Interludium - 1000 lat jako człowiek
Moje pierwsze odrodzenie mnie zaskoczyło. Myślałam, że będę zawsze rodzić się, jako Maya, a przyszłam na świat w zupełnie innym miejscu. Jeśli to był element zemsty lub nauczki ze strony mojego ojca, to musiałam przyznać, że mu się udało. Nie mogłam więcej zobaczyć moich dzieci i wnuków. Musiałam nauczyć się wszystkiego od nowa. Dopiero po latach zrozumiałam, że mój ojciec, Chaac, zrobił mi przysługę. Nie mogłam przecież przyjść do mojej rodziny i powiedzieć im, kim jestem. Ani mój syn, ani jego dzieci nie wiedziały, że ich matka i babka była boginią w ciele kobiety. Moje ziemskie ciało umarło, oni mnie pożegnali i musieli żyć dalej. Liczyłam na to, że ród Tohila przetrwa. Byłam mu to winna. Nie mogłam ingerować w ich życie, ale też tęskniłam za nimi tak bardzo, że postanowiłam więcej nie zakładać rodziny.
Moje drugie ziemskie życie trwało osiemdziesiąt lat. Miałam na imię Sofija, co oznacza mądrość. Kiedy w 1163 roku umierało moje ziemskie ciało, byłam najstarszą mniszką w bizantyjskim klasztorze i jego przeoryszą. W trakcie mojego życia spotkało mnie wiele zaszczytów. Przyszłam na świat w bogatej i wpływowej rodzinie. Nauczyłam się czytać i pisać, mogłam wybrać sobie życiową drogę. W tamtych warunkach wybrałam drogę klasztorną właśnie dlatego, żeby znowu nie mieć dzieci i nie musieć za nimi tęsknić w następnym życiu. Krewni byli ze mnie dumni, bo byłam pierwszą przełożoną klasztoru w rodzinie. W czasie mojej posługi kilka razy musiałam udzielić schronienia rycerzom wypraw krzyżowych, których w ciągu mojego życia odbyło się kilka (pierwsza w 1095 roku, kiedy byłam jeszcze dzieckiem). W Bizancjum dowiedziałam się też, że Hunab Ku może mieć inne imiona, a czasem wcale nie ma imienia. Że nazywa się go po prostu Bogiem. Dowiedziałam się też, że w innych częściach świata nasi bogowie, w tym mój ojciec i matka, noszą różne imiona, a czasem w ogóle nie uznaje się ich za bogów, tylko za przejawy przyrody, która sama w sobie jest boskim stworzeniem. W tym życiu po raz pierwszy odkryłam czym jest mądrość. Dowiedziałam się też, że oprócz Hunaba Ku żaden bóg nie jest wszechmocny. Że wszyscy mamy swoje ograniczenia. I ja, i mój ojciec. I Xibalba też.
Moje trzecie ziemskie życie nie było już tak interesujące. Znalazłam się „po drugiej stronie barykady". Przyszłam na świat na terenie dzisiejszej Turcji, wtedy w rękach Sułtanatu Rumu. Już kiedy byłam dzieckiem, przez mój kraj przetaczały się nieustające wojny, z powodu trwającej nowej krucjaty, którą wywołał papież Grzegorz VIII w 1188 roku. Dowiedziałam się wtedy, że w tej części świata na Boga mówi się Allah i z jego powodu też trzeba zabijać niewiernych. Zupełnie jak u Bizantyjczyków. Tylko tym razem to oni byli niewierni... Rycerze krzyżowi byli teraz naszymi śmiertelnymi wrogami, a chrześcijański cesarz Fryderyk Barbarossa, wcieleniem zła. Przez chwilę uwierzyłam nawet, że wcielił się w niego mój wróg, Xibalba. To pomagało mi go nienawidzić.
Rodzice wydali mnie za mąż w wieku piętnastu lat, za chłopca z sąsiedniej wioski. Nie chciałam tego, ale nie miałam wyboru. Nie wiem, jak potoczyłoby się nasze życie, bo nie mieliśmy nawet szansy go spróbować. Zginęliśmy wszyscy w dniu naszego wesela z rąk rycerzy krzyżowych, którzy poczuli się na naszym terenie zbyt pewnie. Umierając, miałam przed oczami twarz starego rycerza, który przebijał mi serce mieczem. Byłam prawie pewna, że kilkadziesiąt lat wcześniej, w poprzednim życiu, jako przeorysza Sofija, udzieliłam mu schronienia w moim klasztorze... W tamtym seldżuckim życiu miałam na imię Ayliz, co oznaczało w języku tureckim blask księżyca. To było, jak dotąd, moje najkrótsze życie jako człowieka.
Po długiej przewie znowu pojawiłam się na Ziemi. Tym razem w zupełnie innej części świata. I wtedy doszłam do wniosku, że mój ojciec chyba jednak specjalnie mnie tak doświadcza. Urodziłam się w 1283 roku w Północnych Chinach w czasie wojen mongolsko-chińskich o dominację na tym terenie i o władzę w Państwie Środka. Tym razem znowu byłam wysoko urodzona, co wcale nie znaczy, że było mi lżej. W moim chińskim życiu zrozumiałam, że kobiety zawsze mają trudniej, nawet jeśli przychodzą na świat w bogatych i wpływowych rodzinach. Widziałam na własne oczy początek i upadek cesarza, założenie dynastii Yuan i walki o władzę. Ponieważ byłam kobietą i nie stanowiłam zagrożenia, a ponadto nigdy nie wyszłam za mąż i nie urodziłam dzieci, kolejni władcy pozostawiali mnie przy życiu. Niektórzy czerpali inspirację z moich rad, ale tylko w zaciszu pałacowych komnat. Żaden żyjący władca nie przyznałby się publicznie do tego, że posłuchał w czymś kobiety. Nawet spokrewnionej, starszej i mądrzejszej od siebie. A może właśnie dlatego... To był pierwszy i jedyny raz, kiedy dożyłam stu lat, a w ciągu mojego życia Chiny zmieniły się diametralnie.
Na następne odrodzenie nie czekałam więc długo. Pojawiłam się jednak w zupełnie innej części świata. Znowu urodziłam się w świecie chrześcijan. Tym razem jednak przecierałam oczy ze zdumienia, do czego oni doszli. Hiszpania na przełomie XIV i XV wieku była krainą wyczerpaną wielowiekowymi wojnami z muzułmanami o odzyskanie terytorium na Półwyspie Iberyjskim. Jednocześnie pozostawała państwem wielonarodowym i wielokulturowym o dużych nierównościach społecznych. Wpływ muzułmanów zmalał, ale przez wieku wzrósł bardzo wpływ Żydów, zwłaszcza sefardyjskich. Ich sytuacja pogarszała się co prawda przed moim urodzeniem, ale na przełomie wieków była już bardzo kiepska.
Byłam jeszcze małym dzieckiem, kiedy w 1391 roku nastąpił pogrom Żydów w Sewilli. Wszystko, co pamiętam z tamtego okresu, to strach. Na moje dzieciństwo i wczesną młodość przypadł okres ich najgorszych prześladowań. W Aragonii sytuacja Żydów do 1412 roku miała się nieco lepiej, jednak kiedy tron objął Ferdynand I, wspierany przez katolickiego misjonarza Vincente Ferrera, głoszącego płomienne antyżydowskie kazania... Po co wam o tym opowiadam? Może żeby pokazać, że kilkaset lat temu w Europie wcale nie było lepiej niż w innych częściach świata, a i tak to Europejczycy zdecydowali o podbiciu całego globu i narzuceniu swojej kultury wszędzie, gdzie się tylko dało... Moje hiszpańskie życie spędziłam również w klasztorze, jako siostra Rosita. Niestety, to była jedyna możliwość, żeby nie wyjść za mąż i nie mieć dzieci w tym społeczeństwie.
Jeśli żałowałam, że byłam Hiszpanką, to w następnym życiu okazało się, że trafiłam z deszczu pod rynnę... Wróciłam do domu. I to w 1483 roku, kilka lat przed wyprawą Kolumba do Nowego Świata. Tylko że to był mój stary świat, a nie ich nowy! Po pięciuset latach pierwszy raz pożałowałam swojej decyzji. Tohil był już dla mnie odległy, jak wspomnienie z dzieciństwa. Na świecie nie było już nawet naszych wnuków ani prawnuków. A jednak nie mogłam się powstrzymać, żeby nie poszukać swoich potomków. I znalazłam ich, choć żadnemu się nie przyznałam, kim jestem. Na Jukatanie mogłam żyć tak, jak chciałam. Zabawne było to, że Hiszpanie, którzy przybyli do mojego świata, zostali tam najpierw przywitani, jak bogowie. Tylko ja wiedziałam, kim byli naprawdę. Ale sama nie mogłam nic zrobić. Chowałam się więc przed nimi i robiłam to, co potrafiłam najlepiej. Leczyłam ludzi.
Zauważyłam też, że bogowie jakby się wyłączyli w tym okresie. W ogóle przestali się interesować swoim ludem. Kiedy jednak ludzie zaczęli masowo ginąć z sprawą przybyszów z Hiszpanii, zrozumiałam, że właśnie nastała ciemna era Xibalby. Zanim skończyło się to życie, błagałam ojca o to, żebym mogła dłużej zostać z moim ludem. Nie chciałam odrodzić się nigdzie indziej. Chaac mnie posłuchał. Pozwolił mi być z Majami przez następne trzysta lat i walczyć z dominacją Xibalby. Byłam świadkiem wielowiekowej kolonizacji, wyniszczania mojego ludu, który jednak ciągle się odradzał, choć na naszych ziemiach mieszkało już mnóstwo innych ludzi. Ale doczekałam w końcu niepodległości Meksyku, nowego kraju, który wyrósł na miejscu dawnych cywilizacji.
Jako majańska szamanka odrodziłam się ostatni raz w 1783 roku i w 1821 roku byłam świadkiem proklamacji niepodległości wywalczonej przeciw Hiszpanii po ponad dziesięcioletniej wojnie. Miałam wtedy trzydzieści osiem lat i to było moje ósme wcielenie. Byłam bardzo dumna z mojego ludu. Ciągle obserwowałam też potomków moich i Tohila, choć dawno już minął mi straszny ból po jego stracie. Niektórzy wyjechali i żyli w innych częściach świata, ale część z nich została na ziemiach przodków. Kiedy moje ziemskie ciało umierało, przeczuwałam jednak, że już więcej tu nie wrócę.
No cóż... jak na tamte czasy, ani lepiej, ani gorzej trafić nie mogłam. Wróciłam do Europy. Na początku myślałam, że będzie super. Urodziłam się w stolicy Francji, w bogatej rodzinie. Na imię dostałam Marie. Jako jedna z nielicznych kobiet w tamtych czasach miałam szansę skończyć szkołę i pójść na studia. Zostałam lekarzem. Rodzice mieli pretensje, że nie założyłam rodziny, ale na swój sposób byli ze mnie dumni. Kiedy miałam trzydzieści jeden lat, wybuchła wojna. Ponieważ nie miałam męża ani dzieci, pojechałam na front pomagać żołnierzom. Nie wiem, jakim cudem przetrwałam ten horror. Po wojnie nic się nie zmieniło. Francuzi i Niemcy nadal uważali się za cywilizowane kraje i czuli się zobowiązani „ukulturalniać" inne części świata, ale nienawidzili się coraz bardziej. Tak bardzo, że następna wojna wisiała już w powietrzu... W latach'30 Europa była zatruta chorobą nienawiści. Ja znowu widziałam w tym macki Xibalby. Oczywiście, żaden z Europejczyków by się nie domyślił, że to bóg ciemności, śmierci i zniszczenia zamieszkał w ich sercach. Tutaj przecież od wieków nikt w niego nie wierzył.
Kiedy wybuchła druga wojna światowa, miałam pięćdziesiąt sześć lat. Rok później Niemcy zaatakowały Francję. Ja wiedziałam, że tak będzie, choć nasi politycy oszukiwali siebie i ludzi. Tam, gdzie Xibalba zaczął swoją działalność, musiały dziać się straszne rzeczy. Wtedy pierwszy raz go spotkałam. Znalazł mnie... W 1941 roku trafiłam do obozu koncentracyjnego w Niemczech za pomoc żydowskim dzieciom. Xibalba był Niemcem. Wcielił się w komendanta obozu. Nie domyśliłabym się, gdyby nie wydał się sam.
– Nie znalazłem cię na pierwszej wojnie, to musiałem wywołać drugą, Ix U – powiedział, kiedy klęczałam nad rannym, umierającym człowiekiem, próbując go ratować. – Teraz będziesz moja.
– Nigdy nie będę twoja – odparłam z pełnym przekonaniem. Wiedziałam, że jeśli on spełni swoje pogróżki i połączy się ze mną, choćby siłą, w dzień jesiennej równonocy, prawie tysiąc lat mojego poświęcenia pójdzie na marne. A widziałam też w jego oczach, że był gotów to zrobić, mimo że w tamtym życiu byłam prawie sześćdziesięcioletnią kobietą. Pozostało mi tylko jedno. Pierwszy raz w ciągu mojego życia jako człowiek, sama odebrałam sobie życie, zanim nastał ten dzień. Wiedziałam, że wrócę jeszcze tylko raz. I miałam nadzieję, że nie trafię prosto w jego łapy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro