tego dnia. Wszyscy studenci wyszli z sali i zostałem sam. Spakowałem laptopa i już miałem wychodzić, kiedy usłyszałem stukanie szpilek. Ktoś wszedł i raczej to była kobieta. Zirytowany pomyślałem, że któraś studentka jeszcze ma zamiar mnie męczyć swoimi pytaniami, a przecież byłem już po pracy. Westchnąłem głośno.

– Doktor Jakub Wysocki? – usłyszałem nagle za plecami głos kobiety. Obróciłem się w jej stronę.

– Tak. A pani to...? – spytałem i zaniemówiłem. To nie była żadna moja studentka. Przede mną stała kobieta, na oko trochę starsza ode mnie, ale... niewyobrażalnie piękna. Idealna figura, falujące jasne włosy, zielone oczy i czerwone usta, jak wycięte z szablonu. Moje ciało trzydziestoczteroletniego „kawalera z odzysku" zapałało do niej nagłym uczuciem. Nie, nie uczuciem. Pragnieniem. Zrobiłbym wszystko, żeby poznać się z nią bliżej, zważywszy na to, że z kobietą miałem ostatni raz do czynienia w ten sposób jeszcze przed swoim rozwodem... A to było już kilka lat temu. Ale ona najwyraźniej przyszła do mnie... w interesach. Miała na sobie drogą garsonkę, markowe szpilki (poznałem, bo takimi samymi zadręczała mnie była żona), a w ręce skórzaną aktówkę na szyfr.

– Angela Bielska – przedstawiła się blondyna, wyciągając do mnie rękę, którą uścisnąłem. Uścisk jej dłoni zdradzał siłę, o którą bym nie podejrzewał tej raczej drobnej kobiety. – Czy możemy porozmawiać?

– Oczywiście. Słucham pani – odparłem.

– To pan jest tym unikalnym biologiem i archeologiem, doktorze Wysocki?

– Nie wiem czy unikalnym, ale na pewno to ja – musiałem przyznać. Bo swojego czasu skończyłem dwa kierunki studiów. Archeologię i biologię. A potem zrobiłem dwa doktoraty. No co? Nie mogłem się zdecydować. Obie te dziedziny mnie pasjonują.

– Mam dla pana propozycję pracy.

– Ale ja mam pracę – zauważyłem.

– Wakacyjnej – dodała. – I na pewno dodatkowy zarobek panu nie zaszkodzi.

– W takim razie słucham. – Miała rację. Z kasą u mnie było raczej słabo. Mieszkanie na kredyt we Wrocławiu pożerało większość mojej akademickiej pensji. Była żona zabrała wszystko. Miała dobrego adwokata, a ja nie chciałem się z nią sądzić. Wolałem zacząć nowe życie z czystym kontem. I zacząłem. Z bardzo czystym. Zupełnie. – O czym chciałaby pani porozmawiać?

– A możemy stąd wyjść? Zaprosi mnie pan na kawę? – Kobieta uniosła brew i spojrzała na mnie wymownie. Zrobiło mi się gorąco. – Taka laska chce, żebym ją zaprosił na kawę? No pewnie, że to zrobię. – Chociaż, szczerze mówiąc, miałem raczej ochotę zaprosić ją od razu do swojego mieszkania. – Po co tracić czas na konwenanse, kiedy od razu wiadomo, że między nami latałyby dziś iskry?

– W tak gorący dzień, to chyba mrożoną kawę? – zasugerowałem jednak rozsądnie. Problem był taki, że w okolicach mojego Zakładu nie było żadnej porządnej kawiarni, a ponieważ mieszkałem niedaleko, chodziłem do pracy piechotą. W te dni, kiedy miałem zajęcia na Wydziale Nauk Przyrodniczych, jeździłem tramwajem do centrum. Ale dziś byłem w budynku Instytutu Archeologii w Karłowicach. Na zadupiu Wrocławia.

– Ma pan jakąś ulubioną kawiarnię czy ja mogę wybrać? – spytała blondyna, wybawiając mnie z kłopotu.

– Nie mam. Ale byłoby miło, gdyby wybrała pani jakąś niedaleko. Nie mam samochodu – wyjaśniłem zażenowany, nie wyobrażając sobie, żeby taka laska miała się ze mną gdzieś tłuc tramwajem.

– O to się proszę nie kłopotać. Ja przyjechałam autem – odparła z profesjonalnym uśmiechem.

– To chodźmy – zgodziłem się. Zabrałem laptopa, zamknąłem drzwi od sali wykładowej i zostawiłem klucz w portierni. Stary portier przyglądał mi się z rozanielonym wyrazem twarzy, kiedy otworzyłem drzwi przez Angelą i wyszliśmy z budynku wprost na parking uniwersytecki. Ona wyciągnęła z torebki kluczyki i po chwili usłyszałem dźwięk odblokowanego centralnego zamka i wyłączanego alarmu... od nowiutkiego czerwonego kabrioleta Porsche 911. Auto było prawie nowe. Wiem, bo ten model wyszedł w 2018 roku. Czytałem o nim, natrafiając na artykuł przez przypadek. Nawet taki jajogłowy naukowiec, jak ja, umiał docenić ładny i... drogi samochód. Taki, na który nigdy przenigdy nie byłoby mnie stać... Angela z uśmiechem zaprosiła mnie do środka, a ja wsiadłem i odtąd mojej twarzy nie opuszczał głupkowaty banan. Jeśli to tylko było możliwe, pragnąłem jej jeszcze bardziej. W myślach brałem ją na masce tego pięknego auta i na tylnym siedzeniu, oczywiście. – Co się z tobą dzieje, Wysocki? Aż tak zgłupiałeś na widok ładnej dupy? – przemknęła mi myśl, ale szybko ją odgoniłem. Po co zadręczać się swoimi demonami?

Piękna kobieta zawiozła mnie swoim czerwonym porszakiem do Galerii Dominikańskiej. Po drodze miałem wrażenie, że wszyscy się na nas gapili. I może tak było? Kiedy wysiadałem z nią z auta na wewnętrznym parkingu galerii, czułem się, jak w jakimś filmie. A ona, jakby nigdy nic, złapała mnie pod ramię i zaprowadziła do Lulu Café. Zamówiliśmy sobie kawę i po kawałku tortu z białą czekoladą i malinami. Jak na prawdziwej randce. A ja całe wieki nie byłem na żadnej.

Tylko, że my nie byliśmy na randce i pani Angela szybko mi o tym przypomniała, kiedy wcinałem pyszne ciastko i gapiłem się na nią, jak urzeczony.

– Skoro już tu jesteśmy, możemy porozmawiać o interesach – zauważyła.

– Oczywiście – zreflektowałem się. Musiałem przecież rozumieć, że taka kobieta nie zwróciłaby na mnie uwagi bez powodu. – Słucham, pani Angelo.

– Proszę mi mówić po imieniu – zaproponowała nagle. – Angela. Panie doktorze...

– Ty też mów mi po imieniu, Angelo. Jestem Jakub.

– W pracy nie mogę. Ale po pracy będę pamiętała – puściła do mnie oko, a ja poczułem, jak momentalnie robi mi się gorąco. Stanowczo, ta kobieta działała na mnie tak, że nie umiałem myśleć racjonalnie. A to mi się naprawdę nie zdarzało. Studentki nie raz próbowały. Nigdy się nie ugiąłem.

– Załatwmy więc najpierw interesy – zaproponowałem jej ochoczo. W tej chwili byłem gotów zrobić wszystko, żeby przejść z nią do przyjemniejszych tematów. Jak najszybciej.

– W porządku. Panie doktorze, Jakubie – zwróciła się do mnie – zostałam upoważniona przez moich mocodawców, żeby złożyć panu ofertę.

– Ale nadal nie rozumiem, w czym mógłbym pomóc. Jestem tylko naukowcem.

– Masz dwie specjalności, które są nam niezbędne – odpowiedziała szybko, widocznie tracąc cierpliwość do tych podchodów. Ja też ją traciłem, ale z innego powodu. Widok jej dekoltu uruchomił moją wyobraźnię. Chciałem już przejść do tych przyjemniejszych tematów, ale zachowałem czujność.

– Wam? Czyli komu?

– Posłuchaj, Wysocki – Angela najwyraźniej straciła cierpliwość szybciej niż ja, bo zbliżyła twarz do mojej tak, że niemal czułem jej oddech na swoim nosie – niedługi zgłosi się do ciebie Międzynarodowa Organizacja Zdrowia.

– WHO? – spytałem niezbyt rozgarniętym tonem.

– Tak, doktorku. World Health Organization. WHO.

– Ale czego oni mogą chcieć ode mnie?

– Będą chcieli cię wysłać do Meksyku, na Jukatan.

– Po co?

– Niedługo się dowiesz. Moi szefowie chcą, żebyś pracował jednocześnie dla nas na tej misji, raportował nam i utrudniał trochę pracę agentom WHO. To, co tam odkryjesz, będzie nasze. Dostaniesz nieograniczone środki do wykorzystania, a po zakończonej misji dwieście tysięcy euro w gotówce. To jest ostateczna oferta. – Co? Tyle kasy? Za co? – nie mogłem w to uwierzyć. – Kto mógłby zapłacić tyle za sabotowanie misji dla WHO i po co? – Nagle w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. – Co tu jest, kurwa, grane? Ktoś tu robi ze mnie idiotę. – A ja zawsze wyczuwałem takie niuanse. Szybko otrzeźwiałem.

- Mów, o co chodzi, teraz – zażądałem. – Albo nic z tego. Szukajcie sobie innego naiwniaka.

- To może pójdziemy do ciebie? – Angela zmieniła nagle strategię, uśmiechając się słodko. – Ach, taka z ciebie sprzedajna dupa? – pomyślałem. – Okej, pobawimy się. Na wasz koszt – uznałem.

– Jeśli tego sobie życzysz...

– A ty?

– Ja sobie życzę tego samego, co ty – Angela znowu uśmiechnęła się do mnie słodko.

Zapłaciłem rachunek i wyszliśmy z kawiarni w zorganizowanym pośpiechu. Wchodząc na parking wewnętrzny, złapałem ją za tyłek. Zrobiła rozanieloną minę. – No, chodząca niewinność. Chyba będę się dziś dobrze bawił – uznałem. – Dokąd mam jechać? – spytała, kiedy już siedzieliśmy w jej kabriolecie.

– Prawie z powrotem pod uniwersytet. Mieszkam po drugiej stronie drogi – uśmiechnąłem się. Jej mocodawca nie był aż tak wszechwiedzący, skoro nie znała mojego adresu.

– Wiedziałam. Droczę się z tobą, doktorze Jakubie – wystawiła do mnie język. Mimo tego jej ewidentnie prowokacyjnego i erotycznego gestu, poczułem zimne dreszcze. – A więc jednak to poważna sprawa.

Angela jednak najwyraźniej wzięła sobie za punkt honoru przekonanie mnie do oferty swoich pracodawców, bo zachowywała się tak skandalicznie prowokacyjnie, że szybko zapomniałem o wątpliwościach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro