Interludium - Do dziesięciu razy... Angela
Byłam pewna, że moje ostatnie życie na ziemi będzie takie, jak wszystkie dotąd. A jednak ojciec przyszykował mi tym razem niespodziankę. A może znowu chciał mnie schować przed Xibalbą? Grunt, że przyszłam na świat w nieciekawym czasie i miejscu... Rodzina też nie była tym, czego bym oczekiwała.
Wrocław, wrzesień 1983.
Urodziłam się w latach '80, w komunistycznej Polsce, u jej schyłku. Kiedy przyszłam na świat, trwał jeszcze stan wojenny. Mój ojciec był lekarzem, znanym kardiologiem. A do tego surowym człowiekiem ze swoimi wyimaginowanymi „zasadami". Jedna z nich była taka, że jedyne miejsce kobiety jest w domu. Moja mama nie pracowała. Była bardzo wierzącą osobą, została też tradycyjnie wychowana i uważała, że rolą kobiety jest trwać przy mężu i dzieciach, poświęcać się. Nie, żeby nie była inteligentna, wykształcona albo nie miała ambicji. Po prostu wierzyła w to, że robi dobrze, poświęcając całe swoje życie rodzinie. Ojciec jej jednak za to wcale nie szanował.
Lata'90.
Jako dziecko zaznałam od mamy dużo ciepła i miłości, poświęcała mi czas, dbała o mnie, kochała mnie i akceptowała taką, jaką byłam, w przeciwieństwie do tego, co serwował mi ojciec. To właściwie było odwrotnie niż w moim boskim dzieciństwie. Surowe wychowanie, bezsensowne zasady ojca i jego brak szacunku do kobiet były zaskakujące u człowieka, który z racji swojej pozycji społecznej powinien dawać innym przykład. Może dlatego właśnie w wieku nastoletnim zaczęłam się buntować. Świetnie szło mi w szkole, zdobywałam nagrody i wyróżnienia, miałam przed sobą świetlaną przyszłość, ale kiedy ojciec się dowiedział, że chcę iść na medycynę, wściekł się i powiedział, że mogę pomarzyć o studiach, bo on znalazł już dla mnie męża. Zaplanował sobie, psychol jeden, że mam urodzić kilkoro dzieci, bo on nie ma syna, a chce mieć dziedzica, który będzie równie sławnym lekarzem, jak on.
To było moje pierwsze życie, kiedy w dzieciństwie nie miałam pojęcia, kim jestem. Urodziłam się ze świadomością ludzkiego dziecka. Mój ojciec nie wiedział, że jego jedyna córka jest kimś innym, niż myśli. I ja też wtedy o tym nie wiedziałam.
Czerwiec 2002.
Zrozumiałam to dopiero, kiedy dorosłam. Prawda przyszła do mnie we śnie. I przychodziła regularnie, aż przypomniałam sobie wszystko. Mimo płaczu mamy, po maturze wyprowadziłam się z domu. Poszłam do pracy w restauracji. Egzaminów zdawać nie musiałam, bo wygrałam indeks na medycynę na olimpiadzie chemicznej. Martwiłam się jednak tym, z czego będę żyła, kiedy będę musiała poświęcać więcej czasu na naukę niż na pracę.
Lato 2002.
Pracowałam tyle, ile tylko mogłam, a właściciel pozwolił mi spać na poddaszu budynku restauracji. Ale moja przyszłość nie rysowała się różowo. Wiem, mogłam wrócić do domu i błagać ojca, żeby pozwolił mi mieszkać z nimi i studiować, ale moje poczucie sprawiedliwości by wtedy ucierpiało. Wolałam się męczyć, ale nie zawdzięczać niczego rodzicom.
I wtedy zaczepił mnie on. Był klientem restauracji, ale zauważył, że w przerwie między obsługiwaniem klientów, czytam książki medyczne. Musiał być Niemcem, bo mówił po polsku z wyraźnym obcym akcentem. Był ode mnie z dwadzieścia lat starszy. Ale niewyobrażalnie przystojny, zadbany, pachnący i onieśmielający. Nie, nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia, bo ten facet miał w sobie coś dziwnego, ale jednocześnie był fascynujący, a przede wszystkim złożył mi propozycję nie do odrzucenia.
Dostałam mieszkanie we Wrocławiu, samochód i „kieszonkowe", które pozwalało mi nie pracować. Myślicie, że się sprzedałam? Nic bardziej mylnego. On chciał, żebym się uczyła, skończyła te studia, nie chciał mieć ze mnie kochanki. Dziewictwo straciłam na jedynej imprezie studenckiej, na jaką poszłam. Żeby mieć to z głowy. Kolega z roku był tak pijany, że na drugi dzień nawet tego nie pamiętał. Sytuacja idealna.
Jedyny warunek, jaki mi postawił Erich, to żebym po studiach zaczęła pracować dla niego. Nie wiedziałam po co takiemu bogatemu i potężnemu człowiekowi przyszły lekarz, ale nie mogłam się nie zgodzić. W tamtym czasie wcale nie czułam się, jakby zaprzedała duszę diabłu. Raczej, jakbym złapała Pana Boga za nogi. Tylko że Hunab Ku nie daje się łapać za nogi, nawet swoim boskim dzieciom. A ja po tysiącu lat na ziemi powinnam być mądrzejsza...
Październik 2008.
Kiedy odbierałam dyplom ukończenia studiów, nie było tam moich rodziców, tylko Erich. Dostałam się na specjalizację i zastanawiałam się, co on na to powie, bo przecież umowa była taka, że po studiach zacznę pracować dla niego. Ale on tylko uśmiechnął się pobłażliwie i mi pogratulował, ściskając mnie mocno i całując w oba policzki. Kazał mi uczyć się dalej, ale powiedział, że gdyby mnie wezwał, mam się natychmiast pojawić u niego.
Od tego czasu zaczął mnie zabierać na konferencje naukowe po całej Europie. Dowiedziałam się, że Erich jest wirusologiem i ma tytuł profesora. A ja miałam się specjalizować w immunologii. To jakby dwie różne strony tego samego medalu. Zrozumiałam, że jego celem było, żebyśmy się uzupełniali, przynajmniej naukowo.
Wiosna 2011.
Dwa lata specjalizacji minęły jak z bicza strzelił. Kiedy skończyłam naukę i zdałam ostatnie egzaminy, spytałam Erich czy mogę pracować w szpitalu. Zgodził się pod warunkiem, że nie będzie mi to przeszkadzało w pracy dla niego. A jak dotąd, ta praca polegała tylko na jeżdżeniu razem po różnych konferencjach, na które zawsze musiałam być perfekcyjnie przygotowana. Erich był dla mnie dobry, miły, szarmancki, traktował mnie trochę jak córkę, a trochę jak podopieczną, ale nie znosił tandety. Miał wobec mnie bardzo wysokie wymagania. Nie mogłam jednak nie zgodzić się na nic, czego żądał, bo przecież łączyła mnie z nim umowa. Pracowałam więc ciężko, żeby spłacić swój dług, bo to dzięki niemu mogłam skończyć studia i pomagać ludziom.
Wrzesień 2011.
Moja pozycja naukowa i zawodowa były wysokie. Zrobiłam doktorat, pracowałam w klinice. Nie interesowało mnie życie towarzyskie i nie szukałam sobie żadnego partnera, bo kiedyś obiecałam sobie, że nie zakocham się więcej w człowieku. I wtedy pierwszy raz zrozumiałam, jaki cel miał Erich. To było na którejś konferencji w drugiej połowie września. Oboje wypiliśmy wtedy trochę za dużo i on wlazł za mną do mojego pokoju w hotelu. Oficjalnie, żeby mnie odprowadzić. Ale kiedy chciałam zamknąć drzwi, przytrzymał je, wszedł ze mną i zamknął je od środka.
– Co pan robi, profesorze Friedrich? – spytałam zaskoczona. On wtedy przycisnął mnie do ściany i patrzył mi w oczy, ciężko dysząc. W jego pociemniałych oczach widziałam coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegłam. Nieopanowane pożądanie. - Czyżbym była taka niespostrzegawcza? Czy to on aż tak dobrze się ukrywał? – zdziwiłam się.
– Jesteś już dorosłą kobietą, Angelo. Musisz rozumieć, że cię pragnę – odpowiedział i mnie pocałował. Zrobiło mi się najpierw duszno, a potem ciemno przed oczami i zemdlałam.
Kiedy otworzyłam oczy, leżałam na łóżku hotelowym, a Erich siedział obok mnie i mi się przyglądał.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – On odezwał się pierwszy.
– Nic się nie... – chciałam zaprotestować, ale mi przerwał:
– Nie, to moja wina. Nie powinienem był tego robić z ten sposób. Musisz wiedzieć, Angelo... – spojrzał na mnie – że zakochałem się w tobie od pierwszego spojrzenia, kiedy zobaczyłem cię w tej restauracji, jak w siedzisz w fartuszku kelnerki i w przerwie między obsługiwaniem gości czytasz książki medyczne. Wiem, że jestem od ciebie o dwadzieścia lat starszy i to mnie powstrzymywało do tej pory, ale jesteś już dojrzałą kobietą, niedługo skończysz dwadzieścia osiem lat. Mimo wszystko wstyd mi, że powiedziałem ci to w ten sposób. Za dużo wypiłem, chyba tylko tyle mam na swoje usprawiedliwienie – wyjaśnił. Myśli kotłowały mi się w głowie. Mój mentor, opiekun, czterdziestoośmioletni profesor, światowej sławy wirusolog był... we mnie zakochany? Ja w ogóle nie planowałam takiego scenariusza.
– Przepraszam, ale muszę to sobie poukładać – odpowiedziałam, podnosząc się i siadając na łóżku. - Nie miałam pojęcia...
– W porządku. To ja się wyrwałem. Powinienem był ci to powiedzieć inaczej, ale stało się. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
– Już wybaczyłam. Ale i tak nie wiem, co odpowiedzieć.
– Masz czas, Angelo. Tylko nie zwódź mnie, proszę. Chcę znać prawdę.
– To mogę obiecać.
Od tamtej pory, od kiedy wróciliśmy z konferencji, Erich nie kontaktował się ze mną przez dwa tygodnie. Dał mi czas do namysłu. A potem po prostu zaprosił mnie na kolację.
Nie mogłam powiedzieć, że zakochałam się w nim, ale bardzo go lubiłam, ceniłam i zawdzięczałam mu wszystko. A poza tym Erich był naprawdę przystojnym i czarującym mężczyzną. W życiu nie dałabym mu jego wieku, gdybym go nie znała od tylu lat i nie znała jego osiągnięć. Psycholog powiedziałby, że „sugar daddy" pewnie miał mi zastąpić ojca, który mnie nigdy nie kochał, ale ja nie rozmawiałam z psychologami.
Zostaliśmy kochankami. Dla mnie to było nawet lepiej, bo byłam „zajęta" i nikt się do mnie nie czepiał. Nie zamierzałam się zakochiwać. On był wniebowzięty, że mnie ma.
Wrzesień 2017.
Przez sześć lat byliśmy razem, aż nagle Erich zachorował. Oficjalnie na zawał serca, co mężczyznom w wieku pięćdziesięciu czterech lat wcale tak rzadko się nie zdarza, ale... po pierwsze, Erich był zdrowym mężczyzną, prowadzącym aktywny tryb życia, a po drugie, jego choroba dziwnie zbiegła się w czasie z pojawieniem się jego brata bliźniaka, o którym mi nigdy nie mówił. Złego i mrocznego Xaviera, który mnie przerażał, od kiedy tylko go ujrzałam pierwszy raz. Mimo, że byli bliźniakami, wyglądali zupełnie inaczej i mieli kompletnie różne charaktery.
Xavier Friedrich też był profesorem, ale specjalizował się w biologii i farmacji. Poza tym przejął firmę ze wszystkimi pracownikami, w tym ze mną (bo, niestety, byłam tam zatrudniona oficjalnie). Erich nadal był prezesem, ale od tamtej pory był już w cieniu brata. Mi powiedział, że jest stary i schorowany, więc nie powinien zajmować mi życia. Zostawił mnie.
Od tej pory zostałam zakładniczką Xaviera, który też patrzył na mnie pożądliwie, nie jak jego brat, ale... zupełnie inaczej. Już na wstępie stwierdził, że nie pozwoli mi odejść z firmy, bo ma wobec mnie pewne plany.
Okazało się jednak, że Erich musiał przewidywać swoje wycofanie się, bo zostawił u notariusza list i prezent dla mnie. Udokumentował, że mieszkaliśmy razem w jego mieszkaniu od prawie czternastu lat, co, choć nie było prawdą, powodowało, że w świetle prawa byłam jego długoletnią życiową partnerką. Dostałam od niego to mieszkanie, sto tysięcy złotych na koncie i moje ulubione auto, nowiutkie czerwone Porsche 911. Poczułam się, jak drogo opłacona utrzymanka i zrobiło mi się przykro. To jednak, jak się okazało, wcale nie był mój największy problem...
Czerwiec 2019
Erich skontaktował się ze mną po raz pierwszy od prawie dwóch lat na początku czerwca. Zadzwonił, jakby nigdy nic.
– Witaj, Angelo – usłyszałam po prostu – co u ciebie?
– Witaj, Erich – odpowiedziałam mu uprzejmie. – Wszystko w porządku. Co się stało, że to ty do mnie dzwonisz, a nie twój brat?
– Xavier wyjechał z interesach – odpowiedział krótko. – Nie będzie go długo. Poprosił mnie, żebym czegoś dopilnował, więc jestem znowu w Polsce. Przyjedź jak najszybciej. Wiesz, gdzie mnie znaleźć – dodał.
Wiedziałam. Erich musiał być w swoim apartamencie na samej górze firmowego biurowca. Pojechałam tam od razu. Ochrona mnie znała. Jeden z goryli prezesa miał do mnie słabość...
– Witaj, Arti. Podobno pan prezes mnie wzywał – powiedziałam od wejścia.
– To prawda. – Goryl musiał być w temacie. – Już panią doktor wiozę – dodał, po czym zaprowadził mnie do windy i użył swojej karty magnetycznej. Po drodze szczerzył do mnie zęby, więc odpowiedziałam mu uprzejmym uśmiechem. Rozpromienił się, jak dziecko. Nie pochlebiało mi męskie zainteresowanie i on wiedział, że nic z tego, ale lubiłam Artiego i nie widziałam powodu, dla którego nie miałabym być dla niego uprzejma. – Jesteśmy na miejscu, pani doktor – powiedział po chwili. Proszę mnie zawołać, jak będzie pani chciała wychodzić.
– Dziękuję, Artur – odpowiedziałam, kiedy drzwi windy się otworzyły. – Do zobaczenia później.
Ochroniarz zjechał z dół, a ja podeszłam do drzwi i zapukałam.
– Wejdź, otwarte – usłyszałam głos zza drzwi. To był Erich, nie miałam wątpliwości. Weszłam.
Nie widziałam go tylko dwa lata, ale zdziwiłam się, jak bardzo się postarzał przez ten czas. Stał przede mną pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna, po którym było już widać wiek i przebytą chorobę.
– Cieszę się, że cię widzę, Angelo – Erich podszedł i mnie przytulił, a potem pocałował w policzek. – Nic się nie zmieniłaś, a chyba jeszcze wypiękniałaś – dodał. To nie była prawda, miałam trzydzieści sześć lat i wiedziałam, że już młodsza nie będę, ale jego komplementy zawsze mi schlebiały.
– Co się z tobą stało, Erich? – spytałam w końcu.
– Mówiłem ci. Wiek i choroba zrobiły swoje. Nie chciałem cię obciążać swoją osobą. Jesteś wolną kobietą, możesz sobie ułożyć życie tak, żebyś była szczęśliwa.
– Ale chyba nie wezwałeś mnie po to, żeby mi to powiedzieć? – zdziwiłam się.
– Jesteś bystra, jak zawsze – uśmiechnął się z dumą. – Podjąłem najlepszą z możliwych decyzji, inwestując w ciebie i twój rozwój. Na moich oczach stałaś się świetnym lekarzem, doskonałym naukowcem i wspaniałą kobietą. Jestem z ciebie dumny – dodał, a mi zrobiło się smutno.
– Ale mnie nie chciałeś - zauważyłam.
– Zawsze cię chciałem i zawsze będę chciał – odparł. – Ale nie pozwolę ci zmarnować najlepszych lat życia u boku starego dziada – dodał. – Masz rację, że nie po to cię wezwałem, żeby użalać się nad sobą.
– O co więc chodzi?
– Mój brat wyjechał w interesach do Ameryki. Powiedział, że nieprędko wróci. Kazał mi dopilnować pewnej sprawy...
– Kazał ci? To kto jest tutaj prezesem? – oburzyłam się.
– Angelo, to mój brat. Kocham go i ufam mu.
– Wiesz, że go nie znoszę...
– Panie prezesie...
– Słucham?
– Zapomniałaś dodać „panie prezesie", Angelo. To rozmowa służbowa – wyjaśnił, a mnie zamurowało. Erich nigdy wcześniej tak błyskawicznie nie zwiększył dystansu między nami. Jakby zupełnie się odciął od tego, co nas łączyło. A może to mi się uroiło, że mnie kiedyś kochał?
– Słucham, panie prezesie – odparłam ze łzami w oczach. Na ten widok jego twarz lekko drgnęła, ale tylko na chwilę. Zaraz wrócił mu jej normalny wyraz.
– Mam dla ciebie zadanie, Angelo. Misję, można powiedzieć – wyjawił mi i zaczął opowiadać... Kiedy przedstawił mi w skrócie, na czym ma polegać zadanie, kazał mi zwerbować naukowca dla tej misji wszelkimi dostępnymi sposobami. Dostałam tylko jego imię, nazwisko i miejsce pracy. – To już wszystko, Angelo, możesz odejść – powiedział Erich na koniec. Nie podał mi ręki, nie przytulił mnie. Po prostu kazał mi wyjść.
W windzie czekał już na mnie ochroniarz. Tym razem to był Berni. Zwiózł mnie na dół i się pożegnał. Dopiero kiedy wyszłam z budynku, poleciały mi łzy.
Wy już wiecie, kim jest Angela. Ale Jakub ciągle tego nie wie... Chcecie wiedzieć, jak się dowie? I co zrobi? Rozdział V dopiero będzie nie z tej ziemi ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro